Bieszczadzki melanż by M&M 13-18.10.2018


Po świętej Brygidzie babie lato przyjdzie. Przyszło i to na bogato. Wcześniej z Michunem rozważaliśmy na co nas stać, dosyć długo na pudle stały Tatry Zachodnie, które niestety czekają na lepsze czasy. Padło na Bieszczady. Działając z Poznaniakiem wspólnie i w porozumieniu, postanowiliśmy się upodlić Bieszczadem, dosłownie. Przy zapowiadanej prognozie pogody stawiamy na rajd połoninami, a takich tłumów to nawet starożytni Szwedzi nie przewidywali. Jest tak, że nie chce mnie się dalej wody lać, bo błędem by było udawać, że się umie... czego się nie umie.

13.10.2018

Wrocław - Ustrzyki Górne, pole namiotowe "Kremenaros"


Wstępnie plan przewidywał postój w Jabłonkach i niespodziewaną "randkę" z Lidką. Jako, że z Michunem łączę się w Krakowie z wykupionym biletem do Ustrzyk Górnych, po naradzie w NeoBusie tak zostawiamy, czyli odpuszczamy Jabłonki, bo jak mówi staropolskie przysłowie, jak przerobimy większej biedy narobimy. Droga przebiega normalnie, bez ekscesów. Do strefy zrzutu docieramy z ok. 40 minutowym opóźnieniem. Wpływ na obsuwę ma m.in. "rajd dookoła Sanoka" z postojami na niemal każdym przystanku, kompletnie nie rozumiem tej, takiej zagrywki przewoźnika. Zaliczamy "przepakowanko" w Niebylcu co daje kolejnych kilka minut opóźnienia. Mijamy Jabłonki z grozą patrzę na puste miejsce po pomniku. Od okolic Cisnej zaczynają się sceny. Otóż jest tyle samochodów zaparkowanych na poboczu drogi, że czegoś takiego nie widziałem nawet w okresie wakacyjnym. Docieramy w końcu na miejsce. Bez zbędnych kombinacji wbijamy na pole namiotowe schroniska PTTK Kremenaros. Z dobrych informacji: pieczątka się znalazła ;-) Pasza cenowo porównywalna z Zajazdem. W schronisku trwa przygotowanie do występu w ramach imprezy pt. Czartgranie, czy coś takiego. Ja nie siedzę w tych klimatach, więc nawet nie wiem czy dobrze to napisałem. Zamówiwszy późny obiad i uwaliwszy na tyłach, przyglądamy się zamieszaniu przed imprezą. Nagle wtacza się jakaś zapijaczona chabeta przyodziana w strój przypinająca jakiego patałacha, czyli tzw. "bieszczadnika" pożal się Boże. Z Michunem mamy niezłą bekę z tej pokraki. Podczas koncertu "prawdziwy bieszczadnik" zaczyna drzeć mordę w pijackim amoku, skutkiem czego próbuje uciszyć go występujący przed szanowną publicznością artysta, podobno jakiś znany, ale jak wcześniej pisałem, nie siedzę w tym temacie. Może Michun zapoda. Po posiłku, otarłszy pot z czoła idziemy rozbić namioty, w tej szopce nie da się normalnie funkcjonować. W nocy podobno było darcie mord przed lokalem, a w nocy jakiś tyfus usiłował się dostać do mojego namiotu, używając jednego magicznego słowa, kolo się oddalił a ja kimałem dalej.

14.10.2018

Ustrzyki Górne, pole namiotowe "Kremenaros" - Halicz 1333 m


Nad ranem temperatura spadła poniżej zera. Namiocik "oszadział", trawa również. Mamy za to waruneczek w opcji "dżilet". Podczas suszenia namiotów i śpiworów rozmawiamy z ekipą z Lublina. Raczą nas wodą, przyda się, wizytę w sklepie mamy z głowy. Precjoza podsuszone, śniadanko trącone, worki spakowane, czas się pożegnać ze znajomymi i.. jedziemy. Tak, tak.. busem do Wołosatego, stać nas. W Wołosatem przecieram oczy ze zdumienia. Co tu się k***a wyprawia, hę?


Pierwszy raz w życiu widzę taką kolejkę do kasy. Na drodze w kierunku Przeł. Bukowskiej stoi strażnik i sprawdza bilety!

- nie masz biletu wstępu do BdPN, zapraszam do kasy.

Odstaliśmy w kolejce jakiś kwadrans i dajemy dyla. To nie może być! Za chwilę żegnamy ten zgiełk, 95% społeczeństwa stojącego za biletem łoi Tarnicę, nie wiedząc co czynią. My zajrzeliśmy na cerkwisko :


Kontynuujemy czerwony szlak, kierunek Przełęcz Bukowska. Po drodze otuchy dodaje widok na Tarnicę :


Generalnie nie trawię odcinka Wołosate => Przeł. Bukowska. Docieramy do przełęczy. Wiata zawalona turystami. Instalujemy się na ławkach przed wiatą. Jest gorąco i niewielki wiaterek. Poszliśmy zobaczyć na punkt widokowy:


Spotkaliśmy starsze małżeństwo z psem. Wzruszyła mnie historia tej bardzo przyjaznej psiny :


Tego psa znalazło małżeństwo w lesie, był przywiązany do drzewa. Został porzucony. Wzruszający widok psa, po traumie jaką zafundowali mu poprzedni właściciele, lgnącego do ludzi. Czas sielanki dobiega końca, kolejny punkt programu to Rozsypaniec 1280 m n.p.m. Miło jest rozpocząć szlajanko z tak pięknego miejsca. Dzisiejszy dzień jest dniem na ruchy. Szwendanie po okolicy ma swoje plusy, tu zajrzeliśmy pod kępę trawy, tam się uwaliliśmy celem widoków podziwiania i rozważania przy słodyczu, że fajnie by było i może dożyjemy czasów, że uwalimy się na Kińczyku Bukowskim? Niechcący natknęliśmy się na kamienie dawnej granicy PL/CS :


I jeszcze taki, 16/4 :


Nadal mamy nadwyżkę czasową. Olśnienia doznaliśmy, jakbyśmy proch odkryli. Przecież możemy poleżeć na Haliczu? Kto biednemu zabroni, hę? To idziemy na Halicz 1333 m :


Obcinając ze szczytu w kierunku Ukrainy niczym komornik na szafę, może się uda niebawem przekabacić Poznaniaka na ukraiński kierunek :


Zaniemogliśmy, nie mogliśmy dalej kontynuować wędrówki. Jest nam bardzo przykro.

15.10.2018

Halicz 1333 m - Bacówka pod Małą Rawką

Halicz 1333 m w ramach nocnego czuwania bez butelki

Szczęśliwie i w zdrowiu dotrwaliśmy świtu. Teraz wiem, że Halicz jest jednym z najpiękniejszych szczytów w Bieszczadach. Byłem, widziałem. Pialiśmy z zachwytu, śniadanie na szczycie to temat również nie w kij dmuchał. Udało się uchwycić moment, kiedy Tarnica 1346 m "mówi" dzień dobry:


Kopa Bukowska, Krzemień i Bukowe Berdo również :


Po tak godnym rozpoczęciu dnia czas na śniadanie, które jest również nielichą atrakcją w takich okolicznościach:


Napasieni widokami i zregenerowani moralnie łoimy połoninami ile wlezie. Tak, Tarnicy też nie darujemy. Krzemień 1335 m, drugi szczyt w polskich Bieszczadach :


Za chwil parę będziemy w wiatuni bieszczadzkiej, która jak wiadomo chroni przed niczym:


Z wodą na szlaku krucho. Źródełko w okolicy wiaty ledwo zipie, zdołaliśmy jednak napełnić garnki i upichcić co nieco. Do ataku na Tarnicę jesteśmy przygotowani, idziemy na szczyt. Tarnica 1346 m, najwyższa w polskich Bieszczadach :


I garść widoków z niej :


Jak to się mówi, nie można mieć wszystkiego, Bukowe Berdo odpuszczamy i do Ustrzyk Górnych idziemy przez Szeroki Wierch, czyli szlakiem czerwonym:


W UG instalujemy się w "Zajeździe pod Caryńską" i wynika, że ceny posiłków tu i w Kremenarosie są podobne. Dłuższa przerwa przed atakiem na Wielką Rawkę dobrze nam zrobi. Rozważamy co jeszcze możemy. Wiadomo, że pójdziemy przez Rawki. Koniec lenistwa, zapodajemy na przystanek autobus/bus do "centrum" w nadziei, że ktoś nas podrzuci do parkingu. A tu jakby się zmówili, ani jednego hojnego, oby gumę złapali! Klnąc w żywy kamień, z papcia musimy asfaltem. Michun jak zwykle tempo zarzucił, że na parking/Rzeczyca/ wkraczamy z potem na czole. Miła kobita widząc nas z ekwipunkiem życzy miłego podejścia. Do wiaty trasa trąca pryszczem, od wiaty robi się miło. Podejście na Wielką Rawkę 1304 m poszło nam wyjątkowo sprawnie. Na szczycie fani noclegów alternatywnych, wnioskuję po wielkości szafy i przytroczonego zawiniątka przypominającego namiot:


Małe 5 dla drużyny :


Kulamy na dawne stanowisko geodezyjne :


Naszym oczom ukazują się Tatry. Jest to gratka, bo widok na Tatry z bieszczadzkich szczytów jest zaledwie takich dni kilka w roku. Aby mieć lepszą ostrość musimy chwilę poczekać, zatem udajemy się na Małą Rawkę 1272 m. I teraz mamy komplet, obcinka na Wielką Rawkę oraz Gniazdo Tarnicy:


No i atrakcja dnia, widok na Tatry. Widok w linii prostej to coś "kole cirka" 180 km :


Trafiliśmy w "ten dzień" z Tatrami. Kolejne dni będą równie piękne, ale Tatr już nie ujrzymy. Na nocleg schodzimy do bacówki pod Małą Rawka:


Nocleg mamy bez rezerwacji, początkowo mieliśmy opcję w różnych pokojach, ale pewna para poszła mi na rękę, twierdząc, że zmieszczą się na jednym łożu. Potem się jednak okazało, że było wolne kolejne łóżko. A końcowo wyszło tak, że mogłem iść do początkowo przydzielonego pokoju nr 5, tam okazało się później, był luz. Kimaliśmy w potwornym zaduchu. I doszedłem w końcu do tego, co mnie najbardziej w****ia kimając w przybytku PTTK. To właśnie ten ścisk i zaduch. Ani się przeciągnąć, ani puścić bąka, że nie wspomnę o podrapaniu się po tyłku, czy torbie. Po prostu ohyda! Dochodzę do wniosku, że większość schronisk pod egidą PTTK to już jest trup. Plusem dodatnim był fakt, że spotkaliśmy fajnych ludzi, z którymi mogliśmy się pośmiać do późnych godzin wieczornych. Aha, druga ważna sprawa, nie było bydła i zapijaczonych bieszczadników. Dobranoc..

16.10.2018

Bacówka pod Małą Rawką - "hotel" w Nasicznem


Źle spałem, przed "5-tą srana" musiałem wyjść na świeże powietrze, myślałem, że szału dostanę. Mimo temperatury poniżej zera odetchnąłem, doświadczam na własnym organizmie jak ważne jest świeże powietrze. Kolejny dzień na połoninach zanosi w opcji "dżilet". Trudno, nic nie poradzę. Pakujemy się i schodzimy do jadalni. Tam spotykamy wczoraj poznanych kolesi. Przed wymarszem oczywiście fotka na pamiątkę. Żegnamy się i w drogę, przed nami Połonina Caryńska 1297 m. Idziemy szlakiem zielonym, na krechę.


Po drodze, chwilka na drugi oddech:


Na grzbiecie dajemy sobie trochę relaksu. Waruneczki fantastyczne, ale zaczyna odrobinę mglić, Połonina Wetlińska przed nami :


I jeszcze Wielka Rawka z Połoniny Caryńskiej :


Obniżamy loty, schodzimy do Brzegów Górnych. Zaglądamy na dawny cmentarz greckokatolicki :


Na "małe 5" się uwalimy na parkingu przy kasie BdPN:


Już mamy ustalone, że kręcimy do Nasicznego a następnie pozwolimy sobie na kolejny bieszczadzki majstersztyk, Dwernik Kamień 1004 m. Przewodnik "mówi", że dawni mieszkańcy nazywali tę górę Holica, a jego skalisty wierzchołek Kamień. Natomiast nazwa szczytu Dwernik Kamień jest sztuczna i zawdzięczać nazwę możemy austro-węgierskim kartografom. Po krótkiej przewie ruszamy do Nasicznego, łoimy asfaltem, na stopa nikt nie zabrał.. kanalie! ;-)
Jako, że przed nami kolejne "kole pińcet" podejścia, to należy zrobić przerwę na posiłek. Dobrym miejscem jest stanica harcerska z okazałą wiatą :


Niestety, w związku z informacją na tabliczkach, że to teren prywatny, zmuszeni jesteśmy do uwalenia się w ramach planu B przy Nasiczniańskim Potoku, też jest git i wody w okolicy od groma :


Dałem se zupę brokułową i makaron +  dwa garnuchy herbaty. Posilenie ruszamy, cel w zasięgu wzroku :


Od parkingu mamy cały czas do góry z przerywnikiem, tj. miejscem odpoczynku po drodze. Złapawszy drugi oddech idziemy dalej. Pod szczytem jest ławeczka z widokiem, zasiadamy na chwilę. Komentujemy podszczytową polankę w opcji awaryjnego noclegu. Raczej nie było nas stać. Idziemy na szczyt. Ja jeszcze wyskoczyłem na chwilę do niewielkiego cmentarza wojennego, ok. 300 m dalej. Pamiątkowy krzyż na mogile za poległych w 1915 roku :


Wracam na szczyt. Odpoczywamy i podziwiamy. Dużo dobrego czytałem o tym szczycie i mogę tylko potwierdzić, jest warty litra potu. Pokuszę się nawet, że to jedna z ciekawszych pozycji w Bieszczadach:


Na odchodne łypiemy na Połoninę Caryńską i Tarnicę :


Jest tutaj także tabliczka pamiątkowa poświęcona ratownikowi GOPR, który stracił życie w niewyjaśnionych okolicznościach :


Zaraz zacznie się ściemniać, wobec tego należy wyklepać jakieś sensowne legowisko. Mamy upatrzony wcześniej hotel, ładujemy się z całym bajzlem. Innym pozytywnym aspektem tego darmowego hotelu jest wystarczająca ilość opału, będzie palone. Mój najlepszy "Fiskars" przydał się. Raczymy się na bogato, przygotowujemy barłogi i sen...

17.10.2018

Hotel w Nasicznem - Zajazd Niedźwiadek w Smereku


Pławimy się w luksusie w pobliżu wody/Nasiczniański Potok. Nad ranem temperatura spadła poniżej zera. Wylazłem z worka celem "napalenia w piecu". Na szczęście zostało żaru kapkę i niebawem zrobiło się miło. Chociaż nie, Michun coś tam sapał, że to ognisko nic nie daje, ale później od niego nie odchodził. Zasiadamy do śniadanka, trawka biała od szronu, ciągnie od wody i wbrew opinii Michuna, fajnie jest się dogrzać od ogniska. Pakujemy bajzel i wymarsz. Jedyny minus to powrót tą samą drogą. Ten sam pieprzony asfalcik i ten sam pieprzony problem, nikt nas nie zabrać na stop-a. K***a, aż tak brzydcy jesteśmy, czy ki c**j wodę mąci? Ostatnia nadzieja w żołnierzach, nadjeżdża ciężarówka, machamy z nadzieją, ale nie, kolejny ignor. W tej beznadziei kulamy asfaltem, gdy nagle zatrzymuje się jakiś bardzo porządny kolo z towarzyszką, szast, prast i już się wieziemy na parking. Spotkamy się z nimi na Połoninie Wetlińskiej. Kasa otwarta, wejście na krzywy ryj odpada, ponownie jesteśmy biedniejsi o kolejne 6 zyla! Trza było Ronca zabrać, nic byśmy nie pierdzieli za wejściówki, on by coś wymyślił ;-) Ponownie się uwalamy na duże 10, przed nami Połonina Wetlińska I Smerek, żartów nie ma. Aha, bo zapomnę :) Na parkingu są toalety a w kranie ciepła woda!!!!! BEZPŁATNIE!!!! Miło jest przed atakiem szczytowym wyszorować szufladę, japę przemyć, wywalić z dupy kilo bez kości. Proza życia.


Ruszamy. Zaraz będziemy się raczyć na szczycie. Tłumy przy chatce. Idziemy się uwalić nad chatkę:


W Chatce Puchatka noclegi funkcjonują normalnie. Ciekawi mnie, czy zdążę jeszcze kimnąć się zimą? Czas pokaże. Na nas pora, na Osadzkim zipniemy :


Widzimy ostatnią połoninę, Smerek 1222 m :


Niestety, z przykrością zawiadamiam, że impreza dobiega końca :


Wygląda na to, że z Bieszczadów wrócimy w zakurzonym, a nie ubłoconym obuwiu. Czegoś takiego nie pamiętam. Cały czas niebo w opcji blue, smutne to, ale prawdziwe. W trakcie trwania imprezy rozważamy przyszłościowo Bieszczady w pakiecie zadupia, kolejny temat to zima. Miło by było namiocik rozbić również pod Pikujem. Jest nad czym w mapach posiedzieć. Jesteśmy na Przełęczy Orłowicza, leżymy i pachniemy! Należy nam się. Z letargu wyrywają nas chłopaki ze Straży Parkowej. Niektórzy zady uwalili za barierkami. Parafrazując Kubę Sienkiewicza: "jedni mieli uwagi, inni mieli pretensje" Zastanawialiśmy się skąd się tu wzięli. Na pewno nie z "kontowni". Idziemy na Smerek. Ze szczytu schodzi klecha w obstawie strażników, w dalszym szyku "wierni",se myślę:
- co? Msza na szczycie? Za co, za kogo???
Na szczycie mamy jasność dźwięku i umysłu. Smerek "dostał" nowy krzyż. Było święcone. Spóźniliśmy się o godzinę. Michun ze łzami w oczach do pewnego małżeństwa:
- specjalnie po to szedłem, aby zdążyć na uroczystość.. i masz, nie zdążyłem!


Na szczyt dojechaliśmy na oparach. Korzystając z okazji, pytam strażników, czy może mają "kroplę wody"? Okazało się, że wikary wylał prawie całą butelkę. A żeby go. ;-) Od jednego ze strażników otrzymaliśmy 3/4 flakona!


Jeszcze chwilę posiedzieliśmy na szczycie, po czym schodzimy do Smereka - wsi. Na pożegnanie Smerek 1222 m:


Docieramy do Smereka. Tutaj kończymy pieszą wędrówkę Połoninami. Nie wiedzieć kiedy pękło te kilka dni:


Po drodze rozważamy gdzie śpimy. W wiacie nie wypada, przed powrotem dobrze by było się wykąpać, zjeść normalnego kotleta i takie tam. Wbiliśmy do Zajazdu Niedźwiadek. Tam dają dobrze zjeść i pokój "męska dwójka" był na stanie, to co będziemy kombinować?

18.10.2018

Zajazd Niedźwiadek - Rzeszów - Wrocław

Zdjęcie z 9.07.2017, przejście GSB

Powrót mieliśmy przez Rzeszów ok. 5.30 ze Smereka i na nasze szczęście pociąg z Rzesza był opóźniony, co kosztowało nas oczekiwanie przez niemal kwadrans. We Wro żegnam się z Poznaniakiem i daj Boże zdrowie, do następnej razy. Na Ukrainie? Szlak wie....

ps. Wiecie co, jedna rzecz. Halicz jest w pyte :


Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Pamiętna, świetna impreza bieszczadzka, zapadła mi w pamięć na długie lata. I te brunatne, ścięte wczesnym mrozem tego roku lasy, odmienne od zwykle wielokolorowej jesieni.
    PS masz powtórzoną fotkę z parkingiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "masz powtórzoną fotkę z parkingiem".
      Poprawione, dzięki za czujność.

      Usuń
  2. Dzięki za następną wyczekiwaną perełkę . Od krupówkowych tłumów zachowaj nas Panie. Pozdrawiam Dynidor

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapomniałem dodać że towarzystwo było zacne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, "kilka" wspólnych melanży z Michunem było godnych.

      Usuń
  4. Ładne Bieszczady, do tego w niezłym stylu. Oby więcej takich. Ognisko wieczorem zawsze przyjemne, nie wiem co Michun do niego miał ;)

    Ale i tak tych widoków to zazdroszczę

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdzie były te przedwojenne słupki? Na Rozsypańcu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, trza nieco zejść ze szlaku.

      Usuń
    2. Tam kiedyś granica biegła nieco inaczej niż teraz, więc może dlatego się ostały.

      Usuń

Prześlij komentarz