400+ z namiotem pod pachą, czyli druga odsłona niebieskiego Szlaku Karpackiego 2022 by menel

Po pierwszym przejściu Szlaku Karpackiego odgrażałem się, że powtórzę przejście "Świętości".

Jednym z powodów jest fakt, że bardzo się za nim stęskniłem, a od tego szlaku rozpocząłem swoją przygodę ze szlakami dalekobieżnymi. Nadal uważam, że jest to jeden z najciekawszych szlaków górskich w Polsce. W związku z tym, zacząłem odczuwać ogromny niedosyt, a także zaczęło doskwierać poczucie, że należy uczynić powtórne przejście tego szlaku...choćby skały srały. Kolejnym powodem jest również fakt, że odcinek asfaltowy z Ustrzyk Górnych do Wołosatego "karnąłem" się PęKaeSem, co uznaję jako potwarz i brak szacunku zarówno do siebie jak i czytelników bloga :)). Prochu nie odkryję pisząc, że to się po prostu nie godzi i nie będę brnął w dalsze zawiłości. Myślę, że pora zakończyć grafomańskie popisy i przejść do konkretów :). Wytrwałych zapraszam zatem do lektury.

Dzień 1 

16.05.2022

 Wrocław - Rzeszów - Biała k/Rzeszowa - Grzegorzówka 

Po około 7 latach wracam ponownie na Szlak Karpacki. Imprezą jestem podkręcony jak diabli. Obecnie szlak rzeczony jest trzecim co do długości szlakiem górskim w Polsce. Jego długość to ok. 430 km i wiedzie przez pięć pasm: 

- Pogórze Dynowskie 

- Pogórze Przemyskie 

- Góry Sanocko - Turczańskie 

- Bieszczady 

- Beskid Niski.

Tym razem ruszam z Białej k/Rzeszowa. Alleluja! Niech się kręci. Do Rzeszowa kulam "Wyspiańskim". Trafia mnie się gratka. IC serwuje promkę na bilet. Skutkuje to tym, że za kwit pierdzę 29 zyla w pierwszej klasie, w wagonie z przedziałami i do tego z nosem przy oknie. Od samego początku fart mnie nie opuszcza. Przedział dzielę z dwoma sympatycznymi paniami. Z jedną z nich nawijam aż do Krakowa, różne tematy poruszając. Od Krakowa jestem sam w przedziale. Mija 11-sta, "orzeł" wjeżdża do miasta. Rzeszów na dzień dobry:
Okolice dworca w proszku, muszę się ogarnąć. Po chwili wychodzę na zewnątrz. Usiłuję zrobić foteczkę przed dworcem. Nagle otwierają się drzwi policyjnego radiowozu, z którego wychyla się policjant. Daje mnie do zrozumienia, że nie wolno fotografować "wrażliwych" obiektów. Zapodaję na przystanek komunikacji miejskiej. Wbijam na rondo dla pieszych:
Kołuję na przystanek Urząd Wojewódzki na ul. Piłsudskiego, z którego linią 31 zamierzam dotrzeć do celu. Zacznę od starej "kropy" początkowej, czyli od ulicy Miłej. Nie wyobrażam sobie pominięcie tego odcinka. Ciekawi mnie, czy będą stare oznaczenia. Niebawem się przekonam. Przed godziną 13-stą melduję się na miejscu:
Poznaję "stare śmieci". Żółty domek stoi:
W 2015 roku kończyłem imprezę:
Na przystanku Miła Dom Kultury czekałem na autobus do Rzeszowa:
Obecnie prawie tak samo, "dorzucono" jedynie biletomat:
Okazuje się, że są całkiem dobrze utrzymane stare oznaczenia. Trudno, jakoś to będzie :))
Koniec marudzenia, czas ruszać:
"Pakiet startowy" gotowy do drogi:
Na dzień dobry rozgrzewka asfaltem:
Za chwil parę odbijam w lewo. Przyznać muszę, że jak na skasowany odcinek oznaczenie wzorowe :)
Jest i tutaj oznaczenie:
Mijam jeszcze jeden niebieski znaczek. Docieram do ulicy, ale...hola, hola! Należy organizm nawodnić w "Groszku". Golnąłem co nieco z "górnej póły", poparłem to batonem krówkowym, przegryzłem jabłuszkiem i teraz są siły na dalszy marsz. Muszę się "pyknąć" na drugą stronę ulicy. Docieram do nowej kropy początkowej/właściwej :). Ulica Rodzinna wita mnie serdecznie:
Kropa znajduje się na prywatnej posesji. Chwilę się miotam, ale widzę nadchodzącą panią. Szafa już mnie się ułożyła na plecach, wgniatając odrobinę w asfalt. Nie chce mnie się zrzucać wora celem odbezpieczenia statywu, dlatego proszę panią o pomoc z pozytywnym skutkiem:
Operuję na Pogórzu Dynowskim, które bardzo szanuję. Mimo, że droga w asfalcie, jest naprawdę miło. Mijam znany już motyw:
Zdawać by się mogło, że kończę z Rzeszowem. Nic z tego. Jeszcze ze dwa razy będę się żegnał z tym miastem:
Trasa oferuje miejsca przystankowe. Przy jednej z ławek zaciągam ręczny, "małe 5" się należy:
Ruszam. Pożegnawszy Rzeszów pławię się widokami Pogórza Dynowskiego. Sielskość trasy i majowa zieleń dodają otuchy:
Docieram do rozwidlenia dróg, na której znajduje się kapliczka. O dziwo jest otwarta, przysiadłem naturalnie:
Zajrzałem do środka. Kobieta, która się opiekuje tą kaplicą powiedziała mi, że dzisiaj zmarła pani, która malowała obraz Matki Boskiej, a pochodziła z Pacławia:
Pierwsze co mnie przyszło do głowy, to chyba źle trafiłem. Jeszcze chwilę posiedziałem na zewnątrz i pożegnawszy się, poszedłem dalej. Mijam Nową Wieś i oczywiście mój punkt noclegowy z 2015 roku, który notabene ma się znakomicie:
Zbliżam się do odbicia zielonego szlaku. W lusterku przegląd, czy aby fryz mnie się nie zburzył :)
Za chwilę dotrę do rozwidlenia dróg, klamota zrzucę w wiacie. Rządzę w Hyżnem. Jako, że zbliża się koniec pierwszego dnia mojej wędrówki, warto zaopatrzyć się w wodę. Wbijam na znajomą z 2015 roku posesję. Muszę wspomnieć, że od samego początku dostaję dużo pozytywnego wsparcia od ludzi:
Oczywiście chwila rozmowy, nagle wychodzi żona mojego rozmówcy z pakuneczkiem. Na drogę dostałem szarlotkę. Tak "jakby" o kolację się nie martwię, będzie na słodko. Domowe wyroby są zawsze na czasie :)). Opuszczam "kwaterę", czas zacząć myśleć o noclegu. Uwalę się w trawie jak normalny biały człowiek w rejonie Grzegorzówki przy kameralnej ścieżce, która wiedzie skrajem lasu. Ostatni akord dnia pierwszego:
Namiot już rozbity. Przebrany w suchą wełnę, mogę ze spokojnym sumieniem zasiąść do kolacji. Dla takich chwil się żyje:

Po zacnościach otrzymanych od żony gospodarza z przyjemnością ląduję w puchu. Odpadam. Dobranoc.

 Dzień 2 

17.05.2022 

Grzegorzówka - Dylągowa

Spanko miałem znakomite. Oczywiście budzą mnie ptasie trele. Wylegam na zewnątrz celem dokonania oceny sytuacji. Za chwilę ląduję w namiocie, czas na śniadanko. Kuchnia wydała klasycznie, żużel z cebulką + owoce. Dla poprawy sprawy "Princunio", jeszcze mnie stać:
Po posiłku pakuję bajzel i wymarsz. Przede mną droga do Jawornika Polskiego. Ledwo ruszyłem i masz...już asfalt kładą:
"Tak jakby" opuszczam ścieżkę nad Grzegorzówką i wtaczam się do lasu. Moje szczęście, że jest sucho:
Przede mną odcinek leśny. Przytrafia mnie się przeszkoda. Z racji, że moja szafa trochę waży nie ryzykuję przejścia, jest skąd spaść:
Wybieram wariant bezpieczniejszy. Dwa kroki i jestem na drugim brzegu:
Przejście lasem dobiega końca. Wychodzę z gąszczu na przepiękną polankę, zarazem widzę zabudowania. To prawdopodobnie osiedle Jawornik Przedmieście. Przy balach muszę odsapnąć. Chlipnąłem wody pomocnej, pot z czoła otarłem. Pora ruszać do Jawornika Polskiego. Na rzepak zdążyłem:
Schodząc do JP znana przydrożna kaplica:
No i jestem na miejscu, czyli w Jaworniku Polskim. Przy szlaku znajduje się sklep spożywczy. W razie opadu, obok sklepu jest porządna, murowana i zarazem oszklona wiata przystankowa. Przy marnych warunkach można w niej przekiblować, nocleg w to wliczając. Z racji, że pogoda mnie dopisuje ląduję przed sklepem na ławkach, po czym wbijam do sklepu na małe zakupy. Szefowa w tym sklepie była jedyną osobą na szlaku, która odmówiła podładowania telefonu. Smaczku dodaje fakt, że nie powiedziała mnie tego osobiście, ale przez pracowniczkę sklepu. Trudno się mówi. Siedzę na ławce i sączę sok z buraków i jabłek. Dosiada się do mnie lokalny miłośnik trunków wszelakich. Gadka się nie klei. Proszę go uprzejmie, aby oddalił się czym prędzej. Dokupiłem "z tych nerwów" jeszcze sok pomidorowy. Taaak, tego mnie było trzeba. Opity jak bąk zbieram się powoli:
Kulam do Dynowa. Szlak w formie wąskiej ściechy sprowadza w dół na szagie. Uwagę moją zwraca boisko piłkarskie, które może być brane pod uwagę jako ewentualny nocleg:
W drodze do Laskówki:
Zanim połączę się z zielonym Szlakiem Przemysko - Bachórskim pławię się luksusem Pogórza Dynowskiego:
W pewnym momencie zielony szlak odbija w lewo, ja kulam prosto przez Górną Wieś. Będąc poza zasięgiem zabudowań muszę chwilę odpocząć. Jest tak pięknie, że szkoda by było przejść bez chwili wytchnienia ten przepiękny zakątek:
Na mnie czas. Za chwilę ponownie się połączę ze Szlakiem Przemysko - Bachórskim, minę kolejny znany temat:
I wielkie zdziwienie pojawia się na mojej japie. Aby dojść do drogi na Dynów, należy pokonać potok przez który przełożony jest betonowy słup. Jest on na tyle wąski, że mam obawy. Łydy mnie drżą. Ni ch**a, tędy nie przejdę. Na kąpiel z szafą na plecach ochoty zbytnio nie mam. Szukam obejścia. Pozostaje mnie wariant przez posesję. Uprzejma właścicielka wyraża zgodę na przejście. Za chwilę docieram do głównej drogi. Loguję się w wiacie, żegnając jednocześnie zielony szlak:
Odbezpieczam puszkę "imperialistycznego chłamu". Zanim otworzę, zanim usłyszę ten "syyyyyk" otwieranej puszki, muszę się chwilę podroczyć ze sobą. Uwalony na ławeczce w wiacie "kołami do góry" już lekko zastygnięty, biorę puszeczkę, zawleczka w górę! Słyszę "syyyk" i ten pierwszy głęboki łyk! Uwierzcie, to lepsze od sexu :)). Wracam do żywych. "Upodlony" napitkiem wiadomym zbieram się do Dynowa. Muszę coś zjeść, głód w oczy zagląda. Kulam do ronda i w lewo:
W pewnym momencie odbijam w prawo. Punktami orientacyjnymi dla mnie są znak przejazd kolejowy i w oddali cmentarz. Po drodze wbijam do "Biedy", dokupując co nieco. Przede mną ostatnia prosta i za czas jakiś melduję się w ryneczku. Z przyjemnością obcinam na żółtą kropę początkową/końcową Szlaku Trzech Pogórzy /S3P/:
Na obrzeżach rynku znajduję bar, czas zatem na obiad. Po posiłku wracam do rynku na ławki, chwila relaksu mocno wskazana. Jestem w kontakcie telefonicznym z Krzysztofem. Chwila gawędy i czas ruszać. W Pogórze Przemyskie mnie pilno. Mijam najstarszą, bo XVIII wieczną kapliczkę dynowską, która pełniła kiedyś funkcję drogowskazu na szlaku handlowym biegnącym przez Dynów:
Inna budowla, która mnie zainteresowała:
Gdzieś znalazłem informację, że to dawna willa aptekarza żydowskiego pochodzenia. "Kwadrat" uroczy, szkoda że umiera. Powoli zbliżam się do stacji benzynowej, po czym wtaczam się na most. Pazerne spojrzenie na San:
I za chwil parę operuję na Pogórzu Przemyskim. Kołuję na punkt widokowy. Docieram niebawem spocony do wiatuni, tu mnie się należy "duże 10". W 2015 roku znajdowała się również platforma widokowa:
Niniejszym oświadczam, że Pogórze Dynowskie to już historia :))
W planie mam nocleg, który notabene polecał Krzysztof z kanału YT I gdzieś tam się idzie. Mowa o "Niezapominajce". Opuszczam punkt widokowy i wkraczam w strefę lasu. Rządzę w Pasmie Kruszelnicy. W pewnym momencie zbaczam ze szlaku nawet o tym nie wiedząc. Szło się tak dobrze, że została uśpiona moja czujność. Schodzę do asfaltu, muszę nadrzucić "parę metrów". Już na właściwych torach:
Ale, spokojnie. Najlepsze dopiero przede mną. Tymczasem asfalt się kończy i Pogórze Przemyskie ukazuje swoją prawdziwą twarz:
Docieram do miejsca biwaku w 2015 roku:
Stan obecny:

Tutaj na skrzyżowaniu widniał kiedyś kierunkowskaz na pole biwakowe "Niezapominajka". Na mapie owe miejsce mam oznaczone jako Folwark, zapewne przysiółek Dylągowej. Dzień się zbliża ku końcowi, a ja w czarnej d***e. Podchodzę do posesji. Dobrze się składa, właściciel okazuje się pracownikiem leśnym, więc ucinam pogawędkę. Okazuje się, że "Niezapominajka" jest zaorana. Wiaty, które Krzysztof już sygnalizował jako leciwe zostały zlikwidowane, pole zaorane i jest obecnie wg zapewnień mojego rozmówcy szkółka leśna. No to mam problem. Poprosiłem jeszcze o wodę i w pewnej chwili "mój dobrodziej" woła mnie "do płota". Mówi tak:

 - pójdziesz kawałek do góry, jak zobaczysz Wóz Drzymały skorzystaj z werandy. To teren prywatny, ale "masz moje błogosławieństwo". 

Zmęczenie wnet minęło :)). Żegnam się z uśmiechem do ósemki, pięknie dziękując za namiar. Niebawem docieram na miejsce, mowę mnie odbiera. Hotel pod gwiazdami lotów najwyższych:

Zaglądam na werandę. Łapy opadły mnie do ziemi, normalnie Wersal :). Szybko łączę obszerne fotele. Mając gotowe łoże, wiktuały wyrzucam na stół. Dzień na Pogórzu Przemyskim dobiega końca:

Wracam zadowolony na pokoje. Kolacja, krzątam się jeszcze i czas na sen. Dobranoc. 

Dzień 3 

18.05.2022 

Dylągowa - Olszany

Budzę się bladym świtem. Zanosi się na piękny dzień. Ogarniam bajzel, "meble" przywracam do poprzedniego stanu. Zasiadam do stołu na śniadanko, po czym pakowanko. Jestem gotowy do wymarszu. Jeszcze o tym nie wiem, ale na dzisiejszym odcinku będą dryblingi w lesie. Ruszam, nie przeczuwając niespodzianek:
Za chwilę wkraczam w las a sielanki czas dobiega końca. W lesie dzieją się sceny dantejskie. Leśnicy prowadzą wycinkę na całego. Drobne gałęzie zalegają, szlak co rusz ginie. Do Pracówki jakoś ogarnąłem, dryblując między drzewami w poszukiwaniu szlaku. Na tym odcinku mapy.cz okazały się bardzo pomocne. Z ulgą docieram do Pracówki i schodzę do asfaltu. Kościół p.w. św. Jana Kantego:
Przede mną OeSik do miejsca Nad Kotowem, tu będą dryblingi :)). Wcześniej zastanawiam się nad odbiciem do Piątkowej, celem odwiedzin cerkwy p.w. św. Dymitra. Tam i z powrotem to ok. 7 km. Odpusczam, ten temat zasługuje na osobną imprezę. Wtaczam się do lasu "na dogrywkę". Szlak szybko ginie w bajzlu jaki zastałem w lesie. Dryblingi między drzewami, obejścia. Smaczku dodają drobne gałęzie pod nogami, mam wkurwa. Docieram "do ściany", jestem w dupie. Odpalam smartfona i mapy.cz. Apka ratuje sytuację. Do ścieżki nad Kotowem docieram ok. 100 m od prawidłowego wyjścia, po drodze mijałem ambonę z zieloną skrzynią na górze, za chwilę widzę leśników w akcji. Pogadałem chwilę z leśniczym. Okazało się również, że szlakowskaz ze ścieżki leżał w krzakach. Leśniczy przytwierdził do słupka, ciekawe na jak długo?
Jako, że jestem na właściwej trasie, ciśnienie ze mnie schodzi. Żegnam się z leśniczym w zgodzie :), kulam do kolejnej niespodzianki. Nie mam wątpliwości, jestem nad Kotowem:
Przy słupku chwila na wyrównanie oddechu:
Przede mną bardzo kameralny odcinek. Z tego wszystkiego przegapiłem krzyż, który znajduje się na trasie. Przed wejściem w las "duże 10" się należy:
W Sufczynie zrobię przerwę na posiłek. Zbieram się, ponownie wbijam w las z duszą na ramieniu. Sytuacja okazuje się zdecydowanie lepsza, dryblingów zdecydowanie mniej :). Docieram do ściechy, zaraz będę w Sufczynie:
Wcześniej jednak nie mogę się oprzeć. Z czasem i tak jestem w pupie, nocleg w Krasiczynie legł w gruzach. Czas zatem na ukojenie duszy:
Schodzę do Sufczyny. Instaluję się w wiacie, czas na I obiad:))
Posilony z nowymi siłami zbieram się do wymarszu. Szlakowskaz w marnej kondycji:
Podejście do grzbietu obecnie przebiega przez prywatną posesję, właścicielka nie stwarza problemu. Za chwilę jestem na duszę kojącym odcinku:
Z przerywnikiem na zejście do Huty Brzuskiej:
Przede mną podejście na Piasek 417 m n.p.m. Po drodze spotykam grupę turystów, z którymi chwilę rozmawiam. Ponownie na widokowym odcinku:
I pod lasem kolejny odpoczynek, nie ma się co emocjonować :)
Jestem w tym miejscu chyba trzeci raz. Pytanie, za którym razem sprawę oprę o nocleg tutaj? Miejsce wymiata, a ja co?! Powoli trza się zbierać. Czeka mnie dosyć monotonny odcinek szutrowy do Krzeczkowej. Po drodze umyka mnie odbicie do Krzeczkowskiego Muru. Byłem tu co prawda w czerwcu 2015 roku:
I teraz nie wiem, czy zmienił się przebieg szlaku? Czy idąc szutrem wyłączyłem się totalnie zdając całkowicie na ten "trudny" odcinek. Patrzę w mapę i domyślam się gdzie mogłem minąć odbicie. Tymczasem wlokę się "monotonią", droga jest typowo rowerowa. W Krzeczkowej mijam budynek świetlicy wiejskiej, za nią znajduje się wiata z "lekka" ażurowa. Nawet brałem pod uwagę nocleg tutaj. Zrezygnowałem, byłbym zbytnio na widoku. W końcu kimałbym niemal w centrum wsi. Toczę się dalej. Docieram do szlakowskazu:
Do Olszan mam godzinę. Wejście w ten odcinek napawa grozą :). Za chwilę jednak sprawa okaże się wielce widokowa. Zanim zacznę walczyć z leśnym grzbietem Popielowej Góry 363 m, wcześniej znakomicie wytyczona trasa "bez łąkę", kolejny widokowy raj. Uwaliłem się pod dębem:
Oczywiście jestem na kolejnym miejscu godnym noclegu. Przede mną "ostatnia prosta" do Olszan, muszę wbić do sklepu. Mam ochotę na lody, że zęby bolą. Zarzucam szafę na plecy i ruszam. Z Popielowej Góry schodzę tak, abym miał jak najszybciej do mostu => i do sklepu. Plan na nocleg mam uknuty nieco wcześniej, zatem wszystko jest ukartowane :)). Wychodzę prawie dobrze, zniosło mnie jednak kawałek od szlaku. Ale nic to, kulam już "bez most" do skrzyżowania, następnie w lewo i ostatnia prosta do sklepu. Parkuję na przysklepowej ławce. Muszę się nawodnić, języka od podniebienia nie mogę odkleić. Uzupełniam pozostałe zakupy, bo chleb mnie się skończył. Doprowadzony do stanu używalności zbieram się na nocleg. Z racji, że trochę wieje wiatunię przy dawnej murowanej cerkwi p.w. św. Michała Archanioła odpuszczam. Pozostaje mnie boisko sportowe. Wypłaszczenie pod drzewem i ławka kładzie wszystko, nie mam innego wyboru. Biorę co dają!

Czas mam niezły, przed godziną 21.00 dom stoi i mogę spokojnie myśleć o kolacji. Jest kameralnie, lokalna młodzież przechodząca widząc rozbity namiot była żywo zaciekawiona sytuacją, ale nie nękany przez nikogo po kolacji odpadłem w puchu utulony. 

Dzień 4 

19.05.2022 

Olszany - Gruszowa, Kapliczka Skłonu i Pokłonu

Budzę się bladym świtem. Ptaszki ćwierkają aż miło. Nurkuję jeszcze na godzinkę w puch. Jako, że słońce dobrze operuje powoli zaczynam ogarniać chaos. Przynajmniej namiot dosuszę. Po śniadaniu zwieram poślady zwijam obozowisko i ruszam dalej. Ostatnie spojrzenie na...boisko:
Miejscówka jest godna uwagi. Za chwilę wkroczę w nowy wariant przebiegu niebieskiego szlaku. Otóż stary przebieg szlaku na skrzyżowaniu kierował w prawo na Krasiczyn. Obecnie jest skręt w lewo do mostu:
Tak w skrócie. Szlak został przerzucony na "górę". Miałem tę, taką możliwość iść zarówno starym, jak i nowym wariantem. Obydwa są godne uwagi. Obcinam na San:
Melduję się w Krasicach, operuję na północnym brzegu Sanu. Nie ma możliwości, abym nie zajrzał do cerkwi p.w. św. Michała Archanioła datowana na 1899 rok /dojście również z odbiciem od szlaku/. Należy do parafii greckokatolickiej w Przemyślu:
Najstarsza wzmianka o cerkwi parafialnej w Krasicach pochodzi z 1507 roku. W przewodniku Stanisława Krycińskiego jest wzmianka, że nabożeństwo odbywa się tylko 21 listopada, czyli w dniu św. Michała. Zarządzam odwrót do szlaku, kulam nową trasą. Początek mimo asfaltu, bardzo kameralnie. W oddali widzę murowaną kapliczkę. Mam poczucie winy, że nie dokulałem do niej. Docieram do grzbietu. W pewnym momencie droga odbija w prawo => Korytnice. Ten odcinek mnie po prostu niszczy:
W takim klimacie schodzę do tartaku. Ponownie strefa asfaltu i melduję się w Korytnikach. Przy szlaku jest sklep spożywczy genialnie usytuowany. Dla mnie bardzo ważny temat, tym bardziej, że właściciel jest bardzo pomocny:
Obok sklepu "w Jesionach" jest miejsce odpoczynku. Jak mógłbym nie przycupnąć na dłuższą chwilę na pieńkach, no jak?!
Odpocząłem, pora się zbierać. Czas do Krasiczyna, kulam od mostu do mostu :). No i docieram do Krasiczyna:
Szlak za mostem odbija w lewo. Skutkuje to tym, że do zamku nie dotrę. Jestem przed południem. Zakończenia dzisiejszego dnia o tym czasie nie biorę pod uwagę. Także pomysł z noclegiem w jednym z najpiękniejszych pomników polskiego renesansu pali na panewce. Przekładam to na inny termin i nie jest wykluczone, że zakotwiczę w zamku na 2-3 noclegi. Zapocony docieram do cmentarza żydowskiego:
Dalsza trasa to przejście grzbietem. Mijam szczyt z dwoma masztami, wg mapy Garby 364 m. Mijam tablicę informacyjną przystanku nr 3, czyli schrony bojowe punktu oporu "Krasiczyn". Niebawem w brzózkach ujrzę pięknie usytuowaną ambonę:
Wprawdzie jest zamknięta, ale miejsce może służyć jako kameralne miejsce biwakowe z widokiem na Przemyśl :))
Daję dyla. Pogoda cały czas łaskawa dla mnie:
Mijam Dybawkę. Docieram do DK nr 28. Łączę się w bólu:
Wapielnica za niecałe 2 godziny. Szast prast i jestem po drugiej stronie jezdni na podejściu. Gdyby nie to, że podchodzę lasem prawdopodobnie bym spłonął. Prałkowska Góra 358 m., muszę zrzucić klamota i golnąć co nieco:
Przede mną zejście tym razem. MOR Prałkowce, przepraszam za usterki :)), ale muszę odpocząć i wodę do peta uzupełnić:
Właścicielka posesji do której podklepałem po wodę, miała tak zawziętego psa, że ten chciał przegryźć kratę jak wchodziłem na podwórko. Z uzupełnionym petem wracam do MOR-u. Przerwę obiadową zrobię na Wapielnicy 394 m:
Podczas odpoczynku spotykam panią Olgę Hryńkiw, która w Przemyślu prowadzi "Domową Piekarnię". Przy nadarzającej się okazji z pewnością wpadnę na "domową pajdę". Lenistwa czas dobiega końca, zwijam bałagan. Po około godzinie odwiedzam jakże znaną wiatunię. Zaraz odbijam do Koniuszy. Był w tym rejonie ostatni chyba zamotany dosyć krótki odcinek, na którym straciłem trochę czasu. Wychodzę w końcu z lasu i oczom nie wierzę. Dojazd niemal pod samą Szybenicę za chwilę będzie w asfalcie:
Leśny odcinek doprowadza mnie na piękną widokową łąkę, Szybenica 496 m n.p.m. zamiata:
Nie można pominąć widoku na Górę Gruszowską 484/488 m:
Na Szybenicę prowadzi również szlak pątniczy, niebieski krzyżyk na białym tle. Szlak Karpacki sprowadza w dół wg ogrodzenia, natomiast szlak pątniczy odbija w prawo skrajem lasu. Lepiej iść skrajem lasu wg szlaku pątniczego. Ja poszedłem wg Szlaku Karpackiego. Problem polega na tym, że część tej pięknej łąki jest już zagospodarowana i zszedłem do zabudowań, od których odbiłem w prawo do szlaku pątniczego, czyli do asfaltu. Dalszą trasę pokonam wg starego oznaczenia. Wizyta w Koniuszy i nie być w cerkwi? Nie, nie...pomyłka!
Na odchodne jeszcze:
Po chwilach zachwytu, w trawie uwalony rozkminiam plan na ostatnią prostą. Decyduję się na stary wariant. Wspomnieć muszę o "instrukcji" dojścia do Gruszowej. Podczas przejścia w 2015 roku tabliczka była w miarę czytelna/posiadam w swoim archiwum/. Obecnie napis na tabliczce jest trudny do odczytania:
Dojście do Gruszowskiej bezcenne, widok na Szybenicę również :)
Góra Gruszowska, oznaczenie jeszcze wisi:
Dojście na kolejny nocleg w pamięć zapadnie, polazłem łąką. Na jaką cholerę mam sobie życie utrudniać:
Rozmontowany docieram na miejsce. Murowana kapliczka Skłonu i Pokłonu już w zasięgu wzroku. Nie mam ochoty na żadne kombinacje, uwalę się pod lipą:
Już jestem pod kapliczką, słyszę ktoś się modli. Pod lipą zostawiam bagaż, poczekam. Nie będę przeszkadzał:
Po jakimś czasie wychodzi babunia z kapliczki. Chwilę porozmawialiśmy. Atrakcyjne położenie murowanej kapliczki z XIX wieku to atut nie w kij dmuchał. Będąc już sam rozkładam namiot:
Rzuciłem okiem na Kalwarię Pacławską:

W dobrym nastroju zszedłem do wioski po wodę. Gruszowa, dawniej Gruszów. Malownicza wioska na grzbiecie przy niebieskim szlaku. Warto wiedzieć, że przez chwilę /1977-81/ nazwa wsi była zmieniona na Jodłowa. Zaopatrzony w dobra wszelakie czas wracać na kolację. Po posiłku ląduję w puchu i odpływam. Parę lat czaiłem się z noclegiem w tym miejscu jak szczerbaty na suchary. Dobranoc.

Dzień 5 

20.05.2022 

Gruszowa, kapliczka Skłonu i Pokłonu - Kalwaria Pacławska, agro

Niniejszy nocleg był bardzo mocno brany pod uwagę na etapie planowania powtórnego przejścia. Liczyłem się nawet z wizytą Straży Granicznej. Noc mija wybornie. Nie niepokojony przez nikogo bladym świtem wywlekam się na zewnątrz. Mam wrażenie, że ptasie trele trwają całodobowo. Ląduję w namiocie na godzinną drzemkę. Dzisiejszy etap będzie wyjątkowo krótki. Plan jest taki, aby uwalić się w Kalwarii Pacławskiej przy opcji, że nie będzie tłumów. Po śniadanku w dobrym tonie będzie przyjrzeć się Kopystańce 541 m:
Coś wisi w powietrzu. Jest duszno. Zwijam bajzel i schodzę do Gruszowej. Żegnam się ze szlakiem pątniczym i odbijam na zachód. Docieram do rozwidlenia, na którym nie na oznaczenia szlaku. Chwilę się motam. Mapy. cz ponownie ratują sytuację. Kieruję się na południe do Huwnik. Uporałem się z leśnym odcinkiem, czas na pogórzańskie klimaty. Jest bosko:
Delektuję się na maxa, co mnie pozostało:
W zdrowiu melduję się nad Huwnikami. Kalwaria Pacławska również w zasięgu wzroku:
Jako, że w Huwnikach znajduje się jednostka Straży Granicznej, widoczny helikopter przelatywał dosyć nisko nad miejscem mojego noclegu. Schodzę do Huwnik. Muszę wspomnieć, że znajdują się tutaj dwa sklepy spożywcze, które naturalnie odwiedziłem. Dzisiaj mam obrzydliwego lenia, do tego żar leje się z nieba. W związku z tym, że nie pamiętam kiedy się kąpałem korzystam z "gościnności" Wiaru. Kulam do fliszu:
Tego było mnie trzeba. Po kąpieli w rzece miałem wrażenie, że "zgubiłem" z 1,5 kg :)). Czysty i pachnący mogę szlajać się dalej, ruszam. Po wizycie w sklepie /wjechałem na lody/, zawijam się do mostku. Żółta tablica w oddali to reklama sklepu, który znajduje się przy szlaku:
Atakuję mostek:
Za mostkiem gubię szlak. W pewnym momencie jest odbicie w lewo na grzbiet, ja poszedłem prosto. Jorgnąłem się, że jest coś nie halo. Powinienem się piąć w górę, a nie leźć wzdłuż rzeki. Wracam do odbicia ścieżki do góry. Już jest dobrze. Za chwilę wtoczę się na przepiękny fragment trasy, oczywiście z widokiem na Kopystańkę:
Niebawem wejdę w strefę asfaltu. Zaczyna się chmurzyć i mocniej wiać. Jeszcze odpocznę przy krzyżu:
No i Kalwaria Pacławska wita:
Kołuję do "centrum". Spotykam gościa, który wędruje Szlakiem Karpackim, ale z przeciwnego kierunku. Chwilę z nim pogadałem, ma zaklepany nocleg w Domu Pielgrzyma. Ja wybrałem inny wariant. Jak już się ulokowałem na kwaterze dostaję sms-a z RCB o nadchodzącej burzy z mocnym opadem. Po około godzinie niebo szarzeje i robi się zdecydowanie chłodniej. Idę wobec tego na obiad do przyklasztornej jadłodajni. Po posiłku muszę zlec, zmęczon jestem :)). Leżąc na tapczanie przez chwilę byłem zmartwiony, że pogoda klęknie na dłużej. Na szczęście najgorsze chyba przeszło bokiem. Miałem w planie połazić po bocznych uliczkach Kalwarii Pacławskiej i Pacławia. Wyszło jak zawsze, nie robiłem nic. Inaczej, leżałem i...pachniałem na tapczanie. Pod wieczór poszedłem do bazyliki. Obraz Matki Boskiej Kalwaryjskiej:
Główny ołtarz w Sanktuarium Męki Pańskiej i Matki Bożej:
Pora zwijać się na kwaterę. Kończy się kolejny dzień mojej wędrówki:

Dobranoc.

Dzień 6 

21.05.2022 

Kalwaria Pacławska, agro - Dźwiniacz Dolny

Spanko było wyborne. Inna sprawa, że baterie do aparatu naładowane, telefon również na 100%. Na spokojnie przygotowuję śniadanie. Posilony a spakowany opuszczam lokal. Dystansowo jestem w okolicy pierwszej setki. Chyba potrzebowałem tego resetu. Przestaję również liczyć ilość przebytych kilometrów. Niczego sensownego w moją wędrówkę to nie wnosi poza "nakrętką". Rządzę na Pogórzu Przemyskim, i na tym się skupiam. Ruszam w drogę z nowymi siłami. Po drodze mijam przepiękną posesję:
W Pacławiu w miejscu niemal centralnym odwiedzam ten oto żywy skasen:
W 1935 roku z inicjatywy ówczesnego, a ostatniego jednocześnie wójta Pacławia Józefa Szwerca wybudowana została drewniana remiza strażacka wraz ze świetlicą, która miała pełnić ważną rolę w życiu mieszkańców wsi. W niewielkiej odległości stoją jeszcze takie cudeńka:
Jedna rzecz nie dawała mnie spokoju. Do starej świetlicy postanowiłem zajrzeć. I wiecie co, wnętrze "lokalu" zrobiło na mnie ogromne wrażenie:
Mam cichą nadzieję, że ten budynek zostanie przywrócony do swojej świetności. Z Pacławiem się żegnam tym o to budynkiem:
W tak zacnej scenerii kroka zadaję na Żytne:
Jeszcze chwila. Łypię na Kalwarię Pacławską:
Melduję się na Żytnem 505 m n.p.m. Uwalę się tutaj na kwadrans, mam czas:
Żytne, to w końcu miejsce mojego noclegu w 2015 roku. Wypoczywam w wiacie i obcinam na okolice w ramach programu przyszłej imprezy na Pogórzu Przemyskim. Miło by było wpaść na Kanasin i Leszczyńską Górę, ot tak, na chwilę :))
Kopystańce nie odpuszczę, mowy nie ma:
Jest pochmurane. Mam obawy, że co nieco spadnie z nieba. Czas zawijać się do Paprotna. Schodzę w dolinę:
Majowa zieleń zamiata mnie po całości. Słów nie mam! O, już prawie na miejscu:
Parkuję przy cmentarzu:
Paprotno to obecnie pusta dolina. W 1939 roku mieszkało tu 1040 Ukraińców, 5 Polaków i 5 Żydów. Drewniana cerkiew parafialna p.w. Wniebowzięcia MB z 1888 roku użytkowana przez PGR w Leszczynach jako magazyn, rozpadła się w latach 70-tych XX wieku. Przycerkiewny cmentarz jest pamiątką po Paprotnie:
Przede mną trasa na Wierch. Kulam Doliną Paprotniańską. Po drodze mijam kimających pod namiotem rowerzystów:

Do odbicia żółtego szlaku na Suchy Obycz zasadniczo nic ciekawego się nie wydarza. O nie, przepraszam, zaczyna padać. Na Wierch docieram lekko zlany. Docieram w rejon lądowiska dla helikopterów. Widzę budkę dla pracowników ochrony. Wbijam pod nią chwilę odpsapnąć. Jako, że dosyć szeroki dach oferuje trochę suchego miejsca, wyskakuję z mokrej koszulki aby się nie wychłodzić i przyodziewam polar. Z "szafy" wyciągam kabanosy i inne frykasy, czas coś przekąsić. Tak sobie siedzę zamyślony " w swoim świecie", nagle wjeżdża "biała furmanka". Niczym nie wzruszony skupiony jestem na konsumpcji darów z "szafy". Nagle wysiada dobrze znana nie tylko mnie postać, ale to jeszcze do mnie nie dociera. Nie, k***a, nie wierzę! Przecież to Anita Włodarczyk! Kabanosem się zakrztusiłem. Po chwili "walki" dochodzę do siebie i wyjeżdżam z fraszką:

 - przepraszam, czy może pani Otylia Jędrzejczak? 

Aż się za głowę złapałem, taka wtopa. Krótkie białe włosy mnie zmyliły. Na szczęście pani Anita wybaczyła mnie nietakt i nawet chwilę pogadaliśmy. Mówię Wam, kapitalna babka!

Po "pierwszej setce" trzymam z najlepszymi :))
Pani Anita z ekipą poszła na trening:

Ja muszę ochłonąć. Deszcz przestał padać. Na "murawę" dociera biegacz. Widzi akcję, że "ktoś" młotem wywija i pyta mnie o trasę kierunku z którego przyszedłem. Zapewniłem gościa, że wszystko jest ok. Ten jednak niepewnie przebiera nogami i w końcu mówi: 

- chyba poczekam, Anita może przerzucić i co wtedy? 

Zaczęliśmy się śmiać. W dobrych humorach się żegnamy. Powoli ogarniam się na odcinek do Jureczkowej. Jest to raczej mało ciekawy fragment szlaku i cóż, te parę kilometrów to mrok :)). Po około dwóch godzinach melduję się w Jureczkowej. Zrobię przerwę na obiad. Początkowo miałem smaki aby uwalić się w pustostanie:

Nie widząc sensu, instaluję się w wiacie przystankowej, czyli miejscu dobrze mnie znanym z 2015 roku. W trakcie gotowania posiłku podpina się na postój grupa rowerzystów, których gorąco pozdrawiam:
Czas organizujemy sobie na rozmowach, śmichy - chichy też byli. Kończymy "popołudniówkę", chłopaki jadą przed siebie, ja podejdę do gospodarza uzupełnić peta, pakowanko i w drogę. W drodze w kierunku Truszówki 612 m n.p.m. mijam kapliczkę:
Gęba już mnie się raduje:
W zdrowiu docieram do pozostałości wiaty pod Truszówką:
Przede mną grzbiet Chwaniowa, nie mam żadnych wątpliwości, bawię się w Górach Sanocko - Turczańskich. Docieram bez przygód:
Kawałek grzbietówki również bez przeszkód, zaczynam się dziwić, że coś za łatwo idzie :)). Docieram do Brańcowej 677 m n.p.m. No i masz, zejście daje do wiwatu. Powodem jest naturalnie wycinka drzew, koszmar. Tracę trochę czasu, ale i tak ląduję ok. 300 metrów od szlaku. Trudno, jakoś dojdę z mapa.cz :)). Mam też nadzieję, że więcej takich niespodzianek nie będzie. Wychodzę z lasu, to już widzę się z Kamienną Lawortą:
Za chwilę dotrę do szosy w okolicę Przełęczy Wolańskiej i przystąpię do ataku na Wysoki Dział:
Widokami jestem tak porobiony, że najchętniej zostałbym tu na nocleg. Wbijam na kolejny grzbiet:
Musiałem obciąć z podejścia, słów nie mam:
Wysoki Dział w pełniej krasie. Obcinka z widokowego grzbietu Mosty 641 m n.p.m.:
Ostry Dział też zachwyca:
I jeszcze raz Kamienna Laworta, ale to już temat na jutro:
Nie, nie...schodzę do Dźwiniacza Dolnego, bo mnie krew zaleje :)). Dźwiniacz Dolny, kończę bieg. Muszę przyznać, że jestem padnięty:
Rozbijam się w miejscu odpoczynku, przy drodze:

Namiot stoi. Precjoza rozłożone. Okazuje się, że jestem bez chleba i wody. Szykuję się na krótki spacer do gospodarza. Prosząc o wodę pytam, czy nie miałby sprzedać ze 3-4 kromek chleba. Oczywiście żona gospodarza ratuje w potrzebie, dostaję trzy bułki własnej roboty. Wiecie co, życie jest po prostu piękne. Do namiotu wracam w przeświadczeniu, że wszystko mam i nie brak mnie niczego. Dobranoc.

Dzień 7 

22.05.2022 

Dźwiniacz Dolny - Pole biwakowe, Holica

O poranku delikatnie pokropiło. Na szczęście to tylko chwilowy opad. Okazuje się, że mój biwak znajduje się "parę metrów" od dawnej granicy PRL - ZSRR. Głupio by było nie zajrzeć::
Po śniadaniu następuje stały fragment wędrówki, pakowanko. Przede mną kolejny krótszy odcinek wędrówki. Idę w świadomości, że posiadam rezerwy czasowe. Ma to swój ogromny "plus dodatni", mam czas! Dzięki temu mogę czasem odbić tu, czy tam. Opuszczam dzisiejsze miejsce biwakowe, ruszam. Kierunek Kamienna Laworta. Spojrzałem za siebie:
W Ustrzykach Dolnych zrobię dłuższą przerwę w "Niedźwiadku". Przecinam kameralną betonkę, jeszcze chwila:
Docieram na wyższy wierzchołek Kamiennej Laworty 769 m n.p.m.:
Zwróciłem uwagę na pewien szczegół, przybywa wszelakiej maści tabliczek. Kulam dalej grzbietem, który okazuje się kopalnią mądrości :))
Melduję się na drugim, niższym ale widokowym szczycie Kamiennej Laworty 759 m n.p.m.:
Chwilę tu "powalczę", organizm odtruć trzeba :))
Lżejszy o "dobre kilo" schodzę do Ustrzyk Dolnych. Trasa jest kameralna i do tego z widokiem na jeden z wierzchołków Masywu Równi, czyli Gromadzyń 654 m n.p.m.:
Po drodze mijam gościa, który przechadzał się z psem. Chwila rozmowy i okazuje się, że miał prawdopodobnie spotkanie z Leśną, która albo już dobija do mety, a może już skończyła? W zgodzie się żegnamy. Nagle dostrzegam tabliczkę informacyjną z obejściem niebieskiego szlaku. Nie wiem nawet czy schodziłem obejściem, wiem natomiast, że schodziłem niebieskim szlakiem :). Mijam Pensjonat "Pod Dębami", w którym nic się nie dzieje. Czyżby klękł? Kołuję "bez mostek:
Będąc po drugiej stronie Strwiąża, wychodzę niemal centralnie do miejsca jakże znanego i lubianego:
Wcześniej rozmawiając z Krzysztofem, który zwrócił mnie uwagę, że prawdopodobnie lokal zmienił właściciela. Faktycznie, jest coś na rzeczy. O obiadach za dwie dychy możemy zapomnieć, zmienił się również wystrój lokalu. W skrócie można rzec, że tanio to tutaj już było. Ale to nie znaczy, że lokal nie jest warty odwiedzenia. Nie, nie. Wbijam jak do siebie. Zrzucam klamota, zajmuję miejsce przy oknie, wzrok wbijam w menu i...rozmontowali mnie. W karcie widnieje kawa inka na mleku, żeż ja pie...le! Od tego zacząłem gościnę:
Domówiłem także kartacze:
Po posiłku polazłem do "city" spiżarnię uzupełnić. Z racji niedzieli, czynna była tylko "Żabka". Szefowa chciała mnie "stuknąć" na 1,30 pln doliczając jakieś chrupki, których nie było. Dobrze, że wziąłem paragon, nad którym się pochyliłem :)). Wyprostowałem sytuację i wychodzę ze sklepu z odzyskanymi 1,30 pln. Opuszczam Ustrzyki Dolne:
Odpuszczam odbicie czarnego szlaku spacerowego do cmentarza żydowskiego, bo już tam byłem. Kieruję się na Gromadzyń, tam też zrobię sobie chwilę przerwy:
Pora kończyć odpoczynek. Ruszam do Równi. Mówię Wam, braknie miejsca na słupki :))
Już za chwilę kolejna chwila na odpoczynek. Nie napinam się ponieważ zamierzam zanocować w najlepszym miejscu biwakowym w Europie i piszę to bez żadnej przesady :)). Docieram do pięknej cerkwi filialnej z I połowy XVIII wieku p.w. Opieki Matki Bożej, obecnie adoptowana na kościół:
Przysiadłem w kąciku przed wejściem na cmentarz wsłuchać się w ciszę, która emanuje z tego miejsca, normalnie cud! Doczekałem się gościa, który opiekuje się cerkwią. Zaprosił mnie do środka i oprowadził po cerkwi, To bardzo pozytywny człowiek. Przy cerkwi znajduje się kilka nagrobków. Jest wśród nich jeden żelazny krzyż o niespotykanej formie:
Jak mnie "oświecił" opiekun cerkwi, takie krzyże stawiali Węgrzy ku pamięci poległym w I wojnie światowej. Dziękując pięknie za poświęcony czas żegnamy się i opuszczam Równię:
Mnie pozostaje wgramolić się na grzbiet Żukowa, wcześniej uzupełniając wodę do peta. Zasapany docieram na grzbiet:
Mijam zejście do Teleśnicy Oszwarowej. Odbijam od szlaku. Nie ma żadnych przesłanek, abym miał odpuścić nocleg na polu biwakowym w okolicy Holicy, który wg mojego rankingu osiąga noty bardzo wysokie. Melduję się na miejscu dosyć wcześnie, no cóż, nie ma nic za darmo :). Z tych "nerwów" obcinam na pasmo Połonin, z dobrze widoczną Wielką Rawką 1307 m n.p.m., jako najwyższym punktem pasma granicznego:
Jestem bardzo ciekawy, lunie czy nie? Miejsce biwakowe usytuowane jest w miejscu gdzie dawniej znajdowały się budynki szkoły szybowcowej. "Pierwszy raz w życiu" stawiam na nocleg w namiocie, rezygnując z wiaty. Fryk, cyk, myk! Namiot stoi, ogień płonie. Wcześniej postawiłem na herbatę:
Pora zadbać o żołądek. Kolacja na bogato:
Zaczyna zmierzchać. Nagle przechodzi pewne małżeństwo. Podeszli do ogniska na dłuższą pogawędkę, po czym żegnamy się. Ja jeszcze posiedziałem. Do rana drzewa starczyło :))

Dobranoc. 

Dzień 8 

23.05.2022 

Pole biwakowe, Holica - Otryt, Chata Socjologa

Spałem dobrze. Ze dwa razy w nocy dokładałem "do pieca". Rano podczas śniadania rozmyślam o odcinku bieszczadzkim, który zacznę lada dzień. Tymczasem pakuję się i opuszczam miejsce biwaku. Spoglądam na dogasające ognisko i obiecuję sobie nocleg tutaj przy kolejnej wizycie w tym pasmie. Docieram do odbicia szlaku do Teleśnicy Oszwarowej. Schodząc z grzbietu wychodzę na tereny zacne:
Przede mną pierwsze zabudowania:
Docieram do asfaltu i kolejna niespodzianka, widok raczej rzadki:
Kulam do sklepu, muszę coś dokupić. Nie samą cebulą człowiek żyje :). Melduję się przy placówce już mnie znanej:
Należy się chwila odpoczynku, instaluję się na werandzie sklepu. Korzystam z luksusu. Uraczyłem się boczkiem, był tak pyszny, że na drogę dokupiłem ze 4 platserki. Ruszam do Polany. Podejście czadem trąca:
Nie ma się co czarować, idę z Duchem...Sanu:
Muszę wspomnieć, że uroku temu odcinkowi nie mogę zarzucić, jest wręcz bosko:
Wcześniej mijam "słynną" ambonę, to z niej Leśna kręciła film z niedźwiedziem:
Ostatnie kadry przed Polaną:
Kończę przepiękny odcinek i wychodzę na asfalt. Mijam Wydrne, po drodze jakże czujny "baner" :)
Melduję się w Polanie przy odbiciu szlaku na Otryt:
Odbijam od szlaku, kieruję się do sklepu. Na "wybiegu" pod sklepem spędzam trochę czasu uzupełniając kalorie. Wypoczęty i z uzupełnionymi kaloriami wracam do szlaku. Do Otrytu idę utwardzoną drogą wzdłuż Wańka Działu. Przy pierwszej ławce chwila odpoczynku:
Mijam kolejny deszczochron, tym razem organizm trza nawodnić :)
Niebawem zaś muszę przystanąć. Czynna retorta to temat nie w kij dmuchał:
Melduję się w końcu na Przełęczy pod Hulskiem 780 m n.p.m.:
Do celu ok. 2 godziny. Na grzbiecie muszę odsapnąć, Otryt daje do wiwatu:
Jestem padnięty. Chcę dotrzeć do Chaty Socjologa jak najszybciej, a tu końca nie widać. W końcu docieram na miejsce:

Zanim wejdę do chaty, chwilę rozmawiam z gościem, który jest jednym z opiekunów wycieczki/trudna młodzież/. Wkraczam na salony :). Poznaję kolejne dwie miłe panie - opiekunki, które częstują mnie herbatą z gara. Nie ukrywam, odżywam! Wychyliwszy dwa garnuchy zapoznaję się z rezydentem Chaty Socjologa. Jako, że zamierzam tu spać, reguluję pobyt i wbijam na piętro rozłożyć bajzel. Ogarnięty schodzę do "salonu". W trakcie rozmowy wychodzi, że wychowawcy zakupili jedzenia ponad stan. Załapałem się na darmowe spaghetti, czym byłem wniebowzięty. Później oczywiście ognisko z giętą w tle, którą zostałem poczęstowany. Chwilę posiedziałem przy ognisku na śmichach i pogaduchach. Odczuwając trudy dzisiejszego dnia oddałem się w objęcia Morfeusza. Dobranoc. 

Dzień 9

 24.05.2022 

Otryt, Chata Socjologa - Wołosate, agro

Wstaję dosyć wcześnie. Spałem na piętrze. Ogarniam bajzel i schodzę do salonu na śniadanie:
Krzątam się po izbie, po czym wychodzę na zewnątrz. Co do Chaty Socjologa, lokal jest super. Natomiast o klimat tego miejsca dbają goście, w moim przypadku wycieczka młodzieży i troje wychowawców. Nigdy tu nie spałem, więc musiałem spróbować. Gościłem tutaj w czasie, gdy Baltazar kończył działaność jako "chatar". Chwilę rozmawialiśmy. Zasiadam do śniadania, szału nie ma:
Czas się pożegnać, schodzę do Dwernika. Obowiązkowa obcinka na San:
Okazuje się, że można coś wyklepać do spania:
Oczywiście most w Dwreniku również pozycją obowiązkową:
Dopiero teraz czuję, że jestem w Bieszczadach. Kulam do odbicia szlaku na Magurę Stuposiańską 1016 m n.p.m. Wcześniej jednak znajomy lokal z ubiegłorocznej imprezy:
Mijam także kościół w Dwerniku, ale już nie wchodzę. Docieram do odbicia szlaku i klasycznie wbijam na chwilę do wiatki:
Na odcinku Dwernik - Magura Stuposiańska obowiązuje obejście szlaku w związku ze zrywką i pozyskiwaniem drewna jak to jest fachowo napisane na tabliczkach. Wybieram wariant z obejściem. Przyznać muszę, że obejście oznaczone wyśmienicie. Poza tym, na początku "nowego szlaku" ładnie się prezentuje widok na Dwernik Kamień:
Jestem też zdania, że warto doświadczyć czegoś nowego. Przejście zajmuje mnie ok. 1,5 godziny. Ostatni etap jest piorunujący, czyli zejście z grzbietu na szagę. Docieram do szlaku:
Muszę teraz powalczyć z podejściem na Magurę Stuposiańską. Chwilę się delektuję widokiem:
Docieram zmachany, Magura Stuposiańska 1016 m n.p.m. wita. Z przyjemnością zrzucam klamota. Uwalony na pierwszym "tysiączku":
Dzisiejszy dzień będzie ciężki. Ruszam. Docieram do łącznika ze szlakiem zielonym:
Łypię na Połoninę Caryńską, na którą miałbym 2 godziny:
Schodząc do Widełek czuję, że kończy mnie się łącznik stabilizacji pleców w plecaku, nie jest dobrze. Muszę unikać gwałtownych ruchów. Melduję się "na dole":
Przerwę na obiad robię przy punkcie kasowym BdPN, który jest czynny. Kupuję izotona i wodę lekko gazowaną, przy okazji "wyskakuję" za bilet wstępu, trudno :). Podejście na Bukowe Berdo to ok. 850 mmetrów przewyższenia, ponad "pińcet" mam już za Magurę Stuposiańską. Pot po dupie będzie się lał, trza się zatem wzmocnić. Na obiad leci liof. Po posiłku szykuję się na Bukowe Berdo. Ruszam bardzo spokojnie. Przekraczam Potok Wołosaty:
Czeka mnie "bogate" trzy godziny:
Przemieszczam się lasem, więc nie ma nad czym rozprawiać. Dłuższy postój robię na półmetku, czyli w wiacie. Po odpoczynku ruszam, niebawem wyjdę z lasu:
Przechadzka grzbietem Bukowego Berda czyni mnie lepszym człowiekiem :), poza tym trafiam w idealny waruneczek:
Bukowe Berdo 1201 m n.p.m.:
Grzbietem Bukowego Berda ciąg dalszy:
Wspomnieć należy o stopniach przeciwerozyjnych, które życia wędrowcowi z plecakiem nie ułatwiają. Ten "koszmarek" wpisuje się już niestety w krajobraz Połonin:
A ja się pławię w widokach z Bukowego Berda na wys. ok. 1313 m n.p.m. na Kopę Bukowską, Halicz, Rozsypaniec, Krzemień 1335 m n.p.m. - drugi co do wysokości szczyt polskich Bieszczadów:
Zmęczenie odczuwam, przede mną atak na najwyższy jak mnie się zdaje punkt na trasie pod wierzchołkiem Krzemienia, czyli ok. 1320 m n.p.m.:
Docieram na miejsce. Jestem rozbity jak arabskie sandały. Na myśl o zejściu "schodami" do Przełęczy Goprowskiej dostaję "gęsiej skórki", ale biadlić nie ma co, kulam. Zmęczenie daje się we znaki mocno. Z Przełęczy Goprowskiej zostaje mnie ostatnie podejście do Siodła pod Tarnicą 1275 m n.p.m., spotkałem się także z nazwą Przełęcz Krygowskiego. Muszę wstąpić do wiaty po drodze i odetchnąć w niej. Ostatnie spojrzenie na Halicz i grzbiet Rozsypańca:
W wiacie jest również małżeństwo z dzieckiem, ulokowałem się na ławkach przed wiatą. Jest tak zmęczony, że nie mam odwagi na rozmowę. Przede mną jeszcze ok. 100 m podejścia do siodła:

O wejściu na Tarnicę nawet nie myślę, szlak zresztą omija szczyt. Schodzę do Wołosatego. Początek zejścia to "schody", dla mnie męka. Po "schodach" zaczynają się kładki i inne cudactwa. Nie mam słów! Refleksję mam taką, celem zapobieżenia jeszcze większego zadeptania połonin uczyniono ten zabieg, czyli oszpecono połoniny. Wygląda to gorzej niż kupa w lesie, no ale skoro ma pomóc...Kończy się rajd przez schody, kładki i inne "sradki". Docieram do asfaltu. Pomyślałem sobie, atakuję pierwszy "kwadrat" z napisem noclegi. W tak zwanym międzyczasie podjeżdża do mnie Straż Graniczna. Oczywiście pełna kultura, kilka pytań i funkcjonariusze życzą udanej dalszej wędrówki. a ja się wtaczam na posesję z napisem NOCLEGI. Z przyjemnością "rzucę nura", następnie jakaś kolacja i upragnione...salto na tapczan. Dzisiaj dostałem po dupie na bogato. Dobranoc.

Dzień 10 

25.05.2022 

Wołosate, agro - Przełęcz pod Czerteżem 906 m n.p.m.

"Poległem"nawet nie wiem kiedy. Bladym świtem otwieram oko. No cóż, zanosi się na kolejny gorący dzień. Szybko się ogarniam i w pełni odświeżony opuszczam lokal. Za nocleg wypierdziałem 60 zyla, po czym żegnam się z szefową i w drogę:
W 2015 roku odcinek Ustrzyki Górne - Wołosate "pyknąłem" wspólnie z Michunem PęKaeSem, co uznaję za potwarz. Teraz tego błędu nie popełnię, łoję z buta. Jeszcze w Wołosatem obcinam na bardzo atrakcyjną wiatę edukacyjną :))
Grzechem by było pominięcie początku/końca GSB:
A ostatni sklep na szlaku jeszcze zamknięty:
Nikt nie mówił, żę będzie lekko, łatwo i przyjemnie:
Zasadniczo ten odcinek łoję z buta pierwszy raz w życiu. Mimo asfaltu kameralności temu odcinkowi odmówić nie sposób:
Przy kolejnej wiacie edukacyjnej ląduję na garnucha:
Niebawem zbawczy napis:

Do skrzyżowania jeszcze kawałek. Za chwilę kręcę do "centrum" Ustrzyk Górnych instalując się w wiacie przystankowej. W portfelu kończy mnie się "ciapa". Zasięgając języka, najszybciej dotrę do bankomatu w Lutowiskach. Zanim zacznę się organizować muszę golnąć. Upodliłem się imperialistycznym chłamem, tym razem w plastiku. Autobus do Lutowisk mam około 10.00, zaraz czyli, klasyka cytując. Szafę zostawiam pod okiem pani, która rządzi na parkingu. Niestety, 2 godziny muszę wyciąć z wędrówki. W Lutowiskach miałem nadzieję na jakiś obiad "Pod Żubrem", ale niestety dotarłem za wcześnie. Trudno, wrócę głodny :). Czekając w wiacie przystankowej na autobus, utkwił mnie w głowie napis na ścianie wiaty: 

-"cierpliwy to i kamień ugotuje".

 Jestem z powrotem w UG. W sklepie uzupełniam zapasy i idę na obiad do sprawdzonej restauracji "Pod Caryńską":

Przed wyjściem z Ustrzyk Górnych zauważam, że pogoda zaczyna się filcować. Wiadomix, na Wielkiej Rawce w dobrym tonie będzie zameldować się zlanym do majtek. No nic, trza ruszać. Po drodze mijam schronisko PTTK "Kremenaros":
Mając za sobą asfaltowy OeSik docieram do parkingu, z którego zaczyna się podejście. Uzupełniam wodę do peta i do wiaty docieram bezproblemowo. Od wiaty zaczyna się grubo. Szafa wgniata w w ziemię, do tego zaczyna kropić. Tak jak myślałem, nie wywinę się. Wychodząc z lasu "na ostatnią prostą", obserwując stan na WR zatrzymuję się celem przyodziania membrany:
Opad jest regularny. Dochodząc do grzbietu opad ustaje, normalnie mowę mnie odbiera. Do słupka mam darowane:
Po chwili jednak dociera do mnie, że na Krzemieniec 1221 m n.p.m. dotrę profesjonalnie zlany do majtek. Żadnych złudzeń, zlewa nadciąga centralnie na mnie:
W drodze do celu:
Jak wcześniej wspomniałem, na Kremenaros 1221 m n.p.m. docieram profesjonalnie zlany do majtek:
Pod buczkiem chwilę się "bujam", opad maleje i niebawem jest po deszczu! Trza się ruszać. Przede mną szczyt Kamienna 1199 m n.p.m.
Szlak wiedzie łukiem, wychodząc zza niego widzę na ścieżce w pewnej odległości cielsko. Początkowo myślałem, że to dzik. Odwrócił się mordą do mnie i okazuje się, że z wilkiem mam przyjemność. Zamarłem. Pierwsze co przyszło mnie do głowy to stukanie kijkiem o kijek. Wówczas "bestia" widząc mnie czmychnęła z powrotem do lasu. Odetchnąłem z ulgą. To było mniej więcej w tym miejscu:
Do końca dzisiejszej imprezy zostaje mnie niewiele. Mijam grób radzieckiego żołnierza:
I w okolicy Czerteża spotykam leśniczego. Chwilę rozmawiamy, po czym żegnamy się i kulam do wiaty na Przełęczy pod Czerteżem 906 m n.p.m. Jestem sam:
Instaluję się w wiacie. Widząc, że nadciąga pogorszenie warunków atmosferycznych:
Zdecydowanie udaję się po wodę. Przez chwilę zaciągnęło na bogato. Wracam do obozu, czas na kolację:

Zainstalowany w wiatuni, zaopatrzony w dobra wszelakie, czas na kolację i dobry sen. Dobranoc.

Dzień 11 

26.05.2022 

Przełęcz pod Czerteżem 906 m n.p.m. - Przystanek Balnica

W nocy miałem chyba wizytę myszy, bo jedna kromka była lekko wygryziona. Z rańca wyległem na świeże powietrze. Po wczorajszej zlewie wszystko wskazuje na to, że będzie kolejny a słoneczny dzień. Zatem czas na śniadanie, pakowanko i ruszam na Czoło 1159 m n.p.m., wcześniej mijając szczyt Borsuk 991 m n.p.m. i Przeł. pod Borsukiem. Na Czole muszę wyrównać oddech. Schodząc podziwiam fenomenalny widok na grzbiet Riabej Skały oraz widzę, że ktoś biwaczył:
Docieram do gościa, który się pakuje. Chwilę pogadaliśmy. Okazuje się, że wczoraj trafił w pogorszenie warunków i z racji, że nic nie widział, postanowił się rozbić i przenocować. Ja pójdę odpocząć do wiaty przed podejściem na grzbiet. Leżąc "kołami do góry" przychodzi dwóch turystów. Rozmawiamy dłuższą chwilę, jeszcze się z nimi spotkam. Tempem równym i krokiem miarowym kieruję się na grzbiet. Osiągnąwszy punkt widokowy:
Zastanawiam się, kiedy w końcu ruszę dupę w Góry Bukowskie/Bukovské vrchy? Zachwytu ciąg dalszy. Grzbietówka, mmmmmm...
Przez Paprotną? Nie tym razem:
Riaba Skała 1199 m n.p.m.:
Od Przełęczy pod Czerteżem do Przełęczy Nad Roztokami, ten odcinek szlaku jest po prostu genialny. Jest tyle dobrego, że ho, ho. Widokami można być naprawdę porobionym. Docieram do Dziurkowca 1188 m n.p.m.:
Pasę się widokami. Wspomnieć muszę, że SKPB Rzeszów ufundowała na szczycie tymże ławeczkę, można w końcu odpocząć tutaj jak normalny biały człowiek. Zresztą tę, tą, taką firmę cenię wyjątkowo, o czym później. Kulam na Płaszę 1164 m n.p.m. cały czas pasąc się widokami:
Jeszcze Okrąglik 1101 m n.p.m.:
I nieco styrany schodzę na Przełęcz Nad Roztokami. Co tu się wyprawia?
Jestem trochę zmęczony, ale kiedyś może się zdarzyć, że przyjdę tutaj bez sił, wtedy na pewno uwalę się w wieży. Chociaż nie, przecież niedaleko jest przyzwoita wiata z dostępem do wody. Lecę na obiad:
Muszę odpocząć i uzupełnić kalorie. Mam obawy, że do Balnicy dotrę około godziny 21.00, co mnie nie pasuje. Po posiłku startuję, wracam do szlaku:
"Przelatuję" przez Rypi Wierch 1001 m n.p.m.:
Na Strybie 1011 m n.p.m. muszę zrobić pauzę na garnucha:
Patrzę na czas, jest nadzieja na wcześniejsze dotarcie do Balnicy. Nie poddaję się. Kolejna przerwa na wyrównanie oddechu to Czerenin 929 m n.p.m.:
Czas mam znakomity. Miło jest mnie poinformować, że obelisk, który był punktem zbiegu granic Niemiec, Słowacji i Węgier a został przeniesiony na północny stok Czerenina, już nie wala się po lesie, został "postawiony do pionu" 11 listopada 2016 roku przez grupę miłośników miejscowej historii:
Już zdawać by się mogło, że za chwilę wjadę na zasłużony odpoczynek. Nic z tych rzeczy, "klękł" mnie stabilizator pleców jednej ze strony:
Końcówka trasy to "ścieżka zdrowia". Myślałem, że krew mnie zaleje. Na miejsce docieram jednak w dobrym czasie. Upragniona Balnica, miejsce otuchy dodające:
Miło widzieć Wojtka w dobrym zdrowiu. Smutna sprawa jest taka, że Luny już nie ma. Zdechła. Wbijam na pokoje. Okazuje się, że jest jeden "pasażer", Michał. Na początku relacji wspomniałem, że spotykałem na trasie fantastycznych ludzi. Tak jest i tym razem. Szybko łapiemy wspólny język i poszliśmy coś zjeść, zamówiłem bigos. Posiedzieliśmy jeszcze na werandzie po posiłku, jedni sączyli kofolę, a inni piwo. Wsłuchani w ptasie trele i cykanie świerszczy posiedzieliśmy jakiś czas, po czym czas na zasłużony odpoczynek. Dobranoc.

Dzień 12 

27.05.2022 

Przystanek Balnica - Łupków, "Radosne Szwejkowo"

Budzę się bladym świtem. Za chwilę wstaje Michał, który wyjdzie wcześniej. I tak się spotkamy w Łupkowie. Ja jeszcze dojrzewam na "pryczy", Michał ogarnia swój bajzel. Niezobowiązująco na odchodne ustalamy ewentualną możliwość spotkania w Łupkowie. Wkrótce i ja się zwijam. Pożegnawszy się, ruszam w drogę. Kontynuuję zachodnią/niższą część pasma granicznego. Po około godzinnym rajdzie lasem spotykam Michała w trakcie sjesty:
Chwilę rozmawiamy i na odchodne pada hasło Szwejkowo. Miałem co prawda inną opcję noclegu, ale nie jest wykluczone, że skorzystam z tego wariantu. Do Wysokiego Gronia 905 m n.p.m., najwyższego punktu w zachodniej części pasma granicznego mam ponad godzinę:
Zanim tam dotrę, parę gramów potu stracę na podejściu na Wierch nad Łazem 857 m n.p.m. Docieram w końcu na Wysoki Groń 905 m n.p.m., należy się chwila na wyrównanie oddechu:
Niebawem pożegnam pasmo graniczne:
Po drodze spotykam towarzystwo, które uskutecznia przejażdżkę konną z Pienin:
Po drodze mijam przydrożny krzyż:
Docieram do skrzyżowania:
Mojej uwadze umyka wiata, w której odpoczywałem w 2019 roku idąc do schroniska "Na końcu świata":
Jorgnąłem się będąc na cerkwisku. Żeliwne krzyże, dawne ślady po wsi Zubeńsko, lokowana ma prawie wołoskim w 1549 roku, która przestała istnieć w wyniku działań podczas II wojny światowej:
Przede mną schronisko "Na końcu świata", które się remontuje. Nie zaglądam, nie będę przeszkadzać:
Za chwilę odwiedzę cerkwisko w Łupkowie:
Plecak zrzucam przy drewnianym ogrodzeniu. Cerkwisko zostało ucywilizowane do tego stopnia, że przez środek przebiega oznaczenie niebieskiego szlaku na drewnianej tyczce. Ostatnio jak byłem w 2019 roku teren już był ogrodzony. No nic, z przyjemnością pokręcę się chwilę:
Krzątając się po cmentarzu, nie sposób nie wspomnieć o motywie "Jezuska" wrośniętego w drzewo:
Odkryłem również nowy motyw, którego podczas wcześniejszych wizyt na łupkowskim cerkwisku nie widziałem:
Nie da się nie wspomnieć o rzeczy dramatycznej. Otóż w 2019 roku zdołałem uchwycić jeden z pomników* tego miejsca:
Obecnie tego krzyża wrośniętego w drzewo już nie ma. Kto to zrobił i dlaczego? Nie wiem. Dwa razy obchodziłem cmentarz, z myślą, że może pomyliłem lokalizację. Ale nie, krzyża po prostu nie ma. Ktoś to miejsce sprofanował? Niespodziewanie nadchodzi Michał. Dzielę się z nim przykrą nowiną i z tych nerwów robimy wspólnie jeszcze jedno kółko po cmentarzu i mam wrażenie graniczące z pewnością, że krzyża jednak nie ma. W cieniu uwaleni z "flakonem" zimnej wody w garści rozkminiamy temat noclegu, bowiem nadchodzi zlewa. Drapię się po głowie i odpulę nocleg na stacji kolejowej w Łupkowie. Michał "skutecznie" zanęcił "Szwejkowem", wchodzę w temat. Z cmentarza jednak kulamy do sklepu w Nowym Łupkowie celem uzupełnienia zapasów. Ku pamięci, zdjęcie Michał:
Idąc do sklepu mijamy ten zacny pensjonat:
Z kolei w drodze powrotnej do agro zgarnia nas właścicielka Ewa. Za chwilę jesteśmy na miejscu:
Mam farta. Jeszcze przed zlewą łypię okiem na Horodki, ten temat zostawiam na przyszłość:
Niebo ciemnieje, zaczyna w oddali mruczeć. A my leżąc "kołami do góry" pod dachem oddajemy się lenistwu:
Nawet Ewę udało się namówić na zdjęcie:

Bliżej wieczora przyjeżdżają znajomi Ewy. Siedzimy w salonie uchachani opowieściami różnej treści. Za oknem leje. Tak sobie myślę, gdybym nie posłuchał, byłoby...przesraniutkie. Czas spać. Dobranoc.

Dzień 13 

28.05.2022 

Łupków, "Radosne Szwejkowo" - Jasiel

Pobudka srana! Z prycz zwlekamy nasze zwłoki. Ku zmartwieniu co niektórym :)), zanosi się na kolejny dzień lampy. Trudno, na klatę przyjmuję tę potwarz tą :). Michał ponownie gotowy do wymarszu, a ja klasycznie, w proszku. Żegnam się z Michałem, ale jeszcze się zdziwię. Będąc sam w pokoju zapodałem do kuchni celem zarzucenia śniadania. W końcu i ja doprowadzony do ładu zaczynam się zbierać do wymarszu. Żegnam Łupków:
Głupio by było kimać w trakcie zlewy na stacji, mając "10 metrów" wcześniej "Szwejkowo". Docieram do Przełęczy Łupkowskiej 640 m n.p.m., która wyznacza granicę Karpat Wschodnich i Zachodnich, a także Bieszczadów i Beskidu Niskiego. Oficjalnie rządzę w ostatnim pasmie, czyli Beskidzie Niskim:
Przy schronie odpocznę. Okazuje się, że kimają tam dwie osoby. Ojciec z synem.
W trakcie rozmowy okazuje się, że mogę spotkać Słowaka, który robi Łuk Karpat. Po paru minutach żegnamy się, ruszam przed siebie. No i masz, wspomniany wcześniej Słowak. Oczywiście życzę mu ukończenia przejścia, piękne wyzwanie:
Mijam jeden z absurdalnych szczytów Beskidu Niskiego, czyli Siwakowska Dolina 689 m n.p.m. Jak się zdaje, to raczej pomyłka kartografów:
Przed Przełęczą Radoszycką mijam kolejny schron:
W zdrowiu docieram na miejsce, Przełęcz Radoszycka 684 m n.p.m. Kamienny obelisk, XIX wieczny słup graniczny między Galicją a Królestwem Węgier:
Z przyjemnością uwalę się w wiacie, odpocznę:
Delektując się smakiem wody, którą uzupełniłem w agro, podjeżdża "furmanka". Widzę, że ktoś macha do mnie grabą, nagle olśnienie:
No nie! To ziomy, z którymi odpoczywałem w wiacie pod grzbietem Riabej Skały. Okazuje się, że oni już kończą urlop i wracają do domu. Na drogę obdarowali mnie "żołnierskim wiktem", a w ramach "promocji" dodatkowy flakon wody, a jak wiadomo, woda podczas górskich wędrówek to podstawa. Pięknie podziękowałem i w dobrych humorach żegnamy się. Oni wracają do domu, a przede mną jeszcze "parę" kilometrów. Przerwa na garnucha:
Docieram na Garb Średni 822 m n.p.m. i na chwilę zatrzymuję się trochę dalej, przy odbiciu szlaku zielonego. Uwagę moją zwraca czas zejścia do Komańczy, Polacy swoje i Słowacy swoje :)
Mijam kolejny szczyt Danowa 841 m n.p.m. i okazuje się, że dostrzegam...Michała! Nura w trawę rzucamy na Pasice 848 m n.p.m. tuż przy wieży obserwacyjnej. Tabliczka informacyjna "mówi", że zbudowana została w 1943 roku przez wojska niemieckie, przewodnik z kolei twierdzi o końcu lat 30-tych:
Po przerwie "dla drużyny" trza się ruszyć na Kalinovské sedlo 802 m n.p.m.:
Nie ma opcji aby pominąć znajdujący się schron turystyczny, to już trzeci spotkany na szlaku:
Jako, że przy pomniku poświęconemu Armii Czerwonej, którzy 20 września 1944 roku przekroczyli granicę Czechosłowacji bawi grupa Słowaków przy ognisku, my się oddalamy na Kanasiówkę 824 m n.p.m., dokonując oficjalnego i niestety ostatecznego pożegnania:

Michał zejdzie żółtym szlakiem do Wisłoka Górnego, a ja na upragniony nocleg do Jasiela. Czasu mam od groma, poza tym zbliża się czas spotkania z Krzysztofem z kanału YT I gdzieś tam się idzie.

Nie ma sensu abym kiblował w miejscu spotkania, wolę skrócić odcinek dzienny i też będzie dobrze. Przede mną godzina z hakiem do celu. No i jestem. Jasiel od zawsze wyzwala mega pozytywne odczucia:

Na polu biwakowym jestem sam. Kimał będę w wiacie, także bagaż w niej ląduje i szykuję się do obiadu. Klasycznie paszę mam ograniczoną, ale jest as w rękawie. Otóż, podczas spotkania na Przełęczy Radoszyckiej od znajomych dostałem rację żywnościową wraz z podgrzewaczem:

Tą porcją na jakiś czas zaspokoiłem głód. Czasu mając od pyty, a po posiłku będąc polazłem do lasu po drobniejsze drzewo. Po jakimś czasie na nocleg schodzi jakaś para. Są małokontaktowi, więc narzucać się nie będę. Po ponad godzinie nadjeżdża rowerami "druga tura". Towarzystwo z Krosna, czyli Tomek, Radek z synami Mikołajem i Dawidem:

Okazuje się, że z tak zajebistymi ludźmi można siedzieć nawet przez tydzień :)). Przyznam szczerze, że na ognisko postawiłem krzyżyk z powodu lichej ilości drobniejszego drwa. Do akcji wkracza Radek, mistrz ceremoni! Nie ma w tym ani krzty drwiny. Radzio, zasadził się na rower i pojechał do "furmanki" na parking po siekierę, ale taką "job twoju", dwuręczną. Po przyjeździe Radek przejmuje inicjatywę:
Kufa, nie wierzę w to co widzę. "Pniaczki" lecą w ćwiarteczki aż miło. Skoro opału mamy do rana, na stół wjeżdża gięta z dodatkami. Oczywiście "chłopaki" zapraszają na poczęstunek, czym chata bogata. Podczas pieczenia giętej Radek nadal "wywija" siekierą, aby opału nie brakło:
Skoro już zmierzcha, robi się swojsko:
W tak zwanym międzyczasie na stole pojawia się "magiczne pudełko" Radka. Okazuje się, że jego żona dała na drogę "odrobinę" własnych wypieków. Wiecie co, taka żona to rarytas, co też Radkowi powiedziałem. Na dodatek całą zawartość "magicznego pudełka" do konsumpcji mnie przypadła. Nie omieszkałem Radziowi "wypomnieć", że ma najlepszą żonę pod słońcem...zaraz po "mojej" Dagmarze :)). No ale nic, docieramy do punktu kulminacyjnego imprezy. Czegoś takiego w tym miejscu jeszcze nie przeżyłem. Watra w Jasielu:

Późnym wieczorem dociera ostatni uczestnicy imprezy, Paweł, który brał udział w pierwszej edycji programu Azja Express, oraz jego syn Ignacy. Oczarowani mocą ogniska imprezujemy nadal. Po północy jednak poddałem się. Zmęczenie wzięło górę. Pożegnawszy szacowne towarzystwo oddaliłem się do wiaty, po czym odpadłem. Dobranoc. 

 Dzień 14

 29.05.2022 

Jasiel - Zyndranowa, schronisko SKPB Rzeszów

Miałem wrażenie, że ptaki ćwierkały całą noc. Budzą mnie bladym świtem ptasie trele. Dzisiaj również ważny dzień, czyli spotkanie z Krzyśkiem. Sprawnie się ogarniam, zarzucam śniadanie i żegnam się z towarzystwem, które jeszcze dosypia wczorajsze ognisko:

Kulam do grzbietu. Mijam ruiny budynku nowszej strażnicy granicznej, która została zbudowana po 1946 roku. Po likwidacji placówki budynek przez chwilę pełnił rolę schroniska PTTK => nieformalny schron turystyczny, aby "na ostatniej prostej" służył jako owczarnia podczas sezonowych wypasów:
Stara strażnica WOP została spalona w 1946 roku, na której obecnie stoi pomnik pomordowanych WOP-istów /mordu dokonano gdzie indziej/. Uroki Beskidu Niskiego w promocji:
Docieram do cmentarza żołnierzy radzieckich:
którzy polegli w czasie bitwy o Przełęcz Dukielską. I tu znajduje się zmiana, której wcześniej nie było:
Idąc w głąb jest ślad po cerkwi:
Tym widokiem jest trochę zaskoczony. I jeszcze jedyny nagrobek na cmentarzu łemkowskim:
No nic, opuszczam Jasiel. Po drewnianym mostku już tylko wspomnienie:
Wtaczam się do rezerwatu Haburské rašelinisko, który utworzono w 1981 roku, mającym na celu ochronę fragmentu podmokłych, zatorfionych łąk na grzbiecie szerokiego w tym miejscu wododziału karpackiego:
Nieco dalej mijam cmentarz wojenny 1914-15:
Kolejny cmentarz wojenny Kamień:
Zasapany docieram do południowej kopuły szczytowej Kamienia 827 m n.p.m.:
W ramach przerwy odpalam telefon. O dziwo mam zasięg. Łączę się z Krzysztofem ustalamy miejsce spotkania. Schodzę do Czeremchy. Stara wiata, ale trzyma się nieźle:
Motyw z pewnością znany:
Niebawem melduję się przy odbiciu niebieskiego szlaku:
Idę prosto, na spotkanie. Docieram do miejsca spotkania, nikogo nie ma:
Niebawem schodzą się turyści i zjeżdżają rowerzyści. Miejsce bajeczne:
Po jakimś czasie zjawia się i Krzysztof, który odczuwa podróż:
Jako, że czasowo nie jesteśmy ograniczeni, jest czas na obiad. Po posiłku lepiej się idzie. Jego makaron był wyborny :). Posileni zbieramy się na wspólny odcinek. Zgodnie z planem idziemy do Zyndranowej. Powrót do szlaku:
Odcinek niszczy, kwintesencja Beskidu Niskiego:
Za chwilę problem z przeprawą, ale co to dla nas :)
W zdrowiu docieramy do odbicia czarnego szlaku, zaraz się uwalimy jak normalni biali ludzie:
Mieliśmy plan na nocleg. Zakładaliśmy, że zaanektujemy wiatę na wieczór. Oczywiście plan swoje a rzeczywistość...skrzeczy. Docieramy na miejsce, miejsce znane, szanowane i lubiane:
Prognoza pogody dla nas jest niekorzystna, ma padać. Korzystne jednak dla nas jest to, że w schronisku jest Daniel z dziewczyną. Instalujemy się na werandzie. Po chwili rozmowy pada propozycja, że mogą zostawić nam klucze, bo zaraz opuszczają lokal. Drapiemy się po głowie, rozważamy plusy i minusy. W obawie przed deszczem decydujemy się zostać pod dachem. Kolejny dzień z fartem, bowiem zaciągnęło na bogato. Skoro za oknem leje, zasiedliśmy z Krzysztofem w kuchni. Ten wyjął z worka boczek, który szybko trafił na patelnię:
Nasz "warsztat":
Przy ostatnim kawałku boczku o mały włos byłaby awantura :))
Po znakomitej uczcie, przy garnuchu herbaty spędziliśmy trochę czasu na rozmowach, po czym czas na sen. Dobranoc.

 Dzień 15 

30.05.2022 

Zyndranowa, schronisko SKPB Rzeszów - Ożenna, wiata "Pod Gruchą"

Po wieczornej ulewie pozostały tylko mgły. Zwlekamy się do kuchni. Zaraz się żegnamy. Sympatycznie było się spotkać. Szkoda, że dosłownie na chwilę, ale dobre i to.

Przed wyjściem ostatnie wskazówki. Do grzbietu zapodam szlakiem żółtym. Żegnam się z Krzysztofem i kulam do Ożennej. Mam cichą nadzieję na kotleta na Przełęczy Dukielskiej. Tymczasem startuję:

Słońce nieśmiało się przebija. Oby tylko nie lało. Zaraz wejdę do lasu. Na Przełęczy Dukielskiej 500 m n.p.m. wyrównuję oddech:
Kiedyś na przejściu granicznym był bar, w którym można było trącić kotleta, obecnie to już wspomnienie. Temat jest pozamiatany. No nic, atakuję Baranie. Zaczynam od asfaltu:
Zaraz odbiję w lewo i przede mną trzy godziny do szczytu. Mijam znajomą kapliczkę:
Pierwszy odpoczynek robię w wiacie przy słupku granicznym I/165:
Pierwsze osoby pojawiają się na Przełęczy Beskid nad Olchowcem. Do szczytu idziemy we czterech. Zdecydowanie zasapany docieram do szczytu. "Ruiny" wieży widokowej mają się dobrze:
Uwalam się przed wiatą. Muszę odpocząć i pot z czoła ogarnąć:
W trakcie gdy sobie leżę na ławce nadchodzi mieszkaniec Olchowca, z którym sobie pogadałem. Wspomniał coś o budowie nowej wieży widokowej. Zbierając się do wymarszu, patrzę na wiatę z przykrością, jeszcze w niej nie spałem. Może dożyję tych czasów. Żegnam się z moim rozmówcą i idę na obiad do kolejnej wiaty na Przełęczy Mazgalica 586 m n.p.m.:
W oczy rzuciła się nowa tabliczka z nową nazwą przełęczy:
Poszedłem po wodę, po czym wziąłem się za obiad. Podczas pichcenia zaczyna padać, na szczęście przelotnie. Ruszyłem liofa w ramach obiadu, po czym gorąca herbata z cytryną, której resztki udało mnie się wyciśnąć. Po posiłku czas się zbierać. Przede mną około 3 km odcinek do Przełęczy nad Ciechanią/Sedlo Tepajec. Po naszej stronie wg mapy znajduje się łąka o nazwie Wróblówka. Jest jeszcze coś, co mnie bardzo ujęło. Chodzi o ławki, które rzeszowskie SKPB zamonotowało w ramach akcji 50 ławek z okazji 50 lat SKPB Rzeszów. Bardzo zacny cel. O dziwo, ławki pojawiły się w miejscach naprawdę godnych, np. na Dziurkowcu, Kanasiówce, a także tutaj na przełęczy:
Uwalić się na ławce i podziwiać w samotności piękne widoki na Ciechanię, bezcenne:
Zapatrzony w ten piękny teren zacząłem knuć jakiś wyjazd w bliżej nieokreślonej przyszłości. Za mną z kolei drogowskaz do Havranca. Trza to będzie kiedyś zweryfikować:
Ruszam. Docieram do pomnika upamiętniającego poległych podczas I i II wojny światowej:
Wody golnę na Filipovskym sedle 656 m n.p.m. przy odbiciu zielonego szlaku. A przede mną jeszcze pasąca się łania:
Jeszcze odrobina potu i wychodzę z lasu. Jestem już końcowym etapie dzisiejszego dnia. Znajduję się na skraju lasu z przepięknymi widokami sięgającymi po Slanske Vrchy. Trudno, jakoś to będzie:
Filuję na boki. Gdzie spojrzę, tam pensjonaty :)
Korciło mnie, oj korciło. Ale pech chciał, że mam inny pensjonat na oku. Łoję ku niemu, nawet ze szlaku kapkę odbiję. Ale spokojnie, po kolei. Melduję się w Ożennej. W plecaku z paszą bidnie, jadę na oparach. Widzę otwartą oborę. Podejdę:
Okazuje się, że jest tam dwóch panów. Zapytałem o szansę na zakup litra mleka? Kto pyta nie błądzi, dostałem litra na drogę. Chciałem zapłacić, gość prawie się obraził :). Pięknie dziękując polazłem naprzeciwko, bo ruch tam był przez chwilę:
Tym raze siedzą trzy panie z dzieciarnią. Pytam, czy nie miałyby sprzedać trochę chleba. Jak usłyszały, że jestem bez jedzenia zaraz się zerwały do domu i po chwili wychodzą z połową bochenka, dwoma dużymi bułami i konserwą. Na odchodne dostałem zaproszenie jutro na obiad. Ludzie tu są dobrzy, nie dadzą zginąć. Żyją skromnie, ale za to z charakterem. Na odchodne poszedłem do beczkowozu nabrać wody do petów:
Gość w oborze powiedział mi, żeby nie czerpać wody z potoku, bo jest zwiększona zawartość jakiegoś pierwiastka. Posłuchałem. Wracam do plecaka, który zostawiłem przy drzewie. Z oddali widziałem mój prawdopodobny apartament na dzisiejszy nocleg. To też dzieło SKPB Rzeszów, docierając na miejsce odebrało mnie mowę:
No nic, instaluję się "Pod Gruchą":
Lokal nówka, 2020 rok. W środku pachnie jeszcze drzewem. Na pewno byli tu wcześniej Słowacy, zostawili trochę jedzenia, w tym Snickersa, którym się wzruszyłem. Jak już się ulokowałem to postawiłem na herbatę. Wcześniej padła buła z mlekiem, dary od dobrych, tutejszych ludzi, takie frykasy codziennie się nie zdarzają. Pod wieczór wyległem na zewnątrz z granuchem gorącej herbaty:
Lokal jest usytuowany na łące, a ona wrze od świerszczy, do tego ptasie trele. Wsłuchany w ten zestaw chlipnąłem eliksiru, czyli zielona z cytryną + 3 działki cukru :). Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Czas na sen. Dobranoc. 

Dzień 16 

31.05.2022 

Ożenna, wiata "Pod Gruchą" - Wysowa Zdrój, agro

Budzą mnie ptasie trele. Po 5-tej srana wyległem na zewnątrz. Poranne mogły robią robotę, tylko gdzie ja byłem godzinę wcześniej:

Po porannych zachwytach, czas na śniadanie. Po posiłku zwiajm bajzel i opuszczam jedno z ciekawszych miejsc noclegowych, które są bardzo mocną stroną tego szlaku. Warto czasem zejść odrobinę ze szlaku, aby wyspać się w bardzo zacnych warunkach. Pora wracać do szlaku:

Należy odwiedzić cmentarz wojenny nr 3 projektu Dušana Jurkoviča, który podzielony jest na dwie kwatery, rosyjską i austro - węgierską:
Został założony przy cmentarzu parafialnym obok nieistniejącej dziś cerkwi pod wezwaniem Bazylego Wielkiego z 1867 roku. Jeden z nagrobków na cmentarzu:
Przede mną trochę asfaltu. Kulam w kierunku Grabia. Przed skrzyżowaniem rzeźba św. Rodziny:
Nieco dalej kamienna kapliczka/1897 rok/:
Na skrzyżowaniu skręcam w lewo:
Mijam miejsce, w którym mieścił się sklep, obecnie to już wspomnienie. Przede mną ostatnia prosta do Przełęczy Beskid nad Ożenną:
ZA chwilę ponownie wkroczę do lasu. Tia, to jest to:
Bardzo mi pasuje przejście lasem, który poza otuchą cienia dużo daje. Pierwszy szlakowskaz do Wysowej Zdroju:
Na Przełęczy pod Dębim Wierchem 566 m n.p.m. muszę odspanąć. Jako, że miejsce jest przeurocze to trudno, jakoś to będzie:
Nie poddaję się. Za chwilę kolejna porcja zachwytów krajobrazem Beskidu Niskiego. Tym razem z widokiem na Jaworzynę Konieczniańską 881 m n.p.m.:
Nie zbaczam z kursu. Za chwilę ponownie wejdę do lasu:
I wyjdę na dobrze znany trakt, doszedłbym do Radocyny. Wyrzuciło mnie kawałek od znanego już z wcześniejszych imprez drzewa:
Dojście do DK 977 i...zdziwienie:
Szlak skręca w lewo do Przełęczy Dujawa. Cerkiew p.w. św. Bazylego Wielkiego pierwotnie greckokatolicka, obecnie prawosławna:
Atakuję podejście. Odpocznę na cmentarzu wojennym nr 46 Konieczna - Beskidek w partii szczytowej tego wzniesienia:
Po dłuższym odpoczynku czeka mnie atak na kolejny szczyt, czyli Jaworzyna Konieczniańska 881 m n.p.m. Pot po dupie będzie się lał. Tempo mam bardzo spokojne. Zasapany melduję się na grzbiecie, jeszcze chwila:
No i upragniony szczyt:
Widok na Klimkówkę i Chełm:
Dociera do mnie fakt, że impreza zbliża się ku końcowi. Uwaliwszy się na ławce oddałem się na chwilę wspomnieniom. Przecież niedawno jechałem do Rzeszowa. Schodzę na obiad. Uwalę się na Przełęczy Regetowskiej, uzupełniając przed nią wodę:
Z wiaty "Pod Gruchą" zawinąłem danie zostawione przez Słowaków, była to fasola z wieprzowiną. To był dobry pomysł. Przed podejściem na Obycz warto było się posilić. Po posiłku kuchnia "wydała" również kuban gorącej herbaty zielonej i powoli trza się pakować. Przede mną mozolne podejście. Miałem wrażenie, że ponownie atakuję Jaworzynę. Zasapany docieram na Obycz 788 m n.p.m.:
Jestem bliżej Grybowa, a sprawa kojarzy się z Rzeszowem :))
Docieram do, jak mnie się zdaje, ostatniego słupka granicznego:
Jeszcze tylko chwila niepewności/należy odbić w prawą stronę/ i żegnam pasmo graniczne w Beskidzie Niskim:
Schodzę do Wysowej Zdroju, której zresztą nie lubię. Po raz drugi będę musiał się sprężać ze znalezieniem noclegu. Jestem na miejscu. Chwila na wyrównanie oddechu przy cerkwii św. Michała Archanioła:
Plan mam prosty. Uwalę się w "Arkadii" na drugi obiad, podklepię do sklepu na arbuza, bo mam smaki, uzupełnię spiżarnię i wówczas pomyślę o noclegu. Pierwsze dwa punkty planu poszły "jak z płatka". Ostatni punkt programu okazuje się problemowy. Na 5 lub 6 obiektów jeden się zlitował. Wysowa jest bezlitosna, doświadczam tego po raz drugi. Właściciele obiektów noclegowych nie są zainteresowani przyjęciem jednej osoby na jeden nocleg. Pozostaje mnie ostatni adres, dzwonię. O dziwo, właścicielka jest na tak. Innym plusem dodatnim jest fakt, że będę spał "przy szlaku":
Skonany ląduję w pokoju. To już będzie ostatnie ładowanie telefonu, baterii do aparatu. Szybka kolacja, prysznic i upragnione salto na tapczan. Dociera do mnie, że koniec imprezy zbliża się wielkimi krokami. Nic nie wymyślę. Coś się zaczyna i coś się kończy. Odpadam, tego mnie trzeba. Dobranoc.

Dzień 17 

1.06.2022

 Wysowa Zdrój, agro - Podchełmie 

Nad ranem po przebudzeniu filuję w prognozę pogody. W smartfonie straszą opadem. Na zewnątrz trochę się chmurzy. Później się okaże, że przejdzie bokiem. Czas na śniadanie i pakowanko. Opuszczam lokal i kulam do szlaku. Po drodze mijam współczesną kapliczkę:

I chwila na wyrównanie oddechu na Przełęczy Hutniańskiej:

Kierunek Ropki, okaże się, że ta wioska zrobi na mnie ogromne wrażenie:
Ale po kolei. Piewrsze pozytywne zaskoczenie to schronisko Paryjówka. Nie wiem czy jest już czynne, ale brzmi bardzo zachęcająco:
Nieco dalej notuję opad szczeny. Taka chatynka z taką werandą to majątek. Ileż bym dał, aby móc się kimnąć chociażby na werandzie:
Bardzo się martwiłem o ten rarytas. Ale jest i ma się dobrze. Kultowe "ciasto domowe" wisi nadal :)). Byłem chyba za wcześnie, nie wypadało kołatać w furtę:
Tak "sprawy wyglądały" w 2015 roku:
Stara Farma w Ropkach. Ten dom rozbija mnie w pył:
Zajrzałem również na cmentarz przycerkiewny:
I pora na odpoczynek, kto biednemu zabroni?
Siedząc na ławeczce dostrzegłem nową tabliczkę. Chodzi o Chatę Wędrowca "Siwejka". Wiem, że coś dzwoni, ale nie wiem w którym kościele. Za chwilę się przekonam. No i proszę, lokal jest mnie znany. Parę razy koło niego przechodziłem w porze wykluczającej nocleg, stąd może nie zwracałem na niego większej uwagi. Ale tabliczek to ja nie pamiętam:
Za chwilę dotrę do skrzyżowania z drogą prowadzącą do Hańczowej. Niebawem odbijam na grzbiet:
Przede mną około 8 km przechadzka grzbietem, która trochę mnie się dłuży. Schodzę do przełęczy:
Przed kolejnym podejściem na grzbiet Homoli odpocznę, płyny wyrównam :). Ruszam. Grzbiet jest o niemal połowę krótszy. Myślę, że najgorsze za mną:
Melduję się na Homoli 712 m n.p.m.:
Łoję dalej. Robi się ciekawie, obcinam na Klimkówkę:
W okolicy Flaszy 610 m n.p.m. spotykam góscia, który idzie "na połówkę" Szlaku Karpackiego. Chwila rozmowy i żegnamy się w dobrych humorach:
No i proszę, koniec wędrówki zdawać się może, że bardzo bliski. Emocje trzymam na wodzy, ale podziwiam Chełm 778 m n.p.m., ostatni szczyt do pokonania:
Smali na bogato. Ostatnie spojrzenie na Jaworze 882 m n.p.m.:
Kulam do Wawrzki. Jestem już na asfalcie pod Tanią Górą. Kończę Niebieski Szlak Karpacki. Z przyjemnością łapię jego ostatki:
Nagle podjeżdża do mnie młoda kobieta samochodem. Ja idę, ona jedzie blisko mnie. 

Pyta: 

- idzie pan Szlakiem Karpackim 

- tak, odpowiadam. 

Rozmawiamy sobie o różnych sprawach. Było to wspaniałe kilka minut mojej wędrówki. Ja zaraz będę odbijał w lewo, żegnamy się. Chełm za chwilę, z uporerm maniaka:

W Wawrzce wbijam na posesję po wodę. Dostaję dodatkowo flakon Piwniczanki. Za winklem połowę wyżłopię na "hejnał". Teraz jest dobrze. Ludzie do końca podtrzymują na duchu, serducho rośnie. Docieram do miejsca odpoczynku. Jako, że mam piękny widok na ostatni szczyt zasiadam na dużą bułę z dodatkami. Z paszą jadę na oparach, przecież zaraz koniec:

Mając czas odpalam telefon, dzwonię do Krzyśka, który podsuwa niezły pomysł. Chodzi o nocleg w Podchełmiu. Po naszej rozmowie rozważam jego propozycję i rozbieram temat na części. Wychodzi mnie, że gdybym dzisiaj skończył imprezę, to wieczorem i tak będę kiblować na dworcu, prawdopodobnie w Tarnowie. Czy nie lepiej będzie uwalić się przy kościółku? No przecież! W międzyczasie "nadaje" Lapetti drogą sms-ową. Odpisuję mu, że dzisiaj chyba nie zakończę przejścia. Zbieram się na ostatnie podejście. Oj, ciężko było się zebrać, a nogi też zastygły. Pierwsza część podejścia bogata, Podchodzę wolno. W pewnym momencie tracę cierpliwość. Idę, idę i...dalej idę, krew by zalała. Do szczytu okazuje się, trzeba się trochę uzbroić w cierpliwość. W końcu docieram. Jestem na ostatnim szczycie Szlaku Karpackiego, czyli Chełm 778 m n.p.m.:
Schodzę. Już nie będzie podejść, już prawie koniec. Jest jakoś dziwnie, czegoś brakuje :). Na wirażu Zerkam na grzbiet Maślanej Góry 753 m n.p.m.:
Jeszcze chwila i melduję się przy kościółku Najświętszego Serca Jezusa:
Miejsce na biwak już mam upatrzone, przy pomniku bohaterów Ziemi Grybowskiej 1939 - 45 jest wypłaszczenie, pod namiot idealne. Ale trwa nabożenstwo, więc poczekam. Nie będę się wygłupiał. Po ceremoni mam okazję dzięki uprzejmości pana Grzegorza, który opiekuje się kościółkiem, zajrzeć do środka:
Jak już wierni się rozeszli, zostaliśmy sami. Pytam pana Grzegorza, czy mógłbym rozbić namiot i wskazuję miejsce. Jest chwila ciszy. W końcu opiekun świątyni mówi do mnie:

 - mam lepszy pomysł. Proszę się rozbić u nas na posesji.

 Oniemiałem. Skoro tak, nie wypada odmawiać takiego gestu. Za chwilę dom stoi:

Słowo odnośnie Pana Grzegorza i jego małżonki. To ludzie o wielkim sercu. Ugościli mnie niemal po królewsku. Po rozbiciu namiotu zostałem poinformowany, że zaraz będzie kolacja na którą jestem zaproszony, a głodny byłem jak diabli. Do tego wykąpałem się i po raz trzeci, czy czwarty na mojej wyprawie, w puch uwaliłem się pachnący :). Po kolacji posiedzieliśmy jeszcze chwilę. Oczywiście fotka pamiątkowa się należy:

No cóż, impreza dobiega końca. Do mety zostało około 4-5 km. Podchełmie to przepiękne miejsce Beskidu Niskiego. Kończy się zarówno dzień w Podchełmiu, jak i 17 dzień wędrówki Szlakiem Karpackim. Teraz mogę iść spać. Dobranoc:

Dzień 18 

2.06.2022 

Podchełmie - Grybów - Wrocław

Ptasi budzik stawia mnie na nogi. Wywlekam się na zewnątrz. Szybkie śniadanko, wyzerowałem resztki zapasów. Za chwilę "szefowa" wjeżdża z herbatą. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i zaczynam zwijać barłóg. Dziękując za gościnę żegnam się serdecznie, ruszam na ostanią godzinkę marszu:
Mijam odnowią kapliczkę:
I Grybów już w zasięgu wzroku. Serducho bije szybciej :)

Już jestem w Grybowie. Mijam pewną posesję, gdy nagle wybiega bardzo sympatyczna pani i macha do mnie ręką. Pyta mnie:

 - czy pan skończył Szlak Karpacki? 

- tak, odpowiadam. 

I tu się dzieją bardzo miłe dla serca rzeczy. Szanowna Pani wręcza z racji ukończenia szlaku bardzo cenną mentalnie dla mnie pamiątkę:

Chwilę sobie pogadaliśmy. Męża tej pani niestety nie było. Podzieliłem się swoim wrażeniem, że jest to fantastyczny pomysł. Tym bardziej cenna pamiątka, że jest to robione od serca. Miło widzieć, że są jeszcze ludzie z pasją, którym się po prostu coś chce. Żegnam się wzruszony i jeszcze parę metrów do mety. Wbijam pod wiadukt:
Ostatnie takie "cudeńko":
Nie mogę pominąć tej ścieżki, którą przegapiłem, co skutkowało, że w 2015 roku zgubiłem szlak na dzień dobry :))
No i docieram do mety. W 18 dniu wędrówki kończę sukcesem pewne wydarzenie w swoim życiu. Jestem bardzo zadowolony. Tradycji musi stać się zadość:
Wzniosłem toast za "cudowne ocalenie":
Ostatnie akrody tej pięknej przygody:
Mam trochę czasu do pociągu. Idę się przebrać w czyste łachy. Uwalony na ławce stacji kolejowej podsumowuję swoją wędrówkę. Trasa zajęła mnie 18 dni, czyli 2 dni dłużej niż w 2015 roku. Absolutnie nie żałuję tego faktu. Miałem więcej krótszych odcinków dziennych, ale też miałem większy zapas czasowy, co jest dla mnie bardzo istotne. Mogłem m.in. odbić na fantastyczne miejsca noclegowe, co jest wartością samą w sobie. Na trasie od samego początku spotykałem fantastycznych ludzi, co dla mnie jest również ogromną wartością każdej wędrówki. Wszystkie osoby, z którymi miałem przyjemność się spotkać na szlaku bardzo mi pomogły w wędrówce, za to bardzo dziękuję. Tak sobie nawet myślę, że bez takich dodatków impreza by była zdecydowanie uboższa. Bo przejście to przejście, ale też jest coś takiego jak otoczka przejścia. Szlak Karpacki przeszedłem dwukrotnie. Nadal uważam, że jest to majstersztyk polskich szlaków dalekobieżnych i nie zarzekam się przed trzecim podejściem. Wszystko to oczywiście kwestia czasu. Na razie Szlakiem Karpackim jestem zachwycony i polecam ten temat wszystkim zainteresowanym. Nadjeżdża pociąg, jadę do Tarnowa. Siedzę w wagonie i rozważam z nosem przy szybie i kabanosem w ręku, że Szlak Karpacki jest już tylko wzruszającym wspomnieniem:

Dziękuję za uwagę. 

Dane techniczne trasy: 

*Pisząc relację, postanowiłem skontaktować się z panem Grzegorzem Gąską ws łupkowskiego cerkwiska. Uspokoił mnie odpowiadając, że sprawa jest pod kontrolą. Ktoś prawdopodobnie złamał krzyż, który jest zabezpieczony i poddany konserwacji. Na wiosnę było planowane osadzenie krzyża w podstawie drzewa. Okazuje się, że pojawia się nowy problem. Otóż, w opinii dendrologa drzewo jest w fatalnym stanie i są prowadzone rozmowy w jaki sposób zabezpieczyć drzewo, aby włącznie z krzyżem mogło nadal stanowić jeden z symboli tego miejsca.

Komentarze

  1. Kurczę, świetna impreza, mimo, że nie jestem zwolennikiem długodystansowych tras, to ta mnie kręci najbardziej, min przez Twoje relacje. Może kiedyś? A tymczasem muszę zmienić plany, by choć może jesienią posmakować tematu, o którym do Ciebie pisałem. Teraz była hala Radziechowska, zapomniałem o upałach, snując pierwotne plany...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Co do jesiennych planów, życzę ich spełnienia.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super Darek, wielka przygoda. Fajnie, że wspomniałeś o mnie w paru słowach. Było mi bardzo miło te kilka dni towarzyszyć Ci w Twojej przygodzie. Świat jest mały, więc na pewno jeszcze się spotkamy na szlaku. Zdjęcia pierwsza klasa. Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również dziękuję za dobre chwile i słowo. Do zobaczyska na szlaku!

      Usuń
  4. Toś mi Pan zaimponował Panie Menel :) Również zatęskniłem za tym szlakiem, choć widzieliśmy się raptem rok temu. U mnie co prawda schodzony jest wzdłuż i wszerz tylko odcinek bieszczadzko-beskidzkoniski ;) więc tym większa będzie moja radość gdy wreszcie ruszę swoje cztery litery dalej niż Ustrzyki Dolne ;)
    Pozdrawiam licząc, że kiedyś nasze ślady się przetną,
    Maciek vel. Soko Leoko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za Ustrzykami Dolnymi też jest czad. Zasadniczo mam słabość do tego szlaku. Polecam, będzie Pan zadowolony :)). Oby nasze drogi kiedyś się przecięły na jakimś biwaku przy ognisku i giętej z niego.

      Usuń
    2. Jak ja czekałam na ten reportaż ! Majowa wędrówka, święty spokój i tylko schodki bieszczadzkie wnerwiają... Kusisz tym szlakiem znów :)))

      Usuń
    3. Połonin w najbliższym czasie nie planuję, ze względu właśnie na schodki. Ale kimnąć się na Przełęczy nad Roztokami, czy na Dziurkowcu poleżeć, o taaak :))). Majowy termin wędrówki okazał się w dyszkie, chociaż...tak tydzień wcześniej, byłoby mmmmm. Lidka, do roboty. Nie ma się co wahać :)) Temat znasz.

      Usuń
    4. Tego życzę zatem nam obu ;)
      Przy okazji polecam bardzo wędrówkę bieszczadzką doliną Sanu (Caryńskie > Nasiczne > Zatwarnica > Krywe > Tworylne > Studenne itd). Nie widziałem Twojej relacji z tych okolic, a jestem pewien, że bardzo się tam odnajdziesz :)

      Maciek

      Usuń
    5. Rejon, o którym piszesz chodzi mnie po głowie od 2018 roku. Z pewnością błąd naprawię, może w przyszłym roku? Niebawem zamierzam wbić w Bieszczady, ale kierunek na Jaworzec obieram.

      Usuń
  5. Graty za całość, bo trasa nielicha. Widzę na fotkach, że często namiotowałeś w pobliżu cywilizacji. Nikt Cię w nocy nie niepokoił?
    Z taką dawką dobra, to mógłbyś przejść ten szlak bez grosza przy duszy. ;)
    "Kopalnia mądrości" z grzbietu Kamiennej Laworty to cytat z "Baśni o trzech braciach i królewnie" Fredry. Jak będziesz miał okazję, to polecam posłuchać w wykonaniu Olbrychskiego, bo przeczytał absolutnie genialnie. ;)
    Fajne spotkanie z Krzysztofem, zastanawiałem się wcześniej czy nie trafisz może na Leśną, ale ruszyliście w tym samym kierunku.
    Cieszy, że domowe ciasto nadal dostępne. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dave, dziękować.
      Nocą pełny komfort, czyli nie niepokojony przez nikogo, kimałem jak dziecko. Miałem obawy podczas noclegu na boisku w Olszanach, ale i tu był pełny komfort.

      Usuń
  6. Kłaniać się Państwu! Taaa, tera jak już Menel zdał relację 😎 mogę zeznać zgodnie z prawdą co i jak, bo i tak wiadomo, że wyszła wtopa, a emocje już opadli:
    Mając od startu Menela z RZ czasu do namysłu ile wlezie, w mojej głowie dojrzał pewien myśl, mianowicie 3-dniowe szwędanko w okolicy Wysowej, połączone rzecz jasna z wypatrywaniem na niebieski szlak a zaś wytwornym powitaniem 'ochotnika' giętą z ognia, w przelocie bądź w 'wariancie b' nawet z noclegiem, tudzież podwózka limuzyną z mety do Tarnowa. Będąc w kontakcie, termin wyczaiłem legancko, tego, niemniej w ostatniej chwili pożegnałem się z urlopem i z tematu wyszła klapa, zaś zostało dłubanie w nosie nad mapką BN 2022 by Compass. Ale to jeszcze nie wszystko, tu następuje najgorszy manewr, mając pewny i sprawdzony lokal w W-Z, za którą zresztą też specjalnie nie przepadam, notabene leżący jakie dwa kroki w lewo od Szlaku Karpackiego, nie pomyślałem o przekazaniu namiarów, tam zaś 'plecaka' by nie poszczuli, nie nie, na podjęcie kawu, herbatu i kawał placu z panoramą na Busov i Ostry Wierch można liczyć. Nie mam słów co do tej decyzji...

    Menel, jeszcze raz gratulacje, trasa i relacja jak zawsze w pytę, zaś może "następną razą" coś się uda sklecić jakby... nieco skuteczniej 😎
    A gościnność i bezinteresowność (jeszcze?) społeczności zadupvi, to temat znany i długo by można o tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękować Lapetti. Dobrze wiedzieć, że posiadasz jakiego asa w rękawie odnośnie chrapania w W-Z. Będzie w przyszłości trasa przez mieścinę rzeczoną, będzie dzwonione :) Zdrowia!

      Usuń
  7. No to jest kawał niezłej imprezy, szacun!

    Wspominasz kilkukrotnie o pracach leśnych i wycinkach na początkowym odcinku - czy to mocno daje w kość? Znajomy po przejściu tego odcinka klął się, że to najgorszy szlak w Polsce i kierował groźby karalne w kierunku tak leśników, jak i szlakarzy, szukam kontropinii:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cyryl, znajomego opinię częściowo potwierdzam, tzn.:

      - na Pogórzu Przemyskim musiałem się ratować apką mapy.cz. Chodzi o to, że wygląda to tak, jakby leśnicy mieli plan na wycinkę m.in. Masyw Piaskowej, Masyw Kruszelnicy. Tam gdzie tną, tam lecą wióry. Bywało tak, że szlak jest i nagle ciach...nie ma nic i c**j wie jak iść. Z czymś takim spotkałem się jeszcze jak szedłem przez Dział => Szybenicę, po prostu są dryblingi w lesie, co może nie tyle irytować, co wkurwić. Doświadczyłem też takiego stanu przy zejściu z Brańcowej, ale to już Góry Sanocko - Turczańskie, dalej sytuacja się stabilizuje i jest miodnie. Były to trudniejsze odcinki szlaku, fakt. Dodatkowo, to co "szkodniki" po sobie zostawiają, to woła o pomstę do nieba i tu się zgadzam z groźbami karalnymi dla nich, bo straty krajobrazowe są bardzo widoczne. Ale, nie da się odmówić zajebiaszczości temu szlakowi patrząc przez pryzmat całościowego przejścia.

      Usuń
    2. Dzięki za szczegółową odpowiedź. Obawiam się, niestety, że musimy się na jakiś czas do tego szaleństwa przyzwyczaić i wiele ciekawych miejsc czy odcinków na tym ucierpi. Do niebieskiego szlaku się przymierzałem, ale wyciągnąć u mnie ponad dwa tygodnie wolnego ciągiem to niemożliwość, a przecież nie będę partaniny etapami uprawiać:)

      Usuń
  8. Na prawdę grubo! Gratulacje, pół niedzieli sobie dawkowałem tę relację przed kompem. Niezły wyczyn, ale przede wszystkim widać że to świetna zabawa dla Ciebie. Focisz już Olkiem na całego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zły Marcin, dziękować :) Tak, format Nikona DX poszedł w odstawkę i przesiadłem się na "Olkowe" 4:3.

      Usuń
  9. Właśnie zakończyłem czytanie odcinka pogórzańskiego i przypuszczając, że na koniec byłoby za dużo wrażeń do opisania stwierdzam już teraz: skoro w trakcie lektury na zmianę zanosiłem się śmiechem i wilgotniały mi ze wzruszenia oczy to niewątpliwie oznacza, iż mamy do czynienia z klasyką gatunku. Menel, wyrazy najwyższego uznania :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysztof, dziękuję... również za wizytę w Beskidzie Niskim, to było bardzo ważne dla mnie spotkanie.

      Usuń
  10. Menel, serdecznie gratuluję powtórzenia niebieskiej przygody i to w takim stylu. Dla mnie to była relacja roku na którą czekałem (od tej pierwszej wszystko się dla mnie zaczęło kręcić wokół tego szlaku). Mnie w tym roku emocjonalnie rozłożył na łopatki Rzeszów i pogórza (nieświadoma "wina" w tym Krzyśka, bo po wędrówce ulicami Rzeszowa nie mogłem się pozbierać w dalszą trasę... jakbym opuszczał coś bardzo ważnego, co niemalże wszystkim umyka) i urlop potoczył się zupełnie inaczej niż planowałem (aczkolwiek krótka relacja powstanie z odcinka do Ustrzyk Dolnych). Chcę mieć do czego wracać kiedyś... do mojego pominiętego odcinka pomiędzy przeł. pod Hulskiem aż po Ustrzyki Górne, do asfaltowego odcinka od strony Rzeszowa, do łąk nad doliną Jasiołki, do graniówki pomiędzy Balnicą a Łupkowem, do "czarnego" odbicia do Radocyny, do utulni przed przeł. Beskid nad Radoszycami, do pamiątkowych wpisów w zeszytach na trasie... ech... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Michi. Jak widzę, też jesteś "zakręcony" na punkcie "niebieskiego" :)) Wspominasz pominięty odcinek Przeł. pod Hulskiem => Ustrzyki Grn., czyli chcąc nie chcąc czeka Cię podejście na Magurę Stuposiańską, na które obecnie jest obejście. Obejście rzeczone polecam bardzo bo:
      - całkiem fajnie "pociągnięte" z widokiem na Dwernik Kamień
      - nowe, zawsze warto spróbować "nowości płytowej"

      Usuń
  11. Ja pierdo[..]lę! I to się czyta i to się ogląda! Łapska same składają się do braw!
    W zasadzie zawiódł jedynie...Imć Lapetti :-)
    A tak serio, to piękna wyprawa. Zawsze kiedy czytam czytam Twoje "wypociny", to aż chce się ruszyć..! Ale...ja to cienki leszcz jestem, mogę tylko pomarzyć. Wszystkie odcinki bardzo ciekawe, bardzo klimatyczne. Kiedyś muszę ruszyć na graniczne w Biesach i B. Niskim. Ilość schronów w tym drugim zadziwia... Poza tym taka wędrówka to też ludzie, są miejsca gdzie nie ma ludzi przypadkowych i wówczas zawsze jest klimat o jakim marzymy. do tego ludzie dobre na zadupiach.
    Jeszcze raz graty.

    Satan.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Satan, dziękować za dobre słowo. Ty cieńki leszcz? No proszę Ciebie, tylko bez kokieterii :)

      ps. Popatrz proszę w mapkie Beskidu Niskiego i daj znać co wymyśliłeś :). Może w dobrym tonie będzie dupsko uwalić w jednym z takich schronów? Zdrów!

      Usuń
  12. Klimatyzny biwak w Wozie Drzymały.

    Ogólnie niektóre z noclegów dla mnie zbyt blisko cywilizacji. Wolę sypiać bardziej na uboczu.

    Rowerzyści mieli ciekawy system noclegowy: tarp i namiot pod nim. Interesujące.

    Plecak to był znany swego czasu na forum model, za którego naprawę, szewc sobie merca kupował? ;)

    Jak oceniasz tę wojskową rację żywnościową? Da się to zjeść? Wagowo chyba trochę waży?

    Wiata "Pod Gruchą" rewelacja! Oby więcej tego typu lokali u nas powstawało.
    Fajna ta "kropka dla zdobywcy". Ciekawa inicjatywa :)

    Gratuluję przejścia! Pogoda trafiła się chyba idealna jak na tak długa wędówkę. Nie miałeś co na nią narzekać.

    Ja bym, jednak tą długą relację jakoś podzielił. Chociaż na dwa kawałki ;) Ciężko mi było się do tego zebrać :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do noclegów, brałem co dali :), odnośnie rowerzystów, pod tarpem rozbili tylko sypialnię, też mnie to ujęło. Plecak po tej imprezie zakończył swój żywot. Ale pragnę uspokoić, w szafie mam lekko zakurzony model Abisko II :)), także niebawem będzie nowe otwarcie. Racja żywnościowa spoko, ale słusznie zauważasz, waży. Chłopaki na Przeł. Radoszyckiej chcieli mnie obdarować kilkoma porcjami, musiałem z dwóch zrezygnować, bo zachodziła obawa, że mógłbym nie dojść na Kanasiówkę :)). Pogoda dopisała na medal. Relacji nie chciałem dzielić. Mając świadomość, że będzie długo, to jednak przebrnąłeś i za to dziękować! :))

      Usuń
  13. Oooo panie to była impreza prima sort, a mój dzisiejszy wieczór to uśmiech co chwilę na twarzy. Czytało się wyśmienicie, wędrowałem z Tobą w zachwycie. Niektóre miejsca znam a wiele jest dla mnie do odkrycia, zwłaszcza pogórze Dynowskie i góry Sanocko - Turczańskie. Dobroć obcych ludzi na szlaku daje wiarę że jeszcze nie jest koniec świata. Dobrze że pogoda dopisała. Nosz kurdę zadzraszczam w ujjj :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sted, dziękować :) Nick mnie znany z "odora". Czyżby to ten sam?

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  14. W końcu Wawelskie zacisze dało mi szansę na trochę spokojniejsze oddanie się lekturze i od razu na gębie pojawia się uśmiech. Jak się to czyta to gdzieś z tyłu głowy, podświadomie człowiek słyszy Twój głos, który opowiada to wszystko.
    Momentami zastanawiałem się nawet czy siedzisz obok, czy może właśnie wędruję razem z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładnie napisane, dziękować! Mimo wszystko udanej zabawy w Krakowie i do zobaczyska przy niedzielnej zmianie :)

      ps. W Kraku też tak smali?

      Usuń
    2. Smali ! Mam wrażenie, że jeszcze mocniej niż we Wro. Dodatkowo wieje wiatr jakby, ktoś chodził za Tobą z suszarką 🙃

      Usuń
  15. No Panie menel! Szacun! Nałaził się Pan! Ze trzy tygodnie urlopu trzeba szykować na taką akcję... No może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetnie się czytało. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  17. Fajna relacja, dzięki niej przeszedłem z Tobą szlak ponownie, tym razem od drugiej strony ;). Pierwotnie szedłem również w maju, w 2020 roku, startując z Grybowa. Zacna przygoda :).
    Jeżeli chciałbyś rzucić okiem, tu jest moja relacja:
    https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=pfbid02yo7ZCY7dfHdrgnSHCqH43SBnHYR3xBduVirhEjEzTXBysE9JUhVTXFZQUfdHn94Cl&id=100001517444211
    A tu zdjęcia:
    https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=pfbid0wV1D9eZTDZzTNQuBFpYBdWKuHxsXRKcVHw2exPWR4m8bwmjZbUex45hpAmX6ujVtl&id=100001517444211

    Pozdrawiam,
    Bartek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czołem,

      przejrzałem relację z odnośnika na fb, niestety nie mam konta na tym medium :)). To jest moje drugie przejście i chyba nie ostatnie .

      ps. Prowadzisz może jakiego bloga?

      Usuń
    2. Bloga nie prowadzę, ale wrzucam relacje na FB z dostępem otwartym, aby takie osoby jak Ty, bez konta, też mogły do nich zajrzeć ;). Choć od ostatniej mojej relacji, z przejścia Cesty Hrdinov SNP minęły już ponad 2 lata...
      Cieszę się, że trafiłem na Twojego bloga, poczytam też inne relacje by się zainspirować do kolejnej wędrówki :)

      Usuń
    3. Super, zatem przyjrzę się dokładniej. Wspominasz Cestę Hrdinov SNP, to moje kolejne wyzwanie. Może uda się temat ruszyć w 2024 roku. Czas pokaże.

      Usuń
    4. Świetny plan - gorąco Cię zachęcam do wyruszenia na Cestę. Choć to długi spacer i z miesiąc trzeba mu poświęcić.
      Dla ułatwienia i zrobienia smaku załączam link do mojej relacji:
      https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=pfbid023MQwf4zGTpjE22v23WiFvMfREBkZ8LkYCCaDSesVkVdtsrefrs62d17pLMogbPHrl&id=100001517444211
      I jeszcze zdjęcia:
      https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=pfbid031AjChWxSHRNFKCr1XwxX8NTgVS14g5utk3XJHoidDxaFM62G77tY54y6prFk2XCEl&id=100001517444211

      Usuń

Prześlij komentarz