Nie baliśmy się

Aż wierzyć się nie chce, ale to już piąta edycja naszych  Spotkań na Szczycie.

Obecna edycja jest szczególna, miejsce spotkania uknuliśmy w miejscu bardzo zacnym, o czym w relacji będzie zawarte. Temat wspólnej imprezy ustalony już mieliśmy w zeszłym roku. Brzmi to może dziwnie, ale tak jest. Sorry, taką mamy pracę, parafrazując klasyka. Jak spotkanie na szczycie to wiadomix o kogo chodzi. Dla jasności wspomnę, że szyku zadałem z "takim jednym od dolinek". Poza tym, magowie od pogody straszą piękną pogodą! I ja im uwierzyłem :)). Skoro jest tak pięknie i na bogato, pakuję szafę, nie ma na co czekać.

8.09.2023 

Wrocław - Sanok - Komańcza - Wahalowski Wierch 666 m n.p.m.

O 3.40 srana ruszam NeoBusem do Sanoka. Udało się wyrwać bilet za 29 pln-ów. Trasa przebiega bez problemów, zatem bicie piany jest zbyteczne. W Niebylcu przesiadka i przed południem ląduję w strefie zrzutu. Sanok wita:
Mam niecałą godzinę na kolejny autobus, do Komańczy. Wobec tego sprawna wizyta w "Biedzie" celem uzupełnienia wiktuałów i "za resztę" poszedłem na lody na Dworcu Autobusowym. Pogoda piękna, "planeta żaru kopsa" na bogato. Godzina 12.43 się zbliża, ze stanowiska 5 kulam do Komańczy. Przed godziną 14-stą "orzeł wylądował". Nogi zastane, ale na szczęście to koniec tułaczki. Czekam na Satana, granie w pręta się skończyło. Od Komańczy będzie "z lacza". Jako, że z Satanem jestem na łączach i po ostatnim telefonie okazuje się, że mam trochę czasu. Zatem kulam do cerkwy. Wcześniej jednak obcinam na szlakowskaz. teraz dopiero dostrzegam "zielony" wariant z Komańczy:
Kiedyś się odważę i dokonam obcinki co tam się dzieje. Tymczasem zbliżam się na miejsce. Chwila odpoczynku przy greckokatolickiej cerkwii pw. Opieki Matki Boskiej:
I za moment melduję się u celu, czyli przy odremontowanej po pożarze z 13.09.2006 roku cerkwii prawosławnej pw. Opieki Matki Bożej. Na dzień dobry jest zaskoczenie. Od 2019 roku cerkiew jest otwarta dla zwiedzających. Co mi tam, zajrzałem:
Przed cerkwią jest człowiek, który dogląda przybytku. W oczekiwaniu na Satana chwila rozmowy jak i krótki spacer w okolicy cerkwii:
Dzwonię do "wspólnika" celem jego lokalizacji. Okazuje się, że ma farta. Z Rymanowa złapał stopa niemal pod wrota cerkwii. Po chwili wtacza się znajoma postać z szafą na plecach. To tutaj zaznaczamy nasze spotkanie na szczycie. Nie jest to najwyższy punkt naszej imprezy, ale za to bardzo godny na powitanie, jak i rozpoczęcie kilkudniowego szlajanka po "paśmie dla twardzieli" :)), zatem czas na powitanie:
Po powitaniu chwilę jeszcze spędziliśmy na szwendanku przy cerkwii, po czym wracamy do szlaku czerwonego/fragment GSB/. Stacja kolejowa w Komańczy w proszku:
Kulamy do "Leśnej Willi" PTTK op******ić coś na ciepło. Jesteśmy zmęczeni podróżą, należy nam się:
Lokal jakby odżył. Jak mnie się zdaje, ekipa ponownie się zmieniła od ostatniej mojej wizyty w 2016 roku. Zarzuciwszy porcję pierogów w cenie 29 zyla poszliśmy na Wahalowski Wierch celem uwalenia się w ramach naszego pierwszego noclegu. Prawie u celu. Gęby mamy rozdziawione od ucha do ucha. Moc jest:
I jeszcze Satan w towarzystwie gościa, który łoi GSB:
W dobrych humorach się "rozkładamy". Namioty stoją, żegnamy dzień widokiem na Kamień:
Wahalowski Wierch 666 m n.p.m., mamy czas...

W dobrych humorach kończymy dzień: Jest niebiańsko. Posiedzieliśmy jeszcze przy gwieździstym niebie, coś nieprawdopodobnego. Dobranoc.

9.09.2023 

Wahalowski Wierch 666 m n.p.m. - Jasiel

Nocą dwukrotnie ojczyzna wzywała. Widok gwiaździstego nieba to wstrząsające przeżycie. Świtem bladym wypełzam z namiotu. Chwila relaksu na Wahalowskim Wierchu przed wschodem słońca zapadnie w mojej pamięci na wieki :)
Satan w "swoim domu" piłuje aż miło. Polazłem obciąć na poranne mgiełki:
Za chwilę czar pryśnie. W takim klimacie zaczynamy nowy dzień, trudno się mówi:
Czas na poranny posiłek. Przyznajcie sami, w takich okolicznościach przyrody nawet suchary będą luksusem:
Po śniadanku pakujemy nasz barłóg. Zbytnio się nie spieszymy, bo poranna rosa swoje robi, namioty niestety mokre. Czekamy zatem aż sprzęt odrobinę przeschnie na słońcu. Spakowani ruszamy. Kierujemy się na poważny szczyt wschodniego krańca Pasma Bukowicy, czyli Tokarnia 778 m n.p.m. Zanim wyjdziemy z lasu mijamy znany mnie m.in. z przejścia GSB krzyż:
Chwilę później coś dla duszy:
Czeka nas podejście. Wcześniej atakujemy Przybyszów, oczywiście chwilę spędzamy na cmentarzu:
W Przybyszowie pojawiają się nowe domy i nie jest to najlepsza informacja. Docieramy do odbicia na grzbiet Tokarni. Wiaderko potu zostawimy na podejściu:
Nieco zziajani docieramy na szczyt. Tokarnia 778 m n.p.m.:
Pierwsza dobra informacja to taka, że w skrzyneczce znajduje się pieczątka, przystawiłem ku pamięci. Widoki z Tokarni rekompensują "siódme poty" z nawiązką:
Pogórze Bukowskie nadal leży odłogiem. Mam nadzieję, że zdołam zmienić ten stan :). Na "małe 5" uwalamy się na trawie. Szczyt rzeczony jest dla mnie wyzwaniem na nocleg pod namiotem. Zdecydowanie jest po co tutaj wracać. Nieco podbudowani schodzimy z Tokarni:
Docieramy do łącznika zw szlakiem żółtym, na który się kierujemy i kulamy do Wisłoka Wielkiego. Parę metrów od Przełęczy pod Tokarnią znajduje się wiata:
A my już na żółtym szlaku do WW:
Docieramy do końcowej kropy w naszym przypadku:
Dalsza część trasy to wariant pozaszlakowy. Zapodamy temat przez grzbiet Hory. Wcześniej jednak wiata przystankowa oznacza, że nadszedł czas przerwy obiadowej. Na głodnego nie dam rady :))
W ramach obiadu padło na Risotto po tajsku. Satan w międzyczasie rozejrzał się za sklepem, którego notabene w WW nie ma. Sklepowy pech będzie nas prześladować aż do Jaślisk. Posypawszy danie rzeczone serem otartym, zarzuciłem obiad migiem :)
Jako, że dotykam nowości w Beskidzie Niskim nie mogę się doczekać na atak grzbietowy. Wcześniej odwiedzamy dawną cerkiew greckokatolicką p.w. św. Onufrego,która usytuowana na niewielkim wzniesieniu dawnego Wisłoka Dolnego/d. Wisłok Dolny i W. Górny obecnie nazywa się Wisłok Wielki/:
Chwilę się pokręciwszy po terenie przycerkiewnym ruszamy na przechadzkę grzbietową Hory. Doświadczamy warunków niemal idealnych, dlatego łoimy grzbietami ile wlezie :)
Pławimy się w luksusie na bogato. Na mapie Compass rzeczona ścieżka nazywa się Wierchowa Put. Jest to krótka ścieżka, może ze 3 km, ale radości sprawiła nam po pachy!
Mamy też okazję zobaczyć grzbiet, na którym wczoraj kimaliśmy. Niebawem kończymy ten krótki acz piękny widokowo odcinek i schodzimy w dolinkę. Nie pierwszy i nie ostatni bród przed nami:
Lądujemy w Wisłoku Górnym, mijając gospodarstwo uzupełniamy zapas wody i kulamy do wiaty przystankowej ogarnąć pot z czoła:
Przed nami ostatni etap dnia dzisiejszego. Czeka nas podejście na Kanasiówkę 831 m n.p.m.:
Nie miałbym sumienia pominąć fragmentu ściechy:
Po wejściu w las mamy trochę ochłody. Po wcześniejszej grzbietówce czacha dymi. Docieramy na Kanasiówkę 831 m n.p.m. Jest to również najwyższy szczyt naszej wędrówki. Chwila oddechu nam się należy:
Po odpoczynku czas ruszać, Jasiel czeka!
Zmęczenie już daje znać o sobie, do pola namiotowego ok. godzina marszu. Niebawem lądujemy na miejscu. Oczywiście na polu namiotowym przesiaduje "okupant" tego miejsca, który anektuje wiatę na okres wakacyjny. Jest to persona dobrze znana leśniczemu i nie tylko :)). Po powitaniu "pan profesor" zaprasza do ogniska. Jakoś tak wyszło, że nie skorzystaliśmy. Polazłem się wykąpać. Na polu namiotowym były 2 namioty. Rozbiliśmy swoje bambetle i poszliśmy na stół pod wiatę. Mieliśmy okazję poznać sympatycznego rowerzystę, z którym pogadaliśmy. Dystans się zdecydowanie zmniejszył, kiedy zapytałem, czy może odstąpić kilka kromek chleba, za co w ramach rewanżu zrobiłem herbatę, i dalej już poszło na sympatycznych pogaduchach.

Po kolacji czas na sen, poległem niemal na dotyk :) Dobranoc.

10.09.2023 

Jasiel - Strażacka Polana

Spanie było znakomite, ranek wita nas mega kondensacją na namiocie. To główny powód opóźnienia wymarszu. Ze stoickim spokojem wbijamy do wiaty na śniadanko:

Podczas śniadanka Satan objawia mnie mega nowinę:

- dzisiaj będzie więcej luzu, łoimy dolinami!

To się nie mogło udać, wierzcie mi :). Mieliśmy z tego później niezłą bekę. Z całego niecnego planu Satana prawdą okazało się jedynie zejście do Moszczańca :). Ale ok, po śniadanku pakujemy bałagan, namioty i worki wywalamy na ścieżkę celem przesuszenia, na niej słoneczko operowało pięknie. I stała się rzecz straszna dla mnie. Źle łapiąc namiot pękł mnie łącznik stelaża. No i mam problem na kolejny nocleg. Sprzęt się suszy, wracamy do wiaty. "Pan profesor" od samego rana okupuje ognisko:

W 2015 roku miałem z nim utarczkę słowną. Teraz również mam pełną świadomość, dlaczego wiata została na jakiś czas zlikwidowana a następnie przywrócona, ale w inne miejsce. I to tyle w kwestii "pana profesora". Poza tym, poznaliśmy pewne małżeństwo, które opowiedziało nam pewną makabryczną historię, która to miała miejsce na początku lipca 1972 roku. Otóż pewne małżeństwo z Krakowa wędrując szlakiem niebieskim wzdłuż granic z ówczesną CSRS zauważyli na zboczu góry Jasiennik przy pasie granicznym po polskiej stronie zwłoki młodej kobiety i mężczyzny. Okazało się, że było to młode małżeństwo, które pobrało się 1 lipca, czyli tydzień przed zbrodnią. Zabójcą okazał się 22 letni mieszkaniec Dębicy, który zbiegł ze straży przemysłowej Wytwórni Urządzeń Chłodniczych i miał ich zabić...bo był głodny. Oskarżony 14.06.1975 roku został skazany na dwukrotną karę śmierci, którą zamieniono na 25 lat pozbawienia wolności oraz 10 lat pozbawienia praw publicznych a finalnie w maju 1988 roku opuścił więzienie przedterminowo i warunkowo na wniosek naczelnika ZK w Strzelcach Opolskich. A my się pakujemy, namioty przeschły wystarczająco. Ruszamy do Moszczańca. Trasa dosyć monotonna, inną razą trza będzie obrać wariant ściechą o nazwie "Tropem wilka", czy coś w ten deseń. Jako, że wyszedłem wcześniej, poczekam na kompana przy odbiciu zielonego szlaku:

Po chwili nadciąga Satan. Do Moszczańca wkraczamy z uśmiechem do ósemki:
Mijamy mienie popegeerowskie:
Zdjątko pod pierdlem obowiązkowe, całe dwa lata na to czekałem :)
W Moszczańcu sklepu nie ma, zatem wbijamy do wiaty na "małe 5" i ruszamy dalej. Kulamy szlakiem zielonym na Polany Surowiczne. Bujamy się przez chwilę asfaltem i mamy chwilowy problem z odbiciem z niego. Po chwili obieramy właściwy kurs wkraczamy w przepiękny odcinek trasy:
Pławiąc się w luksusie docieramy do pierwszej przeszkody. Musimy się przeprawić przez potok Moszczaniec, wyskakuję z laczy:
Zostawiamy Surowicę i przerzucamy się na czarny szlak rowerowy. Klimat tego miejsca rozbija mnie w pył:
Miałem zupełnie inne wyobrażenie o Polanach Surowicznych. Ten rejon Beskidu Niskiego zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Docieramy do "punktu kontaktowego":
Stały punkt programu Beskidu Niskiego:
Za chwilę raczymy się widokiem odnowionej dzwonnicy na Polanach Surowicznych. Jest pięknie:
Na krótki popas wpadamy do Chaty Elektryków:
Mamy farta, bowiem ekipa przygotowuje się do zamknięcia sezonu i wyjazdu do domów. Łapiemy się na ciasto z jagodami, czapkę śliwek + jabłka oraz "farsz" do naleśników, czyli ser biały na słodko. Ja wcześniej upichciłem sobie makaron z sosem koperkowym. Po uczcie królewskiej żegnamy się i ruszamy przed siebie. Miejsce zapisane do odwiedzin. A my atakujemy szlak konny i wzgórze Ruska Góra 583 m n.p.m.:
Miejsce ociera się o magię, a my tkwiąc w tej magii gubimy szlak konny. Dalej idziemy na czuja. Docieramy do "płota" i idziemy wzdłuż niego w poszukiwaniu bramki, która była nieco dalej. Teren rzeczony to pastwiska, przechodzimy "bez bramkę" i odbijamy w mało znaczącą ścieżkę. Nie wiemy czy dobrze idziemy, ale cóż, jest ryzyko, jest zabawa :) Musimy przebić się przez las i docieramy ponownie na polany, z których dostrzegamy Posadę Jaśliską. Walory widokowe nas niszczą. Jeszcze odrobina potu:
Docieramy do wyraźnej grzbietówki. Jest prawie dobrze z widokiem na Piotrusia i Ostrą:
Z okolic Łysej Góry 558 m n.p.m. schodzimy do Posady Jaśliskiej, jest szansa na otwarty sklep!
Ze sklepem mamy niefarta, kolejna mieścina i kolejny zonk. Sklep owszem jest, ale zamknięty. Ale co tam, do Jaślisk mamy rzut kamieniem, tam coś musi być otwarte :) Zziajani docieramy do Jaślisk:
Wbijamy do sklepu /otwartego!!/ i uzupełniamy nasze spiżarnie, następnie lansu zadajemy do piekarni/zdj. Satan/. Coś nieprawdopodobnego, te zapachy!
Na chwilę przerwy z uzupełnionymi wiktuałami uwalamy się w ryneczku. Przy bułkach z piekarni i mleczku ze sklepu :) rozważamy co z dalej. Do Zyndarnowej raczej dzisiaj nie dotrzemy za dnia, zatem podpowiadam Satanowi, że zawsze możemy uwalić się w wiacie na Strażackiej Polanie jak normalni biali ludzie. Poza tym, już polewając z siebie dociera do nas, że dzisiaj miał być luźny dzień. Tylko dolinki, jak to Satan uroczo ujął :)) Zbieramy się uchachani po pachy. Kulamy na ostatki:

Zanim dotrzemy na Strażacką Polanę musimy uzupełnić wodę do petów. I tu znowu kabaretowo. Satan widząc otwartą bramę posesji mówi, że na pewno tu dostanie wodę i nie odpuści. Drze się zza płota:

 - Dzień dobry! Jest tu kto?!

Za piątym razem ja już płaczę ze śmiechu, Satan nie odpuszcza, dalej wrzeszczy. W końcu się poddaje. Obcinamy na dom po drugiej stronie ulicy, tam gościu obcina zza firanek i pewnie se myśli:

 - o co im k***a chodzi :)

Po wodę wbijamy naprzeciwko. Ale to nie koniec uciech. Docieramy na miejsce, a tam jakaś rodzinna impreza, wiata główna zajęta:
Uwalamy się z szafami w wiatce obok. Podchodzą do na dwie miłe panie z zapytaniem, czy może mamy ochotę na coś z grilla? W żartobliwym tonie odpowiadam, że bardzo chętnie, bo z kolegą nie jedliśmy ze dwa dni :) Panie wzięły sobie jednak do serca nasze słowa i masz, chcieliśmy dobrze, a wyszło ja zawsze :)
Posileni i uwaleni na ławeczce odpoczywamy, niebawem rodzinna impreza dobiega końca. Towarzystwo się rozjeżdża, w bardzo dobrych nastrojach się żegnamy, dziękując bardzo za poczęstunek. Wiata już należy do nas/fot. Satan/

Jesteśmy po kolacji, barłogi rozłożone. Czas na kąpiel w potoku i lulu. W puchu uwaliłem się...pachnący. To był bardzo dobry dzień. Dobranoc.

11.09.2023

 Strażacka Polana - Bania Szklarska 695 m n.p.m.

Kąpiel w potoku przed spaniem to rzecz nieoceniona. Bladym świtem zwlekam się z barłogu. Dobrze, że nie rozbijaliśmy namiotu, zaś by było mokro. To najbardziej mglisty poranek naszej imprezy, doliny to doliny :). Trochę się poszwendałem po okolicy, niebawem Satan zwleka się "z wyra" i czas na śniadanie. Wędrówki po Beskidzie Niskim nie zasługują na byle jakie posiłki. Staram się jak mogę :)
Wiadomix, że podczas posiłku rozmawia się o tym i owym. Satan się przyznał, że było to jego pierwsze spanie w opcji dziad, czyli wiatowanko. Ja tam jestem z niego dumny :). Nie ma to jak w Beskidzie Niskim:
Plan na dzisiaj to przejście niebieskim szlakiem wytyczonym przez SKPB Rzeszów do Zyndranowej via Kamarka 630 m n.p.m. Jest to genialny skrót do schroniska. Korzystaliśmy z niego m.in. z Roncem podczas zimowych ostatków. Po posiłku pakujemy się i w drogę. Nie ma się co oszukiwać, słoneczniki...menela :)
Szlak oczywiście nie wyprowadza na szczyt Kamarki. Docieramy do miejsca jakże znanego pod szczytem tymże. Tym razem obcinka na Dział Szklarski 652 i 646 m n.p.m. oraz Banię Szklarską 695 m n.p.m.:
I wtaczamy się do lasu. Około 30 minut przed celem należy ogarnąć pot z czoła:
I w końcu upragniony widok schroniska w Zyndranowej, grzechem by było nie odwiedzić tego miejsca:
Wbijamy na herbatę. Krótki przerywnik mile wskazany:
Po przerwie zbieramy się do szlaku zielonego celem dokonania ataku na Ostrą 687 m n.p.m. Pożegnawszy się kulamy przez Zyndranową. Asfaltu przybywa:
Mijamy cerkiew p.w. św. Mikołaja, którą budowano w latach 1983-85, poświęcona w sierpniu 1985 roku. Warto wspomnieć, że była to pierwsza cerkiew zbudowana na Łemkowszczyźnie po II wojnie światowej:
I niebawem docieramy szlaku zielonego. Szybka wizyta na cmentarzu:
No i trza zewrzeć poślady, przed nami podejście na Ostrą wcale nie w kij dmuchał. Nazwa szczytu nie jest wzięta z czapy. Docieram nieco  zziajany na szczyt. Ostra 687 m n.p.m. wita, niebawem wtacza się Satan:
Lacze Satana się kończą, w jednym bucie kwestią odklejenia podeszwy jest pytanie nie czy, tylko kiedy? No i masz, podeszwa została. Wspominam nawet, że możemy zakończyć szlajanko. Satan jako najtwardszy z twardych odrzuca ten, taki przebieg sprawy. Zatem szlajamy się dalej, cóż zrobić :)
W momencie gdy zeszliśmy ze szczytu do drogi, widzimy przejeżdżający samochód leśników. Satan w ostatniej chwili wyciąga grabę i dzięki uprzejmości leśników wieziemy się do Tylawy na obiad w "Bartniku". Ależ trafiła nam się gratka. Pierwotnie mieliśmy zaliczyć pole biwakowe w Stasianem, a tam jak się okazało, rozbili się rumuńscy Romowie. Dostawę mamy niemal pod wrota "Bartnika". Bardzo dziękując za pomoc, żegnamy się i wbijamy na obiad. Dałem se danie dnia za 24 zyla z rosołem i kompotem w cenie:
Przy obiedzie dochodzimy do wniosku, że awaria lacza Satana miała zbawienny wpływ na dalszy przebieg imprezy. Dzięki temu, że podeszwa została w Beskidzie Niskim mamy dużą szansę na nocleg...na Bani. Po pysznym obiedzie opuszczamy lokal i musimy wyrwać stopa do Zawadki Rymanowskiej. Farta mamy cały czas :), niebawem wieziemy nasze obrzydliwe dupska w Audi A6 Combi. Kierowcą o wielkim sercu okazuje młody mieszkaniec Strzyżowa, który para się tatuażami. Tym oto psim swędem lądujemy w Zawadce Rymanowskiej:
Odwiedzamy bazę studencką SKPB Lublin w ZR:
Dwie sympatyczne dziewczyny goszczą nas chwilowo. Uzupełniamy wodę ze studni. Jako, że jest upalnie poprosiłem Satana aby wylał na moją biedną głowę małe co nieco. Siły wróciły :) Czas się pożegnać:
Ruszamy. Przed nami odrobina asfaltu. Kulamy przez przysiółek Zawadki Rymanowskiej, Abramów:
Kilka minut później odbiera nam mowę. Zaczniemy od Kamińskiej 639 m n.p.m.:
Wcześniej jednak odwiedzamy cmentarz po nieistniejącej wiosce Kamianka, obecnie Kamionka:
Pora na grzbietową przechadzkę:
Jest i Satan, w dole abramowski PGR:
Na grzbiecie Kamińskiej jest bosko. Cergowa 726 m n.p.m., Popowa Polana 638 m n.p.m., dla takich chwil się żyje:
I zmierzamy do naszego miejsca noclegowego, czyli Bania Szklarska 695 m n.p.m.:
Ta grzbietówka zostanie w pamięci bardzo długo i z pewnością nie jest to ostatnia wizyta w tym miejscu. Pot z czoła ogarnę i na Satana poczekam przy triangulu na Siwicach 608 m n.p.m.:
Pogodę na przechadzki grzbietami trafiliśmy idealną, żal by było zmarnować taką okazję. Spojrzawszy na Kamińską:
Ruszamy na Przełęcz Szklarską 580 m n.p.m.:
Na przełęczy zatrzymujemy się przy kapliczce słupowej:
Mijamy witacz:
I przed nami ostatnie podejście na szczyt. Po drodze mamy na uwadze, że w okolicy może "bawić" niedźwiedź/fot. Satan/:
Meldujemy się na szczycie. Mimo zmęczenia, zadowoleni. Bania Szklarska 695 m n.p.m.:
Po chwili odpoczynku rozbijamy namioty. Chcieliśmy mieć już z bani tę czynność:
Poza tym rozbijanie namiotu po zachodzie słońca nie godzi się, to normalnie nie licuje z "kodeksem beskidzkiego wyrypiarza :))

Kolejna noc jest dla nas bardzo łaskawa. Po spektaklu, czyli zachodzie słońca, postawiliśmy na herbatę. Na ławeczce, której "sprawcą" jest SKPB Rzeszów zasiedliśmy z kubanami gorącego napoju na nocne Polaków rozmowy. Nad nami niebo gwieździste, wpatrzeni w drogę mleczną pialiśmy z zachwytu. Tego fragmentu naszej imprezy nie da się pominąć. W końcu czas się kłaść. Niestety, czas naszej wędrówki zbliża się ku końcowi. Dobranoc.

12.09.2023 

Bania Szklarska 695 m n.p.m. - Jaśliska

Spanie było wyborne. Mijająca noc była bardzo ciepła mimo, że trochę wiało. Zdziwiony byłem również brakiem kondensacji. Wyległem z namiotu kości rozprostować i powitać nowy dzień:
Cergowa o poranku, a także pamiętna z wczorajszego dnia trasa z Kamińskiej dodaje otuchy:
Poranne mgiełki też jakby mniejsze:
Ale warunek zaczyna się kiepścić, czyli chmurzyć. Idzie na zmianę pogody. Ale nie będziemy się przejmować takimi rzeczami. Dzisiaj zasadniczo kończymy nasze wędrowanie. Czas na śniadanie:

Po posiłku pakujemy szafy. Przed nami zejście do przełęczy. Jak na złość nadjeżdża bus-ik. Ja się zagapiłem, wrzeszczę do Satana:

- trzymaj, łapaj!

Ten przytomnie wyciąga grabę i chwilę później wieziemy się do Rymanowa. Będąc na miejscu na pierwszy ogień idą lacze Satana do śmieci:
Oficjalnie kończymy wspólną imprezę. W takich okolicznościach toast za "cudowne ocalenie" jest obowiązkowy:
Na zakończenie imprezy robimy objazdówkę, Satanowi się nie odmawia :). Faktem jest, że pojechaliśmy w miejsca gdzie "z lacza" nie musi być wszędzie po drodze. Odwiedzamy m.in. Głębokie, Targowiska, Wróblik Szlachecki, Królik Polski, Królik Wołoski, Daliowa. Jesteśmy w Bałuciance, a skoro Bałucianka to Przymiarki obowiązkowo! Na Przymiarki już można wjechać samochodem pod samą wiatę. Stara wiata jeszcze dycha :
W Króliku Wołoskim ruiny murowanej cerkwi greckokatolickiej p.w. Przeniesienia relikwii św. Mikołaja, która powoli odżywa:
W Daliowej drewniana cerkiew greckokatolicka p.w. św. Paraskewy, która została zbudowana w 1933 roku na miejscu starej świątyni, która spłonęła w niewyjaśnionych okolicznościach w 1931 roku przed Wielkanocą:
I kręcimy do Tylawy do znanej sprzed dwóch dni restauracji "Bartnik" na obiad. W trakcie posiłku ustalamy, że na nocleg wbijamy do Jaślisk. Pierwotnie wspomniany był "Zaścianek", ale daliśmy sobie trochę luksusu i uwaliliśmy się w ryneczku nad delikatesami...jak normalni biali ludzie. Zainstalowani w pokoju udaliśmy się do piekarni, a pod wieczór w ramach kolacji poszliśmy na werandę z takimi frykasami:
Dałem se z jabłkami i cynamonem, poza tym musiałem:

Raczymy się zakupionym w piekarni luksusem w ramach wieczornych rozważań przy drożdżówkach. Pogaduchy uskuteczniamy z pewnym małżeństwem z Krakowa. Jaśliska będą u mnie brane pod uwagę, tu jest po prostu bosko. Jutro zjeżdżamy do domu. Po godzinie 22.00 czas spać. Dobranoc.

13.09.2023

 Jaśliska - Rzeszów - Wrocław

Rano budzę się w białej pościeli i do tego pachnący :). Kończymy imprezę, czas wracać do domu. Śniadanko, pakowanko i idziemy jeszcze na chwilę w miasto. Przed wejściem do baru "Czeremcha" pamiątkowa foteczka i jedziemy. Po drodze ostatni akcent, czyli odwiedzamy kaplicę słupową usytuowaną na Kurchanie Szwedzkim. Ustne przekazy mieszkańców oraz literatura "mówią", że jest to miejsce pochówku polskich rycerzy, którzy polegli w bitwie ze Szwedami lub wojskami Rakoczego w 1659 roku. Na tym kopcu ustawiono kapliczkę słupową w 1669 roku upamiętniające to wydarzenie:
Dojeżdżamy do Rzeszowa. Żegnam się z Satanem:
On do Gdana, ja zawijam się na dworzec kolejowy i z Rzesza kulam do Wro:
Kolejna impreza z Satanem wypadła fenomenalnie. Pogoda trafiła nam się jak dzwon, dlatego daliśmy sobie dużo grzbietów. Trzecia impreza z rzędu trąciła pogodową żyletą, no cóż trudno się mówi :)) Raz Satan wspomniał o luźnym dniu w dolinkach, to przez kolejne dwa dni "beczeliśmy" ze śmiechu. Satan, dziękuję za kapitalną imprezę, towarzystwo i nocne rozmowy z garnuchem herbaty przy rozgwieżdżonym niebie. Takie rzeczy się długo pamięta :)) Pozostaje życzyć zdrowia i do następnego spotkania...na szczycie!
Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Panowie, wycieczka godna najwyższego szacunku, te pozaszlakowe grzbieciki BN miażdżą zdecydowanie. Kilka miejsc sentymentalnych dla mnie, a poranne mgły na Wahalowskim sprawa fenomenalna. Na dodatek pogodę trafiliście przepotężną, zachwycam się poza skalę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cyryl, dziękować. Tak, pogoda trafiła się...po zbóju :)

      Usuń
  2. Kapitalna impreza. Wiele z tych szlaków miałem okazję schodzić. Jasiel i jego niepodzielny okupant ;-) że też mu się chce ciągle być w jednym miejscu jak tyle można odkryć fajnych miejsc. Swoją drogą to uwielbiam też to pole namiotowe na końcu świata. Razu pewnego tak mnie zlało już po nocy gdy szedłem z Lipowca i pamiętam jak cudem na tym końcu świata złapałem stopa do Jaślisk i też wylądowałem w apartamentach nad sklepem. Ostatnimi czasy zdradzam piesze wędrówki na rzecz wypraw rowerowych z sakwami i twardo stoję na stanowisku że Beskid Niski jest rajem na rower, oczywiście na wiele miejsc nie wjadę ale w większośći doliny są na to idealne. Mam pytanko jak wyglądałaby sprawa przejechania tego odcinka od Polany Strażackiej do Zyndranowej, da się czy krew pot i łzy ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadajesz trudne pytanie :) W rowerowym temacie nie jestem wiarygodny. Może Satan się odezwie i wypowie.

      Usuń
  3. Już to czytałem w wersji Satana :P

    Kurde, jak się cieszę, że na Jasielu nie spotkałem "pana profesora". Wiata była dla mnie, nikt nie pierdzielił głupot przy ognisku itp.
    Po ile ten nocleg w Jaśliskach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam cichą nadzieję, że Pan profesor w końcu trafi na swojego 😎. Pokój w cenie 140 pln za dobę.

      Usuń
    2. To faktycznie lux, w Zaścianku pewno by było trzy razy mniej :P

      Usuń
  4. Aż się zaciekawiłem tym Psorem ;) co to za typ?
    Świetne szlajanko! Śniadania to widzę na poziomie hotelowym, że tak powiem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan psor :)) to ponoć jakiś filozof obeznany w temacie. W okresie wakacyjnym odpoczywa w Jasielu anektując w tym celu wiatę oraz plac na ognisko. Wyglądało to dosyć komicznie, gdy przyszliśmy zlec na nocleg, że wiata zajęta na ponad dwa miesiące a i chcą posiedzieć przy ognisku jesteś skazany na jego towarzystwo :)) Bladym świtem wpadł na pole biwakowe gość z nadleśnictwa i bardzo chłodno przywitał pana psora :)), czyli jest coś na rzeczy. Co do śniadania, dbamy o zdrowie :))

      Usuń
  5. Zacna trasa a miejsca noclegowe warte zapamiętania :)
    Dobrze się czyta, i właśnie podczas tego czytania naszła mnie taka refleksja dość smutna- mało komu się chce obecnie pisać, zapewne też i coraz mniejszej ilości osób chce się czytać.
    Wszystko zdominowały relacje, kamerki, nagrywki, "trzepanie" wyświetleń i zakładania patronite ;) Fajnie, że Ci się chce i oby się chciało nadal!

    Pozdrowienia
    mikel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mikel, dziękować. Jest coś na rzeczy. Dopóki mnie stać, będę działał w opcji "wolontariat" :)

      Usuń
  6. Hej :D Dostałem info, że się tu załapałem na zdjęciu. GSB zaliczone. Wahalowski Wierch przepiękne miejsce. Warto się czasem wybrać w tak dalekie i dzikie strony. Świetna relacja !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świat jest jednak mały :)) Patryk, gratulacje za przejście GSB. Mam nadzieję że popełnisz jakąś relację na z przejścia. Co do Wahalowskiego Wierchu, tak temat też nas pozamiatał :) Pozdrawiam menelskim telemarkiem! ;)

      Usuń
    2. Tom ja mu podpowiedział, żem go u Ciebie widział, a on na żywo relacjonował swoje przejście tu:
      https://gorybezgranic.pl/glowny-szlak-beskidzki-relacja-na-zywo-vt6616.htm

      ps. jedyne żywe forum jeszcze

      Usuń
    3. Ok. Wszystko jest jasne :)

      Usuń
  7. Witam.
    Z tej strony "ten od dolinek" ;-)
    Jak zwykle dobrze się czyta Twoje "wypociny".
    Ze swojej strony również dziękuję za piękną wyrypkę, kolejna edycja Spotkania na Szczycie była strzałem w dziesiątkę - zagrało wszystko: pasmo, trasa, pogoda, miejsca noclegów. Wypad na długo będzie pamiętany i długo będzie wspominany...No i rzecz najważniejsza - "w Jasielu była woda!" :-)

    Co do pytania:
    "Mam pytanko jak wyglądałaby sprawa przejechania tego odcinka od Polany Strażackiej do Zyndranowej, da się czy krew pot i łzy ?"
    Da się, ale - krew, pot i łzy... ;-) Plus sporo miejsc do pchania roweru będzie...

    Menel, jeszcze raz Dzięki za kilka dni pięknej przygody w B. Niskim.
    Tym razem jak wykonuję telemark [satański]
    Pozdro z Północy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja dziękuję. Aż strach pomyśleć gdzie się odbędzie VI edycja SnS ? :)

      Usuń
  8. "menel 6 kwietnia 2023 15:00
    ps. Lapetti, kiedy do człona raczymy się spotkać przy ogniu w BN, hę?! :))"
    https://zszafanaplecach.blogspot.com/2023/04/z-godem-nie-wygrasz.html


    Menel, nie mam słów...
    Nie bójmy się tego powiedzieć: przez jaki tydzień operowalimy w 'zasięgu wzroku', tudzież w sąsiednich 'dolinach' (© by Satan) ;)
    Co prawda łączność tą razą nie zawiodła, ale z powodu żaru lejącego się na Kamińskiej jakby... logiczne łączenie faktów ;) Notabene takiego lata we wrześniu dawno nie pamiętam, śpiwór jesienny zaś nie był dobrym pomysłem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że w końcu op*******my giętą z ognia gdzieś na szlaku. Jak to mówią, cierpliwy to i kamień ugotuje :)) A tegoroczny wrzesień faktycznie, wypas nad wypasy :)

      Usuń
  9. Gdzieś zniknął mój komentarz, który pisałem. Usunąłeś, wpadł w spam, czy zaginął podczas wysyłania?

    Ten pęknięty stelaż w namiocie chyba nie był takim strasznym problemem, bo widzę, że udało się namiot ponownie postawić. Czy też jakoś udało się go naprawić? Po wyjeździe udało Ci się wymienić stelaż na nowy, czy jakoś naprawiłeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Red, chyba to ostatnie. Nie usuwam komentarzy. Co do stelaża, pękł łącznik stelaża i wcisnąwszy go do środka, wszystko się trzyma :)

      Usuń
    2. Już miałem przed oczami łącznik takiego nowoczesnego typu - trójkątny. Zawsze się obawiam co będzie, jeśli taki się uszkodzi. Ciekawe czy to da się wymienić/naprawić, albo kupić nowy zestaw. Pewnie zależy od producenta, ale problemów na pewno narobi. Widziałem taki przypadek w Nowej Zelandii, jednej babce pękł właśnie ten trójkątny łącznik - najpierw udało jej się to pokleić taśmą, ale po kilku użyciach już do klejenia się nie nadawał.

      Usuń
    3. Red, tak dla zobrazowania. Pękł mnie kawałek łącznika, powiedzmy 1/3 jego długości i obecnie stelaż utrzymuje na 2/3 jego długości. Producent dał w zestawie i segment i łącznik.

      Usuń
  10. Coś pięknego :) Tak czytam i narasta we mnie obawa, że lepszej kilkudniowej imprezy w Beskidzie Niskim niż Wasza już się zaaranżować nie da. No trudno ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysztof, pogoda nam "dopiekła". Miał być jeden dzień w dolinkach :)), ale nie dało się. Dziękować!

      Usuń

Prześlij komentarz