Opowieść degenerata, czyli na karpackim szlaku 2015 by menel


Patrząc na pewne sprawy z pozycji czasu i przebytych większości szlaków dalekobieżnych w polskich Beskidach uważam, że ten szlak jest pozycją najciekawszą. Przeklepując relację na blog/5.08.2019/ wróciłem z wielką przyjemnością do wydarzenia, jakim było przejście tego szlaku 4 lata temu. Nie mam żadnych wątpliwości, że przejście powtórzę, ale z kierunku odwrotnego, czyli z Białej k/Rzeszowa.
Wiem od kolegi z forum NPM, że zmienił się przebieg w Białej, podobno na gorsze. W odróżnieniu od najdłuższego szlaku, czyli Głównego Szlaku Beskidzkiego jedną z istotnych różnic jest to, że namiot w plecaku na Szlaku Karpackim będzie pozycją obowiązkową. Od tego szlaku rozpocząłem swoją przygodę ze szlakami długodystansowymi i przejście szlaku tegowoż uważam za ważną przygodę swojego życia. Nadarzyła się okazja zapodania czegoś naprawdę wybornego. Dosyć długo biłem się z myślami na co postawić, GSB czy może... niebieski szlak karpacki??? Główny Szlak Beskidzki postanowiłem odpuścić, temat znany rzekłbym nawet, że trochę oklepany. Postawiłem na drugi co do długości szlak turystyczny w Polsce o długości ok. 440 km i przebiegu w kolorze niebieskim. Rzeczony szlak rozpocząłem z Grybowa a zakończyłem w Białej, dzielnicy Rzeszowa. Szlak wiedzie przez pięć pasm : Beskid Niski, Bieszczady Zachodnie, Góry Sanocko-Turczańskie, Pogórze Przemyskie, Pogórze Dynowskie. Podczas przejścia dokonałem drobnej korekty, o czym będzie w relacji a GSB poczeka, nie ucieknie, tymczasem uskuteczniam pakowanko.


DZIEŃ I

21.07.2015

Wrocław - Grybów - Tania Góra 576 m npm


Podróż przebiega bez większych problemów. Jako, że A-4 w remoncie zapodaję do Krakowa "Dolnoślązakiem". Odcinek  Kraków - Tarnów z racji remontu nitki zastępczym autobusem i z Tarnowa ponownie pociągiem. W Tarnowie mając godzinę do odjazdu pociągu kulam na obiad. Posilony loguję się w pociągu na ostatni odcinek i o 15.00 stawiam się nakręcony przygodą w Grybowie.


Tu się kończy marudzenie. Smali na bogato. Grybów ma to do siebie, że wychodząc z dworca już jestem jestem na szlaku:


Z racji, że mam "Biedronkę" pod nosem wbijam na "ostatnie namaszczenie", sielanki czas dobiegł końca :


To była ostatnia możliwość aby się poobijać, napity jak bąk, a podreperowany jeszcze smacznym obiadem w Tarnowie ruszam, na 16-dniową pieszą "pielgrzymkę", którą jestem podkręcony jak diabli.

Przedarłszy się przez chaszcze celem odczytu "co, gdzie, kiedy.." - Start!!



Nie.. nie mogę tego zataić. Na dzień dobry się gubię. Zataczam nienerwowo koło, jestem nomen-omen nad Białą, niestety to początek imprezy :


Błądzonko w ramach rozruchu, ok. Dochodzę ponownie do miejsca skrętu w lewo i baczniej się przyglądam, gdzie dałem ciała, i mam!


Przegapiłem niepozorną ścieżynkę, która prowadzi do parku, dalej pod wiaduktem roku budowy 1949, następnie szlak wyprowadza na przyzwoity asfalcik, który prowadzi do Podchełmia. Nabieram wysokości, pot się leje, początek niezły.


W Podchełmiu, przysiółku Grybowa robię odpoczynek na terenie kościółka, który ufundował w 1936 roku ks. dr. Ignacy Dziedziak, obok znajduje się pomnik poświęcony bohaterom Ziemi Grybowskiej 1939-1945.


Jeszcze pozwalam sobie na obcinkę tej pięknej okolicy :


A przede mną pierwszy szczyt, Chełm 779 m n.p.m.


W nogach czuję podejście Beskidu Niskiego, a najlepsze przede mną. W drodze na Chełm jest w pewnym momencie odbicie w lewo, szlak namalowany na drzewie jest zasłonięty przez gałęzie, przegapienie owego skrętu może niechybnie nas sprowadzić w rejon Kąclowej. Zapocony docieram na Chełm 779 m n.p.m. :


Schodząc ze szczytu wkraczam ponownie na asfalt łączący Ropę z Florynką, przebiega tędy szlak żółty. Ten przepiękny odcinek zapodaje mnie widokiem na Lackową, Ostry Wierch :


Nie pogardzę również zacnym spojrzeniem na Jaworze 882 m n.p.m. :


Żółta ściecha odbija w pewnym momencie do Florynki, ja kontynuuję szlak niebieski, wcześniej tankując wodę do petów dzięki uprzejmości gospodarza pewnego gospodarstwa. Robi się czadowo.


Jako, że minęła 20-sta, zaczynam myśleć o noclegu, forsować się nie ma sensu, dochodzę do wniosku, że rejon Taniej Góry może być ciekawym rozwiązaniem, tak też czynię. Rozwalam się na skraju lasu, na pięknej łące. Namiot stoi, przebieram się w suchą wełnę i zabieram do pichcenia jakiegoś wieczornego posiłku, po czym wsłuchany w cykanie wszelakiej maści świerszczy, od których łąka wrze, odpływam.. Pierwszy dzień mija bardzo miło.

DZIEŃ II

22.07.2015

Tania Góra 576 m npm - Przełęcz Regetowska 646 m n.p.m.


Źle spałem, znaczy się czujnie. Gorąc swoje robi, rankiem wyłażę z namiotu, robię śniadanko i zwijam bałagan. Dzisiaj plan mam ambitny, chciałbym wbić już na Pasmo Graniczne. Po ok. 2 kilometrach, pod Flaszą 610 m n.p.m. robię ostatnią obcinkę z Jaworzem w tle i wkraczam w las, teraz będzie parę godzin w cieniu.


Mijam odbicie czarnego szlaku na Jezioro Klimkówka i raptem skromne 210 m podejścia, nie wiedzieć kiedy i gdzie mijam Suchą Homole, docieram do odbicia żółtego szlaku do Uścia Gorlickiego/ do Wysowej mam 5.30 godz./ następnie zejście na przełączkę 570 m npm, zasiadam na łyk wody i czeka mnie kolejne podejście na Bordiów Wierch, Jaworzynkę co daje kolejne 300 m podejścia. Jak to w Beskidzie Niskim bywa, nie wiadomo z czego się robią takie podejścia. Mijam Dzielec 717 m n.p.m. Robi się miło, powoli zaczyna się zejście i myślę sobie, że na dole warto by było się posilić. Jeżeli nie znajdę wody schodzę do Hańczowej, kilometr mnie nie zbawi.


Okazuje się, że mam farta, jest woda, jest zabawa. Rozkładam się przy asfalcie, kuban gorącej herbaty i jakaś sensowna kanapeczka zapewne doda mnie siły i wigoru. Kończąc "sjestę" widzę, że od strony Hańczowej zapodaje jakiś kolo z szafą na plecach, jest to pierwsza "morda" jaką spotkałem idąc z Grybowa. Mija mnie kiedy dopijam herbatę, widzę, że często robi odpoczynki a gość dosyć postawny, rzekłbym nawet , że to sympatyczny kark. Zwijam "bar" i za chwilę dołączam do niego i w drodze do Ropek, rozmawiając o pięknie Beskidu Niskiego itp. Kolo z Sosnowca, przy kolejnym odpoczynku czuję od niego gorzałę, wali jak cygance z tobołka, chwilę później żali mnie się, że imprezy w taką pogodę to nie jest najlepszy pomysł.


Ropki. Na rozstaju szlaku czerwonego i niebieskiego żegnamy się, on zawija do Krynicy czerwonym, ja kontynuuję szlak niebieski. Kawałek dalej kolejny postój. To dzisiaj ujdę, co pół godziny postój na paszę. Ale nie mogę przejść obojętnie obok takiego, swojsko brzmiącego napisu, nie,nie.. zdrowie mam tylko jedno i należy je szanować. Wbijam, a co mnie tam!


Uwaliwszy się pod drzewkiem na ławeczce, chodzi o cień rzecz jasna, czekam na gospodynię, która niebawem wyjdzie. Pytam o ciasto domowe i ewentualnie o coś, czym mógłbym ten luksus zapić. Za chwileczkę gospodyni gości mnie, wyjeżdżając z talerzem frykasów i borygo. Rachunek opiewał na 6 zyla, talerz oczywiście wyczyściłem, pazernie łypiąc okiem aby nie zmarnowała się ani okruszynka, zapiwszy to borygiem, od razu mnie się pojawił przed oczami sławny napój, w który wrobił mnie Red w Górach Suchych, czyli coś na smak sławnej "Gracji" co to od wody tańsza była. Jeszcze chwilę się delektując, kolejną chwilę z babcią rozmawiając, zaczynam się zbierać i dziękując za posiłek, obiecując sobie już żadnego postoju nie robić, toczę się do Wysowej. Przed Przełęczą Hutniańską widzę małżeństwo na wycieczce, gość przyodziany w Perfekt-y Meindla, a że jest to model lacza, który zamierzam zanabyć drogą kupna, zaczepiam go, i masz.. schodzi kolejny kwadrans. Po uprzejmościach żegnamy się, bo do rana moglibyśmy tak nawijać. Na przełęczy ściecha prowadząca w kierunku Ostrego Wierchu, pewnego razu sprawdzę ten temat :



Tu ktoś zginął tragicznie :


Ruszam dalej. Mija 14-sta, wchodzę do miasta! Jestem w Wysowej!


Odwiedzam sklep, lecą napoje, arbuzy, inne owoce. Odbezpieczam telefon, wysyłam kilka esów, dostaję pakiet pogodowy od Kulczyka, itp.. Dzwoni Red z pytaniem o łyk-end, mówię mu:
- wbijaj do Wysowej, będę w okolicy jeszcze parę dzionków.
Na obiad idę do knajpuni z domowym jedzeniem, tu kantu nie ma, jedzonko jest godne. Poza tym można płacić kartą, siano oszczędzam, klasycznie, wziąłem za mało. Opuszczam Wysową:


Jestem w powyżej miasteczka, przepływającego obok potoczku nie przepuszczę, zimna kąpiel dobrze mi zrobi. Odświeżony, niczym nóweczka mogę znosić dalej trudy wędrówki, teraz marsz ma zupełnie inny wymiar. Dochodzę do miejsca gdzie w 2013 roku żegnałem rajli'ego z naszej wspólnej imprezy :


Teraz aby tylko do lasu, do cienia. Jeszcze trochę i jestem w Paśmie Granicznym :


Od tego miejsca aż na Krzemieniec w Bieszczadach idę słupkami granicznymi. Obycz 788 m n.p.m. wita :


Do celu już niewiele, jeszcze za widnego zachodzę na Przełęcz Regetowską, temat znany dobrze. Kalkuluję jeszcze czy aby nie zapodać na nocleg na Jaworzynę Konieczniańską, ale jestem najzwyczajniej w świecie zmęczony i daję sobie spokój. Rozkładam klamoty w wiatuni i idę po wodę. Dzisiejszy upał daje się we znaki. Przy kolacji zaczynam się dręczyć tworami wyobraźni, rozumiecie, motywem przewodnim są niedźwiedzie. Zaczyna się ściemniać, uwalony na stole usiłuję zasnąć...

DZIEŃ III

23.07.2015

Przełęcz Regetowska 646 m n.p.m. - Huta Polańska, Hajstra /prywatne schronisko/


Długo nie mogłem zasnąć. Budzę się około piątej, szykuje się kolejny dzień upału. Poranna krzątanina i próbuję ogarnąć bajzel. Na rozgrzewkę czeka mnie podejście na Jaworzynę Konieczniańską 881 m n.p.m., po dobrym śniadaniu to się i dobrze podchodzi. Jest fantastycznie, szczyt osiągam bardzo sprawnie. Wtaczam się na jeden z najwyższych szczytów Beskidu Niskiego - Jaworzyna Konieczniańska 881 m n.p.m. :


Aż mnie sumienie przez chwilę tarmosiło, że nie zapodałem tutaj na nocleg, ma to też swój plus ..dodatni, czyli jest po co wracać. Jeszcze coś tam widać :


Kolejnym ważnym dla mnie punktem jest cmentarz wojenny z I wojny światowej projektu Duszana Jurkowicza. Widać, że jest tutaj gospodarz, teren ogrodzony, kamienne słupki odnowione, gontowe daszki wymienione, dużo się zmieniło od 2013 roku, kiedy tu byłem:


Powoli się wycofuję do Koniecznej, jeszcze jedna foteczka z cmentarza :


Przed cmentarzem jest odbicie w lewo do Koniecznej, w której melduję się na odpoczynek na terenie przycerkiewnym. Cerkiew prawosławna pw. Świętego Bazylego Wielkiego, wybudowana w latach 1903-1905 :


Znajduje się tutaj cmentarzyk wojenny ze zbiorowymi mogiłami żołnierzy rosyjskich i austriackich :


A także grobowiec rodu Wiluszów. Pochowani tutaj m.in. ochotnik Powstania Listopadowego, uczestnicy I wojny światowej, uczestnik wojny polsko-rosyjskiej 1920 roku.


Słyszę odgłos nadjeżdżającego samochodu, znak to dla mnie, że trzeba się zbierać, idę naprzeciwko do gospodarza uzupełnić wodę, tam oczywiście chwila rozmowy i z uzupełnionym zapasami opuszczam Konieczną, notując w myśli, że trzeba tu wrócić.


Spoglądam jeszcze za siebie, dostrzegając fragment wieży cmentarza nr 46 :


Jakże chciałbym odbić do Radocyny :


Tak se idę, idę.. i zonk, źle idę! Widok na Jaworzynę Konieczniańską trzyma mnie przy życiu :


Już jest dobrze, póki co, płonę! Za chwilę doznam ulgi :


Ponownie pojawia się pokusa aby odbić do Radocyny :


Ponownie wkraczam w rejon nieznany, zasadniczo do Przełęczy Beskid nad Ożenną szlak wiedzie lasem i tu jakby nie ma nad czym rozprawiać.


Zaczyna się chmurzyć, niechybnie lunie, ja docieram do przełęczy. Na Przełęczy Beskid nad Ożenną nie odbijam do Ożennej, nie widzę żadnego sensu dymać asfaltem, dlatego kontynuuję przejście granicą, szlakiem czerwonym. Z przerwy na obiad wychodzi klapa, w mig robi się ciemno i za chwil parę zaczyna lać następnie grzmieć i błyskać. I tu już żarty się kończą, spakowany i przyodziany w "ceratę" czeka mnie rajd w strugach deszczu. Pierwszy postój robię przyzwoicie zlany dopiero przy pomniku poległych w I i II wojnie światowej :



Pomimo opadu nadal tropik, idzie oszaleć. Ostatni odcinek do Przełęczy Mazgalica to męczarnia. Często występująca trawa powoduje, że w laczach mam basen, w końcu docieram na przełęcz. Instaluję się w wiacie, instrukcja obsługi od razu rzuca się w oczy, a raczej informacja, że wiata nie służy jako noclegownia, naprawdę, to są cenne informacje dla turysty.


Siedząc w wiatuni zwieszony co nieco, rozważam swoje możliwości. W pecie został mnie 0,5 l wodzianki. Dłubiąc w nosie dochodzę do wniosku, że nawet wykręcając skarpety, flakona nie urobie. Do Huty Polańskiej mam 30 min, wg szlaku. Na wodę z potoku nie mam co liczyć, jest zmącona. Pffff, schodzę do schroniska, się wykąpię, podsuszę sprzęt, odbijam na szlak żółty do Huty Polańskiej. Urzeka mnie taki klimat Beskidu Niskiego, jest po zlewie :


Przypomina mi się piosenka ze "Zmienników" - "..coś do cholery musi być za zakrętem.." - coś w ten deseń szło. Kościół p.w. św. Jaka z Dukli:


w skrócie :
- 1936 rok - budowa kościoła
- 1944 rok - zniszczenie, działania wojenne
- 1991 rok - inicjatywa proboszcza z Polan ks. Jana Delekty o odbudowie kościoła
- 1998 rok - zakończenie odbudowy
Nabożeństwa odbywają się sporadycznie :
I niedziela lipca - odpust św. Jana
I niedziela po Wszystkich Św. - odpust św. Huberta
Warto wspomnieć, że w latach 1939-1944 Huta Polańska była konspiracyjnym miejscem przerzutowym na Węgry, na początku października 1944 zabudowa wsi została zrównana z ziemią ogniem artyleryjskim, mieszkańcy uciekli górami do Olchowca, nie wracając już do swojego miejsca zamieszkania.
Kiedyś przebiegał tędy szlak niebieski z Ożennej na Baranie, obecnie dzięki zamknięciu przez władze parku Doliny Ciechani, pociągnięto szlak żółty z Polan do grzbietu granicznego.
Ja tymczasem dochodzę do schroniska "Hajstra", które mieści się w dawnym budynku WOP. Właściciel przyjmuje mnie serdecznie, zastanawiając się czy usadzić mnie w pojedynkę czy też może dorzucić do "takiego jednego" wędrowca, proszę oczywiście o pokój z kompanem, zawsze to miło do kogoś otworzyć "4 litery". Cena za pokój opiewa 25 zł, klimat przedni, zdawać by się mogło, że przypadkowych ludzi/hołoty/ tu nie ma, miejsce urokliwe. Zrzucam klamoty, przebieram się w suchą wełnę obuwie daję na zewnątrz i idę rzucić nura, o tak, to jest bardzo dobry pomysł. Po kąpieli kończę rozpakowanko, z Andrzejem już się zdążyłem zakolegować i ten mnie sadzi fraszkę, że 7 tydzień rządzi, idzie ze słowackiej strony mocy, od "samego początku". Po takim wstępie, gęby nam się nie zamykały do późnych godzin nocnych, poległem nie wiedzieć kiedy .. i dlaczego.

DZIEŃ IV

24.07.2015

Huta Polańska, Hajstra /prywatne schronisko/ - okolice Čertižské sedlo, 581 m n.p.m.


Ranek wita nas kolejnym dniem tropiku, mimo, że jest pochmurane, duszno jak diabli. Idziemy z Andrzejem do jadalni na śniadanie, tam jeszcze rozmawiamy i żegnamy się, mówię do Andrzeja, żeby poczekał na mnie na Baraniem, bowiem ja jeszcze jestem w proszku gdy ten już był gotów do wyjścia. Idę uregulować pobyt do gospodarza, żegnam go dziękując za miłe przyjęcie i spokojnym krokiem idę na Baranie 754 m n.p.m., najwyższy szczyt grzbietu granicznego między Konieczną a Przełęczą Dukielską. Tempem miarowym, nie forsuję podejścia, czeka mnie kolejna trasa z ponad kilometrowym podejściem, to taki patencik Beskidu Niskiego, operujesz w chaszczach na wysokości ok. 700 m n.p.m. i nie wiesz kiedy i skąd robi się takie przewyższenie. Na do widzonka, Huta Polańska to kolejny temat na kolejną wizytę :


W drodze na Przełęcz Mazgalica 586 m n.p.m., obserwując Huciankę i jej skromne dopływy stwierdzam, że woda już w miarę klarowna więc można żłopać! Przy wiatuni ostatni rzut oka na ten piękny lokal i zostaje jeszcze jakie wiadro potu przed odpoczynkiem na Baraniem. Mijam po drodze zroszony "zespół pajęczych sieci", gdzie mgła dodawała dodatkowej tajemniczości plenerowi i aż mnie boli, że nie ująłem tego zdarzenia na matrycy swojego Nikosia. Chwilę przed szczytem "doganiam" Andrzeja i do wieży widokowej już idziemy razem, zapoceni zrzucamy sprzęt na ławkę przy wiacie. Pytam kompana, czy napije się kakao? Z niedowierzaniem przytakuje, to najpierw zapodajemy na wieżę :


a następnie wbijam do wiaty, rozkładam kram i biorę się za gotowanie. W międzyczasie nadchodzi Gosia, z którą nie dane było mnie się poznać w schronisku, a mam tę przyjemność poznania na szczycie, na pytanie czy golnie kakao, pyta mnie czy kakao będzie na wodzie?
- Gosia, nie obrażaj mnie, kakao będzie na mleku/w proszku/.
Po chwili raczymy się gorącym napojem, jest bosko, a mnie miło było widzieć zadowolenie jak i pewnego rodzaju niedowierzanie na twarzach Gosi i Andrzeja, pławimy się w luksusie w najlepsze.



Waruneczki robią się zacne, ba! Robi się blue!!


Odpoczynek dobiega końca, Andrzej pakuje bajzel, chwilę później zbiera się Gosia i się żegnamy, wymieniliśmy się mailami, z Andrzejem może się spotkam jesienią w Sudetach, z Gosią również może będzie szansa na jakieś ognisko na Cergowej, zobaczymy, póki co, ja również zaczynam się zbierać.


Andrzeja i Gosi już nie spotkam, odbili do Barwinka, ja natomiast mijając kolejną wiatę przy słupku granicznym I/165 , spokojnym krokiem kroczę do Porubskego sedla, nie odbijam do Barwinka lecz dalej idę granicą na Przełęcz Dukielską. Te odbicie sobie darowałem, byłem w ub. roku. Na szczycie Brdo robię pauzę na łyka wody, jest bardzo duszno. Schodzę na Przełęcz Dukielską, największe obniżenie głównego grzbietu Karpat, gdzie wbijam do restauracji po polskiej stronie na upragnionego kotleta schabowego, mając dosyć wody potokowej, uraczyłem się dla odmiany imperialistycznym chłamem na bogato.


Jestem po posiłku. Obżarty i napity jak bąk mogę śmiało kontynuować dalszą część programu.


 Kiczera Jałowa 578 m n.p.m, przy odbiciu szlaku czarnego do Zyndranowej zrzucam klamoty na parę minut.


Nieco podbudowany widzę, że na Kremenaros zostało mnie bagatela, 37,5 godziny marszu :


Po drodze bardzo pomysłowy patent, przydrożny grill :


Kolejne odbicie szlaku niebieskiego odpulam. Do Czeremchy nie schodzę, również byłem w ub. roku, kontynuuję marsz szlakiem czerwonym na Sedlo Javoriny. Trzymam się granicy dzielnie. Nieco zmęczony docieram na Kut 697 m n.p.m.


Na przełęcz zostaje mi ok. 30 minut wg szlakowskazu. Jako, że pewnym momencie okazuje mnie się polana z sympatyczną a wszystkomającą amboną myśliwską, nawet powieka mnie nie pykła, wbiłem do niej na nocleg, a co, kto biednemu zabroni! Rankiem dnia następnego okaże się, że to był znakomity pomysł bowiem wiata na przełęczy jest przewiewna. Póki co, loguję w ambonie. Ambonka oferuje miejsce dla góra dwóch osób, trzy okienka otwierane, czyli "full air codition". W środku dwa krzesła, zaznaczyć należy, że przydatne. Rozbity w środku, pora na kolację, rzut okiem na piękną polanę i lulu. Dobrymi miejscówkami się na gardzi!

DZIEŃ V

25.07.2015

Okolice Čertižské sedlo, 581 m n.p.m. - Łupków, schronisko na Końcu Świata


Jasny szlag trafił! Przewiało mnie, mam zaczątek kataru a na zewnątrz temperatura przekracza 30 stopni, nie pozostaje mnie nic innego jak pakować się .. do domu. Teraz przez parę dni będę z do widzeniowany, krew by zalała! Zmuszam się do porannego śniadanka. Po posiłku robię obcinkę z nadzieją, że może wyjdzie jakiś gruby zwierz, niestety, na "szczekaniu" koziołka się skończyło. Zatem pakować się czas zacząć. Moje miejsce noclegowe, bardzo godna miejscówka.


Dochodzę na Čertižské sedlo, okazuje się, że to wiata tego samego typu co na Przełęczy Beskid nad Radoszycami, innymi słowy podczas wietrznej aury mamy 100% wygwizdowa. Ambona to zdecydowanie lepszy pomysł na nocleg niż rzeczona wiata.
Zasiadam w niej na kilka minut gotując herbatę. Ogarnąwszy się, pora się zwijać i dalej w drogę.


Za chwilę osiągnę Fedorkov 766 m n.p.m., następnie odbicie do źródła Laborca. Mam wodę wyliczoną do przystanku Jasiel więc nie zbaczam ze szlaku. Docieram do połączenia szlaku niebieskiego z czerwonym.


Ponownie wkraczam w znany mi z ubiegłego roku teren, Rezerwat Kamień nad Jaśliskami. Do Jasielu jeszcze mam kawał drogi, tam planuję przerwę na obiad.
Jeszcze 3 km :


Już za chwilę...


Jest "mój" mostek :


Mam wrażenie jakbym wczoraj tu był, magia tego miejsca mnie kładzie. Mijam poznane już miejsca, postój zrobię na polu namiotowym. Jestem na miejscu. Okazuje się, że jest tu obóz wędrowny i pewien upierdliwiec, któremu się wydaje, że to on ustanawia zasady przebywania na tymże polu namiotowym, szybko dziada sprowadzam na ziemię, traktując go "słowem magicznym". Rozmawiając z organizatorem obozu wędrownego w wiatuni, dochodzi do wymiany zdań i "poglądów" między nim a rzeczonym upierdliwcem, który słusznie zauważa, że nikt nie będzie tu chodzić na paluszkach i z zakneblowanymi ustami. Ja tymczasem na spokojnie raczę się makaronem z sosem pieczarkowym.


Poległem w Jasielu na 2,5 godziny, w końcu czas się pakować. Żegnam obozowiczów i oddalam się w stronę grzbietu granicznego, osiągam okolice Kanasiówki 823 m n.p.m. :


Nieco dalej, Kalinovske sedlo 800 m n.p.m. po przeciwnej stronie pomnika poświęconemu czerwonoarmistom, którzy w tym miejscu 20.09.1944 roku przekroczyli granicę Czechosłowacji:

Zdjęcie z 11.2014

stoi tutaj również lokal noclegowy, który w sytuacji awaryjnej... itd. :


Zapewne dobroczyńcą jest klub biathlonowy z Medzialborców, którzy podobny apartament już ustawili przed Przełęczą Beskid nad Radoszycami. Ów lokal pomieści dwie osoby, zapewniając przyzwoity komfort, mając do tego stolik na zewnątrz, można czuć się ... milionerem w Beskidzie Niskim. A dla mnie takie rzeczy działają jak woda na młyn, czyli przyszłościowo Beskid Niski rakietowo najważniejszym celem. Zapodaję dalej na Pasikę 848 m n.p.m., szczyt w grzbiecie granicznym, na mapach Wielki Bukowiec. Obcinam na wieżę obserwacyjną, którą "postawiono" pod koniec lat 30-tych, niczym komornik na szafę :


I teraz następuje u mnie chwila przemyślenia zanim dotarłem na Kanasiówkę, mijająca mnie para zapytuje mnie czy znam Michała? Ja nie skumałem początkowo o co biega. Gość mnie tłumaczy, że tenże Michał umówił się z kimś tutaj i zapodał rysopis odpowiadający mniej więcej mojej skromnej akademickiej osoby. Dopiero teraz zajarzyłem, że tym Michałem pytającego o "zaginionego" jest MICHUN!!!!!!! W te pędy odpalam telefon, kręcę do Poznaniaka, jest połączenie!! Treściwa nawijka odnośnie mojego i Michuna położenia, Poznaniak coś mnie łże do słuchawki, że u niego grzmi, ja w to nie wierzę, idę cały czas w lampie, ustawkę robimy w schronisku na Końcu Świata. Koniec bajery, wyłączam telefon i nowa moc we mnie wstępuje. Nie byłem pewny przybycia Michuna, wcześniej mnie wspominał o kłopotach z połączeniem, jednak dał radę, moje morale niczym bomba w górę! W sumie daleko nie mam do Nowego Łupkowa, ok. 20 km. Spinam poślady, mijam Danovą, Garb Średni, docieram na Przełęcz Beskid nad Radoszycami, parkuję na dwie minuty.


Słyszę, że grzmi , Michun jednak nie łgał. Czas mam nie najgorszy, jeszcze 2 godziny, dobre dwie godziny. Ruszam, teraz atakuję kolejny cel - Siwakowską Dolinę - to szczyt w razie gdyby.. Około godziny 20-stej jestem na "ostatniej prostej" 30 minut do Nowego Łupkowa.


Z tych 30 minut robi się godzina. Zmęczenie daje się we znaki, szlak kręci raz w lewo, raz w prawo, itd... Jest o tyle dobrze, że jeszcze coś widać, a im bliżej NŁ tym grzmoty większe, zastanawiam się kiedy lunie. Docieram do Nowego Łupkowa głodny i spragniony, wbijam do knajpy. Raczę się słodkimi napojami, szef kuchni wkręca mnie w pierogi, rachunek zamykam kwotą ok. 20 złotych i "Wysowiankę" grejpfrutową biorę na drogę, należy mnie się odrobinę luksusu. Łączę się z Michunem, informując go, że za "chwilkę" jestem. Idąc już po ciemaczu, a że trasę znam, czołóweczki nie odpalam, idę... idę.....idę.. nagle filuję i się dziwię, skąd tu tory?! Dochodzę pod wiadukt! Źle idę, zabłądziłem! Jest ciemno, nade mną co trochę niebo rozjaśnia się błyskami, robi się groźnie, gdzie ja k....a jestem?? Dzwonię do Michuna, prawie płacząc mu do słuchawki, że jestem gdzieś pod wiaduktem. Robię wycof i się okazuje, że przeszedłem odbicie w lewo, bo trasę znałem :)). Docieram w końcu na miejsce. Około godziny 23.00 melduję się "Na Końcu Świata" w Łupkowie. Jestem tak skonany, że instaluję się w Michuna namiocie, chwilę rozmawiamy. Fajnie, że Michun wpadł na bieszczadzki odcinek. Odpadam, sen.

DZIEŃ VI

26.07.2015

Łupków, schronisko "Na Końcu Świata" - Balnica


Pogoda klękła, w nocy coś przez sen kojarzę, że chyba lunęło. Ranek niepewny, pochmurno, zaraz pokropi. Zwijamy się w try miga i idziemy na werandę:


Podczas śniadanka ustalamy z Michunem, że dzisiaj kimamy w Balnicy u Wojtka. Mnie bardzo pasuje, że dzisiejsza trasa będzie raczej lajtowa, dam odpoczynku organizmowi. Pomimo kiepskiej pogody humory nam dopisują. Posileni zwijamy się i spokojnie kroczymy w zachodnią, niższą część bieszczadzkiego pasma granicznego:


Zanim wejdziemy ponownie w las, komentujemy zmieniające się Bieszczady. Dochodzimy do lasu i przed nami mozolne podejście na grzbiet graniczny:


Sprawnie osiągamy najwyższy szczyt trasy, Wysoki Groń 905 m n.p.m.:


Szlak wiedzie lasem opcją góra-dół, dopada nas opad deszczu, mimo wszystko trasa idzie nam znakomicie. Po drodze mijamy grupę turystów z którymi jak się później okaże, będziemy dzielić wspólnie pięterko. Końcowy etap wędrówki, chwila przed Balnicą :


Balnica, z uśmiechem do ósemki wkraczamy do miejsca jakże znanego i lubianego :


Luna oczywiście na posterunku :


Ja się zająłem sprawdzeniem kuchni Wojtka, fasolka po bretońsku super, bigos również zacny, wszystko oczywiście wyrób własny. Dalszą część dnia spędziliśmy w tym klimacie :


Ten cudny czas chwilowo zakłócili nam pasażerowie bieszczadzkiej ciuchci, którzy wpadli na zakupy, potem wszystko wróciło do normy i dalej pławiliśmy się w luksusie czyli nieróbstwie i ciszy. Trochę śmichów-chichów było ze spotkanymi po drodze turystami, jako, że kimaliśmy we wspólnej sali to trochę śmiechu przed snem nie zawadzi. W bardzo dobrych humorach kończymy ten krótki odnośnie przejścia trasy dzień, ale tego potrzebowaliśmy, kilku godzin leniuchowania w przepięknym zakątku Bieszczadów jakim jest Balnica.

DZIEŃ VII

27.07.2015

Balnica - Przełęcz pod Czerteżem


Ranek wyborny, zanosi się na upalny dzień. Wieczorem umówiliśmy się ze współlokatorami, że jak wstaną pierwsi niech nie chodzą na paluszkach, to jest bardzo męczące a i tak zawsze spadnie na glebę powodując pobudkę jakiś garnek czy cuś. Także humory dopisują od samego rańca. Po śniadanku pakujemy bałagan, żegnamy się i wychodzimy na szlak, nasz pierwszy cel to Czerenin 929 m n.p.m. Przed szczytem znajduje się trójgranny słup graniczny :


Chodzi o zbieg granic Słowacji, Węgier i Polski, którą wytyczono 3.04.1939 po zbrojnym zajęciu przez Węgrów Rusi Zakarpackiej, która należała do rozpadającego się wówczas państwa czechosłowackiego.

Pamiątkowa foteczka na Czereninie 929 m n.p.m.:


I dalej w opcji góra - dół. Docieramy na Stryb 1011 m n.p.m., robimy małe pięć :


Jak wiadomo Michun ma seksowne "giczały" :


Gdzieś po drodze podziwiamy widoki na Hyrlatą, Matragonę, zostaje nam jeszcze Rypi Wierch 1003 m n.p.m. :


I schodzimy na Przełęcz nad Roztokami 801 m n.p.m., słow. Ruske sedlo po czym zapodajemy do wiatuni, która usytuowana jest po słowackiej stronie. W niej zasiadamy na obiad.


Byczymy się. O mały włos a udałoby mnie się namówić Michuna na drzemkę, ale nie, Poznaniak jest bezlitosny, choć faktem jest, że na miejsce biwaku mamy jeszcze trochę przed sobą. Zwijamy się i wracamy do przełęczy na rozwidlenie szlaków, tam spotykamy współlokatorów z Balnicy, ucinamy chwilkę rozmowy i rozstajemy się w zgodzie, atakujemy podejście na Okrąglik 1101 m n.p.m., niniejszym jesteśmy we wschodniej części Pasma Granicznego. Krokiem spokojnym nabieramy wysokości, warun mamy, że hej!!


Przed Okrąglikiem na polanie widokowej zachodzimy na moment :


Jeszcze kwadrans i osiągamy Okrąglik 1101 m n.p.m.:


Oczywiście nacieszam się widokiem Jasła, teraz jest miodziunio! W końcu pierwsze Połoniny!! Z tej radości o mały włos a dalibyśmy ciała idąc na Fereczatą, zmyliło nas małżeństwo, które uwaliło się na odpoczynek centarlnie na rozstaju szlaków czerwony nasz i słowacki. Korygujemy "mylny błąd" i turlamy wora na Płaszę, tu 5 minut dla drużyny :


Zauważyłem przed Płaszą obudowane źródełko, niestety woda niezdatna do picia, także za Płaszą jest odbicie do wody, ale nie zbaczaliśmy. Tymczasem droga na Dziurkowiec 1188 m n.p.m. stoi otworem :


I jeszcze rzut okiem na Runinę i Mały Bukowiec. Miejsce wpisane do listy życzeń :


A na Dziurkowcu , czas dla drużyny :


Przed nami Riaba Skała 1192 m n.p.m., najwyższy punkt trasy :


kawałek dalej zachodzimy na platformę widokową, skąd mogliśmy dostrzec w oddali pasmo Wyhorlatu. A u nas tymczasem zanosi się na opad deszczu, póki co, mamy przed sobą ostatni etap, schodzimy na siodło onegdaj zwane Bungiłskie między Riabą Skałą a czołem, w znajdującym się tamże lasku deszczochronie kimaliśmy tam z Roncem podczas majóweczki 2012 roku, teraz w pełni lata można ją przegapić. Atakujemy Czoło 1159 m n.p.m., następnie przemieszczamy się niewielką kulminacją Borsuka 996 m npm. Przeszedłem, nie zwróciłem uwagi, jest tam ponoć przedwojenny słup graniczny z 1923 roku.
Dochodzimy na Przełęcz pod Czerteżem 906 m n.p.m. z myślą, że uwalimy się w wiatuni, niestety, brać słowacka okupuje cały "budynek" + dwa inne "stany" w pobliżu, zmuszeni jesteśmy rozbić namioty.



Idziemy do źródełka uzupełnić zapasy, tamże odrobina nerwów, myślałem, że Michunowi tętnicę przegryzę. Wieczorem przy posiłku, dokładniej przy kakao przeprosiłem Poznaniaka, jak zauważam kakao łagodzi obyczaje. Zapadamy w sen, ja w sen niesprawiedliwego.

DZIEŃ VIII

28.07.2015

Przełęcz pod Czerteżem 906 m n.p.m. - Wołosate


W nocy lało, lało na bogato. Ani nie myślałem wyłazić za potrzebą z namiotu słysząc jaki jest opad. Nad ranem opad ustał, ja z pełnym pęcherzem wyskoczyłem z namiotu i gdzieś z bezpiecznej odległości se myślę : gdy rano wstaję to... leję jak z cebra. Budzę Michuna i mówię, że lepiej będzie jak na śniadanie pójdziemy do naszej wiaty, która usytuowana jest dosłownie naprzeciwko, tak też uczynisliśmy. Czasem wychodziło słoneczko co dawało złudną nadzieję, że zdążymy namioty podsuszyć. Pakujemy mokry bajzel, dzisiaj również mamy raczej spokojną trasę, ruszamy mozolnie na Czerteż 1071 m n.p.m.


Kremenaros już tuż,tuż. Chwilowa podkrętka bo już Wielka Rawka 1304 m n.p.m., najwyższy szczyt pasma granicznego się tli:


Tymczasem docieramy na Krzemieniec 1221 m n.p.m., trójstyk granic Polski-Słowacji-Ukrainy:


Chwilę marudzimy, Michun zapodał do źródełka celem obcięcia, okazało się że wody nie ma, źródełko wyschło. Zbieramy siły na Wielką Rawkę 1304 m n.p.m.:


Przez chwilę idziemy granicą PL-UA. Na szczycie tłum, idę zyrknąć na obelisk :


Ustrzyki Górne są :


Na odchodne jeszcze spojrzenie na Kremenaros i schodzimy do UG.


W Ustrzykach Górnych uzupełniamy nasze spiżarnie, które zaczynają świecić pustkami, wbijamy do Zajazdu pod Caryńską na kotleta. Podreperowani nieco idziemy na przystanek PKS, do Wołosatego podjeżdżamy PKS-em, nie ma głupich, ten odcinek asfaltu sobie darujemy. W Wołosatem odwiedzamy sklepik, restauracyjkę a logujemy się z namiotami u gospodarza za 12 zyla od twarzy. Nasz hotel Ronc, to już przeszłość:


Namioty stoją, pora na kąpiel. Oprócz nas, na polu stoją jeszcze dwa namioty, to ziomale Michuna - Wielkopolska, przed snem uskuteczniamy gawędę po czym rozchodzimy się na "pokoje" , w nocy zaczyna lać i a ni myśli przestać.

DZIEŃ IX

29.07.2015

Wołosate - Pszczeliny agroturystyka


Lało w nocy, leje nadal i nie zamierza przestać. Zastanawiam się jak wyjść z namiotu, trafił nam się waruneczek, psia mać! W końcu wylegamy z Michunem, na śniadanie idziemy do... łazienki. Tam podejmujemy kluczową decyzję, co dalej? Poznaniak zaciąga temat powrotu, nawet przybąkuje coś, że jak uda się zawinąć z sąsiadami do furmanki to się ewakuuje, ja wyświetlając najgorszy scenariusz mam zamiar tutaj kiblować dopóki nie przestanie padać, daję sobie cały dzień. Po śniadaniu opad jakby trochę ustaje i pojawia się nadzieja, bo Michun zaczyna "odwracać kota ogonem", nadmienia o spakowaniu się i wymarszu na Bukowe Berdo, tu wypomina mnie przy okazji nasz odwrót w Beskidzie Wyspowym. Ja zadowolony z obrotu sprawy, mówię do Poznaniaka:
- wiesz, Michun, ja Cię kocham za niepopularne decyzje, idziemy !!
Szybkie pakowanko i opuszczamy nasz camp. Jest bardzo nieciekawie :


Towarzyszy nam na przemian przelotny opad, chwila "na sucho". Zdecydowanie podziwiamy panoramy, wychodzimy z lasu :


Na Przełęczy Krygowskiego /Sidło/ 1275 m n.p.m., niektóre źródła podają wys. 1286 m n.p.m.:


Nie wypada odpuścić Tarnicy, nie,nie.. nie po to idziemy w upale i pięknych widokach aby teraz się złamać, wbijamy! Tarnica 1346 m n.p.m, najwyższy szczyt polskich Bieszczadów :


Schodzimy na Przełęcz Goprowską, odbijamy do wiaty na gorącą herbatę. Zaraz tam idziemy :


"Stopnie przeciwerozyjne" na Tarnicę jakoś zniosłem, ale to co ujrzałem podczas podejścia na Krzemień 1335 m. n.p.m. drugi szczyt polskich Bieszczadów, to zakrawa na kpinę :


Mogli ruchome zrobić!!! Podczas wejścia nuciłem sobie pod nosem szlagier 2+1 : "... i podwiozą mnie windą do nieeeba." Zanosi się bardzo nieciekawie, jednakże osiągamy Bukowe Berdo i jest naprawdę miło :


Jeszcze za to co było:


Schodzimy do wiaty, tutaj robimy pożegnalny posiłek, Michun kończy bieg i wraca do domu :


W drodze do Widełek, jeszcze widoczne ślady po kolejce wąskotorowej :


Przekraczamy potok Wołosaty i przy punkcie kasowym się rozkładamy, gość z obsługi punktu rzeczonego wydaje się sympatyczny, ucinamy sobie pogawędkę. Niestety, żegnam się z Michunem i dalszą wędrówkę uskuteczniam samotnie. Smutno mnie się robi, ten rajd w deszczu na Tarnicę, śniadanie w łazience, spotkanie na Końcu Świata... a tu masz, nadjeżdża autobus :


I tyle go widzieli. Zastanawiam się gdzie iść, pole namiotowe w Bereżkach czy Pszczeliny? Dobre dwa kwadranse rozmyślam i decyduję się na agro w Pszczelinach, później się okaże, że dobrą decyzję podjąłem bowiem w nocy ponownie lunęło. W Pszczelinach zadałem głupie pytanie w "DW Magura" no i dostałem odzew :
- 50 ze śniadaniem
Poszedłem zblazowany nieco w stronę Widełek na wcześniej upatrzoną pozycję i dostałem za 30 zł przyjemny pokoik, nawet adres podam bo uważam, że warto :

Noclegi Jadwiga Konopka
Pszczeliny 12/1
tel. 013 461 02 89

Na korytarzu rozłożyłem namiot celem go wysuszenia, w pokoiku się rozkładam i idę do kuchni/całe piętro moje/ trącić kolację, następnie kąpiel i lulu.

DZIEŃ X

30.07.2015

Pszczeliny /Agro/ - Polana /Agro/


Dzień mnie wita opadem deszczu, dobrze, że nie szedłem do Bereżek na pole namiotowe, namiot mam suchy, buty podsuszone, jest nieźle. Spokojnie się pakuję, niech się wypada. Czeka mnie na czczo Magura Stuposiańska. Żegnam się z właścicielką, zimą chętnie tu wjadę z rakietami pod pachą. Muszę się cofnąć do szlaku 2 km, gość z punktu kasowego już na chodzie, a przede mną znowu krzaki, muszę się przedrzeć przez chaszcze, przyjmując kolejną porcję wody. Mozolnie się kulam na Magurę Stuposiańską, jestem tutaj drugi raz w życiu. Osiągam w końcu szczyt - Magura Stuposiańska 1016 m n.p.m. :


Schodzę do Dwernika, kroczę ostrożnie, jest ślisko, początek zejścia dosyć stromy. W Dwerniku uwagę przykuwa kościół parafialny, który został zbudowany z materiałów z rozebranej cerkwi w Lutowiskach.


Całkiem niezły punkt odpoczynku, tudzież noclegu w opcji dziad :


San w Dwerniku :


Pamiętam podczas pierwszej wizyty, to był chyba rok 2003, ten most drewniany. Byłem przekonany, że nie dotrwał, ale jest i ma się znakomicie:


A przede mną Otryt i Chata Socjologa, podejście pokonuję krokiem spokojnym, tempem miarowym. Jestem na miejscu, przerwa w zajęciach :


eeee, ty, gruby, daj łyka! Wspólna foteczka z Bryndzą, przemiła psina, podobnież ma swój profil na FB :


A na Otrycie jest świeżo postawione obserwatorium astronomiczne, trza przyznać, że ekipa z Chaty Socjologa posiada całkiem niezłe pomysły:


Po ponad 1,5 godzinnej sjeście na mnie pora, czeka mnie przechadzka pasmem Otrytu:


Po przechadzce grzbietem Otrytu, pokonawszy ostatni ze szczytów, Kobylanka 806 m n.p.m, schodzę na Przełęcz pod Hulskiem 778 m n.p.m, gdzie robię sobie chwilę przerwy, mija mnie furmanką ekipa straży leśnej. Od tej pory mam przepiękny odcinek drogą szutrową do Polany, miejscem mojego kolejnego noclegu. Ponieważ droga jest celem :


Zastanawiam się co jest lepsze, idąc cały czas malowniczymi ścieżkami i czasami wkraczać w chaszcz lub las, czy może odwracając sytuację, czyli wielogodzinny marsz lasem i nagle wychodzisz na odkryte tereny, wówczas przez krótki czas zachwycasz się pięknem danego terenu zanim ponownie wejdziesz do lasu, ja się skłaniam ku tej drugiej opcji. Kolejne miejsce, które będę miał ochotę odwiedzić :


Rozbity widokami jak arabskie sandały z uśmiechem do ósemki wkraczam do Polany, chyba rozumiem skąd nazwa Polana :


W Polanie robię dłuższy postój, jeszcze nie wiedząc, że zostanę tu na nocleg. Pod koniec XIX wieku Polana należała do największych miejscowości bieszczadzkich, w 1921 roku zamieszkiwało ją 1342 mieszkańców, obecnie ok. 360. Natomiast do czasu wysiedleń była jedyną wsią w głębi Bieszczadów o przewadze ludności polskiej, co we wsiach utworzonych na prawie wołoskim było sytuacją wyjątkową. Należy dodać, ż w latach 1945-51 Polana leżała w granicach ZSRS. Idę zyrknąć do cerkwi pod wezwaniem św. Mikołaja z 1790 roku, która po 1951 roku służyła jako magazyn zboża, dopiero od 1970 roku pełniła rolę kościoła.


Nieopodal znajduje się nowy kościół, boisko z drewnianą muszlą, która może służyć za nocleg. Zapodaję do sklepu na małe co nieco, filując w "mapkie" a racząc się maślanką z bananami widzę, że za wioseczką jest pole namiotowe, długo się nie zastanawiając, zapodaję tam, jutro będzie bliżej w Dolinę Paniszczówki. Dochodzę do okolic gdzie winno być rzeczone pole namiotowe i nic nie ma, mijając lokalsa pytam o pole namiotowe, w odpowiedzi słyszę, że za 4 km jest najbliższe!
Dochodzę do Chrewtu, czarno to widzę, a widząc nadjeżdżający wóz bojowy, macham gałęzią ze skutkiem pozytywnym, zostaję podwieziony z powrotem do Polany i po godzinie 21-szej wbijam do Agro celem się .. wyspania. Wspomniane pole namiotowe zawarte na mapie nie istnieje, należy to wziąć pod uwagę. Kimam u bardzo sympatycznych gospodarzy, które gospodarstwo rzuciło mnie się w oczy idąc do cerkwi, ale nie, no przecież trza sobie wędrówkę umilić jakoś..
Adres zapodam, jako, że byłem zadowolony to pozwolę sobie zareklamować. Za pokój z TV i pościelą dałem 25 zyla, łoże z "baldachimem" ;-) gratis :

BIESZCZADY - noclegi
Barbara i Tadeusz Michno
Polana 16
tel. kontaktowy: 692 338 466
http://www.polana16.bieszczadypolska.pl/

Miłe wspomnienia gratis, a ja póki co idę w kimę, dobranoc..

DZIEŃ XI

31.07.2015

Polana /Agro/ - Ustrzyki Dolne /Ośrodek Wczasowy "Pod Dębami"/


To jak gdyby Bieszczady mam za sobą. Czekam mnie ponownie jakie 2,5 kilometra do odbicia w Dolinę Paniszczówki, ale co to dla mnie, stać mnie. Pożegnawszy właścicieli sympatycznego agro, nucąc pod nosem szlagier Marka Grechuty "..nie dokazuj, miła nie dokazuj..nie od razu, miła nie od razu.." zapodaję asfaltem na spokojnie, aby znowu nie wyszło, że od podeszw można peta odpalać, waruneczki zastane znowu mnie mówią, że będzie się ze mnie lało jak z zarzynanego dzika. Póki co mam odbicie w dolinkę, żegnając czule asfalcik środkowym palcem.
Nareszcie coś co lubię i szanuję, takich miejsc jest niestety coraz mniej :


W pewnym momencie gubię szlak, okazuje się, że można przeoczyć tak oznaczony teren :


Robię wycof a wszystko w temperaturze swojskiej, niosąc ze sobą ponad 3 litry wody nie mam pewności, że starczy mnie jej, zmęczenie upałem swoje robi. Przekraczając drewniany mostek przez Paniszczówkę, pierwszy raz w życiu widziałem bobra na dziko, mankament jest taki, że te pieruny nie pozują do zdjęcia :


Dalsza część trasy przebiega malowniczymi łąkami, do Teleśnicy Oszwarowej mam 2 godziny :


Czyżby fragment Zatoki Czarnego Potoku ?


W Teleśnicy Oszwarowej jest sklep, dobry punkt odpoczynkowy przed kolejnym podejściem w pasmo Żukowa. Zasiadam na kwadrans, smaki mam na maślankę jak diabli, a bawię się w Górach Sanocko-Turczańskich :


Podczas podejścia na Bucznik 768 m n.p.m., spotykam dwóch turystów z Katowic, są wielce zdziwieni moją obecnością, uścisnąwszy moją dłoń i życząc powodzenia poszliśmy, każdy w swoją stronę. Do Ustrzyk Dolnych zbliżam się wielkimi krokami, w Równi zachodzę na obiad, pichcę w bardzo przyzwoitej wiatuni, czysto, sucho i nie szczypie w oczy :


Czekające mnie kolejne podejście na Gromadzyn 654 m n.p.m., jeden z wierzchołków Masywu Równi, warte było przerwy na coś gorącego. Na grzbiecie:


Na uparciucha jest miejsce na namiot :


Znajduje się tutaj również wyciąg narciarski. Kawałek dalej zacny widok na grzbiet Żukowa :


Zanim zejdę do Ustrzyk Dolnych, idę zobaczyć na cmentarz żydowski, który robi na mnie niesamowite wrażenie. Niektóre miejsca zapomniane, zaniedbane :


Są też miejsca w miarę zadbane :


Opuszczam kirkut :


I do miasta schodzę skrótem :


Fajnie by było zapodać zapodać tutaj i się karnąć drezyną rowerową :


Rządzę w Ustrzykach Dolnych. Wbijam do "Niedźwiadka", nie może być inaczej, łapię się na danie dnia w skład którego wchodzi : barszcz ukraiński, pierogi ruskie i przepyszny kompot z czereśni. Wszystko za 2 dychy. Poza tym, jest to jedna z nielicznych restauracji gdzie herbatę serwują w dużym porcelanowym kubanie, a nie w "durnej filiżance". Po godzince opuszczam lokal, do Kalwarii Pacławskiej już niedaleko :


Mam też tę, taką, tą okazję, wyjąć ze ściany płaczu jakie marne grosze, co czynię i idę ponownie uzupełnić spiżarnię, nie wypada kontynuować tej jakże zacnej imprezy z trocinami i zupkami chińskimi. Na takim wikcie długo nie ujadę.


Jestem po zakupach, po obiedzie, po wypłacie! To niebieska ściecha przede mną. Kamienną Lawortę zostawiam na następny dzień, zachodzę do Ośrodka Wypoczynkowego "Pod Dębami" zadać pytanie. Sympatyczny recepcjonista, mieszkaniec UD od ponad 50 lat zaczytany jakąś lekturą, delikatnie pukam i pytam:

- jak u pana sytuacja z noclegiem dla jednej osoby?

słyszę:

- a znajdzie się, ale nie jest tanio.

pytam:

- co to znaczy: nie jest tanio?

słyszę:

- 50 zł

mówię:

- szefie, stać mnie, jestem po wypłacie, wchodzę w temat!

Po czym recepcjonista wprowadza mnie na salony, jest dobrze, mam pokoik z balkonem, na którym lądują moje 10-cio dniowe smrody. Idę spać, zmęczony jestem.

DZIEŃ XII

1.08.2015

Ustrzyki Dolne / Ośrodek Wczasowy "Pod Dębami"/ - Żytne 505 m n.p.m.


Dostanę świra, smali na bogato. Spokojnie pakuję dobytek i wyruszam na Kamienną Lawortę. Około godziny podejścia i osiągam niższy wierzchołek 759 m n.p.m. :


Jasny szlak trafił...


Około 20 minut potrzebuję aby osiągnąć drugi wyższy wierzchołek Kamiennej Laworty 769 m n.p.m., z której widoków nie uświadczysz, ale i tak jest w pyte!


Schodząc do Dźwiniacza Dolnego, są chyba dwa miejsca gdzie należy się skupić nad szlakiem, można odbić w niewłaściwą ściechę.. Ja tymczasem znowu wdepnąłem w magię. Ostry Dział znad Dźwiniacza Dolnego :


Cieszę się krótko bowiem ponownie wbijam w las, w którym trochę mnie schodzi, zapocony docieram na Wysoki Dział :


Mimo, że płonę, miło jest zyrknąć na Kamienną Lawortę :


Jestem rozmontowany :


Rozpoczynam mozolne podejście na Brańcową, na wschodnim stoku której znajduje się źródło Wiaru, gdzieś zasłyszałem opinię, że jednej z najczystszych rzek. Na razie "parada":


Ostatnie spojrzenie na Wysoki Dział i Kamienną Lawortę :


W momencie wejścia w las czar pryska, robi się... mrok, szlak słabo oznakowany i go gubię, idę na wyczucie dwukrotnie robiąc wycof, życie utrudniają jeżyny, w których się motam. Łapię w końcu właściwy kurs, ale do samej Brańcowej 677 m n.p.m. klnę w żywy kamień i nie ukrywam faktu, że czekam w zdrowiu chwili, kiedy opuszczę ten pieprzony zakamar, tu jest prawdziwa dzicz. Dołącza do niebieskiego szlaku Szlak szwejkowski, docieram do rozstaju, jestem w Rezerwacie "Chwaniów":


Z ulgą przyjmuję fakt, że schodzę do Jureczkowej, z jeszcze większą ulgą przyjmuję na klatę tę oto piękną wiatunię :


W której się uwalam na kwadrans. Popełniłem zły błąd, że nie uraczyłem się tutaj gorącym posiłkiem, moja pazerność nie zna granic:


Gorszego miejsca w ramach przerwy obiadowej wybrać nie mogłem, dobrze mi tak. Kolejny raz potwierdza się mądrość "plecaków", że porządnych miejsc odpoczynkowych się nie lekceważy. Kołuję do wiaty przystankowej:


Nie to, żebym miał coś do wiaty przystankowej, nie,nie, ale uwaliłem się centralnie w słońcu, w związku z czym, nie robiąc nic lało się ze mnie. Po obiedzie polazłem do gospodarza uzupełnić wodę, jeszcze nie wiedziałem, że za chwilę wkroczę w najgorszy odcinek tego szlaku, dno dna Szanowni Państwo. Odcinek szlaku Jureczkowa - Wierch 590 m n.p.m. / ok. 10 km/ to asfalt, zalecam stopa na tym odcinku. Ani myślałem zajrzeć do Arłamowa, w życiu Romana! Po drodze zapierający widok węża krajowego wygrzewającego się na ... asfalcie, psia jego mać!


Kolejna wtopa to Suchy Obycz 618 m n.p.m., jedyny pożytek to, że znalazłem pół litra wody gazowanej od Cisowianki, zapewne wypadło jakiemuś rowerzyście. Trudno, miałem darmowe chlanie, szkoda, że 1,5 litra nie zgubił, w mordę misia - moja noga tam nie stanie więcej ... i Chong!


Opuszczam ten padół rozpaczy wielce zniesmaczony. Na szczęście chwilę później odnajduję odrobinę ukojenia, przysiadłem pod buczkami :


Przede mną Paprotno, obecnie pusta dolina, a w 1939 roku mieszkało tu 1040 Ukraińców, 5 Polaków i 5 Żydów, w okresie międzywojennym własność rządu RP. Obecnie taki ślad po Paprotnie :


A ja się "wiozę" na Żytne 505 m n.p.m., dobrze, że zabrałem ze sobą lornetkę, rzuciłem okiem na Kalwarię Pacławską, w której miałem zamiar nocować, widząc autokar i samochody osobowe przed Sanktuarium zrezygnowałem z noclegu tamże i uwaliłem się na pięknym i jakże widokowym Żytnem 505 m n.p.m. "Łysy" przyświecał, nie powiem.. Posiedziałem sobie jeszcze trochę, noc ciepła, jasna, wypiłem herbatę i zaległem w namiocie, nie pamiętam kiedy poległem...


DZIEŃ XIII

2.08.2015

Żytne 505 m n.p.m. - Krasiczyn Hotel Zamkowy


Wylazłem na wschód, już nie będę taki. Zaraz będę w Kalwarii Pacławskiej :


Jak wcześniej wspomniałem, Żytne jest przepięknym punktem zarówno noclegowym jak i widokowym, łypię na Kopystańkę. Wieś Leszczyny, Leszczyńska Góra i ostatni plan z lewej Kanasin 555 m n.p.m. a w oddali z prawej Kopystańka 541 m n.p.m.:


Niestety, dzisiaj znowu smażalnia:


To za godzinkę jestem w Kalwarii Pacławskiej, północnej części wsi Pacław:


Kalwaria Pacławska. Jestem na miejscu, ale ten jarmarczny i odpustowy klimat tego miejsca mnie przeraża, jestem w momencie gdy wierni wychodzą po mszy, a na zewnątrz otwierają się kramy. Obrzydlistwo, na jednym z szyldów dostrzegam napis, "Słodycze odpustowe", nie,nie.. spadam stąd, to nie moja bajka.


Zachodzę do sklepu na uboczu przepłukać gardło, na ławkach pod parasolem, zapewne po mszy bo przed mszą wódki się nie pije, już trzech lokalsów w stroju świątecznym rozlewa ćmagę, niczym nieskrępowani, ale w sumie fakt, jest gorąco to trza się "schłodzić", ot taki swojski klimat. Idę do Huwnik, nie chce mnie się na to patrzeć. Widać, że niedawno wyasfaltowano drogę. Nie załapałem się "po staremu":


Jeszcze tylko przekroczę Wiar i za moment jestem w centrum:


Idąc do Gruszowej, przy znanej mi z ub. roku kapliczce zrobię postój, uwalę się jak normalny biały człowiek pod rozłożystą i dużo cienia dającą lipą. Podjechali "Fabianką" nawet Pogranicznicy i pierwsze o co zapytali:
- pan jest Polakiem?
- tak, jestem Polakiem.
Dalej już luzik, śmichy, chichy. Oczywiście opowiedziałem im swoją historią, po czym oni wozem bojowym przed siebie, a ja grzecznie do Koniuszy u podnóża Szybenicy, zobaczyć drewnianą cerkiew p.w. Narodzenia Matki Bożej z 1901 roku :


Instrukcja, jak dojść do Gruszowej, lubię takie rzeczy :


Od Szybenicy 496 m n.p.m. las. I tak do skrzyżowania ze szlakiem czerwonym, którym szedłem w ub. roku na Kopystańkę. Dłuższy postój robię na Wapielnicy 394 m n.p.m. Po drodze spotykam małżeństwo, z którymi zamieniam kilka słów. Schodzę do Prałkowców kolejne podejście na Prałkowską Górę i uwalam się w Dybawce, przy również znanym mnie krzyżu :


Zaraz wyjdę na widokową polankę z widokiem na Przemyśl :


Jeszcze minę Garby, kawałek dalej żydowski cmentarzyk i schodzę w końcu do Krasiczyna, jestem padnięty. Pierwsze co to szukam sklepu celem się nawodnienia. Siedząc przy mineralnej zastanawiam się nad noclegiem i nic sensownego nie przychodzi mnie do łba. Odpalam telefon i doznaję "oświaty", przecież jest Hotel Zamkowy, gdzie będę łaził?! A raz w roku to i księdzu nie zaszkodzi. Melduję się w recepcji, słysząc cenę za nocleg, jestem w stanie to dźwignąć, wbijam do pokoju nr 19, co za ulga! Pierwsze co robię to rzucam nura, następnie naprzeciwko na drugi obiad i do sklepu po picie. Hrabia Menello de Nędza :


Co, Bear Grylls czy jak mu tam, mógł w hotelach rządzić to ja nie mogę?? Decyzji o wyborze noclegu absolutnie nie żałuję, co gorsze, w cenę mam wliczone śniadanie, no to będą mnie mieli. Będąc w barze naprzeciwko, z ciekawości spytałem o tani nocleg /30 zł/, do 10.08.2015 nie mieli miejsc. Idę do hotelu, stare mury mają to do siebie, że tam nie trza klimatyzacji, odpalam TV i nie pamiętam kiedy... odjechałem.

DZIEŃ XIV

3.08.2015

Krasiczyn, Hotel Zamkowy - Dylągowa


Nie napiszę nic nowego, kolejny dzień upału przede mną. Łypię w mapę i zakładam ambitnie, chciałbym dojść do Dynowa. Do 7.30 krzątam się jak smród po gaciach, idę w końcu na śniadanie, jest szwedzki stół. Od razu przyklejam się do pasztetów z dziczyzny i wybornego pieczywa, raczę się też innymi frykasami, od stołu tak szybko nie odejdę... nie,nie. Po sutym śniadaniu opuszczam ten jakże zacny lokal. Początek trasy wiedzie Doliną Środkowego Sanu, ale zauważam, że temat jest jakby trochę lepiej ogarnięty w kwestii przejścia, koszonko było jakieś czy co? W drodze do Olszan :


W Olszanach też widzę zmianę, "drzewniany" mostek dali większy, wcześniej był ten co teraz na bocznicy :


Raptem dwa miesiące temu byłem tu ostatnio. Do sklepu wbijam celem uzupełnienia płynów. Wracam do szlaku, Olszany :


Radzę sobie z Popielową Górą 363 m n.p.m., schodzę do Krzeczkowej, odrobina asfaltu i rozpoczyna się monotonne podejście szutrem. Krzeczkowski Mur odpuszczam, byłem niedawno. Bliżej Huty Brzuskiej robi się miło. Piasek 417 m n.p.m. :


Na schodach zamkniętej szkoły w Hucie Brzuskiej robię przerwę, organizm się domaga paliwa:


Idę do Sufczyny, przepiękny odcinek :


Od Sufczyny zasadniczo kanał. Masyw Piaskowej to poligon, kładą drogę, jest masakra. Masyw Piaskowej odradzam, wykopki w lesie. W Pracówce uzupełniam wodę u gospodarza, podchodząc w Pasmo Kruszelnicy zaczyna grzmieć. Jestem zajechany jak kucyk fotografa. W pewnym momencie gubię szlak i trochę się motam, po dwóch kwadransach jest ok. Wychodzę z lasu, jeszcze trochę odkrytym terenem i jestem w Dylągowej. Wcześniej chciałem się zainstalować w ambonie, ale szerszenie mnie zniechęciły. Fart mnie nie opuszcza, wychodzi właściciel posesji i chwilę rozmawiamy, pytam czy mógłbym rozbić namiot i mając zgodę rozbijam się... po ciemku, w czołówce skończył się prąd, walczę z pół godziny, zgrzytając zębami z nerwów.

DZIEŃ XV

4.08.2015

Dylągowa - Nowa Wieś


Nie,nie, nie padało, trochę mruczało i przeszło bokiem. Noc była tak gorąca, że kimałem tylko na marikacie. Wygramoliłem się z namiotu, chciałem zobaczyć :


jak dzień się budzi nad Dylągową. Moja wędrówka zbliża się ku końcowi, co prawda, jeszcze sporo potu wyleję, ale... Po śniadaniu pakuję się i ruszam na ulubiony odcinek, do Dynowa mam ok. 2 godzin. Opuszczam kwaterę i teraz mam trochę sielanki, jest cudnie :


Jestem coraz bliżej Dynowa :


Przechodząc przez most zastanawiam się czy zajrzeć na stację wąskotorówki? Nie, odpuszczam. "Rzut okiem" na San :


i wbijam do ryneczku. Po drodze uwagę moją zwraca kapliczka obelisk, najstarsza dynowska z XVII wieku. Wykonana z cegły, pełniła funkcję drogowskazu na szlaku handlowym biegnącym przez Dynów :


Inną rzeczą która zwróciła moją uwagę, to wąskie uliczki koło rynku. Chętnie tu zapodam następną razą na spacer wąskimi uliczkami. Tymczasem w Rynku widzę w końcu pierwszy drogowskaz do Nowej Wsi, jeszcze 6 godzin :


Odwiedzam kameralną pizzerię, w której serwują pyszną sałatkę grecką za 6 zł, wziąłem dwie. Uraczyłem się pizzą i oczywiście dużo picia. W oczekiwaniu na posiłki odpaliłem telefon, wykonałem kilka połączeń, tu mnie Ronc sprzedał nowinę, a to chwila gawędy z rajlim. Zaraz ruszam dalej, przede mną ostatnie pasmo Pogórze Dynowskie. Opuszczam to piękne 6-tysięczne miasteczko, idąc spory odcinek asfaltem zaczynam się zastanawiać jaki to ma sens i czy to aby nie jest na siłę przedłużony szlak, za Bachórzem zdecydowanie zmieniam zdanie. W drodze do Jawornika Polskiego :


Idąc do Jawornika Polskiego w potwornym upale, zaczyna się chmurzyć i mruczeć, instaluję się w centrum mieściny w wiacie przystankowej, która jest bardzo dobrym miejscem schronienia przed ulewą, obok znajduje się sklep spożywczy, a naprzeciwko Urząd Gminy. Celem przeczekania ewentualnej burzy zasiadam na ponad godzinę, a skoro zanosi się na dłuższy postój wyciągam kuchnię i pitraszę co nieco. Oznaczenie jak na poważny Szlak Karpacki raczej żenujące, nie przystoi taki drogowskaz :


Nad słupem znajduje się bocianie gniazdo więc zbyt bliskie podejście do szlakowskazu/w sezonie/ grozi.. kleksem. Opuszczam Jawornik Polski pełen obaw przed błyskami zaraz wkroczę na otwarty teren a tu cały czas mruczy. Po drodze moją uwagę przykuwa ta przydrożna kapliczka :


Ponad 5 kilometrowy odcinek z JP przebiega jak wcześniej wspomniałem terenem otwartym po świeżo wylanym asfalcie, to jednak w Jaworniku Przedmieście szlak odbija na północ w las i tu mam kolejną dobrą godzinę przechadzkę lasem, w którym notabene i tak nic ciekawego się nie dzieje. Kiepawy odcinek mam za sobą, teraz z kolei, szlak wiedzie skrajem lasu, coś pięknego. Z deszczu nici, grzmieć przestało :


Po drodze spotykam pracowników leśnych, nieco zdziwieni moją obecnością, może to świadczyć o raczej rzadkim uczęszczaniu tej trasy przez turystów. Mapa mnie mówi, że jestem w Kanadzie, może być Kanada, mnie to nie przeszkadza. ;-) Nad Grzegorzówką łapię się nawet na tęczę, mam pełny serwis poza deszczem :


Ten piękny odcinek podsumowuję zachodem słońca :


Za chwilę docieram do drogi nr 877 a następnie do skrzyżowania na którym widzę wiatę przystankową i drogowskaz: Borówki 4 km, to już ostatni etap dzisiejszego dnia. Pytam nadjeżdżającego od strony Borówek lokalsa rowerem, czy tamże jest jakaś podobna wiata przystankowa, żartów nie ma, zaczyna się ściemniać, a ja co? Mam spać w rowie?? Po wczorajszym noclegu pewne rzeczy nie przystoją. Za chwilę jestem w Nowej Wsi, dostrzegam szlakowskaz, który mówi, że do Obszarów Kielnarowskich mam godzinę, do Łanów dwie godziny. Żadnej informacji o Białej, czym jestem zaniepokojony. Ruszam dalej, kawałek dalej widzę piękną wiatę przystankową, zostaję w niej, dobrych lokali się nie ignoruje. Dzień kończę w Nowej Wsi. Podjąłem słuszną decyzję, instalując się w wiacie. Niebawem zaczęło kropić, nie był to jakiś znaczący opad, ale jednak. Leżąc nakryty śpiworem zacząłem rozważać nad mapą ostatni etap. Wysłałem kilka esów, zjadłem kolację i poszedłem spać.

DZIEŃ XVI

5.08.2015

Nowa Wieś - Biała k/Rzeszowa


Budzę się wcześnie, dzisiaj ostatni etap wędrówki. Śniadanie następnie szybko zwijam bałagan, na miejsce chcę dojść przed południem, przede mną kolejny dzień upału.


Ruszam na ostatnie kilometry :


Przy tej kapliczce szlak odbija z asfaltu na szutrową drogę :


Mam ostatnie widoki Pogórza Dynowskiego :


Schodząc do drogi między Chmielnikiem a Kielnarową już mi lepiej, jest w końcu szlakowskaz na Białą, jeszcze dwie godziny:


Mijam Obszary Kielnarowskie następnie Matysówkę, pojawia się nawet szlak żółty już widzę oznaczoną na mapie kotę 361 m n.p.m. z nadajnikiem, jeszcze trochę!!


Jeszcze godzina :


Nie mogłem darować tego motywu :


I wiecie co, widok który mnie wzruszył. Widzę Rzeszów, łzy się w oku kręcą, jest dobrze, jest bardzo dobrze, ale jeszcze trochę wysiłku:


Póki co, w myślach mam początek trasy w Grybowie, nocleg na Przełęczy Regetowskiej, wspólne kakao z Andrzejem i Gosią na Baraniem, wspólną wędrówkę z Michunem na odcinku bieszczadzkim, wspaniałe uczucie, przez głowę przelatują mnie te wspaniałe ponad dwa tygodnie wędrówki. Dwa kilometry do celu, a chodzi raczej o skrzyżowanie ze szlakiem żółtym a nie czarnym :


Jestem na miejscu o godzinie 11.06, budynek Ochotniczej Straży Pożarnej:


Ostatnia niebieska farba :


I na tym skrzyżowaniu kończy się drugi co do długości szlak w Polsce, Szlak Karpacki relacji Grybów - Biała koło Rezszowa o długości ok. 440 km :


Uczestnik imprezy na mecie :


O ile początek szlaku w Grybowie jest jasny i czytelny o tyle meta woła o pomstę do nieba, działacze PTTK mogliby jakoś godnie zapodać zakończenie tego szlaku, a nie taka bździna ;-) :


Cały szlak jest godnym wyzwaniem, warty realizacji i była to bardzo ważna przygoda mojego życia, pierwszy długodystansowy szlak jaki pokonałem pieszo, niewątpliwie w kolejce czeka GSB. Póki co dziękuję Kulczykowi za cenny serwis pogodowy, Michunowi za wspólny odcinek bieszczadzki. Kończąc relację pozwolę sobie podsumować cytatem mojego ulubionego pisarza grozy Stephena Kinga :

"Dwie najlepsze rzeczy w życiu to ciepły croissant i szybki powrót do domu".



Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Z przyjemnością wspominam mój udział na bieszczadzkim odcinku tego zacnego przedsięwzięcia. Nawet to, jak na koniec byłem mokry do gaci i rozpadło mi się obuwie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo żywo wspominam nasze śniadanie... w łazience. :)

      Usuń
  2. Jak to dobrze, że kanoniczna relacja przejścia niebieskiego szlaku stała się dostępna nie tylko przez forum :-). Z wielką przyjemnością przeczytałem ponownie!

    PS. No i miło, że poniekąd załapałem się do zaktualizowanego wstępu do relacji ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w moich skromnych progach. :) Info, które zapodałeś jest ważne więc nie mogłem tego pominąć.

      Usuń

Prześlij komentarz