Bieszczadzkie Walentynki, czyli Połoniny rakietowo


Pierwszy tegoroczny i długo wyczekiwany wyjazd w Bieszczady w zimowej aurze. Wyjazd w to pasmo wyzwala we mnie tzw. "reise-fieber", przekładając na nasze, to pewien stan zniecierpliwienia, chęci bycia na szlaku już, teraz, natychmiast.
Do tego nakładające się natręctwa w postaci studiowania mapy niemalże z nosem w niej, niepewność pogody, obsesyjne myśli, czy niedźwiedzie się pobudziły, itd.
Mam coś takiego przy wyjazdach na które nie mogę sobie pozwolić co łyk-end. Bieszczady zimą działają na mnie "wibracyjnie". Nie pozostaje mnie nic innego jak powiadomić Franciszka o smakach na rakietowanko połoninami i poczekać na reakcję. Tenże wyraził aprobatę więc pakowanko.... i w drogę.
Co do kilku spraw byliśmy jednomyślni:
-Połoniny
-Rakiety
-Namiot
-Wiata
Ubolewam też nad faktem, że Hoffi nie mógł dołączyć, niestety terminy urlopowe nam się rozjechały. Jako, że do Smereka kawałek mamy, nie marnując czasu stawiam się w środę 13.02 pięć minut po północy w Brzegu, skąd przechwytuje mnie Franek i dalej mkniemy jego wozem bojowym żeby parę minut przed ósmą zameldować się w Cisnej. Lądujemy w "Łemkowynie" na "śniadanie mistrzów", czyli jajecznica na maśle + pieczywo + herbata z cytryną.



Praktycznie rzecz ujmując, tej nocy kimnęliśmy niecałą godzinkę na parkingu "wachodajni" w Sanoku. Lekko podbudowani ruszamy do Smereka, skąd zaczniemy imprezę rakietową.
Jako, że na parking płatny nas nie stać, furmankę zostawiamy przy sklepie spożywczym, który znajduje się centralnie na czerwonym szlaku przy zejściu z Okrąglika, tam Okrąglika.. z Fereczatej raczej i przy pełnej zgodzie kierowniczki sklepu zostawiamy wóz bojowy na parę dni. Społeczność Smereka to lud gościnny, przyjazny turystom plecakowym więc rozumiecie.
Smerek, ostatni przepak..


Czujemy nocną przejażdżkę.



13.02.2013

Smerek - Schronisko PTTK "Chatka Puchatka".



Wymarsz spod sklepu robimy po godzinie 9.00. Asfaltu kapkę na rozgrzewkę, za mostem skręt w prawo, mijamy nieczynny punkt kasowy/całe szczęście, gdyż przejście wpław Wetlinki zimową porą już nie na moje nietęgie zdrowie. Mamy podejście. Na szczęście ściecha do granicy lasu przetarta, nawet rakiet nie ma potrzeby zakładać. Jest sympatycznie, lekki mrozik. Docieramy do wiaty, w której robimy przerwę na słodycza i garnucha gorącej herbaty.


Ponad dwóch godzin potrzebujemy na wyjście z lasu i techniczny liść. Zaczyna się robić czadowo. Bomba w górę, śniegu słuszna ilość, bez rakiet ciężko.



Podejście na Wysoką już przyodziani w skrzypce:


Połonina Smerek 1222 m npm najdalej wysunięta na zachód już ogarnięta.


Ok. 600m podejścia mamy w nogach na czczo. Połonina Smerek, nazywana dawniej Wysoka, to piękny punkt widokowy.



W 2007 roku miałem okazję podziwiać Tatry odległe o ok. 180 km - normalnie miazga. Teraz niestety nie dostąpiliśmy tego zaszczytu. Do "Tawerny" przemieszczamy się bez rakiet, szlak dobrze przetarty.
Przed nami:


I jeszcze Hnatowe Berdo 1187 m npm:


Chwila relaksu na Osadzkim 1253 mnpm. Jako, że widoczki w pyte, więc rzućmy okiem na Ukrainę. Ostra Hora i Borżawa a z lewej, Gorgany?


Do domu już kawałek:


Pomimo dużej dawki wrażeń, czujemy zarwaną noc dojazdem do Smereka. Na nocleg lądujemy w "Chatce Puchatka". Ciemno, chłodno,ba! straszno nawet. "Tawerna" zawsze robi na mnie ogromne wrażenie a na uznanie zasługują spartańskie waruneczki. W schronisku poza obsługą i GOPR-owcem, z którym pogawędziliśmy ze 2 kwadranse, nikogo. Polegliśmy snem sprawiedliwych bardzo szybko.



14.02.2013

Schronisko PTTK "Chatka Puchatka - Pole namiotowe Bereżki


Tak, to był dobry pomysł żeby na nocleg uwalić się w schronisku. Z okazji Walentynek pozwoliłem sobie na esa z życzeniami do takiego jednego, a co! Stać mnie. Następnie zyrknąłem za okno, lepiej bywało:


Kolejna czynność to pakowanko i śniadanko. Tutaj dementuję kłamstwa Franka, nie ma mowy o suchych bułkach. Prawdziwe śniadanie "najtwardszych z twardych", czyli kanapka z kotletem schabowym + cebula. Wyspani, najedzeni to teraz coś dla ducha, plan dnia dobrze widoczny, Połonina Caryńska, jakże charakterystyczny bieszczadzki widok:


Ostatni czar "Tawerny" :


Widokiem na Rawki nie ma co gardzić :


Schodzimy w rakietach do Berehów Górnych, toniemy w mleku.


Wiatunia godna :


Jeszcze rzut okiem "za siebie" :



Na dole robimy "małe 5", leci czekolada gorzka na chęć życia oraz garnuch gorącej czarnej herbaty przesłodzonej do bólu zębów a zaprawionej cytryną na bogato. Pławimy się w luksusie, "na dole" zawsze cieplej, trza korzystać.


Czeka nas kolejne podejście, przed nami Połonina Caryńska. Mijamy dawny cmentarz greckokatolicki. Podczas budowy Dużej Obwodnicy 1960-62 tutejsze nagrobki przerabiano na tłuczeń.
A my nienerwowo, spokojnie nabieramy wysokości. Wychodzimy z lasu i masz..


Podejście grzbietem cudne. Jest bardzo ciepło, śnieg mokry, ciężki. Na grzbiecie wyskakujemy z rakiet.


Franciszek pozdrawia:


Ponownie Obcinka na Rawki, tym razem w towarzystwie mgły i kruków :


Na wspólną focinę czas najwyższy:


Przechodząc grzbietem Połoniny Caryńskiej aż mnie skręcało żeby się uwalić z namiocikiem,to jest po prostu silniejsze ode mnie. My tymczasem odbijamy szlakiem zielonym na Przełęcz Przysłup Caryński do Koliby.


Zejście północnym stokiem dało nam nieźle popalić, chylę czoła przed osobami, które podchodziły z przełęczy. Po drodze znalazłem aparat fotograficzny, zostawiłem info u Karoliny w Kolibie.
Zasiedliśmy w tym zacnym przybytku na dłuższą chwilę i rozprawiając przy bigosie z pieczywem doszliśmy do wspólnych wniosków, że nocleg w wiacie to jednak będzie lepsze rozwiązanie, bo darmocha, bo sucho i nie szczypie w oczy.
Przed nami wieczorny odcinek extremalny, czyli żółta ściecha na pole namiotowe w Bereżkach.


A na miejscu już zainstalowani urządzamy biesiadę przy świecy i blasku czołówek, w końcu noc Walentego zdarza się raz w roku:


Do zakupionego pieczywa w Kolibie posiadamy przyniesione na własnym grzbiecie kotlety schabowe, mielone też się znalazły/Daga, dzięki Ci wielkie/, które "robiły" za pączki. Oczywiście bez prochów ani rusz, legendarna pomidorowa z Amino leci jako przystawka, mamy czekoladę gorzką, "pół wora" Snickersów, żelki... ja pierniczę, czego to nie mamy?! Zaspokoiwszy głód, pragnienie pora ogarnąć barłóg, następnie odrobina wygłupów i w dobrych humorach zasypiamy.


15.02.2013

Pole namiotowe Bereżki - Przełęcz Goprowska 1160 m npm


Po godzinie szóstej do pracy idzie trzech panów. Kimamy na pełnym spontanie niczym nie wzruszeni. Jednak po godzinie siódmej zjawia się sympatyczna funkcjonariuszka Straży Granicznej. Na początku myśleliśmy, że to może turystka chce zapytać o szlak czy cuś. My w wiacie pławimy się w puchowym luxusie:


Nieco zakłopotana funkcjonariuszka zadaje pytanie:
- Panowie, co wy tu robicie?
Odpowiadam najbardziej elegancko jak tylko potrafię:
- Śpimy proszę Panią, śpimy..I tu sądziłem, że będzie pod góreczkę, ale nie. Strażniczka Naszych Granic wykonała telefon "wyżej"i po uprzejmej wymianie zdań pożegnaliśmy się ciepło i przede wszystkim.. bez recepty.
Poranek w Bereżkach i śniadanko:



Pora się ewakuować, po drodze komentujemy zdarzenie i przyznajemy, że funkcjonariuszka Straży Granicznej była naprawdę wysportowana i z nutą żalu, że nie chciała golnąć z nami garnucha gorącej herbaty.


Mówię do Franciszka:
-jak niebieski szlak będzie nieprzetarty to mamy jak w czołgu...I masz, wykrakałem. Nikogo, ni chu, chu:


Przechlapane do samej wiatuni ale nie poddaliśmy się.


Przejście 'puszczą bukową" w porze zimowej jest niesamowite, odniosłem wrażenie jakby nikogo nigdy tu nie było, pojawiające się łączki przecudnie przysypane śnieżkiem. W wiacie "parkujemy na duże 10". Musimy się wzmocnić, bo to co nas czeka może przejść najśmielsze oczekiwania.


Wychodzimy z lasu:


Na połoninie wiosna idzie wielkimi krokami. Słoneczko niesamowicie operuje, ciepłe powietrze, topniejący śnieg, wyłaniające się kępy trawy, śpiew ptaszków.. ja w to nie wierzę.
No i dolewka:


Czekam na Franciszka ale ten niczym nie wzruszony, podziwia. A jest co, takie widoki do codzienności nie należą. Parę kadrów z Bukowego Berda:



Trafiliśmy również na depozyt chłopaków ze Szkoły Przetrwania :


Nie,nie.. nie poddajemy się, biwak planujemy na Przełęczy Goprowskiej.
Krzemień 1335 m npm przed nami:


Dużym nietaktem by było, gdybyśmy pominęli widoki na Kopę Bukowską 1320 m npm oraz Halicz 1333 m npm :


Pogoda się kończy :


Ostatnie spojrzenie na Tarnicę 1346 m npm, najwyższa w polskich Bieszczadach:


No i szczęśliwie docieramy na Krzemień 1335 m npm, drugi i najbardziej skalisty szczyt polskich Bieszczadów. Jeszcze tylko zejście na przełęcz


i szukamy odpowiedniego placu. Pogoda klęka, w oka mgnieniu pojawia się mgła. Zatem szybko rozbijamy namiot i instalka, która chwilę zajmuje. Siedząc w namiocie Frankowi się przypomniało, że w furmance pomarańcze zostawił. Myślałem, że go uduszę. ;-)


Potem rozkminialiśmy z godzinę patent na zagotowanie wody bo wiało "odrobinę", daliśmy radę no bo jak inaczej? Po dzisiejszych wrażeniach i niemałym zmęczeniu zasnąć jednak nie mogę. Wcześniej Franek poszczuł mnie rozpuszczalnymi gumami Fruitella. Jest godzina 0:30 i pytam Franciszka:
- śpisz?
- Nie.
- A masz jeszcze Fruitel-ki?
Jeszcze z dobrą godzinę ciamkaliśmy.. aż do wyczerpania zasobów. W końcu polegliśmy.


16.02.2013

Przeł. Goprowska 1160 m npm => Wołosate =Smerek i do domu.

Ranek nie napawa optymizmem, pogoda klękła po całości. Z drugiej strony ileż można rakietować w inwersji, przecież to się może znudzić. Na Przeł.Goprowskiej :


Wyległem rozprostować gnaty. Pora zwijać majdan. Impreza zbliża się do końca, pogoda z nas zdecydowanie zakpiła. Przed nami trawers Krzemienia.


Pakujemy nasza bałagan:


Dalsza droga to "mleczna droga", nic nie widać. Idziemy, idziemy i momentami wątpię czy dobrze idziemy, naszym wskazem, to ślad rakieciarzy, którego nie zawiało.W pewnym momencie Franek pyta:
- menel, gdzie my jesteśmy?
odpowiadam:
- nie wiem,chyba przed Haliczem? Podejście na Halicz 1333 m npm :


Na szczycie. Halicz 1333 m npm. Szkoda, że nie trafiliśmy z pogodą. To ponoć jeden z najbardziej widokowych szczytów w Bieszczadach. Dostrzec z Halicza światła Lwowa - bezcenne.


Za długo nie siedzimy, wieje jak diabli. Za to w końcu wiemy gdzie mamy iść:


Mijamy rumowiska skalne Rozsypańca w gęstej mgle i do Przełęczy Bukowskiej "kawałek":


Górską część mamy już za sobą. Teraz najbardziej wpieniający mnie ok. 8 kilometrowy odcinek do Wołosatego, nie cierpię tego odcinka. W końcu wychodzimy 'na prostą".
Czekam na Franka z ostatnim garnuchem herbaty, następnie wkraczamy do Wołosatego zadowoleni:


Bliżej "centrum" podjeżdżają do nas Pogranicznicy. Kontrola dokumentów, pytania czy aby kontrabandy w plecakach nie posiadamy, itp.. Wszystko kończy się dobrze, idziemy do Baru pod Tarnicą w nadziei, że trącę barszcz ukraiński. Niestety, w Wołosatem jak po śmierci organisty, wszystko pozamykane.


Meta, w której kimałem z Roncem w maju 2012 roku jeszcze otwarta:


Na szczęście szybko łapiemy stopa do Ustrzyk Górnych i zachodzimy do sklepu w którym właściciel gra w karty, zakupiwszy litra pepsi poszliśmy do restauracji "Pod Caryńską" na placek po bieszczadzku poparty rosołem, mmmmmmmm...


Posileni, wytaczamy się na przystanek PKS i tradycyjnie jest jeden autobus srana i do widzewa. Zostaje nam autostop. Mamy jednak tego farta i do Wetliny dostajemy się autokarem z łódzkiego oddziału PTTK, którego kierowca zgarnął nas, za co bardzo dziękujemy. Dziękujemy także uczestnikom tegoż koła PTTK za ciepłe przyjęcie
i chwile gawędy w drodze do Wetliny. Do furmanki zostało nam 3 km, to już z lacza zadaliśmy.
Franek, dziękuję za wyborne towarzystwo, fruitella o 0:30 smakuje wybornie, biesiadę w wiacie w Noc Św.Walentego.


Wszystkim czytelnikom, którzy wytrwali przez całość relacji:

Dziękuję za uwagę.

Komentarze