U podnóża Kozich Grzbietów

Resztę urlopu chciałem spędzić w Karkonoszach.

Coś tam mnie się ubzdurało w głowie i zapodałem. Miałem chytry plan na "Karki" i liczyłem, że pogodowo może się udać. Niestety, przeliczyłem się. Tak czy owak Józek Nowak, czyli szafę pakuję i jadę do Szklarskiej Poręby. 

 11.09.2025 

Wrocław - Szklarska Poręba Dolna - wiata U Čtyř pánů 1339 m n.p.m.

Do strefy z zrzutu ruszam KD-iem o 13 -tej z okładem. Pierwszy raz będę startować ze Szklarskiej Poręby Dolnej. Około godziny 16-tej melduję się na miejscu. Wysiadam z pociągu i już jestem na szlaku:
Ja zacznę od szlaku czarnego, czyli okrężny szlak wokół Szklarskiej Poręby i pyknę się tymże do Wodospadu Szklarki. Inną sprawą jest fakt, że tutaj zaczyna się niebieski szlak dalekobieżny do Pasterki, na który ostrzę sobie pazurki. Kropa jest, serce bije mocniej:
W niecałą godzinę docieram do schroniska PTTK "Kochanówka":
Jako, że jestem bez obiadu to uzupełnię kalorie. Do granicy kawałek przede mną. Pogoda dopisuje, jestem dobrej myśli. Po posiłku regeneracyjnym chwila zadumy przy Wodospadzie Szklarki:

Zbieram się w dobrym nastroju i z wiarą, że uda mnie się wstrzelić w okienko pogodowe. Szlak niebawem zmienię na niebieski. Moja wiara niestety, została wystawiona na ciężką próbę. Będąc już na niebieskim szlaku doświadczam przelotnego opadu deszczu. Trudno się mówi. Pocieszam się, że dzisiaj może padać, jestem niewzruszony. Do schroniska "Pod Łabskim Szczytem" docieram po ćmoku. Przybiwszy stempel ruszam dalej. Aby do Czeskiej Budki, dalej to małe miki. Co z tego, że opad ustał jak zaciągnęło mgłą, że ledwo swoje buty widziałem. Od Czeskiej Budki przechodzę do Czech szlakiem żółtym. Czujny jak kobra docieram na upragniony nocleg. W zdrowiu melduję się przy wiatuni U Čtyř pánů. Na mojej japie maluje się zdziwienie. Okazuje się, że "kwadrat" jest zajęty przez dwoje Czechów, amatorów alternatywnych noclegów. Na szczęście wiata posiada stryszek na który się wdrapałem i uwaliłem jak normalny biały człowiek. Okazuje się, że około 2 godziny później dokooptowały jeszcze trzy Czeszki i w takim składzie przez nikogo nie niepokojeni odpadliśmy snem sprawiedliwych. Dobranoc.

 12.09.2025 

 wiata U Čtyř pánů 1339 m n.p.m. - Karpacz - Kudowa Zdrój

Spanie na stryszku przy pełnym obłożeniu dolnej części wiaty ma jeden minus. Aby nie zakłócać "miru domowego"pozostałym współspaczom, zejście na siusiu ograniczyłem do minimum. Niestety, około 4 nad ranem "ojczyzna wezwała", że musiałem :)) Po porannej gimnastyce jeszcze udało się "przyciąć komara" na jakie dwie godziny. Oko otwieram i ogarniam sytuację. Jest dobrze, słońce świeci! No to se myślę, Kozie Grzbiety pyknę w opcji "Dżilet". Trudno, pakuję się na stryszku, trącam skromne śniadanko i opuszczam stryszek. Ranek witam wybornie:
Okazuje się, że na nocleg podbiło jeszcze dwoje Czechów. Z racji braku miejsca uwalili się obok wiatuni, o tutaj:
Kimam tutaj drugi raz w życiu. Brać czeska już na nogach, pakuję szafę i żegnam się. Kulam do Szpindlerowego Młyna. Już za chwilę czar pryska, zaciągnęło:
Cały czas łoję szlakiem żółtym:
Z widoków klapa, po drodze spotykam taką "pamiątkę", w 1999 roku coś złego się tutaj wydarzyło:
Oho! Warunek może się zmieni?
Nie, nie, to podpucha. Kamiennym chodnikiem schodzę:
Melduję się w Horní Mísečky. Jilemnická Bouda zamknięta. Zatem na żurek wbiję do Stopy:
Posilony opuszczam lokal i szlakiem czerwonym schodzę do Szpindlerowego Młyna. Biały Most w remoncie, jest obejście:
Tak odpicowanego Nepomuka to ja dawno nie spotkałem:
Schodząc do SM straciłem trochę wysokości. Za chwilę utracone metry będę odrabiać. Przyznać muszę, że podejście do początku Ścieżki Drwala/Dřevařská cesta pali łydy. Aż muszę złapać drugi oddech, normalnie się zasapałem :)
Teraz chwila relaksu i docieram do początku Judeichovej cesty:
Kozie Grzbiety już w zasięgu wzroku i nawet się wypogadza!
Powoli wychodzę z lasu, robi się pięknie widokowo i co widzę? Niebawem zobaczę... ciemność:
Luční hora 1555 m n.p.m. jeszcze w pełnej krasie:
Dojście do grzbietu przebiega szlakiem czerwonym, zaczyna padać deszcz:
W kadrze obiektywu łapię niemiecką turystkę, która pstryknie mnie fotkę na "szczycie":
Warunek się kiepści w oka mgnieniu:
Kozie Grzbiety 1420 m n.p.m., opad deszczu ma się znakomicie:
Przyodziałem się w paclite'a i kulam przed siebie. Korzystając z okazji na zdjęcie, zbliżam się do Lucni boudy:
W planie miałem zejście do Peca, ale w związku z warunkiem zastanym nie odważyłem się. Idę do Domu Śląskiego. Powodu do dumy brak:
Pod Domem Śląskim odtrąbiam koniec imprezy, schodzę do Karpacza. Nic tu po mnie. Po drodze łapię się na tęczę w ramach otarcia łez:
Jeszcze odwiedzę schronisko PTTK "Łomniczka", remont trwa!

Będąc w Karpaczu i idąc na PKS do Białego Jaru na chwilę się przejaśniło, widziałem nawet Śnieżkę w pełnej krasie, nie trwało to długo.. na szczęście :)). Uwalony w autobusie do Jeleniej Góry dzwonię do Dagmary z pytaniem czy przechwyci mnie z Wałbrzycha Głównego? Jak zawsze mogę na nią liczyć. Gdyby nie Dagmara zbierałbym liście z ulicy. Resztę urlopu spędzę u teściów na kartach, a co! Stać mnie :)) 

Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Oż kurka, pogoda nie siadła. No cóż, ponoć te Karki nie uciekają ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tia, tak mówią :), czekam do... tzw. zimy :)

      Usuń
    2. Czekasz na więcej opadów przy temp. +2st C? :P

      Na mnie Karkonosze czekają, mam dwie trasy już zaplanowane i tylko je przejść ;)

      Usuń
    3. Jestem dobrej myśli 😎

      Usuń
    4. A jesień tego roku to złota nie jest... Ale, jak to powiadają, nie zawsze jest świętego Jana ;)

      Usuń
    5. Pięknie to ujęłaś :))

      Usuń
    6. Karkonosze jakieś niefartowne są pogodowo.
      Zimą byłem a gór nie widziałem ;)

      Pozdrowienia
      mikel

      Usuń
    7. Tia, jesień mam nędzną tego roku.

      Usuń

Prześlij komentarz