To wszystko przez Franka :))
Rzeczona impreza wyszła z absolutnego spontanu. Podczas przechadzki w Górach Izerskich rozmawialiśmy o tym i o owym. W końcu padł temat z cyklu "maszeruj albo giń". Zasadniczo nie jestem fanem imprez masowych, wynika to chyba z mojego aspołecznego charakteru :). Pech chciał, że Franek wymówił w złą godzinę dwa słowa:- Kotlina Kamiennogórska.
Po chwili rozmyślań pytam kompana:
- Franiu, a kiedy to będzie?
Padła data. Zerknąłem w grafik, czy aby przypadkiem nie zbiegnie się to wydarzenie z wolnym łyk-endem dla mnie. No i masz, mam wolne w robocie. Po kolejnej chwili namysłu podejmuję wyzwanie i mówię:
- wiesz co, to zapisz i mnie, może dam radę? Raz kozie śmierć...
Tym oto sposobem podjąłem się wyzwania. Jedziemy, kto biednemu zabroni?
12.10.2024
Wrocław - Płonina - Wrocław
Około 5 srana Franek przechwytuje mnie sprzed kwadratu. Kulamy wozem bojowym do Płoniny na miejsce startu/mety. Musimy zdążyć przed siódmą. Na miejsce startu meldujemy się w czasie: Ostatnie podpisy listy uczestników, pobieramy pakiet startowy: Chwila ekscytacji, bo przed nami 50 km i ruszamy/zdj. Franek/: Początek marszu "w kupie". Jako, że jestem pierwszy raz na takim tripie, bacznie obserwuję. Bardzo szybko reflektujemy się z Frankiem, że gość który układał trasę nie wziął się z czapy. Mijamy Wilczą Górę 665 m n.p.m., niniejszym opuszczamy lasy i trasa wyprowadza na pięknę łąki. W oddali majaczy meteorologiczny radar burzowy na Porębie 671 m n.p.m. Za chwilę przetniemy fragment Szlaku Zamków Piastowskich i niebawem zbliżymy się do pierwszego szczytu, z którego widoki wbijają w ziemię. Peleton się rozciąga, zaczyna robić się miło i to zdecydowanie! Docieramy do asfaltu i kręcimy na Popiel 632 m n.p.m. z widokiem na Śnieżkę 1602 m n.p.m.: Warunek nam dopisuje od początku, poranne mgiełki "robio" robotę: Chwila oddechu na szczycie, pamiątkowa fota od organizatora imprezy i kulamy dalej: Przed nami Pastewnik i pierwszy punkt kontrolny. Okazuje się, że trafiamy na "piździernikowy cud pogodowy", a co tam, bierzemy garściami! Franek też pławi się w dobrym humorze: W zdrowiu meldujemy się na pierwszym punkcie kontrolnym, specjalne karteczki do kontroli, korzystając z chwili częstujemy się daktylami w ramach przekąski regeneracyjnej i ruszamy dalej. Będziemy schodzić do Marciszowa. W "Biedrze" zrobimy drobne zakupy i przez chwilę będziemy szli czerwonym szlakiem. Wcześniej jednak mijamy bardzo kameralny wiadukt: Zostawiamy Marciszów, "Biedrę" i szlak czerwony, wbijamy ponownie w wariant pozaszlakowy. Zbliżamy się do drugiego punktu kontrolnego. Tutaj chwilę zamarudzimy. W pakiecie mamy "sadzenie lasu", więc czemu nie?! Idziemy "sadzić las"!/zdj. Franek/ Wracamy do punktu kontrolnego, ponownie podbijamy karteczki i tutaj decydujemy na jaki wariant się piszemy, czyli 50 km. Dla mnie jest to fajnie pomyślane, bo można w trakcie marszu zmienić dystans a są trzy opcje 35, 50 i 70 km. Na drugim punkcie kontrolnym jest "mini bar":)), korzystamy z uciech i bierzemy co dają, a leci m.in. potrawka z soczewicy /zdjęcie organizatora/: Na tymże punkcie kontrolnym rozdzielają się drogi dla uczestników dystansu 35 i 50,70 km. Odbijamy na wariant niebieski i wg naszego mniemania idziemy najciekawszym wariantem trasy, przed nami Góry Lisie. Wzceśniej jednak zapierający dech w piersiach widok z trasy: Ale to tylko podpucha. Za chwilę dojdziemy do odbicia i na szagę atakujemy Łup 662 m n.p.m. Mowę nam odbiera, ze szczytu można dostrzec m.in. Chełmiec, Wielką Sowę, Lesistą Wlk.: Przed nami zejście. Za Lisimi Skałami mija nam 20 km. Zbliżamy się do Antonówki na trzeci punkt kontrolny. Stały fragment marszu, czyli podbicie karty uczestnika, chwila gawędy, dwie garście moreli suszonych i w drogę. Mijamy cmentarz jeniecki/zdj. Franek/ Dalsza trasa to majstersztyk. Kulamy w okolice Sowiej Górki wcześniej atakując dolinkę Sierniawy, coś pięknego. Przecinamy szlak rowerowy i zbliżamy się do kolejnego - czwartego - punktu kontrolnego. Podobno mamy już górki, bo to ok. 27 km trasy. Jako, że punkt kontrolny usytuowany jest blisko odbicia do Błękitnego Jeziorka, można w ramach chwili oddechu zajrzeć tam. Na tymże PK jest jeszcze możliwość wydłużenia marszu do 70 km. Piąty i szósty punkt kontrolny będzie dostępny dla uczestników 70 km przejścia. My się zadowalamy jabłkiem, 50 km odcinkiem i chwilą gawędy, po czym w trasę! Przed Wieściszowicami stukam nam 30 km, moc jest z nami! O ile pamięć mnie nie myli w Przybkowicach "łapiemy" się na "małe 5" w wiacie przystankowej: Miło jest golnąć gorącej herbaty, zakąszając ten luksus kanpaką w normalnych warunkach. Jest to ostatnia foteczka, bowiem za chwilę wkraczamy w strefę mroku...i zmroku :). Podczas pauzy w wiacie przystankowej mijają nas dwie grupy piechurów, z którymi to przelotnie pogadamy. Docieramy wspólnie i w porozumieniu do Ciechanowic, mijamy przejazd kolejowy. Tuż przy odbiciu do wieży widokowej/35 km marszu/ widzimy zapewne lokalsa z koszem pełnym prawdziwków, normalnie mmmmm. Wtaczamy się w Góry Ołowiane. Stać nas na przerwę na garnucha, po czym w drogę. Idziemy już po ćmoku. Do siódmego punktu kontrolnego jest zabawa. Jako, że impreza jest poza szlakiem a ścieżek wyraźnych brak. Zatem łoimy na szagę. Przy okazji spotykamy Klaudię z koleżanką, z którą to wcześniej szliśmy m.in. na Łup, kulamy teraz we czworo, zawsze to raźniej :) Franek dobrze nawiguje, także odchył od trasy mamy niewielki. Najważniejsze jest to, że wychodzącz ciemni widzimy w oddali światełko, czyli punkt w celu! Docieramy w zdrowiu na siódmy i ostatni punkt kontrolny. Karty uczestnika do podbicia, po bananie i ruszamy na "ostatnią prostą". Za nami ok. 42 km trasy, moc jest z nami. Przez chwilę idziemy wspólnie z zielonym Szlakiem Zamków Piastowskich. Do Świdnika schodzimy poza szlakiem. Zostaje nam około 3 km do mety i tu zaczynam odczuwać zmęczenie. Tempo nieco spada. Jako to bywa, ostatnie metry są najgorsze. Czas marszu był przewidziany na 20 godzin, my z naszmi 50 kaemami mieścimy się w 14 godzinach marszu. Przed godziną 21 zadowoleni acz zmęczeni meldujemy się na miejscu: Po otrzymaniu certyfikatu za przejście wybranego przez nas dystansu pofatygowałem się do Jarego, aby podziękować za wytyczenie trasy. Co by nie gadać, gość ma łeb! Okazuje się, co nas nie dziwi, że to lokalny mieszkaniec i zna temat z perspektywy "pieszego i rowerowego szwendacza". Po ceremoniach wstąpiłem jeszcze na talerz zupy i wracamy z Frankiem do domu. W przyszłym roku kolejna edycja będzie miała miejsce w Worku Okrzeszyna i wygląda na to, że weźmiemy z Frankiem udział. Skoro Jary ogarnie trasę, to czemu nie? Kto biednemu zabroni?Było to dla mnie absolutnie nowe doświadczenie i pełny spontan, bo decyzję o udziale w imprezie podjąłem w pięć minut. W imprezie, która nie jest w moim kręgu zainteresowań zagrało wszystko, czyli towarzystwo, pogoda, trasa z całym organizacyjnym zapleczem. Nie mogę nie wspomnieć u kulinariach na trasie. Franek, dziękuję za trudy i śmichy na trasie. Było miodzio!
Dziękuję za uwagę.
Na początek gratulacje!
OdpowiedzUsuńJednak się skusiłeś w końcu na jakieś "zorganizowane długodystansowe" przejście. Takie imprezy mają swój klimat.
Tutaj trasy są ustalone i znane w całości, czy tylko wyznaczone PK, do których trzeba dotrzeć wg własnego uznania?
Red,dziękuję.
UsuńTak, trasa jest ustalona wraz z PK. Wiadomix, musisz zaliczyć wszystkie PK na trasie w czasie ustalonym/20 godzin/, jak to zrobisz to twoje zadanie.
Tym razem szafa jakby mniejsza. Rzekłabym nawet, że szafeczka ;) Ale przy takim dystansie to zrozumiałe. Gratuluję przejścia i nowego doświadczenia w górskim życiorysie :)
OdpowiedzUsuńWiolcia, dziękuję. Impreza przednia :))
UsuńMenelu drogi, szokujesz od rana :))) Gratuluję oczywiście serdecznie i ciut tych km zazdraszczam. A rzeknij mi jeszcze , czy jakiś zapis trasy posiadasz?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Lidka :)
Cześć Lidka,
Usuńdzięki za "życzenia" :)), co do trasy:
https://gorskakamiennogorska.com/trasa/
ps. Już myślałem, że przepadłaś ;))
ja? przepadłam? złego licho nie bierze ;) tylko z braku foruma mnie nie widać ...
UsuńGratuluję! :)
OdpowiedzUsuńJa takie imprezy lubię, choć często nie ma czasu na podziwianie widoków, to kilka takich tras w roku odbywam. Także z sentymentu, bo na tego typu rajdach zaczynałem przygodę z wędrówkami górskimi. Nie ma jednak nic lepszego niż tradycyjna wędrówka z plecakiem od miejsca do miejsca. 😅
Ps. jak już połknąłeś bakcyla to zaproszę Cię na coś tego typu w mojej okolicy - Prudnicki Maraton Pieszy (50 km) lub Rajd Prudnik - Pradziad (60 km). Może Ci się spodoba.
Opawski, dziękuję. Z tym bakcylem to chyba jeszcze za wcześnie ;)), ale jak to się mówi, licho nie śpi.
UsuńDołączam do gratulacji.
OdpowiedzUsuń50tka to zacna cyfra. Nie na moje nogi, te po 30tce mają dość ;) więc tym bardziej doceniam trud.
A zdjęcia z mgiełek...mmmm pikne!
Laynn, dzięki. Fakt, warunek trafiliśmy znakomity, co nie było bez znaczenia.
UsuńGratuluję udanego debiutu. Nie jestem zwolennikiem tego typu imprez, ale akceptuje fakt, że wielu sobie takowe ceni. Tak jak napisałeś- wszystko zagrało, a to w końcu najważniejsze. Tereny i pogoda miodzio, a dystans zacny. Czyli wygląda że połknąłeś bakcyla? ;)
OdpowiedzUsuńNie, nie. Z tym bakcylem to spokojnie 😎. Ale za "życzenia" dziękuję.. 👍
Usuń