Pogranicze Bieszczadu i Beskidu Niskiego 3-8.09.2016


Bieszczad i Beskid Niski , to na mój menelski gust nadal temat, którego nie ma czym, a także nie da się niczym zastąpić.
Jako, że sezon urlopowy w pełni, a dawno mnie tam nie było, spakowałem szafę i pojechałem. Trasę tak zmajstrowałem, że namiot okazał się zbędny/służył za podgłówek/, a wynająć oprócz pokoju można nawet domek... a co! Żyjemy przecież w wolnym i pięknym kraju. Niniejsze szlajanko skłoniło mnie do pewnych przemyśleń w kwestii konceptu zimowego. Otóż jest zajawka zapodania rakietowego bez namiotu, w myśl zasady:
- w zgodzie z naturą.
Bardzo cennym doświadczeniem byłby nocleg zimowy na Korbani. Ale dobrze, chwilowo to pieśń przyszłości...



3.09.2016

Wrocław - Rzeszów - Komańcza - Jawornik


Pierwszy raz w Bieszczady zawitałem podczas wakacji w 1980 roku, do Komańczy wówczas dotarłem pociągiem z miasteczka Zagórz. To utkwiło mocno w mojej pamięci, pociąg pełny "plecaków", grupki na podłodze pociągu przygrywały na gitarach umilając czas podróży. Jako, że sobotnio-niedzielne połączenie "Bieszczadzkiego Żaczka" relacji Rzeszów - Łupków działa, pomyślałem sobie, że warto się "karnąć". We Wrocławiu zakupiwszy bilet wcześniej, oczywiście bez gwarancji miejsca siedzącego. Zapytałem w kasie upewniając się, czy w pociągu jest "Wars"? Poinformowano mnie, że jest więc podróż będzie klasyczna, paluszki + mineralna i uwalony w "Warsie" docieram do Rzesza trzy kwadranse po północy. Do 6.30 trochę czasu mam więc krążę tu i tam. Trąciłem zapiekankę, zajrzałem do poczekalni, do której zajrzała również horda imprezowiczów, w pewnym momencie zrobiło się bardzo głośno. Postanowiłem ewakuować się na zewnątrz. Doczekawszy wschodu słońca na stacji Rzeszów Główny :


Za chwilę będzie podstawiony "żuczek", z wielką przyjemnością uwalę się w ciepłym wagonie. Zajechany jestem jak kucyk fotografa. Noc zarwana, ale co tam, ruszam za dwie dychy z hakiem na plenerowy przejazd do Komańczy. Trasa jest wg mnie na tyle atrakcyjna, że nie jest to moja ostatnia przejażdżka tą trasą, po czterech godzinach docieram do miejsca docelowego :


Wysiada ze mną m.in dwóch gości z Trójmiasta, z którymi idziemy do sklepu uzupełnić zapasy i na śniadanko postanawiamy zajrzeć do "Leśnej Willi", czyli schroniska PTTK, które schroniskiem nie jest. Mam z tego faktu niezłą bekę. Nowi najemcy wspomnieli podczas rozmowy, że jednym z powodów za taki stan rzeczy jest brak podjazdu dla osób niepełnosprawnych:


W drodze do schroniska, które schroniskiem nie jest :)) odczuwam wkładkę, która mnie się podwija. Jako, że na tę, taką, tą wędrówkę przyodziewam nowego dużo ważącego, a skórą wyprawionego Stratosa od Gaerne muszę uważać na takie defekty, bo zgnoić sobie stopę jest bardzo łatwo. Po śniadanku na werandzie pytam chłopaków o jakąś taśmę, znajduje się plaster, srebrna taśma i przy rozważaniach na trzy głowy przy herbacie z cytryną robimy "prowizorkę", która da radę do końca mojej imprezy. Żegnając się, zapraszam chłopaków na wspólną wędrówkę do Jawornika, jedno z ostatnich dzikich miejsc Beskidu Niskiego, uprzedzając, że ryzyko zbłądzenia może być wkalkulowane w program wędrówki, z marnym skutkiem zresztą, bowiem postawili na Połoniny. Żegnamy się w zgodzie, dobrych humorach i rozchodzimy w swoim kierunku. Mnie się podobają takie tablice, "nachy" od razu falują :


Chociaż... ciekawe, czy nie lepszym pomysłem by było umieszczenie tabliczki ostrzegawczej o spotkaniu błądzonia, czyli diabła co wracających z "kufloteki" na manowce prowadzi. Wkraczam w to, co lubię, szanuję itd:


Czerwona ściecha dydaktyczna prowadzi mnie do celu, czyżby?


Nie, nie... za chwil parę ukaże się żółta :


To pewnie robota mamun, czyli przebywających w zbożu /w tym przypadku lasach/ dziewic leśnych o modrych oczach i płowych włosach ;-) Beskid Niski, który cenię, wielbię, za to, że jest, taki a nie inny :


Ale nic to, brnę dalej. Trochę się motam, łapię prawidłowy kierunek, kolejny niewielki bród i wkraczam do Jawornika :


Ostatnie moje i Franka poszukiwanie dojścia do Jawornika po ciemaczu, skończyły się pobytem w studni, gdyby nie jego pomoc w wydostaniu się z niej, miałbym duży problem. Teraz kroczę dumny i blady:


Jawornik wita mnie również typowymi dla Beskidu Niskiego widokami, czyli duszy ukojeniem :


Wieś ciągnęła się wzdłuż potoku o tej samej nazwie wraz z jego dopływem. Jawornik założony w 1546 roku, wchodził w skład starostwa sanockiego. W 1921 roku liczył 71 domów i 425 mieszkańców. Oskar Kolberg pisał w XIX wieku, że wieś nie cieszyła się dobrą opinią, że w gusła, upiory lud wierzył mocno.
"I tak we wsi Jawornik nad rzeką Osławicą może nie ma ani jednego człowieka pochowanego na cmentarzu, który by nie miał wbitego w głowę w ćwieka lub uciętej i w nóg położonej głowy." Też doczytałem gdzieś, że w pamięci dawnych mieszkańców wsi zachowały się różnego rodzaju legendy, m.in. o propastnyku, duch złego, który sprowadzał burzę na zasiane pole, niszczącym gradem zboże, zabijającym piorunem ludzi i bydło, o upirzu, dwóch sercach za życia, z których jedno umiera a drugie pozwala mu po śmierci po wsiach chodzić".


Pozostając w tekście Kolberga, zastanawia mnie taka rzecz odnośnie wiary w upiory. Ciekawa sprawa, jak zostało pochowane to dziecię ??


Krzątam się po cmentarzu :


Po przeciwnej stronie znajduje się miejsce po cerkwi p.w. św. Dymitra z 1843 roku, na fundamentach której stoi kaplica greckokatolicka, zbudowana została przez dawnych mieszkańców Jawornika rozproszonych po innych wsiach, m.in. w Rzepedzi :


W 1988 roku postawiono krzyż upamiętniający 1000-lecie chrztu Rusi:


Obecnie znajdują się trzy krzyże:


Zmęczenie daje znać o sobie, a miejscówki tej nie daruję. Jawornik jest dla mnie chyba najbardziej kameralnym i magicznym miejscem Beskidu Niskiego :


Jestem sam, instaluję się wewnątrz zajmując piętro :


Miejscówka pozytywnie mnie zaskakuje jeżeli chodzi o porządek, z podłogi można jeść. Jest to dla mnie najlepsza miejscówka w jakiej spałem, to miejsce przywraca wiarę w ludzi. Robię rekonesans po okolicy, powyżej pensjonatu znajduje się posunięta czasem wiata :


Ciekawi mnie, czy nadal tę bazę prowadzi SKPB w Lublinie lub Orkiestra p/w św. Mikołaja?? Zdecydowanie to miejsce posiada gospodarza. Pora na ognisko i kolację, drwa jest dużo przy chatce, mimo wszystko przyniosłem co nieco :


Wieczorem przed snem w chatce odrobina rozważań przy garnuchu herbaty...


Pora spać, wieczorem przychodzi grupa lokalnych na ognisko, w nocy trochę darcia mord słyszałem, ale po nieprzespanej nocy nie robiło to na mnie większego wrażenia, pławiłem się w cieple puchowego śpiwora.

4.09.2016

Jawornik - Rzepedka 708 m n.p.m. - Komańcza "Leśna Willa"



Ranek przepiękny, zapowiada się piękny i słoneczny dzień. Na śniadanko wychodzę na zewnątrz następnie pakuję bałagan, żegnam imprezowiczów i kieruję się do grzbietu, po czym na Kamień czerwonym szlakiem :


Na Kamieniu 717 m n.p.m. :


Zmieniam szlak z czerwonego na szwejkowski. Przejście grupą piaskowcowych skałek robi wrażenie, gdzieś łapię się nawet na widok "ku przyszłości" :


Szlak Szwejkowski utrzymany nie najgorzej, schodząc z Kamienia jednak w pewnym momencie szlak się kończy, nie ma nic :) Jest tylko ściecha, którą kontynuuję znaczną utratę wysokości i już wiem, że źle idę. Zbytnio się tym nie przejmując zbliżam się do poszukiwaczy skarbów ze swoimi sprzętami. Na pytanie o Rzepedkę, robią wielkie oczy, chyba nie wiedzą o co chodzi, wobec tego pytam:

- przepraszam, to gdzie ja jestem?

Okazuje się, że jak pójdę dalej prosto to dojdę do Karlikowa. Czyli jestem przed Przybyszowem. Odbijam w prawo na łąkę, celem ustalenia współrzędnych. Grzecznie grzbietem poza szlakiem schodzę do Przybyszowa :


W Przybyszowie, przechodzę obok najsławniejszej chaty z której wybiega ogromne psisko. Już po mnie, se myślę. Wcześniej dosyć często spotykałem namolną reklamę tej chaty, o możliwości wynajęcia i takie tam. Obecnie raczej nie skorzystam z propozycji. Kręcę do wyciągu, nie drzwiami to oknem do Rzepedki.


Lokal pod wyciągiem zamknięty a miejsce pod parasolami zarośnięte chaszczem, zasiadam na ławkach na "łyk borygo" przed atakiem szczytowym na Szeroki Łan 688 m n.p.m.


Do szczytu jeszcze kawałek, teraz dobrze widzę cel kolejnej imprezy w BN, Kuty jest kuty a następnie Dziady 647 m n.p.m., jakże honorne wyzwanie :


Szeroki Łan, teraz widzę jasno i wyraźnie, Rzepedka przede mną :


Już prawie, gdzieś musiałem przegapić odbicie do niej, rodzi w mojej biednej głowie kolejny pretekst, że trza tutaj się pojawić ponownie:


Przede mną przechadzka grzbietową, jasny szlak trafił!


Rzepedka 708 m n.p.m., przerwa na przerwę :


Na grzbiecie wieje jak diabli, zmienia się warun na bank, niebo zaczyna robić się szare. Nocleg pod namiotem nie będzie dobrym pomysłem, toteż skrócę sobie drogę, no i skróciłem. Po betonce stukam kamaszami do Szczawnego, parafrazując Macieja Maleńczuka :


Na skutek skrótu do Szczawnego szedłem lasem i w pewnym momencie miałem obawę, że się naprawdę zapędzę w rejony jakiejś gawry niedźwiedzia, ze skrótu do Rzepedzi oczywiście guzik wyszedł, co się upociłem to moje. Dochodząc do pierwszych zabudowań po wodę okazało się, że zapukałem do domu rodziców wczorajszych imprezowiczów, świat jest mały się okazuje. Chwilę pogadaliśmy i z uśmiechem do ósemki udałem się asfaltem do Komańczy, w końcu mam wprawę. Dotarłem jeszcze suchy. W Rzepedce przy odbiciu na Prełuki rozważałem duszatyński biwak, na moje szczęście odpuściłem. Kołuję do "Leśnej Willi" w Komańczy.

5.09.2016

Komańcza "Leśna Willa" - "Kibel Day"


Cały dzień przepękałem w schronisku, które schroniskiem nie jest. Cały poniedziałek lało. Zasadniczo nie ma o czym pisać, poza jednym małym wyjątkiem. Wieczorem styrany i zmoknięty zawitał Łukasz Supergan, który realizował "chytry" plan przejścia GSB i GSS za jednym podejściem. Przez parę godzin miałem przyjemność dzielić wspólnie z nim pokój. Czasu na pogaduchy mieliśmy sporo.

6.09.2016

Komańcza "Leśna Willa" - Okolice Przełęczy Żebrak 816 m n.p.m.



Otwieram oko i nasłuchuję czy pada. Nie chcę myśleć co się dzieje na szlaku. Po śniadaniu zwijam bajzel, żegnam się z Łukaszem, który odczuł chyba trudy wczorajszego szlajanka. Kulam do Duszatyna. Wkraczam na czerwony szlak i nieco zdziwiony patrzę na drogę.. już w asfalcie :


Jeszcze nie tak dawno, bo w 2008 roku droga tak wyglądała:


Niestety, asfalt zabija klimat takich miejsc. Przede mną Prełuki, pierwotnie wieś nazywała się Przełęki. W czasie istnienia Republiki Komańczańskiej oddział z Prełuk odznaczał się szczególną walecznością w starciach z oddziałami polskimi. Odbijając nieco ze szlaku miałem zagwózdkę co wybrać?


Po dawnej wsi zostały jedynie te oto przydrożne krzyże :


Zarośnięty cmentarz, kolejny ślad po Prełukach :


Po przeciwnej stronie cmentarza, miejsce po cerkwi pw. św. Mikołaja z 1831 lub 1842 roku. W 1955 roku jeszcze istniała :


Osława :


Za chwilę Duszatyn :


Na polu namiotowym robię odpoczynek. Jakże miło zajrzeć w miejsce gdzie ostatnio kimałem tu z takim jednym w 2008 roku:


Trochę rozejrzałem się po okolicy:


I ruszam do Mikowa :


Przy kolejnym brodzie spotykam turystów :


A dalej to już plaża, cicho i pusto, aż miło. Osława po raz ostatni :


Mików, miejsce po dawnym punkcie przeładunkowym:


Przy skrzyżowaniu drogi Smolnik - Mików - Duszatyn znajduje się wiata, guzik z niej wynika poza wygwizdowem :


Zasiadłszy jednak na kwadrans dowiedziałem się co przyprawia lokalna klasa robotnicza. Otóż łojony jest "Mocny fajrant o smaku gorzkim" :


Mam tę, tą możliwość i obcinam na osadę Mików, którą w latach 1958-65 budował pierwszy w Polsce Ochotniczy Hufiec Pracy :


Niech jej ktoś ten róg wyprostuje, bidula wzrok straci!! :))


Dalej bita droga przede mną, docieram na cmentarz i cerkwisko, pozostałość po dawnym Mikowie :


Nogi już mnie trochę bolą, kieruję się w stronę Przełęczy Żebrak, i co widzę? Lokal widzę!!


Dalej nie idę, pierniczę. Zostaję. Pozwolę sobie na "słowo" wyjaśnienia. To wersja z relacji, którą umieściłem na forum NPM. Prawda jest jednak zgoła inna. Na nocleg udałem się do chatki:


7.09.2016

Okolice Przełęczy Żebrak - Baza namiotowa "Łopienka"


Niestety, dzisiaj znowu będzie pot po tyłku się lał.. Pakuję bajzel, śniadanie trącę na przełęczy. Waruneczki są godne, ale nigdy nie byłem w bazie studenckiej "Rabe", czas najwyższy zmienić ten stan rzeczy.


Jeszcze sił mnie starczy aby zapodać 2km. W bazie okazuje się jest pewien gość, który mnie gości. Dobrze trafiłem, bo pakuje precjoza, a że zostało mu paszy od groma, to wiecie co było dalej. Grzechem jest marnotrawić jedzenie więc dosiadłem się na krzywy ryj, mogłem nawet wybrzydzać, dlatego konserw w alupack-u nie miałem odwagi tknąć natomiast żółty ser gouda był przepyszny! W bazie tejże rodzi się w mojej głowie pewien pomysł na zimę, połazić tu i ówdzie bez namiotu i widzę to naprawdę kolorowo. Bawię w paśmie Wysokiego Działu. Po posiłku, gawędzie zamierzam zapodać na Jaworne żółtym szlakiem, od czego Robert mnie odwodzi, tłumacząc, że szlak jest grubo zabagniony po wczorajszych opadach, do tego dochodzę powalone drzewa, posłuchałem. Z powrotem na Przełęcz Żebrak i dalej czerwonym do szczytu. Po drodze mijam potężnych rozmiarów odchody myśląc początkowo, że to niedźwiedź teren znaczył, ale się okazało, że ponoć tu żubry żądzą. Jestem na miejscu, Jaworne 992 m n.p.m. :


Kapkę dalej widokowa polana. W tle Jabłonki, do których zmierzam :


Jakże tutaj jest pięknie. Odbijam na szlak czarny, schodzę do Kołonic. Z podziwu wyjść nie mogę, kolejne miejsce na biwak:


Zbliżam się do wypału, retorty w gotowości bojowej :


Liczyłem, że zastanę tam usmolonych gości, w jakim błędzie byłem. Retorty obsługuje gramotna babka! A witało mnie szczekaniem to poczciwe psisko :


Jeszcze chwilę :


Mijam zabudowania, budynek uzdatniania wody i za chwilę jestem przy ulicy. Jabłonki, bar koło pomnika Karola Świerczewskiego jest czynny, wbijam. Zaczynam od wody, póki "gibos" się nie zagrzeje poprawiam sprawę imperialistycznym chłamem. W oczekiwaniu na posiłek, wysyłam esa do kolegów z forum. Ucinam też rozmowę z rowerzystą. Walter bezwstydnie łypie :


Na Łopiennik pójdę czarnym szlakiem. Tymczasem zasiadam na ucztę. Po posiłku pakuję walizki na "ostatnią prostą". Kawałek dochodzę asfaltem, tuż przy tej kapliczce, jedynej pamiątce po starych Jabłonkach :


Szlak odbija w lewo :


Bardzo przyjemne podejście, szlak naprawdę godny uwagi.nawiasem pisząc, byłem lekko "w lękach", obawiałem się spotkania z niedźwiedziem. Melduję się na szczycie i zarazem najwyższym punkcie mojego szlajanka, Łopiennik 1069 m n.p.m. :


Ten szczyt ma w sobie coś, co mnie do niego bardzo przyciąga:


Po chwilach zadumy na Łopienniku pora się zbierać, tym razem na "ostatnią prostą" do SBN:


Przy zejściu towarzyszy mi rykowisko jeleni, ależ frajda! Około 19.30 docieram na miejsce. W bazie okazuje się, że ktoś jednak jest! Wbijam do wiaty, Janusz mnie wita nieco zdziwiony. Zanim pójdę się wykąpać, garnuch gorącej herbaty dobrze mi zrobi.


Instalujemy się na stryszku, dla dwóch osób jest sporo miejsca. Pogoda cudowna, Łopienka wita mnie ponownie gwiaździstym niebem, klimat tego miejsca jest wstrząsający. Polazłem rzucić nura, przy okazji nabrałem wody, żeby nie robić pustych przebiegów.

8.09.2016

Studencka Baza Namiotowa "Łopienka" - Bukowiec - Wrocław


Dzisiaj kończę imprezę. Niestety, to nieprawdopodobne ale prawdziwe. Ranek mglisty :


Schodzę do jadalni. Oczywiście cały poranny ceremoniał i zaczynam się zbierać. Pamiątkowa fota z Januszem :


Ja idę do Łopienki, Janusz zostaje. Zbliżam się do cerkwi w Łopience. Zrzucam z wielką przyjemnością bagaż.


Posiedziałem tu trochę. Do tematu Łopienki jeszcze wrócę trochę później. Tymczasem się zbieram do Tyskowej. Grób rodziny Budzińskich :


Od mojej ostatniej wizyty trochę zmieniło, powyżej kapliczki :


Pojawiła się wiata i to zupełnie przyzwoita:


Na Korbanię udaję się zieloną ścieżką dydaktyczną :


Nie można pominąć tak zacnego widoku :


Zasapawszy się co nieco, docieram jednak na szczyt, Korbania 894 m n.p.m. :


Szczyt oferuje przyzwoite warunki noclegowe w wiacie dla dwóch z górą trzech osób. Dobry punkt widokowy z wybudowanej wieży widokowej m.in. na Jezioro Solińskie :


Trochę mgliło, ale przy konkretnym wyżu widoki na Połoniny, że ho,ho!


Ostatnie spojrzenie "z góry", tyle musi wystarczyć do kolejnej wizyty. Miałbym w szczególności smaki na zimowy biwak na szczycie Korbani:


Schodzę do Bukowca kontynuując zieloną ściechę dydaktyczną:


W Bukowcu kończę pieszą wędrówkę:


Koło przystanku autobusowego jest sklep spożywczy, zasiadam na małe co nieco. Najbliższy autobus mam do Leska, w który się pakuję i żegnam Bukowiec :


W Lesku nie czekam zbyt długo na połączenie z Rzeszowem. W drodze kupuję bilet na PB do Wrocławia. Wracając po upalnym dniu do domu, chodzą mnie już myśli o zimowych i rakietowych Bieszczadach bez namiotu. Mając już jakiś w miarę aktualny stan ewentualnych miejsc noclegowych można się uraczyć naprawdę wybornie. Aby trafić tylko w odpowiednie warunki i... aż żal myśleć! Kończę relację figurką "bieszczadzkiego aniołka" znalezioną w Duszatynie na polu namiotowym, zrobiła na mnie ogromne wrażenie :


Aha! Przypomniało mnie się :))

Znalazłem w serwisie bardzo karpackim opis odpustu w Łopience wg Zygmunta Kaczkowskiego z jego powieści "Mąż szalony", którą to powieść pozwoliłem sobie popełnić i przyznać muszę, że piórem tegoż autora jestem zauroczony.  Nadmienię tylko, że odpust "książkowy" odbywa się 13 lipca:

 "Aż niebawem, bo dnia trzynastego miesiąca lipca, wielki odpust miał się odbyć w Łopience, gdzie jest cerkiew obrządku ruskiego, a w niej obraz Matki Najświętszej cudownej."

I na tym kończę relację niniejszą/3.09.2020/, którą wykopałem z archiwum. Dużo sobie obiecuję po zimowym pobycie w tych okolicach. Może będzie dane w 2021 roku? Oby...


Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Gdyby tak można jeszcze było zajrzeć na forum npm, chętnie bym sobie potypował, z którymi jeszcze miejscówkami dałeś 'zmyłkę' :).

    A tak w ogóle można by powiedzieć, że to pogranicze wybitnymi miejscówkami stoi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak. Może w październiku da się coś wykroić. Pozdrawiam z Sandomierza :).

      Usuń

Prześlij komentarz