Bieszczadem upodlony

Nadszedł długo wyczekiwany urlop.

Będąc w lutym b.r. na zielonym szlaku  Zagórz - Krysowa, finalnie zakończyłem trasę noclegiem w Bacówce Jaworzec, bo było po drodze. Wspominam rzeczony szlak zielony gdyż końcowy akord imprezy, czyli dojście do bacówki szlakiem czarnym, którym to chciałem wrócić, ale z braku czasu musiałem sobie darować. Teraz nie odpuszczę, bo tenże mieści się w obecnych planach mojego pobytu w Bieszczadach. Chciałem też odwiedzić tematy mniej popularne, innymi słowy zaszyć się w dżungli. W związku z tym, pewna część trasy będzie wiodła fragmentami Niebieskiego Szlaku Karpackiego. To tyle tytułem wstępu i zapraszam do lektury.

21.05.2024 

Wrocław - Sanok - Núdzový Stan

W pierwszy dzień urlopu odpoczywam w domu. Na spokojnie pakuję szafę i we wtorek/21.05/ o 3.40 wiozę się NeoBus-em do Sanoka. Jest to dla mnie sprawdzone połączenie. Do celu docieram bez przygód, mam czas zajrzeć do Biedronki na ostatnie zakupy oraz wpaść na lody. Sanok wita:
Mam kwadrans na autobus do Komańczy. Podjeżdża autobus, uwalony w nim kulam do strefy zrzutu. Przede mną ok. 30 km. W Zagórzu mina mnie zrzedła, trafia mnie się opad i to całkiem bogaty. No to nieźle zaczynam. Strachy na lachy, w Komańczy po deszczu ani śladu, smali za to na bogato. Jestem na miejscu, orzeł wylądował:
Wędrówkę zacznę od Beskidu Niskiego. Na chwilę odpocznę w miejscu wcześniej znanym. Przecieram oczy ze zdumienia:
Fontanna, wiata, darmowy kibelek na pełnym wypasie, słów mnie brak. Zwracam uwagę, że woda w kranie nie jest pitna, o czym informuje napis. Ale nic to, jest po godzinie 14-stej, urząd gminy jeszcze pracuje, tam napełnię peta. Do grzbietu granicznego ruszam szlakiem zielonym, tym wariantem jeszcze nie szedłem:
Woda uzupełniona, ruszam do Dołżycy. Mijam cerkiew p.w. Opieki Matki Bożej:
I już za chwilę jestem przy kolejnej cerkwi, tym razem prawosławnej p.w. Opieki Matki Bożej:
Kulam asfaltem, odbijam w lewo i niebawem melduję się przy naturalnej kaskadzie wodnej, która jest pomnikiem przyrody:
Jeszcze chwila odpoczynku i nienerwowo ruszam dalej:
Ja już rządzę w Dołżycy, w której podobno nic nie ma. Tak przynajmniej informuje mnie tablica :)
Przed II wojną światową Dołżycę zamieszkiwało ok. 700 osób, obecnie 98. W latach 70-tych wieś przejściowo nosiła nazwę Długopole. Jedna z pamiątek:
Nieco dalej taki kontrast:
Niebawem wejdę w las. Przede mną podejście do grzbietu granicznego na Garb Średni 882 m n.p.m. Trochę potu i jestem na miejscu. Z wielką przyjemnością przyjmuję fakt, czeka mnie przygoda na niebieskim Szlaku Karpackim :). Póki co, czas na odpoczynek:
Jasne jest dla mnie, że przez jakiś czas bawię w "dżungli". Mówię Wam, to samo dobro. Majowa zieleń niszczy wszystko, jest pięknie, do tego ptasie trele, miazga!
Muszę dotrzeć do Przełęczy Radoszyckiej, w jej okolicy zamierzam zlec na pierwszy nocleg. Melduję się na miejscu. Przełęcz Radoszycka 684 m n.p.m.
Czas mam przyzwoity. Z wodą natomiast stoję kiepsko. Schodzę do Radoszyckiego Źródełka, wcześniej nie było mnie dane tam dotrzeć, melduję się przy źródełku:
W lesie tuż obok znajduje się kaplica z 1999 roku, wybudowana na miejscu poprzedniej z 1878 roku, a zniszczonej po II wojnie światowej:
Pierwszą kaplicę ufundował paroch z Komańczy, podobno w podzięce za cudowne wyleczenie córki. Golnąłem zatem ze trzy garnuchy, ale to raczej z powodu pragnienia. Dotarłem do źródełka w stanie, że nie mogłem odkleić języka od podniebienia. Opity jak bąk wracam do granicy. Melduję się przy słupie granicznym z 1893 roku, oznaczający granicę pomiędzy Galicją a Królestwem Węgier:
Jak widać, słup graniczny jest już wpisany do rejestru zabytków ruchomych województwa podkarpackiego za sprawą Podkarpackiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w dniu 26 lipca 2022 roku. Ja jeszcze "dwa kroki" i z przyjemnością zrzucam bagaż. Czas na relaks:

Kimam w lesie w jednym z trzech apartamentów jakie można spotkać na odcinku pomiędzy przełęczami Łupkowską i Kalinowską. Instaluję się sprawnie, szybka kolacja i odpadam. Zmęczon jestem. Dobranoc.

22.05.2024

Núdzový Stan - Przystanek Balnica
Spałem dobrze. Kładłem się spać przy ptasich trelach i budzą mnie również. To jest odpoczynek! Jako, że dzień rozpoczyna się ciepło i słonecznie spać już nie będę. Zabieram się za śniadanie:
Po posiłku pakowanko i ruszam w drogę. Jako, że znajduję się na Szlaku Karpackim rozmyślam o trzecim jego przejściu, "krew" buzuje :)). W swoich rozmyślaniach docieram na Siwakowską Dolinę 689 m n.p.m.:
Nieco dalej tabliczka informująca o zmianie przebiegu szlaku:
Do Przełęczy Łupkowskiej już blisko. Pogoda dopisuje, zapowiadana zlewa chwilowo nieaktualna. Docieram na miejsce, Przełęcz Łupkowska 640 m n.p.m. wyznaczająca granicę między Karpat Wschodnich i Zachodnich jak i Beskidu Niskiego z Bieszczadami:
Ani chybi, wtaczam się w Bieszczady! Stacja kolejowa przede mną:
Tam też chwilę odsapnę, pot z czoła ogarnę:
Zajrzałem na pozostałość pomnika wystawionego w 1915 roku po zwycięskiej dla Niemców i Austriaków bitwie gorlickiej:
Chciałem odwiedzić "Radosne Szwejkowo", czyli mój punkt noclegowy z przejścia szlaku w 2022 roku na który namówił mnie Michał. Szlak wykręca pod wiadukt i byłem prawdopodobnie już po drugiej stronie tego agro, zanim się jorgnąłem, że "zgubiłem" RS, to już nie chciało mnie się cofać. Kulam za to na cerkwisko w Łupkowie:
O ile w relacji z 2022 roku wspominałem o braku krzyża wrośniętego w drzewo/zdjęcie 2019/:
Obecnie sprawa przedstawia się tak, że wycięte zostało także drzewo, czyli nie ma już nic:
Żegnam cerkwisko w Łupkowie:
Ostatnio przerabiałem temat w 2022 roku, wówczas szlak był poprowadzony centralnie przez cerkwisko, co wydało mi się bardzo dziwne. Na szczęście ktoś otrzeźwiał :)) i ten stan rzeczy już nie występuje. Kulam do Chaty na Końcu Świata:
Chata zamknięta, chwilę odpocząłem i na obiad pójdę do wiaty w Zubeńsku. Tam też zrobię przerwę na herbatę i rozważę co dalej. Zbliżam się do celu:
Uwalony w wiacie dałem sobie herbatę zieloną i suchary. Miejsce jest znakomitym miejscem na nocleg, wiata oferuje pięterko i miejsce na ogień. Siedzę nad mapą i zostawiam Szlak Karpacki, dla zdrowtności dam se asfaltu kapkę do Maniowa. Czas zatem zwijać bałagan i w drogę. Kulam asfaltem na rozwidleniu do Smolnika pot z czoła ogarniam w wiacie przystankowej i pilno mnie do Woli Michowej. Klimacik w pytę jest, nie powiem:
Jeszcze o tym nie wiem, ale za chwilę dostąpię zaszczytu. Już się zbieram :)) Kulam asfaltem i zaczynam ziewać, droga się po prostu nuży. Nagle dostrzegam dróżkę, która wiedzie do mostu kolejki wąskotorowej. Chwila namysłu i odbijam, po kiego grzyba mam się męczyć, przecież nikogo nie "zabiłem"! Jestem około 200-300 metrów od asfaltu i jaka zmiana! Docieram na miejsce:
Widok na Osławę wbija mnie w beton! Skoro jest tak zacnie nie poddaję się i kulam dalej. I co?! Proszę bardzo, idę ścieżyną twardo:
Jest dobrze, czyżby Krąglica do mnie mrugała??
Nie poddaję się, dalej twierdzę, że Osława zamiata. Odbiera mnie mowę:
Docieram do stanicy ZHP Krosno:
Teren jest ogrodzony, zatem nie ma co się wynaturzać, ale...nieco dalej ogrodzenie się kończy i jest zejście...do plaży :))
Jako, że smali na bogato, zaczynam się zastanawiać, jestem głodny czy spragniony? Wybór jest prosty i oczywisty, SPRAGNIONY!
Kąpiel w Osławie będę pamiętać po wsze czasy :)) W pełni zrelaksowany i wysuszony zbieram się do dalszej drogi, do woli Michowej mam rzut kamieniem, w drogę! Wracam do asfaltu, czyli drogi nr 897. Na obiad wbiję do "Latarni Wagabundy":
Okazuje się, że jest tutaj również możliwość noclegu. Z racji zbyt wczesnej pory, grzecznie podziękowałem i po posiłku opuściłem lokal. Warto było tu zajrzeć, kiedyś może się przydać. Tymczasem zbliżam się do kościoła p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej z 2010 roku:
Teraz aby do Maniowa i dalej zieloną ścieżką dydaktyczną do Balnicy. Początek ścieżki, wiata i pomnik poświęcony kurierom, mieszkańcom wsi bieszczadzkich udzielającym pomocy Polakom idącym na Węgry w czasie II wojny światowej:
I robi się nieciekawie, zaczyna kropić. Na szczęście chwilę postraszyło, ale coś wisi w powietrzu. Żwawo szyku zadaję. W zdrowiu docieram do "Kowalowej" kaplicy:
Poniżej kaplicy znajduje się "cudowne" źródełko:
Woda z niego bije niżej. Wracam do szlaku:
Ponownie kropi. Do końca trasy zostaje mnie ponad 5 km i wszystko na to wskazuje, że dotrę zlany kapkę :). W związku z regularnym opadem dwa miejsca umykają mojej uwadze, czyli cerkwisko i cmentarz oraz krzyż pańszczyźniany, trudno się mówi. Ogarniam za to "bobrowisko":
I pędzę na nocleg do Wojtka. Jeszcze chwila i jakże znajomy widok, stacja Balnica wita:
Odpocznę pod dachem. Uwaliłem się na werandzie w oczekiwaniu na właściciela. Chwilę później przybyło jeszcze trzech Czechów i w takim składzie udaliśmy się na pokoje. To był bardzo dobry dzień, ale z mokrą końcówką :)). Dobranoc.

23.05.2024 

Przystanek Balnica - Ruské sedlo, utulnia

W nocy zaczęło lać, ale na bogato. Świtem bladym otwieram oko i nasłuchuję, leje. Nie jest dobrze. Leje nadal i wciąż, ani myśli przestać. Wobec powyższego, nie ma się gdzie spieszyć. Zwlekłem się z "pryczy" i polazłem do kuchni zrobić jakieś śniadanko. Z ludzkim spokojem zjadłem jak biały człowiek, po czym zacząłem się powoli pakować. Czechom "żyłka" również pękła i wybyli wcześniej ode mnie:
Pół godziny później wybywam i ja. Opad jakby zmalał więc korzystam z okazji. W sumie i tak idę lasem, zatem jakaś ochrona przed deszczem istnieje. Żegnam się z Wojtkiem i ruszam. Ponownie na Szlaku Karpackim :))
Idę przyodziany w "membrankie". Po ok. kwadransie wyskakuję z tego luksusu. Mimo opadu jest bardzo ciepło, nie ma sensu się kisić we własnym pocie. Przede mną Czerenin i oczywiście dżungla :)
Na trasie salamnadry plamiste rządzą:
Niebawem melduję się przy trójgraniastym słupie granicznym na płn. stoku Czerenina, który to stanowił granicę Słowacji, Węgier i GG:
Podczas pierwszego przejścia Szlaku Karpackiego w 2015 roku rzeczony słup był wówczas w proszku:
Czas na mnie. Niecały kilometr przede mną:
Urobiony melduję się na Czereninie 929 m n.p.m.:
Muszę oddech wyrównać, żartów nie ma :). Za chwilę ruszę na Stryb, po drodze spotkam parę, która robi Szlak Karpacki, ależ im zazdroszczę. Na dłuższą gawędę nie możemy sobie pozwolić bo zaczyna padać. Melduję się na Strybie 1011 m n.p.m., pierwszy "tysiączek" na trasie:
Do Rypiego Wierchu mam darowane, przerwa w opadach. Jednak chwilę przed Rypim zaczyna padać, dawno nie padało:
Do Przełęczy nad Roztokami niby niedaleko. Mimo deszczowej aury jest bardzo ciepło a nawet duszno. Mam też trochę "Birmy":
Schodzę do przełęczy. Przed 14-stą melduję na Przełęczy nad Roztokami 801 m n.p.m.:
Jako, że jestem przy wieży widokowej "pyknąłem" się na górę celem ogarnięcia sytuacji i nie jest dobrze:
Słowacka część Bieszczadów tonie w chmurach. Nadjechali panowie ze Straży Granicznej więc chwilę pogadaliśmy i pożegnawszy się pogranicznicy jadą dalej a ja kulam do utulni i na tym kończę dzisiejszy dzień wędrówki:
Wbijam jak do siebie, cała utulnia dla mnie. Pora się rozgościć:
W związku z tym, że na przełęczy była "odrobina" zasięgu to co jakiś czas robiłem sobie przechadzki, aby pogadać i nie zastygnąć. Przecież nie pójdę w kimę o godzinie 17-tej, nie ta pora roku:))
Po ostatnim spacereku czas ogarnąc barłóg, czyli kimam na stryszku. Wcześniej nie chciałem tego czynić ze względu na opady deszczu, a utulnia niestety nie jest szczelna. Także spanie wtargałem na stryszek, szybka kolacja na dole, pasza do wora i lulu. W nocy coś mnie chrobocze, odpalam czołówkie i co moje biedne oczy widzą? Mam gościa specjalnego:

Bardzo kulturalna popielica, nie dokazywała :)) Teraz można zalec na dobre, dobranoc.

24.05.2024

 Ruské sedlo, utulnia - Żubracze, pensjonat

Spałem dobrze. Po wczorajszych opadach deszczu ani śladu. Ranek jest ciepły i słoneczny. Na śniadanie wyległem na zewnątrz, szkoda się kisić w utulni:
Po posiłku pakuję bałagan. Podczas znoszenia bagażu ze stryszku szukałem mojej "gwiazdy wieczoru", ale bez skutku. Dzisiaj przerzucam się na szlak zielony i kulam na Hyrlatą, wygląda na to, że pogodowo trafię. Zatem ruszam. W Roztokach Górnych:
Docieram do rozwidlenia dróg. Pasmo Hyrlatej zaprasza:
Pot po dupie się leje. Wkraczam w las:
Po leśnym odcinku wychodzę w końcu na polany, Rosocha do mnie mruga:
Nie, nie.. nie odmówie sobie chwili relaksu, Rosocha 1085 m n.p.m.:
Czas na mnie, za chwilę zamelduję się na Hyrlatej. Wcześniej jednak karmię się widokami:
Docieram na Hyrlatą 1103 m n.p.m.:
Tutaj także kwadrans na otarcie potu z czoła:
Po odpoczynku pora na mnie. Żubracze czeka:
Widok na Matragonę dodaje otuchy, inną razą tam dotrę:
W związku robotami w lesie docieram do "objazdu szlaku". Obejście jest poprowadzone na krechę w dół. Nie, nie... mam to w dupie, schodzę wg szlaku:
Wytaczam się w końcu z lasu. Spotykam "plecaka", z którym zamieniam dwa słowa. Ostrzega mnie przed podejściem na Wołosań, tam na być gnój. Mam to na uwadze, za chwilę Żubracze mnie miło powita. Jako, że znam tam pewien lokal, wbijam jak "do siebie", z myślą o przerwie na posiłek:
Z wielką przyjemnością zrobię sobie przerwę, jestem na miejscu:
Żubracze wita mnie tropikiem, duchota jest ogromna. Rozłożyłem kuchenkę i dałem se kisiel z torebki, delektując się napitkiem z widokiem na pasmo Wołosani:
Zaczynam rozważać, do Cisnej mam niedaleko, warto uzupełnić spiżarnię. Tak też czynię. Do Cisnej dostaję się błyskawicznie okazją. Uzupełniwszy wiktuały zajrzałem do "Łemkowyny" na kwaśnicę. Nie zjadłem połowy porcji, nagle mnie zemdliło i szybko wybiegłem do WC zwrócić pierwsze danie. Była to ostatnia moja wizyta w tym lokalu, nigdy więcej. Zniesmaczony wracam do Żubraczego. Okazuje się, że wyjechać z Cisnej okazją tym razem nie dało się, zatem z buta trza było się teleportować. Jestem ponownie w chatynce. Tak po prawdzie, chciałem tutaj kimnąć, reszta to wykręty :). Kropkę nad "i" dopełnił stryszek, odebrało mnie mowę:
Poza tym nad pasmem Wołosani zanosi się na burzę:

To ja już jestem do fotela przyspawany :)). Zostaję na nocleg, raz się żyje!

25.05.2024

 Żubracze, pensjonat - SBN "Łopienka"

A jednak lunęło i to na bogato. Uniknąłem lania, co prawda martwiłem się o szczelność pensjonatu, ale niepotrzebnie. Bladym świtem wyległem na zewnątrz. Wilgoci jest od groma, czyli mam kolejny dzień tropików. Śniadanko klasycznie będzie na dole, korzystając z okazji i worek przewietrzę:
Czas zatem coś przekąsić:
Po posiłku stały fragment imprezy, czyli pakowanko. Przede mną kolejne poty, wyruszam na Wołosań. Z lekką zadyszką docieram na Przysłup 1006 m n.p.m.:
I niebawem melduję się na Wołosani 1071 m n.p.m., szczyt zaliczany do Korony Ziemi Sanockiej. Na szczycie nie jestem sam. Chwila gawędy, pamiątkowe foto:
Na Wołosani kończę przygodę ze szlakiem zielonym, za chwilę zejdę do wcześniej pożegnawszy się chłopakami i przerzucę się na szlak czarny. Docieram do Przełęczy pod Jawornem 928 m n.p.m.:
Chwila odpoczynku i schodzę do Jabłonek. Warunek cały czas dopisuje:
Docieram do Kołonic. Kiedyś retorty działały pełną parą, obecnie temat zamknięty:
Pamiętam czasy, gdzie składowano węgiel drzewny w workach w tym magazynie:
Obecnie mam obawy, że to pójdzie z dymem, no bo kto posprząta? Nie pamiętam ile razy tędy przechodziłem, po raz kolejny pominąłem cmentarz w Kołonicach. Kiedyś się poprawię :)) Docieram do Jabłonek. Oczy ze zdumienia przecieram. Myślałem, że to fatamorgana, ale nie:
Wbijam do restauracji "We mgle i w szkle". Jako, że jestem w okolicy południa to odpocznę i coś przekąszę:
Po posiłku nieco podbudowany ruszam dalej. Mijam jakże znane miejsce, w 2016 roku jeszcze tu stał:
Obecnie jest nieco zabawnie:
Jeszcze kawałek dalej jest i pensjonat w razie awarii:
Zbliżam się do kapliczki, jedynej pamiątki po starych Jabłonkach:
Za chwilę zrobię przerwę od czarnego szlaku i zboczę z niego celem odwiedzenia najgrubszej jodły w Polsce, czyli Lasumiła 519 cm obwodu pnia, 35 m wysokości i może sobie liczyć nawet 250 lat! Po drodze mijam miejsce odpoczynku:
Po nieco nużącym odcinku docieram do celu. Lasumiła, oto ona :)
Jestem w pięknym miejscu, pielgrzymek to tutaj nie ma i niech tak zostanie, No nic, pora wracać do czarnego szlaku. Przede mną podejście na Łopiennik, zarządzam odwrót :) Upocony docieram do czarnego szlaku, a najlepsze przede mną. Jako, że zmęczenie odczuwam, podejście robię z dwoma odpoczynkami, musiałem coś golnąć i przegryźć suchara bieszczadzkiego :) Z wielką radością melduję się na Łopienniku 1069 m n.p.m.:
Odpoczywa tutaj także trzech turystów, zatem klamota i ja zrzucam. Rozmowy kapkę nigdy nie zaszkodzi. Po ok. kwadransie żegnamy się, ja kulam na bazę namiotową a moi rozmówcy chcą do Cisnej, żegnamy się. Schodząc z Łopiennika, z trwogą rozmyślam o jutrzejszym podejściu. Łopiennik w tej kwestii jest bezlitosny, no ale trudno, kto mówił, że będzie łatwo? Jeszcze za dnia docieram na bazę. Okazuje się, że nie będę sam. Wcześniej było gadane z chłopakami, że trzy sztuki kolędują. Witam się, zrzucam szafę i jedyne o czym marzę, to odświeżyć się. Póki jestem na chodzie udaję się na ożywczą kąpiel:

Wracam z salonu odnowy i dołączam do biesiadników w wiacie. Tam już płonie ogień. Kiepsko stoję z chlebem, a wiadomo, że na dobrych ludzi można liczyć. Jednym z nich jest Ziemowit, który "przyczłapał" w Bieszczady z Olsztyna i bez zbędnej spiny szwenda się bez określonego celu, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Przygotował ryż gotowany z dodatkami oraz orzeszki ziemne. Zdawać by się mogło, że starczy mnie chleba na śniadanie, nic bardziej mylnego. Sen mnie łamie, nie dam rady dłużej siedzieć. Uwalony na ławie w wiacie odjeżdżam, dobranoc.

26.05. 2024 

SBN "Łopienka" - Bacówka PTTK Jaworzec

Spałem jak "zabity". O świcie zwlekam się z ławy. Ranek jest rześki. Jeszcze niczego nie przeczuwając krzątam się po placu. Niebawem budzi się reszta. Przed śniadaniem pamiątkowa fota:
Czas na śniadanie. Okazuje się, że worek w którym przechowywałem paszę jest cały poszarpany, do tego zginął chleb, ser żółty, danie obiadowe. Innym słowy, zostałem wykręcony prawdopodobnie przez lisa. Ograbił mnie, jebaniutki! Śniadanie będzie skromne, dwa kromale dostałem od jednego ze współspaczy i poparłem to pasztetem drobiowym. Po śniadaniu pakowanko i żegnam się z ekipą. Do Łopiennika idę z jednym gościem, który kimał w namiocie. Opuszczamy bazę namiotową i aby dotrzeć na Łopiennik, dalej powinno być lżej :) Upoceni docieramy na Łopiennik 1069 m n.p.m.:
Do odbicia szlaku zielonego => Cisna cierpimy dolę wspólnie, po czym się żegnamy. Zasadniczo obaj idziemy do Cisnej tylko ja szlakiem czarnym :):
Będąc jaż sam na szlaku docieram na Horodek 889 m n.p.m. Na jego szczycie znajdują się ruiny schroniska/fot.Wikipedia/
Schronisko/chatka studencka na Horodku działało w latach 1965 - 1974, które zostało zamknięte przez Sanepid. W 1977 lokal spłonął. Tutaj można poczytać więcej. A ja już jestem na miejscu, ruiny schroniska:
Obok budynku znajdowała się wieża obserwacyjna:
Ciekawość zaspokoiwszy schodzę do Dołżycy:
I jestem przy szlakowskazie, półmetek drogi na Falową:
Chcąc nie chcąc, idę ponownie do Cisnej aby w sklepie spożywczym uzupełnić to, z czego ograbił mnie lis, psia jego mać! Wracając z uzupełnionym wiktuałami musiałem oczywiście odwiedzić miejsce z góry upatrzone :), to naturalnie "Szynk na Zamościu":
Nie mogłem się powstrzymać i musiałem zamówić:
Spiżarnia uzupełniona, dobre jedzonko trącone. Wracam w pełni sił do szlaku. Horodek zaprasza:
Już na właściwych torach:
Trza się mieć na baczności. Szlak niebawem wyprowadzi wąską ścieżką w las, ja się zamotałem:
I nie pamiętam, czy to przed tą wiatą jest odbicie, czy za nią? W każdym razie, jestem na czarnym szlaku drugi raz w życiu. Podejście na Falową dało trochę w kość. Upocony uwalam się na grzbiecie, Falowa 965 m n.p.m. wita:
Dalszy przebieg trasy to opcja z większymi lub mniejszymi "przejaśnieniami":
Trafia się nawet widok na Smerek:
Zagadkowe miejsce, podobno stała tu kiedyś bacówka:
Na podejściu lekko nie było, zejście również daje popalić, jak żyć?! W końcu schodzę do asfaltu:
I jestem na ścieżce zdrowia, muszę kapkę zadać szyku asfaltem, aby zrobić nawrotkę na drugi brzeg Wetlinki:
Kolejne pół godziny jak krew w piach. Docieram do parkingu. Droga do bacówki mnie się dłuży. Mijam zieloną kropę końcową szlaku Zagórz - Krysowa, który zapodałem w lutym:
Jeszcze odrobina potu i docieram do bacówki Jaworzec:
Muszę przyznać, że miejscem jestem oczarowany. Jest to dla mnie jedno z ważniejszych miejsc noclegowych w Bieszczadach. Z noclegiem na szczęście było problemu. Będąc już zainstalowany w pokoju, klasycznie lunęło, a burza krążyła i krążyła...to już nie moje zmartwienie :)). Leże na pryczy i pachnę. W ramach obiadu zamówiłem bigos z pieczywem następnie uskuteczniam szwendanko po okolicy, kocur wlazł mnie w kadr:

Wbiłem do "świetlicy" aby coś poczytać, ale gdzie tam, literki zaczęły mnie się rozjeżdżać. Nie, nie...nie dam rady, idę spać. Dobranoc.

27.05.2024

 Bacówka PTTK Jaworzec - Dziurkowiec 1189 m n.p.m.

Spanko było dobre. Po wczorajszej burzy pozostało wspomnienie. Póżnym popołudniem następowało zachmurzenie, przechodziła zlewa i 2-3 godziny później wypogodzenia i słońce ze skokiem temperatury do góry włącznie. Na razie wychodzę z tego faktu obronną ręką, udaje się schronić przed opadem. Moja impreza dobiega końca, dzisiaj kończę czarny szlak na Przełęczy Orłowicza. Zanosi się, że "połoninkę pyknę" w słoneczku :)Wyległem na zewnątrz celem ogarnięcia sytuacji. Szykuje się ocet, no trudno. Śniadanie leci z własnych zapasów, przede mną podejścia więc nie ma sensu dźwigać balastu. Po posiłku spakowany żegnam "dyrekcję" bacówki i w drogę. Jeszcze tu wrócę:
Na czarnym szlaku:
Odcinek leśny daje ochłodę, ale czas wyjść z lasu. Połonina Wetlńska w zasięgu:
Już za chwilę, już za momencik...
Ok. godziny 9.35 zamykam temat czarnego szlaku relacji Przełęcz pod Jawornem - Przełęcz Orłowicza:
Na chwilę odpoczynku pójdę na szczyt Połoniny Wysokiej 1222 m n.p.m. Kufa, na zielonej połoninie chciałoby się rzec:
Po odpoczynku schodzę. Smerek na "do widzewa":
Niebawem będę we wsi Smerek. Planeta żaru kopsa, las ratuje sytuację:
Docieram do punktu kasowego, nie ma wyjścia, trza wyskoczyć z 9 zyla. Jeszcze chwila i melduję się we wsi Smerek. Idę do sklepu. Ten stary sklep przy ulicy już nie funkcjonuje. Nieopodal "Niedźwiadka" jest teraz sklep spożywczy, zatem wbijam na chwilę relaksu:
To w ramach ostatniego namaszczenia przed podejściem na Fereczatą. Czas się zbierać. Dobrze, że zaraz wejdę w las, słońce pali. Odwiedzam cerkwisko w Smereku:
Jeszcze oglądam się za siebie, Połoniny na do widzewa:
Przede mną mozolne podejście na szczyt, które robi na mnie ogromne wrażenie. Ok. 1,5 godziny potrzebowałem, aby zameldować się. Fereczata 1102 m n.p.m.:
Musiałem na chwilę zalec w trawie. W międzyczasie z przeciwnego kierunku przychodzi małżeństwo, to chwilę pogadaliśmy :). Po chwilach uprzejmósci żegnamy się, kulam w kierunku Okrąglika:
I docieram go grzbietu granicznego. Do Okrąglika nie dojdę z powodu "braku weny":)):
Za to jestem ponownie na Szlaku Karpackim, tak na zakończenie imprezy. Do Dziurkowca mam niecałe 3 godziny, zatem zwieram poślady:
Płasza 1163 m n.p.m. to powiedzmy półmetek drogi:
Z ogromną przyjemnością obcinam na obiekt mojego uwielbienia, czyli Dziurkowiec:
Póki co zachwycam się grzbietem Płaszy:
Widok na Tarnicę i Rawki dodają otuchy:
Dotknę teraz sprawy "wagi państwowej", czyli wody. Schodząc z Płaszy jest odbicie do źródełka:
Ok. 40 m po poziomicy docieram do źródełka:
Problem z wodą zasadniczo nie istnieje. Jest drugi wariant, pod Dziurkowcem kolejne odbicie do wody, ale z tej opcji nie korzystałem. No i przede mną ostatnia prosta :), zmęczenie mija...
Docieram na Dziurkowiec 1189 m n.p.m. Dalej nie idę, sił nie mam :))
Sprawnie rozbiłem namiot następnie postawiłem na herbatę. Przed snem dobrze jest się wzmocnić gorącym napitkiem, ale sprawy duchowe też są ważne:

Posiedziałem jeszcze na ławce pomysłu SKPB Rzeszów, nacieszyłem się gwieździstym niebem po czym udałem się na salony i odpłynąłem. Dobranoc.

28.05.2024 

Dziurkowiec 1189 m n.p.m. - Wetlina Stare Sioło - Wrocław

Zasadniczo jest już po imprezie. Zostaje mnie zejście przez Paprotną i Jawornik do Wetliny. Oczy jeszcze nacieszę na odchodne, Bukovské vrchy:
Śniadanko dałem sobie na zewnątrz, co się będę dusił w namiocie:
No i co, po śniadaniu pakuję bajzel. Wracam do domu. Riaba Skała 1199 m n.p.m.:
Do Weliny kontynuuję szlak żółty. Po drodze spotykam trzech turystów przyodzianych w soft shell-e. Zaraz je zdejmą :)). Po drodze obcinam na Pasmo Łopiennika:
Paprotna 1198 m n.p.m.:
Jawornik 1021 m n.p.m.:
I ja już w Wetlinie:
W drodze na przystanek autobusowy zawijam do sklepu, smali mnie i mam ogromne smaki na mleko. Poparłem to jeszcze "pakietem Małysza":
Posilony atakuję ostatnie metry do wiaty autobusowej i kończę pieszą wędrówkę:
Na autobus do Sanoka czekam ok. 20 minut. Z Sanoka ewakuuję się do Rzeszowa i następnie do Wro. Stęskniłem się za Bieszczadami. Czarny szlak dał popalić, z pogodą mimo wszystko trafiłem znakomicie, było deszczowo ale i bardzo ciepło. Bieszczady są fajne :))

Wracam do domu zrobić pranie, bo za 4 dni kolejne Spotkania na Szczycie z Satanem. Także zaraz wracam...w Niżne Tatry. 

 Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Cóż, zacna relacja i trasa jak zwykle bokami ;-)
    Dobrze się czytało oglądało, tym bardziej, że poza Fereczatą i Okrąglikiem tereny dla mnie nieznane :-(
    Teraz wszyscy czekamy na T. Niżne...! :-)

    Pzdro z Północy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yoł Satan :))

      Jeszcze chwila zejdzie, po łyk-endzie zagęszczam ruchy :)

      Usuń
  2. Mocna trasa, jak zawsze! Wiele znajomych miejsc...

    Ja, dla odmiany, Jaworcem zachwycony nie jestem. Z bacówki zrobił się lunapark dla bogatych turystów. Nocleg w warunkach schroniskowych bodajże 85 złotych to czyste zdzierstwo. Ceny w bufecie - masakra. I jeszcze jakieś mini-golfy i inne cuda... Z klimatu bacówkowego zostało tam niewiele, ale wiem, że obiekt ma wielkie grono fanów. Na cóż, ja jednak wolę coś bardziej swojskiego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok. Mnie z kolei pasuje bacówka. Faktycznie,nocleg do najtańszych nie należy. Ale jak to mówią, raz w roku i księdzu nie zaszkodzi :))

      Usuń
  3. Jak zwykle niezła wyrypa.
    Piękne widoki - to z końca maja? Szok. W 20stym śnieg i żółte trawy były o tej porze. A tu...miazga. Piękne pierwsze zdjęcie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, widoki zielonych połonin i mnie wzruszył. Koniec maja robi robotę...

      Usuń

Prześlij komentarz