Długo mnie nie było w Niżnych Tatrach. W jednej z relacji znajomego z forum NPM wyszła luźna propozycja wspólnego zapodania na szlak. "Jakby" wkręciłem się w imprezę i orzekłem, że wchodzę w temat.
Jednak im bliżej wyjazdu, tym bardziej zaczynały się komplikować sprawy noclegu oraz ich kosztów. Finalnie pomysł upadł i sprawę uznaję za zamkniętą. Smaki na Niżne Tatry byli jednak nadal i wciąż, więc bez zbędnej zwłoki zadałem pytanie Franciszkowi i Gryfowi. O ile ten pierwszy szybko się zadeklarował, o tyle Gryf klasycznie się ... wymigał. Ostatecznie pyknęliśmy się w plener w składzie:
- Bartek
- Franek
- menel
Aby nie marnować czasu, umówiłem się z Frankiem w środę 29.05 po robocie i przed godziną 18.00 mkniemy zielonym szerszeniem do Namysłowa po Bartka i szafę Franciszka. Jako, że jesteśmy bez obiadu to w "Polo Markiecie" robimy jakieś zakupy i spożywamy wspólnie "pierogownię" zaprawioną niezłym luksusem:
Pierwszy głód zabity. Franek spakowany, dzwoni Bartek, robimy zbiórkę i jedziemy do Liptowskiego Mikułasza via Zwardoń. W Zwardoniu meldujemy się około 1.00 w nocy. Dworzec kolejowy zamknięty na cztery spusty, nocleg w poczekalni dworca należy już niestety do przeszłości. Nie pozostaje nam nic innego jak podklepać na kolejny dworzec, nieczynne schronisko PTTK "Dworzec Beskidzki", aby na jego tyłach rozbić namiot i grzecznie zakimać.
Pogoda marna, namiot rozbijamy już przy opadzie deszczu. Zwardoń i okolice Dworca Beskidzkiego, poranna obcinka na Baranią Górę :
Po przekroczeniu granicy dopada nas zlewa i do godzin popołudniowych nam nie odpuszcza. Docieramy do LM:
Jest obrzydliwie, mocno pada. Naszą mieścinką docelową będzie Iľanovo, dobry punkt startowy na Krakową Halę przez Południcę. A my szukamy odpowiedniej jadłodajni. Mamy farta, niedaleko dworca kolejowego istnieje fenomenalna restauracja:
Za 2,5 euro można się posilić obiadem złożonym z wazy zupy, drugiego dania i gorącego napoju herbacianego. Nas obiad kosztował 3,10 euro, bo drugie danie wybraliśmy spoza listy dnia. Po spożyciu dobrego obiadu za dobre pieniądze zjeżdżamy do Il'anova. W mieścince tejże uzupełniamy zakupy i spadamy do furmanki bo leje.
Po godzinie 15.00 opad ustaje, zrywamy się. Nie będziemy przecież w furmance kolędować. Kierujemy się szlakiem niebieskim na Południcę 1548 m npm. Na szlaku:
Pierwszy odpoczynek robimy pod Predną Poludnicą,kimałem tu 6 lat temu:
Na Południcę rzut beretem:
Na szczyt udaje nam się dotrzeć suchą stopą. Wcześniej nawet dane nam jest obciąć na LM:
Biorąc pod uwagę fakt, że ten szczyt jest przepiękny widokowo i noclegowo, przepada nam pewien szczegół. Z tego miejsca pięknie prezentują się Tatry, obeszliśmy się widokami. Ale od czego wyobraźnia ;)
Wyczailiśmy sobie odpowiednią półeczkę na nocleg. A po rozbiciu namiotów kolejna porcja solidnego opadu. Wieczorem wyległem zwiedzić okolice. Liptovská Mara by night:
Pokręciliśmy się jeszcze po "okolicy" i udaliśmy się w objęcia Morfeusza. W nocy padało. Taki ranek jest dla mnie optymalny. Jak widać, rozbiliśmy się po słonecznej stronie...tęczy.
Mając na uwadze, że nad nami się kotłuje i kolejna dawka wody jest tylko kwestią czasu, robimy szybką akcję zwinięcia bałaganu i spadamy. Śniadanko zarzucimy na zboczu Południcy, która jest bogata w formy krasowe. Należy dodać, że noclegi tutaj to rarytas.
Po posiłku pełni werwy ruszamy:
Przemieszczamy się niebieskim szlakiem, nasz cel Krakova hoľa 1752 m npm. W drodze na sedlo pod Kúpeľom zmienia nam się krajobraz:
Po drodze mijamy również krzyż z informacją, że w marcu 1945 roku zginęło tu 4 sowieckich żołnierzy:
Uzupełniliśmy również wodę i przed nami uciążliwe podejście, powodem jest pieprzona kosówka po przejściu której jestem mokry do majtek. Na Krakowej Hali 1752 m npm:
Schodzimy do Doliny Demianowskiej, najbardziej znanej doliny Niżnych Tatr. Po drodze rzut oka na Południcę:
Jest ta chwila, ten moment aby łypnąć na Sinę 1560 m npm, także zacny szczyt:
Skalne galerie Pustego 1501 m npm :
I zjazd, mmmmmm...
Już mnie się widzi...
No i na dole. Otwarty tylko hotel FIM ale bez kuchni. Wlewamy w siebie po garnuchu kofoli, mnie jeszcze stać na gorącą herbatę. Franek z Bartkiem zamawiają po bronku i mamy też chwilkę ze słońcem. Zawsze to coś. Na gorący posiłek tu zapodajemy:
Przed nami ostatni etap dnia. Zbieramy się na rozwidlenie Pod Repiskami 831 m npm. Z tego rozwidlenia odbija w prawo żółta ściecha, która doliną Radová pnie się w górę...Niestety, tutaj kończymy imprezę.
Franciszek ulega drobnej kontuzji...ułamek sekundy i z rozbitym łukiem brwiowym to se można. Wracamy do domu, Niżne Tatry nie uciekną.
Dziękuję za uwagę.
Wtrąciłbym swoje marne 2 grosze, ale... zaś jeszcze znowu znikną :)
OdpowiedzUsuń"Słowem zaręczam..." cytując klasyka :))
UsuńKur...czę, te wyślizgane skały po deszczu są zdradliwe. Relację tak nagle uciąłeś, ale czytałem na blogu, że kilka lat później byłeś z Frankiem w Sudetach, więc łuk do tego czasu się chyba zrósł. ;)
OdpowiedzUsuńWięc Franek przeżył ;)
UsuńDave, przy tych wyślizganych skałkach zrobiliśmy przerwę, zrzucając klamoty, no i masz. Czasami i takie pamiątki z gór się przywozi.
Usuń