Trochę wygód, czyli Jaśliska - Nowy Żmigród

Z pełną świadomością i biciem serca jednocześnie zaryzykowałem parę dni urlopu w listopadzie.

Tegoroczna jesień trąca klapą. Zarówno we wrześniu jak i październiku szału nie było. Nadszedł listopad i mam prawie tydzień dla siebie. Pakuję szafę, szkoda czasu na marudzenie.

3.11.2025 

Wrocław - "Na Trakcie Węgierskim", Jaśliska

O 7:16 kulam "Siemiradzkim" do Kraka. Od wyjścia z domu leje. Będzie z tego urlopu albo rybka, albo...akwarium. Uwalony w przedziale jadę i rozmyślam, że jak magowie od pogody pomylili się "we wróżbach" na nadchodzące dni, to będzie słabiutko. W zdrowiu docieram do Krakowa. Pada. Tu mam przesiadkę na bus-a do Rymanowa. O 11.10 wiozę się do Rymanowa. Na miejscu jestem opóźniony i pogodzony, że pojadę następnym autobusem, czyli o 16:06. Rymanów wita mnie fatalną aurą, jest obrzydliwie:
Na moje szczęście autobus, którym miałem jechać o 14:46 też jest opóźniony i po ok. 10 minutach oczekiwania wiozę się do strefy zrzutu. Z bijącym sercem docieram do Jaślisk. Naturalnie pada, no bo jak inaczej:
Wbijam do delikatesów celem ogarnięcia sytuacji z noclegiem i po krótkiej rozmowie instaluję się w pokoju. Nadal pada. Wysyłam foteczkę do Satana z zapytaniem, czy poznaje to miejsce:
Kimaliśmy tutaj w 2023 roku podczas naszych Spotkań na Szczycie i na werandzie tejże raczyliśmy się słodkimi bułkami z piekarni. Do tej pory czuję smak tego luksusu. Zainstalowany a mając czasu jak cygan gwoździ wbiłem "na miasto". Bar "Czeremcha" rozbija mnie w pył, moim marzeniem jest golnąć tutaj herbatę z cytryną:
W "Bieszczadzkiej Waderce" też dobrze by było zasiąść na jakiś posiłek regeneracyjny, nie tym razem bo zamknięte:
Krzątam się to tu, to tam i nadchodzi chwila, dla której przyjechałem tutaj z Wrocławia. Zapach pieczywa niesie się z piekarni:
Zaopatrzyłem się w świeże bułki i pieczywo:

Wracam na pokoje, wcześniej w delikatesach uzupełniłem wiktuały. Cały czas pada. Jutro podobno pogoda ma ulec zdecydowanej poprawie, oby. Po kolacji czas zlec, zmęczon jestem, dobranoc.

4.11.2025

 "Na Trakcie Węgierskim", Jaśliska - Stara chata

Spałem dobrze. Bladym świtem otwierając oko nasłuchuję czy pada. Wygląda na to, że magowie od pogody nie kłamali. Nie pada, ale jest paskudnie. Czas zatem na śniadanie, dałem sobie na bogato:
Posilony i opity jak bąk opuszczam kwaterę i kulam do Zyndranowej:
Jaśliskom na do widzenia:
Wędrówkę zaczynam w warunku fatalnym, na szczęście nie pada. Jednak z minuty na minutę pogoda się poprawia i dochodząc do miejsca jakże lubianego a znanego, morale zwyżkuje. Za chwilę dotrę do miejsca mocy:
Z przyjemnością uwalę się na chwilę:
Po odpoczynku ruszam do pasma granicznego. Zyndranowa na odchodne:
Taplając się w błocie docieram do granicy i czeka mnie przechadzka Niebieskim Szlakiem Karpackim:
Do Przełęczy Dukielskiej mam ok. 30 minut. Będąc już w jej okolicy, odbiłem na chwilkę na fragment starego przebiegu i masz, coś tam się jeszcze uchowało:
Zaaferowany poszukiwaniami starych znaków:
polazłem w "chińskie osiem". Z racji krótkiego dnia o tej porze roku pilnowałem się, aby za bardzo nie ulec pokusie rozkminania starego przebiegu, tym bardziej, że chciałem zajrzeć na obiad na przejściu granicznym. Wbiłem na pierogi, bo to mnie się należało :)). Posilony, jeszcze o tym nie wiem, ale za chwilę się zdziwię. Opuszczam lokal i kulam niebezpiecznym odcinkiem do skrzyżowania ze szlakiem zielonym:
Docieram na miejsce, zdziwienie maluje się na mojej japie:
A gdzie jest szlak niebieski? Idę dalej i coś mnie tu śmierdzi. Nie ma, zamalowany!
Po drodze spotykam jedyne oznaczenie niebiesku szlaku, którego zapomnieli chyba zmalaować?
Mijam jeszcze znaną z poprzednich przejść Szlaku Karpackiego kapliczkę przydrożną:
Niebawem docieram ponowwnie do miejsca, w którym szlak niebieski się odnajduje:
Chwilę odspanę na Siniaku 671 m n.p.m.:
W wiacie brogowej "Na granicy 1/165" nawet golnę co nieco:
Na nocleg mam w planie odwiedzić miejsce zupełnie mnie nie znane. Jeżeli nie odnajdę tego miejsca to kimnę się w wiacie na Baraniem. Zatem w drogę, bo już zaczyna się późno robić. Do celu dotarłem bezawaryjnie. To miejsce będzie brane mocno pod uwagę przy kolejnym przejściu Niebieskiego Szlaku Karpackiego. Ten lokal to cymesik:

Zameldowałem się w lokalu, czas zatem napalić w piecyku. Jestem sam w środku lasu. Zanim się ściemni uzupełniłem zapas wody, aby się po nocy nie szwendać :) a później kolacja i sen. Dobranoc.

5.11.2025

 Stara chata - "Marco Kwolo", Ożenna

Noc minęła wybornie. Jako, że księżyc był w pełni to i noc była widna. Wychodząc nocą za potrzebą miałem tę możliwość taką nacieszyć się dramaturgią tego miejsca przy blasku księżyca, po prostu cudo. Dla takich chwil się żyje. Dorzuciwszy do piecyka ze dwa pniaczki, poległem ponownie snem sprawiedliwego:
Zwlekłem się z wyra przed szóstą. W piecyku zgasło i trochę poczułem listopadowy poranek. Postawiłem na herbatę:
Ranek wita mnie bezchmurną aurą, jestem wniebowzięty. Czas na śniadanie i pakowanko. Posilony i spakowany ostatnie spojrzenie na nowy lokal, w którym przyszło mnie nocować, mam takie wrażenie graniczące z pewnością, że zawitam tutaj w nieodległej przyszłości:
W drogę. Kulam na Baranie 754 m n.p.m.:
Na szczycie krótka przerwa. Schodząc do Przełęczy Mazgalica 586 m n.p.m. natrafimy na oznaczenie dojścia do wody:
Takie miejsce warto obejrzeć. Miałem zupełnie inne wyobrażenie co zastanę, wygląda to tak:
Niebawem meluję się na Mazgalicy:
Wyrównawszy oddech ruszam dalej. Zanim dotrę na Przełęcz nad Ciechanią /Sedlo Tepajec/, oznajmiam wszem i wobec, że zaczynam relaks z widokiem na Tatry:
Melduję się w miejscu, w którym w maju pławiliśmy się w luksusie z Krzysztofem z kanału I gdzieś tam się idzie
Niebawem zakończę odcinek dojściowy. Moim celem jest wieś Kečkovce, skąd zaczyna się trasa oznaczona kolorem zielonym do Gorlic, co daje ponad 80 km. Na razie docieram do pomnika poświęconego żołnierzom, którzy polegli podczas I i II wojny światowej:
Teraz odbijam do wsi Kečkovce. Po drodze mijam pomnik nieznanego żołnierza:
a także groby wojenne:
Teraz aby na Vápenické sedlo 503 m n.p.m. Miejscem jestem oczarowany, to nie koniec atrakcji:
Ponad kwadrans mam do celu i w końcu melduję się na miejscu, Kečkovce 413 m n.p.m., punkt startu szlaku zielonego do Gorlic:
Miałem smaka na ten ponad 80 km odcinek. Niestety, miesiąc listopad nie powala długością dnia i już po godzinie 16-tej trza powoli szukać placu na nocleg:) Szybko się ogarnąłem, że całości raczej nie dam rady przejść, trudno się mówi. Ale nie poddaję się. Ruszam!
Zbliża się godzina 13-sta, głód w oczy zagląda. Kołuję ponownie na Vápenické sedlo, tam jest znakomite miejsce na odpoczynek i posiłek:
Smaki na kaszankę miałem, to se zapodałem:
Po dobrym posiłku to i dobrze się idzie, w drogę:
Ponownie na grzbiecie granicznym, Filipovské sedlo 656 m n.p.m.
Do celu, czyli do Ożennej mam niecałe 2 godziny. Nie poddaję się:
Osiągam Przełęcz Kuchtowską 543 m n.p.m.
Melduję się w Ożennej:
Jakże kojący zszargane nerwy widok :)
Będąc w Ożennej i nie zanocować w "Marco Kwolo" a dawniej "Pod Gruchą", to dla mnie nie ten teges. Wbijam na kwaterę:
Zalogowałem się w lokalu i poszedłem do znajomych na gawędę oraz kozie mleko. Załapałem się na 1,5 litra. Jest tak, że z pogodą trafiłem w dyszkie. Zachód słońca mnie niestety już ominął, ale za to dane mnie było zapodać wschód księżyca:

I jak to bywa w listopadzie, po godzinie 18-tej ja już w śpiworze i rozmyślam nad tym kiedy zasnę. Dobranoc.

6.11.2025

 "Marco kwolo", Ożenna - "Chono Tu", Kąty

Spałem dobrze. Bladym świtem wyległem na zewnątrz. Wygląda na to, że złota passa trwa:
Czas zatem na poranny posiłek, będzie trochę skromnie:
Pakuję się i ruszam na Wysokie. Po drodze mijam przydrożne kapliczki m.in. figurę Świętej Rodziny:
Będąc tutaj w maju br. rzeczona kapliczka posiadała zadaszenie, z którego nie wiadomo co o co się opierało, figura o zadaszenie, czy może odwrotnie/fot.05.2025/
Docieram do skrzyżowania i kręcę na Wysokie, czyli powtórka z maja:
"Małe 5" w wiacie "Czumak":
Po około dwóch kwadransach docieram na Wysokie 657 m n.p.m.:
Dożyłem czasów gdy w końcu z Wysokiego mogłem pofilować na Tatry, i to w nie byle jakim towarzystwie. Otóż pomiędzy Masywem Busowa a Jaworzyną Konieczniańską zacnie prezentują się Tatry:
Obcinam również na Kamień 714 m n.p.m., w okolice którego zmierzam:
Po chwilach zachwytu schodzę do Krempnej. Mijam wiatę "Żydowskie"
Dalsza trasa to asfalcik, zatem nie ma nad czym rozprawiać. Wpada mnie jeszcze w oko ta piękna chyża:
I jeszcze daję kroka "bez most":
Z racji skromnego śniadanka kulam do supermarketu, przy którym jest miejsce odpoczynku :) Muszę uzupełnić kalorie. Czuję, że organizm się domaga:
Po drugim śniadaniu ruszam w trasę. To będzie dla mnie nowy odcinek, w tym sensie, że zawsze nim nie szedłem:)) Melduję się przy cerkwi greckokatolickiej p.w. śś. Kosmy i Damiana, która robi na mnie wrażenie:
Za chwilę wejdę w tereny kompletnie mnie nie znane, przez pastwiska a później las:
Szlak zielony w pewnym momencie łączy się z czerwonym /GSB/ obchodząc szczyt Kamienia 714 m n.p.m. Odcinek trochę męczący, ale opuszczając leśny odcinek za chwilę zrobi się miło:
Schodzę do Kątów. Nie mogę sobie odmówić jakże fantastycznego widoku na Grzywacką Górę 567 m n.p.m.:
Docieram do celu, najniższe miejsce Głównego Szlaku Beskidzkiego, czyli Kąty, 314 m n.p.m.:

Definitywnie odpulam przejście do Gorlic, bo:

a) do celu mam 16 godzin 

b) od jutra pogoda ma klęknąć

c) urlopu mnie nie starczy! 

Wbijam do pizzerii Chono Tu, która również oferuje noclegi:
Pora już jest taka, że za chwilę zacznie zaciągać mrokiem. Zatem zostaję, niech stracę :))

Przed powrotem do domu dobrze będzie się wyspać w białej pościeli i oczywiście gorąca kąpiel. Tak, to będzie dobry pomysł. Dobranoc.

7.11.2025 

"Chono Tu", Kąty - Nowy Żmigród - Wrocław

Moja przygoda z Beskidem Niskim dobiega końca. Do wiosny musi wystarczyć. Z wyra zwlekam się po godzinie 6-tej. Czas mam, nigdzie mnie się nie spieszy. Dzisiaj kończę imprezę w Nowym Żmigrodzie. Czas na śniadanie. Na koniec imprezy nie żałowałem sobie:
Pora się zbierać na "ostatnią kwartę". Opusczam lokal:
Dzisiaj pogoda ma ulec pogorszeniu. Chwilowo nie ma takiej opcji, jest czadowo!
Obcinam na Kamień 714 m n.p.m. niczym komornik na szafę:
Bardzo kameralne miejsce odpoczynku nad Kątami:
Niebawem pożegnam Główny Szlak Beskidzki:
W zdrowiu docieram na Górę Grzywacką 567 m n.p.m., bardzo lubię to miejsce:
Na wieżę wlazłem ponieważ z niej również widać Tatry więc dlaczego nie?
Do Nowego Żmigrodu zostaje mnie ok. godzina drogi i to zdawać by się mogło w wariancie zejściowym. Nic z tego, Wysoki Sądzie! Zakochany w widoku na Bucznik:
Schodzę drogą rowerową, przegapiając odbicie szlaku zielonego. Wiadomix, musiałem ponownie podejść do miejsca w którym się zagapiłem:
I już w Nowym Żmigrodzie:
Ostatnia przerwa w wędrówce. Chwila gawędy w takim klimacie, takie rzeczy tylko W Beskidzie Niskim:
Moja wędrówka dobiega końca. Melduję się w centrum Nowego Żmigrodu:
Instaluję się w wiacie przystankowej w oczekiwaniu na autobus do Rzeszowa z przesiadką W Jaśle.

Imprezę kończę z niedosytem, czyli są duże szanse, że coś może uda się wyklepać na wiosnę. Tymczasem w Rzeszowie pogoda zaczyna klękać, nadciąga mglisty warunek. 

Dziękuję za uwagę.

Komentarze