Bieszczadzki reset

Potrzebowałem wyjazdu górskiego jak kania dżdżu. Z majówki wyszła zasadniczo klapa, bo lało.

Nieubłaganie zbliża się termin wyczekiwanego urlopu. "Bidny tydzień", ale dobre i to, zawsze mogło być gorzej. Szafa spakowana, zarys trasy ogarnięty. Potrzebuję tylko pogody, która "na chwilę" przed wyjazdem kładzie się cieniem. Wyjazd uatrakcyjnić miała obecność Krzysztofa, który prowadzi bardzo zacny kanał na YT: I gdzieś tam się idzie, a to wszystko w ramach pogaduch przy ognisku, popartym wcześniej odcinkiem wspólnego szlajanka. Niestety, sprawy osobiste u niego się komplikują i przekładamy wspólny melanż na inną okazję. Zanim opuszczę "kwadrat", ostatnie łypnięcie na szafę, czy czegoś nie zapomniałem. Jadę sam. Jako miejsce startu postanowiłem dać se Ustrzyki Dolne, dzwoniąc wcześniej do przewoźnika San - Bus z pytaniem, czy dostanę się w tym dniu do UD. Uzyskawszy pozytywną odpowiedź, dokonuję rezerwacji telefonicznej.

15.05.2021 

Wrocław - Ustrzyki Dolne - Holica 761 m

Z Wro ruszam o godzinie 6.30. Kulam "Wyspiańskim". W Krakowie przesiadka na bus-a. Mam w zapasie ok. 1,5 godziny do odjazdu. Odwiedzam "Biedrę" celem zakupu wiktuałów. W jakimś zaułku dworcowym uwalam się na chwilę relaksu, racząc się Prince Polo XXL i luksus tenże popijam zawartością puszki imperialistycznego chłamu, jest po prostu mmmmmm. Jestem na łączach z Satanem, z którym ucinamy pogaduchy "bez telefon". Stać mnie również na chwilę bezcelowego szwenadnia się po galerii. Zbliża się czas odjazdu, wtaczam się na dolną płytę i o 11.10 ruszam do Ustrzyk Dolnych. Około godziny 16-tej "orzeł wylądował":
Pierwsze kroki kieruję do "Niedźwiadka". Trafiam dobrze, łapię się na poluzowania obostrzeń covid-owych. Poza tym, w dobrym tonie jest zarzucić jakiś posiłek regeneracyjny, herbatę golnąć, "kurz otrzepać" i takie tam:
Siedząc pod parasolem w oczekiwaniu na zamówienie obcinam na fragment szlaku niebieskiego, który prowadzi na Kamienną Lawortę. Widoki koją, miłe wspomnienia wracają:
Od jakiegoś czasu miałem pomysł zapodania wędrówki po terenach, które w latach 1944-1951 były w granicach ZSRR, a w ramach Akcji H-T, czyli grabieży części Sokalszczyzny/powiaty Hrubieszowski i Tomaszowski/. Warto przy tym wspomnieć, że przy tzw. "wymianie terytoriów", rząd sowiecki narzucił Polsce przyjęcie uchodźców politycznych z Grecji, którzy ówcześnie przebywali w ZSRR. Dla Sokalszczyzny była to kolejna czystka etniczna. Okazała się na tyle skuteczna, że nikt nie pozostał na swoim miejscu. Sprawa nabiera rumieńców, bowiem szlajanko rozpocznę od Gór Sanocko - Turczańskich. Posilony ruszam. Przede mną Rynek i rozwidlenia szlaków wszelakich:
Obowiązkowa wizyta w "markiecie" i koniec marudzenia. Obieram ścieżkę spacerową na Małego Króla. Docieram do punktu widokowego na Łysej 609 m. Mogę się nasycić widokiem na Ustrzyki Dolne z Kamienną Lawortą i grzbietem Gromadzynia:
Spędzając chwilę w miejscu tak zacnym dowiaduję się, że znajdują się tutaj okopy z czasów II WŚ i znajduję się na Szlaku Umocnień Obronnych i Pomników Przeszłości Mały Król. Przemieszczam się w kierunku Małego Króla, za chwilę sycę się widokiem na Ustjanową z masywnym grzbietem Żukowa:
Docieram do widokowej polany, na której bawi lokalna młodzież. Miejsce jest tak urocze, że do Ustjanowej schodzę na kreskę:
Niebawem melduję się przy Pomniku Lotników, odsłonięcia którego dokonano 7.09.1969 roku, w 50 rocznicę powstania polskiego lotnictwa sportowego i 30 rocznicę niemieckiej agresji na Polskę. W Ustjanowej zlokalizowany był największy w ówczesnej Polsce Wojskowy Obóz Szkoleniowy. Na grzbiecie Holicy znajdowało się lotnisko szybowcowe. W 1935 roku Ustjanowa była areną szybowcowych mistrzostw Polski:

Zbieram się. Przede mną trochę asfaltu. Docieram do skrzyżowania i ostatnia prosta, niebawem wkroczę w las. Mijając ostatnie zabudowania, właściciel jednej z posesji słysząc chyba moje sapanie, zarzucił do mnie fraszkę:

 - warto się tak męczyć?

 Odpowiedziałem: 

- zastanawiam się. 

Mrugając do niego porozumiewawczo okiem dorzucam z udawanym chyba wyrzutem:

 - kto mnie k***a kazał?! 

 W dobrych humorach żegnamy się.

Wtaczam się do lasu, na podejściu szafa ciąży. Jeszcze trochę wysiłku i jestem na grzbiecie. Pogoda dopisuje. Mam obawy odnośnie wiaty, czy na pewno będzie to samo co widziałem na zdjęciach. Zaraz się przekonam. Na dobry wieczór melduję się przy stanowisku paralotniowym okiem łypiąc na Ustjanową:
Teraz wtaczam się na salony. Wiata ma się dobrze, moje wątpliwości zostały rozwiane:
Gdzieś czytałem, że w miejscu gdzie stoi wiata znajdowały się kiedyś hangary ze sprzętem. Smaku dodają takie rzeczy jak znakomite widokowo miejsce biwakowe, duża ilość przygotowanego opału w wiacie, nie da się pominąć faktu, że wiata posiada na wypasie piec! Zainstalowany w pensjonacie czas postawić na herbatę i rozpalić ogień. Z przyjemnością posiedzę, giętą upiekę:

Po posiłku szykuję się do snu. Ognisko płonie, ja odpadam. Dobranoc. 

16.05.2021

 Holica 761 m - Lipie, agro

W nocy wstawałem aby dorzucić do pieca. Nad ranem łapię się na przelotny i delikatny opad deszczu. Zwlekam się z barłogu:
Krzątam się po okolicy dokonując oglądu porannego. Pora zabrać się za śniadanie. Na stół wjeżdża moje ulubione danie poranne, żużel z cebulką:
Miejscem jestem oczarowany, na dobrą sprawę jest tu nawet możliwość zrobienia jakiegoś zlotu :)). Dodatkowego dla mnie smaczku dodaje fakt, że na Żukowie jestem pierwszy raz. Zaraz zacznę zwijać bajzel i przede mną przechadzka grzbietem Żukowa. na pamiątkę pobytu:
Ruszam spokojnie, trasa "wyczesana":
Ten stan rzeczy na szczęście nie trwa długo. Za chwilę docieram do jakże znanego miejsca z 2015 roku, szlak niebieski prowadzący z Teleśnicy Oszwarowej do Równi:
Ja kulam prosto, zieloną ścieżką przyrodniczo - historyczną "Żukowem do Krainy Lipeckiej". Po śladach widać, że prędzej można tu spotkać cross-owca niż "plecaka". Melduję się na pierwszym punkcie widokowym Hoszowczyk 701 m. Obowiązkowo zrzucam klamota, "małe 5" się należy. Na Połoninach łachy śniegu, zbocze Wielkiej Rawki niemal na całej długości białe:
Na Połoninach zapewne jeszcze buro i nijako. Mam okazję podziwiać wyższe partie Bieszczadów będąc uwalony w zielonej trawie:
Ruszam dalej na kolejny odpoczynek z klimatyczną polaną i widokami na Bieszczady. Takimi miejscami nie należy gardzić. Po drodze mijam ambonę myśliwską z dosyć szeroką werandą:
Z przyjemnością zrzucam bagaż:
Kolejna odsłona grzbietu Żukowa. Pasmo Połonin na tacy podane:
Niebo nade mną się kotłuje. Co trochę miesza się "ołów" z chwilą na słońce. Co do tego, że zanosi się na zlewę nie mam żadnych wątpliwości. Pytanie, czy mnie się dzisiaj uda? Ruszam na kolejny OS-ik:
W pewnym momencie wychodzę z lasu i kulam ścieżką z pięknymi łąkami. Szkopuł polega na tym, że owe łąki są odgrodzone od ścieżki siatką. Nie zrażam się, idę wzdłuż siatki i nagle ogrodzenie się kończy. Równolegle do tej ścieżki zielony szlak prowadzi lasem. Cholera wie, kto to wymyślił? Ja się nie boję i kieruję kroki na otwarte przestrzenie:
Wcześniej pojawia się informacja o przebiegu nieoznakowanej ścieżki. Docieram do ostatniego punktu widokowo-wypoczynkowego. Ba, stać mnie nawet na słodką przekąskę, nikt mnie nie goni. Łapię ostatnie chwile ze słońcem. Przestaje mnie się robić do śmiechu:
Zaczyna kropić i u mnie. Do wiaty na Przełęczy Przysłup (n/Żłobkiem) mam niedaleko. Tam też planuję zrobić przerwę na jakiś gorący posiłek, przeczekując przelotny - na szczęście - opad deszczu. Jestem na miejscu:
Z uzupełnionym kaloriami mogę się wybrać na Jaworniki 909 m. Wcześniej schodząc do wioski odbijam do dawnego cmentarza, który jest zarośnięty. Jedyna pamiątka po tym miejscu:
W Żłobku/d. Żołobek/, cerkiew greckokatolicka z 1830 roku, pw Narodzenia NMP:
Poprzednia cerkiew - również drewniana - usytuowana była w pewnej odległości na wschód od niej. Miała istnieć w 1782 r. W 1914 roku postawiono w tym miejscu krzyż żeliwny na betonowym cokole, który stoi do dzisiaj. Nie mam pewności, ale to chyba ten krzyż:
Obecna cerkiew po 1951 roku opuszczona i zdewastowana. Do 1976 roku pełniła rolę magazynu szyszek. Od 1977 r. filialny kościół rzymskokatolicki pw MB Nieustającej Pomocy. Po drodze spotykam kolibę myśliwską:
Zanim wkroczę do lasu, mijam kolejną ambonę myśliwską. Po niecałej godzinie melduję się na szczycie, Jaworniki 909 m. Prawdopodobnie najwyższy szczyt polskiej części Gór Sanocko - Turczańskich:
Po odpoczynku ruszam na ostatni etap dzisiejszej wędrówki, czyli do Bystrego k/Michniowca. Po drodze zmienię szlak na żółty. Temat wnosi wiele dobrego. A to obcinka na Lipie z Pasmem Ostrego, Otrytu. Dobrze widoczny czynny kamieniołom:
Za chwilę podziw we mnie wzbudzi widok na Bystre:
Całość dopełnia widok na Magurę Łomniańską 1022 m, najwyższy szczyt Gór Sanocko - Turczańskich znajdujący się na terytorium Ukrainy:
Ten widokowy odcinek szlaku wiedzie terenem prywatnym, o czym informują tabliczki. "Kołuję" do Bystrego:
Dłuższy postój robię prze cerkwi pw św. Michała Archanioła pochodząca z 1902 roku. Jest to jedyna trójkopułowa zachowana cerkiew w Bieszczadach wzniesiona w stylu narodowym, który propagował Bazyli Nahirny, czołowy architekt cerkiewny tamtego okresu w Galicji. Przed głównym wejściem jako stopień służy kamienna płyta nagrobkowa prawdopodobnie z 1743r.:
Cerkiew robi na mnie ogromne wrażenie. Dzwonnica - brama wzniesiona w 1939 roku, remontowana w 1993 r.:
Do tego fart mnie nie opuszcza, pojawił się człowiek, który prowadzi remont świątyni i otworzył wrota, chętnie skorzystałem:
Część wyposażenia cerkwi znajduje się w Łańcucie. Zajrzałem również na stary cmentarz z zachowaną oryginalną kamieniarką:

Pogadaliśmy dłuższą chwilę. Zreflektowałem się, że na nocleg to chyba trza będzie z agro skorzystać. Pomocnej informacji udzieliła jedna z mieszkanek Bystrego, zatem komu w drogę...temu wrotki. Do Lipia kulam asfaltem, a bo to pierwszy raz? Doczłapałem pod wskazany adres, mam nocleg. Może to i dobrze że w agro, wieczorem lunęło. Gorąca kąpiel, kolacja i oddaję się w objęcia Morfeusza.

17.05.2021 

Lipie, agro - Dwernik, agro

Po mglistym poranku nie ma śladu. Warunek ociera się o "żyletę". Nie ulegam euforii, nadciąga załamanie pogody. Dodatkowo sms-y odnośnie pogody dostaję od Satana i Krzysztofa. Póki co, cieszę się piękną pogodą. Po śniadaniu opuszczam pensjonat i kieruję się w stronę Lutowisk. Nie mogę sobie odmówić odbicia z trasy. Uznałem, że warto będzie odwiedzić stary cerkiewny cmentarz, na terenie którego znajduje się ruina dzwonnicy - bramy:
Przeważnie jest tak, że w niedużej odległości od cerkwiska znajduje się greckokatolicki cmentarz. Lipie nie odbiega od normy:
Z takim nagrobkiem jeszcze się nie spotkałem:
Chrystus ukrzyżowany:
Natomiast po cerkwi pw Soboru Matki Bożej zostało trochę blachy i podmurówka:
Pierwszą cerkiew w Lipiu ufundował król Zygmunt August w 1567 roku. Ostatnia cerkiew wybudowana w 1900 roku, była bardzo podobna do tej w Bystrem. Niestety, w nocy z 17 na 18 maja 1981 roku spłonęła. Podczas pożaru cerkwi miał spłonąć również dach dzwonnicy. Opuszczam cmentarz i będąc już za ogrodzeniem dostrzegam kameralną wiatę:
Wbiłem odpocząć. Obok wiaty znajduje się grób:
Wracam do drogi na Lutowiska, do których kulam asfaltem. Jest dosyć ciekawie. Okazuje się, że parking oferuje przyzwoite miejsce odpoczynku, które jest kawałek oddalone od parkingu. Podczas "oględzin" obiektu stwierdzam, że to miejsce zbytnio nie jest odwiedzane:
Okazuje się również, że można być dobrze zakamuflowanym przy centrum parkingu :))
Dalej łoję asfaltem, parafrazując klasyka. Mijam czynny kamieniołom, wczoraj obcinałem na niego "z góry". Docieram do wiaty:

Delektując się sielskością okolicy widzę, że podjeżdża do mnie Straż Graniczna. Rutynowa kontrola dokumentów, pada również rutynowe pytanie:

 - obywatel Polski?

Po "sakramentalnym tak" rozmowa przechodzi na pełny luz, po czym żegnamy się w dobrych humorach. Melduję się na punkcie widokowym nad Lutowiskami. Z przyjemnością obcinam na Berdo, niebawem dotrę pod ten grzbiet od innej strony:
Miło popatrzeć na Otryt z Trohańcem, a do Stanicy Kresowej Chreptiów za chwilę dotrę:
Magura Łomniańska/UA/:
Pozdrowienia znad Lutowisk:
My tu gadu, gadu, a w Stanicy Kresowej posiłek stygnie. Dzida! Uwalam się w "centrum dowodzenia":
Mam do wyboru pierogi ruskie lub jajecznicę. Przecież wybór jest jasny, prosty i klarowny:
Pora się zwijać. Ruszam do "city". Lutowiska w latach 1945-1951 były w granicach ZSRR pod zmienioną nazwą Szewczenko. Zatrzymuję się przy pięknej drewnianej willi powstałą na początku XX w., dawnej szkole żydowskiej, spotkałem się z informacją, że była też placówką WOP. To chyba ostatni budynek starej zabudowy Lutowisk:
Zajrzałem do ruiny murowanej synagogi:
Potrzebuję jeszcze podjąć jakieś środki ze ściany płaczu i uwalić się na chwilę przed dalszą częścią wędrówki:
Po odpoczynku czas udać się na cmentarz żydowski. Jest drugim co do wielkości po Lesku cmentarzem żydowskim:
Przyznać trzeba, że cmentarz położony jest bardzo urokliwie:
Opuszczam kirkut:
Zamierzam dotrzeć do Smolnika. Korzystam z dobrej pogody, bo jutro zapowiada się klapa. W górę serca zatem:
Docieram na punkt widokowy. Sceneria "bardzo" majowa. W dobrym tonie będzie uwalić się w trawie wśród mleczy. Berdo od drugiej strony:
Leżę w trawie i odpoczywam, jestem na łączach z Satanem. Życie bywa straszne:
Dalsza trasa przebiega na kreskę. Korzystam z pogody ile wlezie:
Schodzę do drogi, profilaktycznie trochę asfaltu na chęć życia. W drodze do Smolnika:
Bardzo dobre wrażenie zrobiła na mnie gospodarstwo agroturystyczne Wilcza Jama, w której zamierzałem się zatrzymać. Odpuściłem, celowałem w Dwernik. Mijam kozi wypas i docieram do cerkwi greckokatolickiej z 1791 roku p.w.  św. Michała Archanioła:
Od 2013 roku cerkiew wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Posiedziałem jeszcze jakiś czas. Uwielbiam ciszę jaka otacza cerkwie. Na parking podjeżdża kilka samochodów, czas na mnie. Schodzę ponownie do szosy. Kozi wypas ma się dobrze:
Cerkiew na odchodne:
Ostatni punkt programu to kładka o konstrukcji podwieszanej w Dwerniczku:
Za chwilę dotrę na miejsce. Widok na San:
Cisza i spokój, uwielbiam ten klimat:
Pora wracać do drogi na Dwernik:
W Dwerniczku nic mnie w oko nie wpadło odnośnie noclegu. Przy wodopoju zatrzymuję się, muszę golnąć wody pomocnej:

Nie mam żadnego pomysłu na nocleg, w głowie mam tylko Dwernik, tam się będę martwił. Ruszam. Nie uszedłem kilometra, gdy zatrzymuje się samochód. Dwie sympatyczne panie wracające z wycieczki przechwytują mnie. Okazuje się, że w Dwerniku mają "metę" z podobno wolnym jeszcze miejscem. Wygląda na to, że problem z noclegiem się rozwiązał. Wiata lub namiot na tę noc odpada, załamanie pogody nadciąga, co już daje się odczuć. Krzysiek z Satanem czuwają, dostaję esa z fatalnymi wieściami. Dodatkowo z RCB dostaję esa, że w najbliższym czasie duże prawdopodobieństwo podniesienia stanu wód z powodu ulewnych opadów. Z szefową dogadałem się w ten sposób, że jeżeli jutro będzie lało to zostanę na kolejną noc. Mając pokój do dyspozycji biorę pod uwagę, że jutrzejszy dzień spiszę na straty. Za to w kuchni siadam z moimi wybawczyniami na pogaduchy. Dziewczyny ratują mnie kilkoma kromkami chleba, dostaję dwa jajka na jutrzejszą jajecznicę. Gdzie mnie będzie lepiej? Kończymy pogaduchy. Kąpiel i sen. Leje. Dobranoc.

18.05.2021 

Dwernik, agro - Zatwarnica, hotel

Zbudziłem się około piątej nad ranem, nadal pada. Przyjmuję na klatę warunki zastane, zatem wskakuję jeszcze do łóżka, w końcu mam czas. Do ósmej bimbałem na wszystko, później zacząłem się krzątać. Na śniadanko dałem sobie jajecznicę z jajek, które dostałem od Ewy i Grażyny. Czas mija nieubłaganie i w końcu przestaje padać! Podejmuję decyzję i czas na pakowanko. Na Dwerniku Kamieniu wizytę sobie daruję i tak guzik z widoków:
Szefową informuję, że opuszczam pensjonat przed godziną 11-stą. Z dziewczynami się żegnam i ruszam do Nasicznego. O ile wczoraj San był w miarę czysty, o tyle dzisiaj potok Dwernik serwuje "kawę zbożową":
Do Nasicznego drepczę asfaltem, muszę po prostu przepękać ten odcinek. W Dwerniku zastaję otwarty kościół, który zbudowany został z materiałów rozebranej cerkwi w Lutowiskach. Zajrzałem:
Jednak trafia się gratka na początku Nasicznego, przydrożny krzyż z datą 1945:
Docieram do wiaty. Miejsce znane z noclegu podczas jesiennego melanżu w 2018 roku. Idę jak do siebie!
Fart dopisuje. W palenisku się żarzy. Pod wiatą opału od groma, dorzuciłem co nieco, niech się pali. Przeczekuję opad w wiacie delektując się wczorajszymi waruneczkami, dzisiaj jest totalny gnój. Do Zatwarnicy zamierzam dotrzeć boczną ścieżką rowerową "Przez Bieszczadzki Las". Korzystając z przerwy w opadzie opuszczam wiatę, bardzo mocno brałem pod uwagę aby w niej zostać. Po drodze zaczyna ponownie padać. Zatrzymuję się i zastanawiam nad powrotem do wiaty. Nie, decyduję się na marsz. Lekko zziębnięty docieram do kolejnego pensjonatu, który znajduje się na trasie rowerowej. Znakomite miejsce na biwak, dużo miejsca na namioty. W tych waruneczkach ma się marnie, normalnie mrok:
Długo w niej nie siedzę, wychładzam się błyskawicznie. Do połączenia się ze szlakiem czerwonym mam ok. 2 km, ruszam bo zaczyna mną telepać zimno. Po ok. 30 minutach docieram do krzyżówki ze szlakiem czerwonym. Obejście Dwernika Kamienia poszło sprawnie, czerwonym szlakiem idę do skrzyżowania z zielonym. No i jestem:
W bieszczadzkim lesie:
Przede mną zejściowy odcinek do drogi leśnej. Zaczyna lać, bo dawno nie padało. Docieram do drogi leśnej przy której jest wiata:
Kolejna przerwa, leje. Wyciągam telefon, zanosi się na długą przerwę. Mam zasięg, o dziwo. Dzwonię do domu, później do Satana. Ten ze mnie szydzi, co z "godnościom" przyjmuję. Faktem jest, że namiot nawet za podgłówek nie posłużył i też muszę przyznać, że nie dopuściłem do jego zmoknięcia :)) Opad maleje, ruszam do wodospadu, a raczej kaskady. Kiedyś przed budową drogi w latach 60-tych XX w., wodospad był wyższy i efektowniejszy, nazywał się Szepit. Budowniczowie drogi "poprawili" wodospad za pomocą materiałów wybuchowych, celem pozyskania kamienia do budowy drogi:
Mimo wszystko miejsce jest godne odwiedzenia. Zbieram się. Wszystkie drogi i tak prowadzą do Zatwarnicy, ostatnia prosta :)

Jestem na miejscu. W wiacie przystankowej zostawiam plecak i muszę "obcykać" na czym stoję. Sklep spożywczy już zamknięty, deszczyk siąpi. Na bezczela idę do hotelu zadać pytanie. Sądziłem, że będzie zamknięty, a tu taka niespodzianka. Dostaję pokój, idę po klamoty. W recepcji "rządzi" bardzo sympatyczna Ukrainka. Okazuje się, że w kuchni zostało co nieco, zatem zamawiam pomidorową z lanymi kluseczkami, pierogi bojkowskie i kompot. Wracam na "pokoje", dostałem wariant z balkonem. Szybki prysznic, salto na tapczan i rozmyślam o tym co dzisiaj "przeżyłem". Było krótko, acz treściwie. Oczy mnie się zamykają. Dobranoc.

19.05.2021 

Zatwarnica, hotel - Bacówka PTTK Jaworzec

W nocy padało. W cenę pokoju wliczone mam śniadanie. Rankiem "obcinka" w kierunku z którego wczoraj szedłem, jest słabo:
Schodzę do restauracji na śniadanie. Obsługuje mnie wspomniana wcześniej Ukrainka, która bardzo miło mnie zaskoczyła. Z menu wybrałem jajecznicę + dodatki szwedzkiego stołu. Na deser "z zaskoczenia" wjeżdżają racuchy:
Było pysznie! Po śniadaniu poszedłem do sklepu i pokręcić się po okolicy. Okazuje się, że Zatwarnica pensjonatami stoi:
Uwagę moją zwróciła miniatura cerkwi w Zatwarnicy p.w. Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja:
Cerkiew oraz zabudowa wsi została spalona w 1946 roku podczas wysiedlania mieszkańców. Zatwarnica była jedną z największych miejscowości w Bieszczadach. Podczas prac porządkowych na cerkwisku mieszkaniec wsi znalazł jeden z trzech krzyży, który prawdopodobnie pochodzi ze spalonej cerkwi:
Odwiedziłem również chatę bojkowską:
Pożegnanie z Zatwarnicą, jedyne takie miejsce na ziemi. Na pewno tu wrócę:
Przede mną droga do Suchych Rzek. Spotykam pomnik budowy drogi. Da się jeszcze odczytać treść inskrypcji: "Drogę budowała dolnośląska jednostka KBW 4 0? 1963"
Oczywiście drogę budowali więźniowie. Podobny pomnik jest przy drodze, którą wczoraj schodziłem do Zatwarnicy, musiałem pominąć. Nie da się ukryć, Bieszczady:
Suche Rzeki i Terenowa Stacja BdPN:
Zrobiłem tutaj przerwę. Jest możliwość noclegu w tym kompleksie. Pora się zbierać, w kierunku Przeł. Orłowicza:
W wiatuni wyrównuję oddech:
Jeszcze chwila. Na Przełęcz Orłowicza nie idę, odbijam na czarny szlak:
Widoki spod Smereka naprawdę godne:
Akcent zimowy:
Na czarnym szlaku:
Czas mam dobry. Zanim udam się na Berdo 968 m odpocznę w lesie:
Miałem dostęp do internetu, uaktywniłem się na blogu Laynn-a :) Kurz otrzepawszy ruszam dalej. Spod Berda spoglądam na Smerek 1222 m:
Powoli zbliżam się do Jaworca. Czyżby Pasmo Łopiennika?
Mijam kolejną wiatę pod Krysową. Za trzy kwadranse powinienem być na miejscu. W Jaworcu byłem tylko raz w 2003 lub 2005 roku. Bacówka PTTK Jaworzec, melduję w nowej odsłonie:
Atrakcyjności położenia bacówce odmówić nie można. Na dzisiaj wystarczy, kończę bieg. Nocleg w Jaworcu miałem planowany od dłuższego czasu. Żal by było zmarnować okazję:
Z racji dobrej pogody uwaliłem się na ławkach. Po jakimś czasie zamówiłem obiad i nocleg. W bacówce była jakaś grupa i z miejscami problem. W związku z tym skorzystałem z drugiego lokalu, pokój 4 - osobowy bez współspaczy:
Z tego rozwiązania byłem zadowolony, bo w pokoju obok kimał bazowy z Łopienki z kumplem, zatem było o czym rozmawiać. Do dyspozycji przypadł mnie pokój o dumnie brzmiąco nazwie GSB. Warunki bytowe zabezpieczone, korzystając z dobrego dnia poszedłem na spacer po nieistniejącej wsi Jaworzec, która ulokowana była na prawym brzegu Wetlinki. Zaczynam od cmentarza na którym znajdowała się kaplica św. Dymitra:
Opuszczam cmentarz:
Docieram do krzyża pańszczyźnianego z 1848 roku, obecnie postawiony krzyż jest repliką:
Trasa jest wyznakowana. Odwiedzam kolejne miejsce. Piwnica gospodarcza:
Za chwilę docieram do fragmentu rekonstrukcji chaty bojkowskiej należącej do Wasyla Kaczora. Usytuowana była w centralnej części wsi, nieopodal cerkwi pw św. Wielkiego Męczennika Dymitra, do której podążam. Cerkiew została zniszczona po 1947 roku. Oto co z niej zostało:
Z przycerkiewnego cmentarza nie ostał się żaden nagrobek. Krzyż pochodzi ze zwieńczenia cerkwi, wcześniej uchodził za pańszczyźniany. Do życzenia pozostawia cokół na którym go wyeksponowano. Pasuje jak pięść do nosa. W miejscu wejścia do cerkwi postawiono drzwi:
Kończę spacer po terenach, gdzie kiedyś tętniło życie. W 2012 roku oddana została ścieżka historyczna "Bieszczady Odnalezione", Jaworzec jest jedną z trzech wsi, pozostałe to Łuh i Zawój. Wracam do bacówki. Zahaczyłem jeszcze o Wetlinkę. Obcinką na podstawę jednego z filarów mostu kończę zwiedzanie:
Czas na kąpiel i kolację, po której wylegliśmy z Arkiem na werandę naszej posesji. Baza namiotowa w Łopience była głównym tematem, po czym rozeszliśmy się na pokoje. Przed snem ostatnie łypnięcie na bacówkę:

Sen mnie łamie. Dobranoc.

20.05.2021 

Bacówka PTTK Jaworzec - Łopienka

Dobrze spałem. O świcie wylegam na zewnątrz. Poranek serwuje pełne zachmurzenie i szansę na opady. Nie jest dobrze. Niebawem wylega Arek ze swoim psem, a także jego kumpel. Śniadanie spożywamy na zewnątrz:
Arka pies Timer, przemiła psina:
Po śniadaniu pakuję bajzel, rozliczam pobyt i żegnam się. Z Arkiem może się kiedyś spotkamy w Łopience na bazie? Czas pokaże. Odwiedzam retorty w Jaworcu:
Ciekawe, czy wypał węgla tutaj jeszcze się odbywa? Jaworzec żegnam widokiem na Wetlinkę:
Niebawem znajdę się lewym brzegu Wetlinki. Docieram do Łuhu. Pod wzgórzem cerkiewnym zostawiam plecak. Trafiłem z wizytą na gościa, który robił ogrodzenie. Jak głosi tablica informacyjna, znajdowała się tutaj cerkiew pw św. Mikołaja. Do naszych czasów przetrwał drewniany krzyż postawiony w 1938 roku z okazji 950 rocznicy chrztu Rusi:
Łuh przestał istnieć 10 maja 1947 roku. Ostatni mieszkańcy zmuszeni byli opuścić swoją wieś. Z pracownikiem chwilę pogadałem i pora się zbierać, opuszczam Łuh:
Kierunek Zawój:
Trasa fantastyczna na rower. Na szczęście docieram do Zawoju, trasą jestem trochę znużony. Parkuję w wiacie:
Udaję się na cerkwisko. Trza się odrobinę wdrapać, jestem u celu:
Cerkiew w Zawoju spaliło Wojsko Polskie w 1947 roku, kilka miesięcy po zakończeniu Akcji "Wisła". Na uwagę zasługuje grób Pelagii Szczerby, która zginęła w 1947 roku niosąc mężowi jedzenie na pole, taka informacja widnieje na tablicy informacyjnej. Nieco inaczej to widzi  mieszkaniec Zawoju. Podobnie jest z historią cerkwi, którą rozebrano a nie spalono. Do Dolnego Zawoju nie schodzę. Kulam dalej, w Rezerwacie "Sine Wiry":
Ostatnia wiata w "Sinych Wirach":
Jeszcze trochę wysiłku i melduję się na parkingu. Podczas odpoczynku uwagę moją zwraca przystanek PKS, a raczej jego logo. W Lutowiskach też się taki ostał :)):
Z utęsknieniem ruszam na ostatni odcinek dzisiejszego dnia, do Łopienki. To miejsce jest przepiękne. Docieram do drugiego parkingu i odbijam w lewo, starą, poczciwą, bieszczdzką ściechą. Niestety, ktoś wpadł na "genialny" pomysł robiąc ścieżkę dydaktyczną, która wg mnie nie wiem czemu ma służyć. "Walę" po staremu:
Po pewnym czasie decyduję się na "biało-czerwony" kwadrat nowej ścieżki. Jak dla mnie jest to maksymalna ściema. Doświadczyłem ostatnie 20 minut jako dojście do wiaty, którą postawiono w 2013 roku w miejscu gdzie dawniej mieściła się karczma:
Jeszcze chwila i na odpoczynek uwalam się w Łopience, jednym z najpiękniejszych zakątków Bieszczadów. Cerkiew w Łopience jest najstarszą murowaną cerkwią w polskiej części Bieszczadów. Widok cerkwi mnie powala. Siedząc na ławce obserwuję grupę, która przybyła na koniach. Rozmawiam również z turystką z Bielska Białej. Wkrótce się żegnamy, moja rozmówczyni idzie w kierunku Korbani, a ja zostaję tutaj. Po chwili doznaję olśnienia. Przecież nie muszę iść do bazy namiotowej, skoro mogę zostać w Łopience! Ostatnie jej słowa utkwiły mnie w głowie: "przecież masz namiot". Jakbym proch odkrył! Jak mógłbym odpulić takie miejsce:
Pokręciłem się tu i ówdzie:
Po czym rozbiłem namiot, przyniosłem drzewa na noc. Gdybym odpuścił biwak tutaj, musiałbym iść do "spowiedzi", na bank!
To, że ostatni nocleg wypada pod namiotem to małe miki, ale w Łopience i tu jest hak :) Rządzę, opału powinno starczyć do rana. Bez Fiskarsa bym zginął, ciąłem całkiem przyzwoite pniaczki. Siedzę już wieczorem przy ognisku i rozważam swoje położenie:
I pojawia się pytanie, a co, jak niedźwiedź podejdzie? Dorzuciłem do ogniska:

Wieczorny ogląd, co by w nocy darmo nie wychodzić i dorzuciłem do ogniska, aby nie zgasło. Dobranoc.

21.05.2021

 Łopienka - Baligród - Sanok - Wrocław

Niedźwiedź w nocy nie przyszedł, ale miałem innego pasażera - lis wpadł "z cicha pęk". Kuchenkę zostawiłem na noc na stole i lis porwał mnie czerwoną plastikową miseczkę, którą znalazłem w trawie kilka metrów od stołu. Rankiem żarzyło się jeszcze, to dorzuciłem trochę drwa. Racje żywnościowe wyczyszczone, wyzerowałem to co zostało. Nadchodzi czas powrotu. Pogoda za koniec imprezy dopisuje. Zwijam obozowisko i w drogę, do bazy namiotowej:
Już chyba niedaleko :)
W bazie namiotowej chwila odpoczynku. Rozmawiając z Arkiem w Jaworcu, sugerował, że może być nieciekawie na bazie, w ubiegłym roku "Łopienka" nie działała:
Okazuje się, że nie jest najgorzej. Spodziewałem się czegoś znacznie gorszego. Mijając miejsce przeznaczone do kąpieli był nawet na prowizorycznej półeczce jakiś "perfum", urocze! Potęgi Pasma Łopiennika doświadczam podczas podejścia na szczyt, jak i podczas zejścia do Baligrodu. Będąc już na grzbiecie Łopiennika przez chwilę mam widok na Łopienkę:
Zasapany prawie u celu, Łopiennik 1069 m:
Tak, tablica jest na swoim miejscu:
"Małe 5" należy się:
Wychodnie skalne na Łopienniku:
Po odpoczynku ruszam, zanosi się interwałowo. Człapię lasem, widok otuchy dodający, jak mniemam pakiet z Durną w tle:
Zanim dotrę na Durną chwila mnie schodzi, przed atakiem szczytowym padam w trawę:
W zdrowiu docieram na Durną 979 m :
Berdo będzie ostatnim szczytem który focę. Wysokość szczytu chyba nie jest do końca ustalona, mapa podaje 893 m, przewodnik 892 m a tabliczka 890 m. Słów mnie brak :))
Dalsza trasa to rajd góra - dół, bagienka, itp. Dwóch cross-owców zakopało się na pewnym OS-ie. Poza tym, mijająca mnie damska grupa zadaje najlepsze pytanie: daleko jeszcze do Durnej? Lekko przeciorany docieram do zejścia z grzbietu => Baligród. Schodząc w mig pojąłem pytanie dziewczyn, potęga tego pasma w pigułce. Stromizna jak diabli. Szlak niebieski wyprowadza do pomnika żołnierzy poległych w walkach z UPA 1.04.1947 roku w Łubnem k/Jabłonek. Przyglądałem się, ale tablicy z 29 nazwiskami nie znalazłem. Miejsce tablicy przykryte flagą:
Do Baligrodu "parę metrów":
Po drodze uwalając się w wiacie przystankowej, poszedłem po wodę, dostałem 1,5 l Żywca n/gaz. Połowę wytrąbiłem na raz, bo nie mogłem języka od podniebienia odkleić. Melduję się w Baligrodzie ok. godziny 16.20:
Stały fragment zakończenia pieszej imprezy. "Za cudowne ocalenie":
Impreza trwa nadal. Odpalam "komórkie", dzwonię do Neo-Busa z zapytaniem, czy kurs z Baligrodu do Wro o 22.55 jest aktualny? Okazuje się, że nie. To jest kurs wakacyjny obsługiwany od czerwca. Brawo, mam przeczucie graniczące z pewnością, że jedynym środkiem wydostania się w kierunku Sanoka będzie autostop. Zgłodniałem. Wbijam do "markietu" uzupełnić kalorie, po czym ruszam na trasę wylotową pomachać grabą. Około pół godziny "walczyłem". Zlitował się nade mną bardzo sympatyczny Sanoczanin, trafia się kurs do Sanoka! O 23.50 mam kurs do Wro, więc czasu od pyty. Po drodze rozmawiamy. Okazuje się, że mój dobrodziej jest "skrzywiony" rowerowo. Wspominam mu, o serpentynach w okolicy Wujskie, które w ub. roku musiałem odpuścić podczas przejścia szlaku Przemysko - Sanockiego. Gość mnie oświadczył, że zawiezie mnie tam, odjęło mnie mowę. Meldujemy się na parkingu. Obcinam w kierunku Łopiennika, czyli miejsca z którego niedawno wróciłem:
Zawsze twierdziłem, że pozornie małe gesty tworzą wielkie rzeczy. Chciałem dorzucić się chociaż do paliwa, ale i tu poległem. Sanoczanin zagroził, że wyrzuci pieniądze! Nie protestowałem. Zostaję dostarczony na dworzec autobusowy, dziękując za wielkie serce żegnamy się. Poszedłem z tych nerwów na lody. Na piętrze DA otwarta jest pijalnia czekolady, w której serwują same dobroci. Mailowo rezerwuję miejsce a autobusie, bilet nabędę u kierowcy. Dworzec Autobusowy w Sanoku by night:
Nie pozostaje mnie nic innego jak cierpliwie czekać do godziny 23.50 na autobus. Mam czas, poczekam...
Zasadniczo to już koniec. Podczas samotnych wędrówek mam tak, że nie czuję się samotny. Najlepsze rzeczy to te nieprzewidziane. Mam na myśli dwie dobre kobiety - Ewa i Grażyna - z Mazowsza, które mnie zabrały, pomogły przy noclegu, a rzecz najważniejsza, która mnie w pył rozbiła, to kilka kromek chleba i dwa jajka, które dostałem. Ostatnio tak "znakomitą" jajecznicę jadłem w 2017 roku podczas przejścia GSB, gdzie od właścicielki pensjonatu dostałem jajka. Wielki ukłon dla bardzo życiowego Sanoczanina, który nie dość, że pomógł dostać się do Sanoka, to jeszcze podrzucił na punkt widokowy na parking. Takie sytuacje to dodatkowa wiśienka na torcie podczas wędrówek, takich gestów się nie zapomina. Podziękowania także dla Satana i Krzysztofa za cenny serwis pogodowy. Żyjcie wiecznie!
Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Łopienka w tym sezonie będzie działać, jest też szansa na jakąś rozsądną stabilizację na przyszłość. Fajna trasa Bieszczadem mniej znanym, a zdecydowanie niemniej ciekawym :)

    PS. "Temu piesu" na imię Tajmyr:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mają poprawiać wiatę bazową, ponoć "osuwa" się. Za "imię" psa dziękować, źle usłyszałem :))

      Usuń
    2. To popularna pomyłka, o ile mi wiadomo:))
      O potrzebie remontu wiaty słyszę od dobrych *nastu lat, może dożyję:)

      Usuń
  2. Czekałem cierpliwie co z tego Bieszczadu się wykluje i widzę nie było źle. Rozkmiam teraz moje 3 pogórza . Zacząłem od Lipnicy Murowanej i zbliżam się do Ciężkowic . Ładne widoki , z Jammej widziałem Tatry . Szlaki miejscami słabo oznakowane a turystów szt 3 spotkałem . Pozdrawiam Dynidor

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super. Pogórza są bardzo wdzięczne widokowo. Pozdrawiam z Lubomierza.

      Usuń
  3. Kawał nieznanej (w każdym razie dla mnie) Polski. Wiele z ukazanych przez Ciebie miejscówek aż się prosi, żeby rozwalić się na nich wieczorem z namiotem. Oglądam te foty w pełnym powiększeniu na monitorze i widzę, że ten system Olympusa naprawdę robi robotę, ostrość obrazu i plastyka bdb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Węsząc od jakich paru miesięcy pozytywną zmianę w foteczkach, popartą zapewne wymianą foto aparatu, już zbierałem się na odwagę aby niedyskretnie zapytać co to za Olympus w akcji, tymczasem Dave niechcący potwierdził moje obawy :)

      Usuń
    2. Dave, dziękować. Co się tyczy wyjazdu, miejscówki są wyborne.
      Lapetti, OM-D E-M5 Mark II

      Usuń
    3. Menelu a jakie szkło?
      przesiadłem się na bezlustro Olka jakiś czas temu i szukam optymalnego rozwiązania dla zabawy matrycą 4/3 w terenie
      jedno trzeba przyznać Olek robi zdjęcia ostre jak żyletka, czasem zdałoby się nawet leguśko odostrzyć bo się można skaleczyć o monitor.
      Wyprawa i tereny - bajka, wiele miejsc gdzie słychać tylko własne myśli.

      Usuń
    4. W zestawie dostałem kita 14-150, 4-5,6. Poza tym dałem se stałkę od Panasonic Lumix 25, 1,7 oraz szeroki kąt Olka 9-18, 4-5,6. Rozważam w przyszłości coś z serii pro, ale to inna półka cenowa.

      Usuń
    5. No właśnie brakuję mi szerokiego kąta! w takim razie jakie wrażenia z Zuiko 9-18 mm f/4-5,6?

      Usuń
    6. Mam go od niedawna, jeszcze "boję" się użyć :)). Oczywiście podzielę się wrażeniami z użytkowania. Zbiera pozytywne opinie.

      Usuń
  4. Dla mnie tereny też nieznane, oprócz tych koło Bacówki w Jaworzcu. No i było się przy cerkwi w Żłobku.
    Tym bardziej miło jest poczytać dobrze napisaną lekturę popartą, jak Koledzy zauważyli fotami z Olympusa :-)

    Pozdro Panowie! ;-)


    Satab

    OdpowiedzUsuń
  5. Kufa, uspokoiłeś mnie. Sataba to ja nie znam, ale Satana to i owszem :))

    OdpowiedzUsuń
  6. No to żeśmy równocześnie rozpoczęli wyjazd. Nawet mój pierwotny plan był aby zacząć w UD, jednak trochę musiałem to zrewidować, doszło jeszcze zmęczenie i ciut mniej urobiłem, niż planowałem, ale i tak zadowolony jestem z powrotu po nastu latach w Biesy. Szkoda tego piwa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ustrzyki Dolne jako miejsce startu to dobry kierunek, na pewno mniej znany. Może kiedyś uda się posiedzieć...przy herbacie z cytryną :))

      Usuń
    2. Albo wiśniówce. Uwielbiam ją w górach :)

      Usuń
  7. Ten końcowy biwak przy cerkwi w Łopience wygląda fantastycznie, wczesna wiosna jeszcze bardziej podniosła urok tego miejsca. Tym trudniej mi odżałować moją niemożność dołączenia na ostatnie dni szlajanka.

    PS
    Przyszło mi przekazywać same złe wieści pogodowe, a Ty jeszcze dziękujesz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostaje mnie tylko potwierdzić, Łopienka to bieszczadzki TOP. Liczę, że będzie nam dane posiedzieć przy ognisku, giętą upiec.

      Usuń
  8. Solidna wyrypa. Powinieneś zrobić jakąś mapę z wiatami nadającymi się do noclegu :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekawa wycieczka. Trochę pochodziłeś wśród zapomnianych cerkwi i cmentarzy.

    Ten fragment jak przechodziłeś przez wyższą część Bieszczad, pokazuje, że jeszcze tam mocno nijako było. Zima długo trzymała w tym roku.

    Kilka dni pogody jednak Ci się trafiło. Nie było tak źle chyba pod względem warunków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten warunek nijaki występował od okolicy 1000 m. Nawet buki pąków jeszcze nie puściły. W sumie dwie noce były bardzo mokre.

      Usuń

Prześlij komentarz