Mam za sobą kolejny szlak długodystansowy, tym razem najdłuższy pieszy w polskich górach, czyli Główny Szlak Beskidzki.
Długości trasy podawane są różne: mapa turystyczna ~ 498 km, kropa końcowa/początkowa w Wołosatem 492 km, inne informacje np. Wikipedia 496 km. Do tego należy dodać ponad 21 km przewyższeń. Bardzo istotną rzeczą dla mnie było to, aby dokonać przejścia podczas jednej imprezy, bez kuriozalnego dzielenia szlaku na lata i etapy. Kilka refleksji rzuciło mi się podczas przejścia GSB :
- stanowczo stwierdzam, że szlaki długodystansowe to fantastyczne przeżycie
- dużo osób dokonuje przejścia tego szlaku zadając sobie trud zorganizowania ok. trzech tygodni urlopu
- jest wiele osób dokonujących przejścia samotnie, co bardzo cieszy
- są też osoby idące w dwójkach
- nie spotkałem ani jednej grupy idącej powyżej dwóch osób
- rzecz ostatnia. Jako, że mam doświadczenie z przejścia innego bardzo zacnego szlaku niebieskiego Grybów => Biała k/Rzeszowa, jedna z różnic między nim a GSB jest taka, że GSB nie wymaga namiotu. Decydując się na przejście tego szlaku, nie dokonywałem żadnych rozpisek na dystanse dzienne, uznając to za stratę czasu. Pytające mnie osoby, jak rozpisywałem dzienne przebiegi, odpowiadałem :
- nie dokonuję rozpisek, nie nabijam sobie głowy głupotami.
Często bywało tak, że zlewa krzyżowała plany, dlatego lepiej niczego nie planować tylko robić swoje. Zaznaczyć jednak muszę, że nie szedłem pod presją czasu, którego na przejście miałem jak... cygan gwoździ.
W drodze na Stożek Wielki 978 m npm |
Główny Szlak Beskidzki im. Kazimierza Sosnowskiego jest najdłuższym turystycznym szlakiem pieszym w polskich Karpatach i w Polsce. Jego długość wynosi około 500 km. Różne źródła różnie podają, jest to przedział 492-519 km. Początki szlaku to 1923 rok. Wówczas Kazimierz Sosnowski, który w 1914 roku wydał "Przewodnik po Beskidzie Zachodnim od Krynicy po Wisłę łącznie z Pieninami i terenami narciarskimi", współzałożyciel nowosądeckiego Oddziału PTT "Beskid", znakarz, opublikował w "Przeglądzie Sportowym" artykuł o przepełnionych szlakach tatrzańskich i potrzebie skupienia się na "leżących odłogiem" Beskidach i rozbudowie tamże infrastruktury turystycznej. Podsuwa również połączenia istniejących już szlaków w kilku pasmach w jeden główny. Artykuł ten zostaje przedrukowany w 1924 roku w "Wierchach", zyskując duże poparcie członków PTT. W tymże roku Kazimierz Sosnowski rozpoczyna realizację swojego pomysłu, który nosił nazwę Główny Szlak Zachodniobeskidzki. Z pomocą lokalnych oddziałów PTT powstają odcinki Ustroń => Węgierska Górka /Oddział Górnośląski w Katowicach/, Węgierska Górka => Osielec => Bystra /Oddział Babiogórski w Żywcu/, Hala Łabowska => Przehyba /Oddział PTT "Beskid" w Nowym Sączu, z którym Kazimierz Sosnowski był związany./ Główny Szlak Zachodniobeskidzki z Ustronia do Krynicy został ukończony w 1929 roku. Wykończenie szlaku zachodniobeskidzkiego skłoniło wschodniokarpackie oddziały PTT do wyznakowania w latach 1931-34 Głównego Szlaku Wschodniobeskidzkiego pomysłu Mieczysława Orłowicza. W niedługim czasie Oddziały PTT w Gorlicach i Sanoku wyznakowały grzbietem Beskidu Niskiego połączenie tych dwóch wielkich szlaków tworząc tym samym Główny Szlak Karpacki relacji Ustroń => Stoh 1653 m npm w Górach Czywczyńskich, gdzie stykały się ówcześnie granice Rumunii, Czechosłowacji i Polski. W 1935 roku na zjeździe delegatów PTT w Stanisławowie nadano mu imię marszałka Józefa Piłsudskiego.
Po II wojnie światowej pojawiła się konieczność zmiany przebiegu szlaku. W 1954 roku zadania tego podjęli się Władysław Krygowski i Edward Moskała, znakując odcinek Komańcza => Halicz. W 1975 roku szlak przedłużono Halicz => Rozsypaniec i w 1984 roku szlak został doprowadzony do Wołosatego. W 1973 roku w setną rocznicę polskiej turystyki zorganizowanej dla zasług Kazimierza Sosnowskiego Komisja Turystyki Górskiej Zarządu Głównego PTTK nadała Głównemu Szlakowi Beskidzkiemu jego imię. Ok, tyle tytułem wstępu i przechodzę do meritum.
23.06.2017
Dzień I, Beskid Śląski
Wrocław - Ustroń - prywatne schronisko " Soszów"
Zaczynam w Ustroniu, jednej z najstarszych osad na Śląsku Cieszyńskim, w dokumentach widniała już w 1305 roku, jako osada biskupia pod pierwotną nazwą Ustrona, czyli rodzaju żeńskiego!
Podróż do strefy zrzutu rozpoczynam planową obsuwą pociągu, około 40 minut. Ładnie się zaczyna, se myślę. Kwitnę na peronie już po czwartej "srana". W końcu dożywam chwili kiedy wtacza się opóźniona "strzała południa" do Katowic. Podróż mija spokojnie a pociąg nadrabia kilka cennych minut. W Katowicach wybiegam z wagonu i widzę przed sobą jakże znajomą posturę z szafą na plecach, to Michun! Okazuje się, że biegniemy na ten sam pociąg. Zainstalowani w pociągu możemy w końcu pogadać. Michun w ramach planu B usiłuje się dostać na Słowację, którą chce przejść w poprzek. Mimo, że poznaniak zaraz wysiada, będziemy w kontakcie. Ja jeszcze trochę się tłukę i w końcu docieram planowo do Ustronia Zdroju, skąd zaczyna się moja 18-dniowa impreza.
Jest parno, niedawno padało. Rozglądam się dookoła nieco oszołomiony, jest pierwszy dzień wakacji. Opuszczam teren stacji kolejowej i rozglądam się za początkową kropą, mam!
GSB, Start!!
W duchu sobie mówię, że odwiedzam każdy lokal celem uzupełnienia płynów i kalorii, później się okaże, że zbankrutowałbym w pierwszych dniach przechadzki. Kręcę chwilę przez miasto, przekraczam Wisłę :
Mam ok. 1,5 godziny na Równicę a raczej do schroniska p/Równicą. Pierwszy postój robię przy Kamieniu Ewangelików :
Korzystam z wodopoju, jestem sam to mogę w spokoju odpocząć. Pierwsze podejście za mną, nie zdaję sobie jeszcze sprawy, że główna atrakcja przede mną. Docieram do schroniska pod Równicą :
Odtrąbiam czas na pierwszy obiad. Paszą jestem rozczarowany a tanio nie jest. Wlewam w siebie imperialistyczny chłam, bo smak wody potokowej z Rudnej Magistrali mam świeżo w pamięci. Opuszczam lokal, kręcę dookoła Ustronia. "Pół dnia" mija a ja opuszczam Ustroń Polanę i przyglądam się podejściu na Wielką Czantorię, przez chwilę się zastanawiam, może krzesełkiem podjechać? Zanim dotrę na szczyt, nie mogę złapać tchu, 14 przystanek na wyrównanie oddechu. Obcinam na Równicę jak komornik na szafę:
Docieram na Polanę Stokłosica, przy stacji wyciągu jest otwarty bufet, korzystam naturalnie. Pół godziny się należy! Sączę schłodzone "borygo" i zastanawiam się, skoro na dzień dobry słaniam się na podejściach, to co będzie później?! Dobra, ruszam. Szlakowskaz "mówi", że za pół godziny mam być na Wielkiej Czantorii 995 m npm. Jestem na szczycie.
Kolejna wymówka na posiłek, chłopaki serwują giętą z ognia, domawiam oscypa z grylla + żurawina i przybijam pierwszego stempla.
Na wieże nie idę :
a) bo płatna
b) widoki dzisiaj są nie halo.
Czeski bufet okupowany, więc kofolę z bólem serca odpulam, przybijam kolejny stempel i wołają mnie na giętą. Łypię w mapkie i opcjonalnie mam zamiar dotrzeć do schroniska pod Stożkiem Wielkim. Póki co, przemieszczam się odcinkiem granicznym. Mijam budynek "Światowida" i na Przełęczy Beskidek zrzucam klamota. Leje się ze mnie, zaduch mnie wykończy.
Zalegam na betonowym placu, wyskakuję z butów aby nie zrobić sobie odparzeń w pierwszym dniu wędrówki, do końca imprezy będę stosował ten patent, że co ok. 10-15 km stopom również należy się odpoczynek. Nie forsuję się, nieco wypoczęty ruszam dalej. Przede mną Mały Soszów 762 m npm i docieram do prywatnego schroniska "Na Soszowie". Lokalem i obsługą jestem na tyle zauroczony, że decyduję się zostać na nocleg.
Pokręciłem się po okolicy schroniska po czym uderzam w kimę, sił nie mam..
Dzień II
24.06.2017
Prywatne schronisko "Soszów" - Węgierska Górka OW "Modrzew"
Z tego wszystkiego zostawiłem patyki na dole w jadalni. Zorientowałem się dopiero przy pakowaniu bałaganu, nieco zaniepokojony zszedłem do jadalni rozejrzeć się czy jeszcze są. Były, ufffff... ulga. Ptactwo nadawało przez całą noc! Coś nieprawdopodobnego. Dzisiejszy dzień zapowiada się gorący. Poranny ceremoniał, czyli śniadanko następnie pakowanko i robię wymarsz. Pierwszy przede mną Soszów Wielki 885 m npm. Żegnam się z Wielką Czantorią 995 m npm :
Zanim dotrę na Stożek Wielki chwilę spędzam na górze Cieślar 920 m npm, położony w głównym grzbiecie pasma Czantorii i Stożka, dawniej zwany Wyrch Groń. Nazwa szczytu pochodzi od nazwiska Cieślar. W urbaszu w 1643 r. został wpisany wójt Tomasz Cieślar, poza tym na terenie Wisły gospodarzyło jeszcze trzech innych Cieślarów. Obecnie jest to podobno jedno z najpopularniejszych nazwisk w Wiśle. Szczyt ten jest bardzo zacny, wyróżnia go niemal dookolna panorama. Mnie natomiast bardzo interesowała panorama Stożka Wielkiego:
Jako, że bufet "Cieślarówka" nieczynny niestety, lansu zadaję przez Stożek Mały 843 m npm, który bardziej mnie się kojarzy z wypłaszczeniem niż szczytem, za to Stożek Wielki 978 m npm, ooo, to jest szczyt, o tak. Zasapany nieco docieram na szczyt na który trza odbić odrobinkę ze szlaku :
Chwilę tam bawiąc schodzę do schroniska na jajecznicę. Prawdę powiedziawszy, bardzo dobrze uczyniłem zostając na nocleg w Soszowie. Schronisko na Stożku jest... po prostu czerstwe i drogie.
Zarzuciwszy jajecznicę zapodałem na Kiczory 990 m npm. Jest to drugi co do wysokości szczyt w paśmie Czantorii. Aha! Rower nie mój:
Po drodze tamże pławię w klimacie zbliżonym do Gór Stołowych :
Zanim dotrę na Przełęcz Kubalonka, mijam Przełęcz Łączęcko 774 m npm, w okolicach Beskidu 824 m npm zrzucam klamota na parę minut odpoczynku. Tutaj też spotykam pierwszego zadowolonego uczestnika samotnego przejścia GSB, który już kończył imprezę. Oczywiście chwila rozmowy, śmichy chichy i ruszamy dalej, każdy w swoją stronę.
Wbijam pod zielone parasole na paszę, robię dwa kwadranse pauzy. Beskid Śląski raczy mnie duchotą na bogato. W oczekiwaniu na posiłek regeneracyjny wyskakuję z obuwia i skarpet oraz wykonuję telefon do domu. Posilony i nawodniony ruszam dalej, prywatne schronisko "Stecówka" będzie kolejnym celem, które notabene ogromnie mnie rozczaruje. Jako, że smali bogato docieram do wiaty koło rzeczonego budynku, pod którym jest zaparkowany samochód, na dodatek tak niefartownie, że ogranicza dostęp do ławek. Schronisko w stanie remontu, mam problem ze zlokalizowaniem wejścia, z pomocą przychodzą turyści. Zakupuję 1,5 l flakon wody gazowanej i opuszczam to miejsce. Po drodze mijam kościółek :
Kolejny odpoczynek zamierzam zrobić w schronisku na Przysłopie pod Baranią Górą. Witam się z tłumami i jestem... zagubiony. Co ja tu k***a robię? Wlewam w siebie litr tonic-u i robię zrywkę, nic tu po mnie. Obsługa schroniska sympatyczna, ale z tłokiem nie daję rady. Spadam na Baranią Górę. Budynek schroniska pasuje do krajobrazu jak pięść do nosa :
Prawie jak w Górach Izerskich. Ale, ale.. to ściecha na Baranią Górę:
W drodze na szczyt tłoczno w obu kierunkach. Docieram na Baranią Górę 1220 m npm. Do dzisiaj zastanawia mnie sprawa wieży widokowej wkomponowanej na obelisk pamięci Partyzantów? Macie jakieś sensowne wytłumaczenie tego manewru??
Mam w końcu miejsce gdzie mogę spokojnie odpocząć :
Schodzę na dalszą część sjesty, nie ma się co gorączkować:
Zaczynam rozmyślać nad noclegiem w nieopodal znajdującym się szałasie, który jest dobrze widoczny :
Niestety, mam mało wody i nie wiem czy jest tam jakieś źródełko. Dzwonię do Marco ale bez odzewu. Wobec tego decyduję się na przejście do Węgierskiej Górki, skutki czego odczuję w dniu jutrzejszym. Przed Magurką Wiślańską 1140 m npm szlak odbija w prawo, pozwalam sobie na małe 10. Muszę przyznać, że trasa jest przepiękna, obcinam na Baranią Górę:
Ostatni odpoczynek robię na Magurce Radziechowskiej 1108 m npm :
I dalej toczę się do Węgierskiej Górki w cudniejszym klimacie. Końcówką trasy jestem zmęczony. Docieram do wiaty, w której miałem nadzieję zakimać. Niestety, harcerze robią tu imprezę i wygląda na to, że nie mam mety. Jako, że robi się późno, idę na stację benzynową zasięgnąć języka w sprawie jakiegoś noclegu. Dostaję sensowny namiar na pensjonacik za cztery dychy. Daję dyla od OW "Modrzew". Wcześniej jednak wlewam w siebie dwie buteleczki barszczu czerwonego.
W pokoju uwalam się na koju, wyskakuję z łachów, butów i pora na kąpiel. Dzisiejszą trasą trochę się przeforsowałem, za wcześnie. Ale nic, pozytywnym akcentem jest to, że jutro zaczynam Beskid Żywiecki.
Dzień III, Beskid Żywiecki
25.06.2017
OW "Modrzew" - Szałas na Hali Cudzichowej
Ranek, opcja Dżilet. Zwlekam się z wyra, czuję zmagania dnia wczorajszego. Szybko ogarniam bajzel i opuszczam kwaterę. Obcinam jeszcze na wczorajszą niedoszłą metę :
I żegnam się uprzejmie z Beskidem Śląskim :
Zanim dokonam ataku na pierwszy pagór Beskidu Żywieckiego, Grapa 613 m npm, kulam się asfalcikiem jak normalny biały człowiek. Mijam pamiątkę historyczną z kampanii wrześniowej, fort "Wędrowiec".
I zaraz odbijam w lewo. Definitywnie żegnam Beskid Śląski :
Stać mnie też na chwilę odpoczynku, zmianę obuwia i takie tam. Za chwil parę wjeżdżam na Grzbiet Grapy, który stanowi pierwsze wzniesienie w długim grzbiecie Abrahamowa.
Po drodze mijam awangardę:
Docieram do agro Abrahamów, w którym znajduje się bufet. Dokonuję zakupu dwóch 1,5 litrowych flakonów, jeden sączę na wybiegu, drugi zabieram na zaś. Dzisiaj czas i przebieg mam marny, odczuwam wczorajszą trasę. Nie zamierzam z tym walczyć, przejdę tyle ile mogę i koniec. Kolejny postój robię przy stacji turystycznej "Słowianka" :
Łoję dalej, im bliżej "Rysianki" tym lepiej. Uważam, że rzeczone schronisko dobrze karmi, stąd moje myśli zaprząta DOBRY OBIAD!! Zanim dotrę do schroniska trza zmysły dokarmić :
Pot z czoła ogarniam na Hali Wieprzskiej następnie mijam Przełęcz Pawlusią 1176 m npm i nadal karmię zmysły Halą Pawlusią. Dłuższy odpoczynek zrobię w schronisku na Rysiance gdzie jestem od niego o rzut kamieniem.
Docieram do schroniska. O dziwo, nie ma tłoku. Wprawdzie jest parę osób, ale po odebraniu zamówienia wychodzą na zewnątrz. Instaluję się przy stole i w oczekiwaniu na posiłek przybijam pieczątkę, wyskakuję z obuwia i wyciągam na ławie... mógłbym tak do wieczora. Po posiłku idę na zewnątrz uwalić się w trawie na drugą część sjesty. Ze zgrozą obcinam na Babią Górę :
Póki co, regeneruję się i cieszę lenistwem. Powoli czas na zbiórkę, przede mną ostatni etap dzisiejszego, czyli szałas na Hali Cudzichowej.
Niedaleko schroniska, znajduje się obiekt z opcją alternatywny na nocleg:
Niestety, w środku jest już taki syf, że nic się z tego raczej nie da wyklepać, szkoda. Nie dręcząc się tworami wyobraźni, krokiem spokojnym zbliżam się do upragnionego szałasu. Jestem sam, szybkie salto na tapczan i rozkładam klamoty i przebieram się w wełnę, po czym wychodzę na zewnątrz. Dla mnie to jest cudowna chwila, mam chwilę na to co najważniejsze w tym momencie czyli pomedytować chwilkę, nacieszyć się miejscem z pięknym widoczkiem na Pilsko. Ech, życie jest jednak piękne:
Mam nawet czas na telekonferencję z Przemkiem, któremu jeszcze nie mówię, że robię GSB. A co jeśli klęknę pod Babią Górą? Nie, nie.. za wcześnie na takie wyznania, po kiego się narażać na szyderstwa i kpiny? ;-) Ląduję w barłogu. To był trudny dzień, na szczęscie się kończy. Odpadam, sen.
Dzień IV
26.06.2017
Szałas na Hali Cudzichowej - schronisko PTTK na Markowych Szczawinach
Kolejny dzień lampy. Wytaczam się z szałasu celem ogarnięcia waruneczków itp. Celuję w ten sposób, w szałasie konsumuję delikatne śniadanko, zwijam bałagan i becaluję do schroniska PTTK na Hali Miziowej, tam ci kuchnia turystyczna i szufladę wyszoruję jak normalny biały człowiek. Po drodze się okazuje, że przy szlaku zielonym jest szałas!
Zrobiłem inspekcję, bo przyszłość wydaje się być nieobliczalna. Szlag jeden wie, gdzie i kiedy będę mógł się uwalić na spoczynek. Szałas jest tych samych lotów co Hala Cudzichowa, niestety, bałagan w niej okropny. Wbijam do schroniska, kuchnia turystyczna wolna, turyści jeszcze kimają. Po śniadaniu, zregenerowany nieco zapodaję na Przełęcz Glinne 809 m npm. Bardzo lubię ten odcinek.
Na przełęczy mały ruch, jakaś ekipa na motorach, grupki turystów. Odsapnę na Przełęczy Półgórskiej, cenię to miejsce między innymi dlatego, że tu raczej nie ma szans na tłumy. Po drugie, przed atakiem na Bazę Namiotową "Głuchaczki" warto się zrelaksować. Niestety, ta oto chatynka lada chwila się zawali, nad czym mocno ubolewam.
Jest jednak pewna sprawa, która mnie frapuje. Otóż poniżej kapkę jest jakiś kwadrat :
Przyznam się szczerze, nie chciało mnie się zejść i sprawdzić, a z kolei ciekawość mnie zżera.. no i masz! Póki co uwalony w trawie jestem na bogato. Zbieram się, celem moim jest Baza Namiotowa na Głuchaczkach, poprzedzony atakiem na Jaworzynę 1047 m npm. To podejście jest naprawdę dobre na krążenie i odtrucie. Przed bazą mijam :
I docieram na Studencką Bazę Namiotową "Głuchaczki", którą zarządza SKPB Katowice.
Na dzień dobry dostaję garnucha herbaty z opcją dolewki. Normalnie jak w KFC!! Rozkładam kuchnię w wiatuni, to dobry pomysł na trącenie sensownego obiadu. Ekipa mająca obsadę na bazie okazuje się bardzo kontaktowa. Młoda dziewuszka, z którą łapię falę mówi mi, że było niedawno dwóch kolesi idących GSB, z którymi później spotkam się Jordanowie, wpadli z wywalonymi językami zapisali godzinę przyjścia na bazę.. i poszli dalej. Zaczęliśmy się śmiać. Mówię, że można i tak. Korzystając z gościny nie mogłem sobie odmówić pogaduch, herbaty, tym bardziej, że dla mnie Studenckie Bazy Namiotowe to ostatni bastion turystyki plecakowej, które nie są nastawione na komerchę. Może nie oferują wygód, ale na pewno przedni klimat i zapadające na wieki w pamięci cudowne chwile. Zabaniaczywszy na bazie dłuższą chwilę pora się zbierać. Dziękując Malwinie pięknie za herbatę i chwilę rozmów, ruszam dalej. Kolejnym miejsce gdzie przystanę na chwil parę to Mędralowa 1169 m npm. Hala Mędralowa oferuje poza zacnymi widokami punkt noclegowy :
Niestety, owy szałas najlepsze lata świetności ma już za sobą. W środku licho, czym z kolei nie byłem zdziwiony, że grupa turystów plecakowych tam przebywająca wolała rozbić namioty w pobliżu. Kręcę dalej. Najwyższy szczyt całej trasy w zasięgu ręki!
Na Żywieckich Rozstajach zrzucam klamota na chwil parę celem nawodnienia organizmu. Przed godziną 19-stą oczom moim ukazuje się schronisko PTTK na Markowych Szczawinach :
Samo schronisko robi na mnie średnie wrażenie, pasza przeciętna. Na duży plus muszę odnotować łazienki. Tak, w tej materii zrobili niemało. Aha, można płacić kartą, co dla mnie ma kolosalne znaczenie. Z niesmakiem wspominam też zajście, w którym szefowa usiłowała mnie wcisnąć "przewodnik" po GSB wydany przez Compass za jedyne 40 zyla, grzecznie poprosiłem panią aby się niezwłocznie, a czym prędzej oddaliła. Jako, że jestem zmęczony i po prostu nie chce mi się kombinować z noclegiem, zostaję tutaj. Dostaję kwaterę gdzie jest kilku "kolędników", w tym dwie osoby robiące GSB. Mamy na stanie jednego kabareciarza ze Śląska, który kończy GSB. Dobrymi radami odnośnie sprzętu, wagi szasta na lewo i prawo, ma też obiekcje czy dam radę przejść szlak, dosyć wnikliwie obserwując mój plecak i obuwie. Zrobiłem mu wówczas wykład o dobrym wychowaniu i poruszyłem w nim aspekt nieudacznictwa dla osób, które boją się chodzić z dużym plecakiem i w odpowiednim obuwiu. Jakoś mam alergię na mitomanów, czy może bardziej megalomanów. Po grze wstępnej gdzie ustaliliśmy sobie, że nie warto się narzucać, bo to mimo wszystko źle wpływa na urodę, wróciliśmy do luźnych rozmów. Pod wieczór do naszego pokoju dołączają dwie panie 60+, które także podjęły to zacne wyzwanie, czyli przejście GSB, czym wzbudziły mój szacunek. Niestety, jedna z nich odniosła kontuzję i to był ostatni etap ich imprezy. Mimo wszystko i tak czapka z głowy, a przejście z Wołosatego na Markowe Szczawiny jest dystansem nie byle jakim, że o formie i determinacji tych pań nie wspomnę. Jest z nami także miła, cicha dziewuszka którą spotkam jeszcze dwukrotnie, nie rzuca się w oczy, lubiąca samotne wędrówki. Przed snem pytam się współlokatorów czy można na noc otworzyć okno, zawsze jestem fanem świeżego powietrza, a w szczególności jak się chrapie w "parę jap" w jednym pokoju. Zatem pora się kłaść, co niektórzy ambitnie wrzeszczeli o jutrzejszym wschodzie słońca, od razu Red mnie się przypomniał. Sen.
Dzień V
27.06.2017
Schronisko PTTK na Markowych Szczawinach - Jordanów, Ośrodek Wypoczynku i Rekreacji "Strumyk"
Stare Markowe Szczawiny zdjęcie z 11.03.2007 |
Rano jajecznica mnie się należy jak psu zupa. A z wczorajszego szumnie zapowiadanego wyjścia na wschód słońca oczywiście wyszła klapa, no bo jak? Jedyną osobą, która to uczyniła okazała się tą cichą dziewuszką. Pakuję bajzel, żegnam towarzystwo i do widzewa. Babia Góra 1725 m npm czeka na mnie. Podejście na Przeł. Brona, elegancja. Szast, prast i już jestem. Tu dwa oddechy, 10 pompek z szafą na plecach i łoję dalej. Chwila dla drużyny, takiego widoku nie można ot,tak.. olać. Należy się szacuneczek i chwila zadumy nad Małą Babią Górą 1517 m npm :
Poniżej widzę dwóch "znajomków", którzy "przebiegli" przez Głuchaczki. Na szczycie poproszę ich o pstryknięcie kilku foteczek. Przede mną ostatni atak szczytowy, idę krokiem równym i tempem miarowym. Docieram na szczyt Diablaka, 1725 m npm. Dochodzą też "moi znajomi". Zrzuciwszy bagaż uwalę się przy pomniku pamiątkowym, który został postawiony w 1876 roku ku pamięci pobytu na Babiej Górze w 1806 r. arcyksięcia Józefa Habsburga. Podobnież u stóp obelisku w latach 1894-99 znajdowała się w drzewnianej skrzynce księga pamiątkowa, do której wpisywali się zdobywcy szczytu.
Na szczycie spodziewałem się chłodu, a tu panie, jak w piekarniku! Oddech wyrównawszy schodzę "na dół", klasyków cytując. Tutaj śmiechy się kończą, zejście na Krowiarki doprowadza mnie do szału, normalnie cierpię! Stromizna po ch.... Na Sokolicy 1367 m npm wciągam jeszcze dwa łyki wody. Jednakże to pikuś w porównaniu z tym co zobaczę na przełęczy. Sami zobaczcie, Bagno!
Skończy się kimanie w wiacie albo na werandzie punktu IT. Wlawszy w siebie zawartość plastikowego flakonu imperialistycznego chłamu idę dalej, nie mogę na to patrzeć. Przede mną Pasmo Polic. Pierwszym tematem będzie Cyl Hali Śmietanowej 1298 m npm. Nie ma się nad czym rozwodzić, jest lasem pod góreczkę.. i tyle w temacie. Dochodzę do szczytu! Jestem przy krzyżówce szlaków czerwonego => Polica i żółtego w lewo przez Mosorny Groń do Zawoi. Jeszcze chwilkę dam se na pasmo Babiej Góry. Poza tym moje szanowne oczy widzą tę, tą cichą, skromną dziewuszkę, z którą m.in. wspólnie dzieliliśmy pokój :
Tutaj mnie współtowarzyszka oświeciła, że na wschód słońca tylko ona dotarła, z czego mieliśmy niezłą bekę. A gadania było tyle co naszym forum ws ankiety dot. XVI Zlotu. Szanownej koleżance jeszcze będę miał przyjemność rąsią pomachać niedaleko schroniska na Hali Krupowej. Obcinam na patyki, w jednym skończył się grot, w drugim przeciera się pasek, ja pier...! No i co teraz będzie?! Poza tym, robi się porno i duszno. Toczę się na Policę 1369 m npm, oczywiście wcześniej koleżankę pożegnawszy.
Mijam pomnik pamięci ofiar samolotu :
Słyszę pierwsze burzowe pomruki, nie jest dobrze. Teraz aby do Hali Krupowej do schroniska. Docieram zdyszany. W oddali widzę znajomych z Babiej Góry, z nimi jeszcze się spotkam dwukrotnie po drodze :
Ostatni mój pobyt w tym schronisku omal nie przepłaciłem zdrowiem, otóż w kibelku było małe okienko, które spadło na posadzkę. Wyobraźcie sobie, że kibelek tenże przenieśli w drugi róg, gdzie jest bezpieczniej. Idę na pomidorową, która jest w pyte. Niebo nade mną już w ołowiu i tylko patrzę kiedy lunie. Kończąc bigos widzę, że jakby się przejaśnia, wobec tego ruszam dalej. Dochodząc do szlaku ponownie spotykam koleżankę z Hali Śmietanowej, pozdrawiam ją i kieruję się na czerwoną ściechę.
Niebawem minę wiatunię pod Narożem i aby do Przeł. Malinowe :
Ponownie zaczyna grzmieć, niebo ciemnieje. Zanim dotrę do Bystrej, obczajam lokal :
Chatynka jest zadbana, zapewne pracownicy leśni mają miejsce posiłku czy coś na tą, tę, taką modłę.. Oświadczam, że zimą kwadrat nadaje się do przenocowania ponieważ jest piec!! Kręcę do Bystrej, żartów nie ma, pot po dupie leje się strumieniem. Idę, idę.. k**** i końca nie widać. Wysokość tracę w tempie piorunującym i w końcu widząc pierwsze dachy Bystrej sił przybywa. Docieram pod sklep :
Jest tak duszno i gorąco, że skupiam się tylko na owocach i zapojce. Dałem se nawet rożka, co tam. Do Jordanowa mam godzinkę, tocząc się lipową aleją, upodlony nieco asfaltem opuszczam miasteczko i wkraczam w temat wart uwagi. Teraz jestem w posiadaniu takiego klimatu :
Na tym odcinku znajduje się kwadrat na nocleg, w stronę Jordanowa należy obcinać w prawą stronę. /w brzózkach!/ Nade mną chmury burzowe, Jordanów już widzę. Pola i łąki się kończą i ponownie strefa asfaltu. Na nocleg rozkminiam taki patent, odbijam z czerwonego szlaku ok 1,5 km. Na mapie Compass wyd IX 2016 rok jest zaznaczony Camp Astra, Camp owszem jest, ale nazywa się "Strumyk", wbijam tam bez mrugnięcia i marudzenia.
W restauracji pierwsza niespodzianka, mianowicie pyszna kwaśnica w cenie 7 zyla z bogatą wkładką, niespodzianka druga do kwaśnicy dostałem pół chleba, świeżutkiego! Niespodzianka trzecia, pole namiotowe 10 zyla od osoby/bez opłaty za namiot! Poza tym, obsługa przesympatyczna. W związku z tym pożyczyłem salaterkę i duży nóż bowiem na kolację chciałem zaszaleć. Kołuję na pole namiotowe :
Sanitariat z ciepłą wodą w opcji 24 h, parada! Ogarnąwszy się polazłem do "Lewiatana" naprzeciwko zapasy uzupełnić. Ogarnąłem wszystko, pora na II kolację. Mimo zmęczenia spać nie bardzo jest sens, jest taki ukrop, że całą noc kimałem na "marikacie" a "psiworek" miał się w nogach. Burza tym razem przeszła bokiem.
Dzień VI, Gorce
28.06.2017
Jordanów, Ośrodek Wypoczynku i Rekreacji "Strumyk" - Schronisko PTTK Stare Wierchy
Dzisaj wbijam w kolejne pasmo, jak dobrze pójdzie będę rzeźbił w Gorcach. Pasek od jednego kijka urwie się w pierony, kwestia kiedy? Spakowany i najedzony odstawiam pożyczone wczoraj precjoza i zapodaję do szlaku. Po drodze widzę chłopaków z Babiej Góry :
Rozmawiamy o noclegu, mówię im, że za dychę kimałem w Strumyku, oni w lord wersji za 50 w centrum Jordanowa. Pocieszając ich stwierdzam, że ja idę z namiotem i dźwigam, a oni nie. Dalej nie było sensu brnąć w banały. Tempa im nie dotrzymam, także żegnamy się życząc sobie ukończenia GSB. Teraz będę miał asfaltowy odcinek i na dodatek popełniam zły błąd. Otóż chcąc zaoszczędzić na wadze, wziąłem z domu mapę Beskid Śląski i Żywiecki w jednym i akurat ta mapa nie obejmuje tego odcinka! Na dodatek przegapiłem skręt w prawo i poszedłem do Wysokiej wariantem równoległym, ale asfaltem, no i masz. Jestem w Wysokiej, po raz ostatni spotykam znajomych z Babiej Góry.
Kolejny etap to Skawa. Tutaj trza trochę uwagę zwrócić na przebieg szlaku. Będąc w Skawie o mały włos ponownie bym przegapił odbicie w lewo na Rabkę.
Od tego szlakowskazu niebawem będzie odbicie w lewo, co na trasie nie jest takie oczywiste, a ja oczywiście bez tego odcinka na mapie. Ale ok, odbijam w końcu na Hanuszówkę machając "Babuni" :
Mknę polami:
Za chwilę dotrę do drogi nr 7 Kraków - Zakopane i czeka mnie przeprawa przez budowę :
Tutaj też miał mnie czekać jakiś problem z przekroczeniem budowy, takie info otrzymałem na Markowych Szczawinach. Nie potwierdzam tych doniesień. Temat przekroczyłem jak normalny biały człowiek, a budowlańcy nawet okazali bezinteresowną pomoc informując jak szybko i sprawnie ogarnąć budowę. Szlak wiedzie centralnie na tę, tą "kępę" drzew, dalej prosto i tyle w temacie komplikacji. Pasek od patyka się urwał, szlak by trafił! W drugim nie mam grota, co robić i jak żyć? Wracać do domu? Zobaczymy co w Rabce da się zrobić? Waruneczek rewelacyjny.
Należy się "tak jakby" trzymać lewej manieczki i wszystko będzie w porzo. Przemieszczam się zboczem Zbójeckiej Góry 643 m npm, czyżby GSB prowadził w malutkiej części Beskidem Wyspowym?! Rabka wita:
Oczywiście szukam sklepu, muszę się nawodnić żeby się nie odwodnić! Szwendam się trochę po miasteczku poszukując zakład krawiecki i mam! Wpadam zziajany. Trafiam na bardzo pomocną i konkretną panią, robi mnie "prowizorkę", która ma się dobrze do teraz. Za usługę nie płacę, dostaję za to pakiet na drogę, czyli powodzenia! Na obiad idę na spaghetti, makaron zawsze jest najlepszy... zaraz za schabowym. Jestem syty, jestem kontent. Ani chybi, wbijam w Gorce! Taki rodzinny motyw, który bardzo mnie rozbawił:
Gorce to Gorce :
Odpocznę chwilę w schronisku PTTK "Na Maciejowej" przy zacnych widokach na Beskid Wyspowy :
Pojawia się w mojej głowie pomysł aby może tu zostać? Zbyt wczesna pora, idę na Stare Wierchy:
Taaa, to był bardzo dobry pomysł, jestem sam.
Dzień VII
29.06.2017
Schronisko PTTK Stare Wierchy - Studencka Baza Namiotowa " Na Lubaniu"
Tia, pogoda w końcu klękła, kiedyś musiała. W nocy lało aż miło. Pakuję bajzel i ruszam na Turbacz 1310 m npm., najwyższy szczyt Gorców a także.. najwyższy między Babią Górą a Tarnicą w Bieszczadach, czyli na długości ok. 250 km. Przed Turbaczem doświadczam pierwszej zlewy. Turbacz 1310 m npm :
Docieram do schroniska, zlewa ma się dobrze. Wyskakuję z mokrych ciuchów i przebieram się w wełnę. Szykuje mnie się tutaj dłuższy postój. W schronisku ruch i gwar, gdybym tu miał kimać to chyba bym oszalał! Co by jednak nie pisać, jedzenie tutaj jest dobre, a widok na Tatry sprzed schroniska trąca kultem i można se gadać różne rzeczy.
Zaczyna się przejaśniać, chmura "poszła" w diabły, zbieram się. Co będę tutaj tak sam. Dane mnie było pogadać chwilę z lokalsami, którzy wyemigrowali do USA. Waruneczki się poprawiają :
Kiczora 1282 m npm, tak, tu należy się uwalić. Pośpiech nie jest wskazany :
Już teraz wiem co mnie czeka. Przecież Jego Wysokość Lubań 1211 m npm, to szczyt nie w kij dmuchał :
Teraz aby do Przełęczy Knurowskiej i potem Studzionki. Gdzieś po drodze małe 5 :
I masz! Studzionki, temat w pyte:
Tu jest taki myk. Pukam do gospodarza i pytam czy jest szansa na kupno obiadu? Za 25 zyla mam obiad domowy i wszyscy są zadowoleni, co w tym kraju bywa rzadkością! Z posiłkiem to była celowa zagrywka, przed godnym podejściem wskazany jest godny posiłek. Studzionki na do widzewa:
Tutaj też spotykam kolejnego "uczonego" z dobrymi radami robiącego GSB, tym razem sprawa dotyczy obuwia. Mówię mu:
- ty, no nie mam adidasów, idę w tym co mam!
Mijam miejsce przeklęte podobnież. ;-) Kopiec Hubieński z 1770 roku, częściowo odtworzony. Około roku 1770, czyli jeszcze przed pierwszym rozbiorem Polski, ziemie starostwa nowotarskiego i czorsztyńskiego zostały zajęte przez Austrię. Właśnie w celu upamiętnienia przebiegającej tędy granicy, wytyczonej przez władze austriackie, kopce zostały odtworzone. Noszą nazwy: kopiec Slebarzki i Hubieński, gdyż stanęły w miejscu gdzie schodzą się drogi ku Szlembarkowi i Hubie.
Ale.. my tu gadu gadu, a za chwilę dopadnie mnie kolejna zlewa:
Podkręcam tempo, chciałbym zdążyć do lasu, zawsze to jakiś parasol. Docieram na bazę, uffff.. jest dobrze:
Jest to moja najulubieńsza z ulubionych baz namiotowych. Warto zaznaczyć, że owa baza jest najwyżej położoną bazą namiotową/1200 m npm/ w Beskidach. Na posterunku bazowy Paweł, gość bardzo w porządku, na dzień dobry wita mnie garnuchem herbaty. Zasiadam w wiacie. Okaże się za chwilę dojdą kolejne osoby. M.in. Tomek z Gliwic, idący GSB ale z kierunku wschodniego, czyli z Wołosatego. Dosyć szybko się okazuje, że nadajemy na podobnej fali. Zaczynają się wygłupy. W Między czasie instaluję się w namiocie bazowym. Jako, że zachód słońca zanosi się nieszczególnie, idziemy na wieżę:
No i cóż, trudno, jakoś to będzie :
Wracamy na bazę. Jest już nas jakaś grupka, opowiadam bazowemu Pawłowi, że będąc tu parę lat temu piekliśmy kiełbaski w piekarniku kuchni bazowej, że bazowe zrobiły nam racuchy z bananami przy akompaniamencie zlewy, co kosztowało nas to przyniesienie paru butelek 5l wody ze źródła. Paweł w pewnym momencie nie wytrzymał i rzuca hasło :
- a ja proponuję zrobić żurek bazowy! Cały pieprzony gar!!
Rzuciliśmy się wszyscy do roboty. Za czas jakiś pławiliśmy się w luksusie, smakując rzeczony żurek! To była kolacja!!!
Posiedzieliśmy jeszcze przy ognisku, po czym niestety.. odpadłem.
Dzień VIII, Beskid Sądecki
30.06.2017
Studencka Baza Namiotowa " Na Lubaniu" - Schronisko PTTK Przehyba
Ho! Warun jest zacny. Dzisiaj atakuję kolejne pasmo: Beskid Sądecki. Wstaję klasycznie jako jeden z pierwszych. Śniadanie w wiatuni wchodzi wybornie. Pakuję bajzel i mieniamy się telefonami z Tomkiem. Po czym męski uścisk dłoni i wędrujemy dalej, ja do Wołosatego, Tomek do Ustronia. Żegnam się z pozostałą ekipą w bazie. Od Pawła dostałem odblask z logo bazy Na Lubaniu. Mam nadzieję odwiedzić to miejsce w przyszłym roku.
Schodzę do Krościenka. Po drodze robie odpoczynek w miejscu znanym ze wspólnej imprezy z rajlim w 2013 roku :
Jeszcze chwila i witam Krościenko:
Wizyta w sklepie celem uzupełnienia spiżarni i nawodnienia spragnionego organizmu. Dzwonię też do domu. Przed sklepem uwaliłem się na murku. Za chwilę wkraczam w Beskid Sądecki, najdalej na wschód wysunięta część Beskidów Zachodnich. Nie zdaję sobie sprawy jaki łomot zaraz dostanę, atakując podejście na Dzwonkówkę - wybitny szczyt głównego grzbietu Pasma Radziejowej. Już, już.. zaraz pot mnie zaleje:
Muszę zaznaczyć, że Beskid Sądecki zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Łoję Pasmo Radziejowej, której główny grzbiet zaczyna się w Krościenku n/Dunajcem i ciągnie się na wschód przez Dzwonkówkę 982 m npm, przełęcz Przysłop 892 mnpm, Skałkę 1161 m npm, Przehybę 1175 m npm, Złomisty Wierch 1226 m npm, Radziejową 1266 m npm, przełęcz Żłobki 1100 m npm, Wielki Rogacz 1182 m npm, Niemcową 1026 m npm, Kordowiec 763 m npm do Doliny Popradu k/Rytra. Przed podejściem zasiadam jeszcze na ławeczce bo za chwilę zacznie się naprawdę grubo. Wtaczam się w piękny klimat i sapiąc jak lokomotywa atakuję podejście na Dzwonkówkę. Docieram zmachany nieco, szlakowskaz mnie mówi, że na Przehybę jeszcze 2.30 h. W Beskidzie Sądeckim dokarmiam się pierwszymi jagodami, przy zejściu na Przełęcz Przysłop 892 m npm.
Tutaj też kołatam w furtę z zapytaniem czy kupię jakiś obiad. Co się okazuje, nie ma żadnego problemu. Trafiam dobrze o tyle, bo gospodarz jest członkiem GOPR-u, to my se pogadaly. Po smacznym posiłku ruszam dalej, mijam pomnik partyzantów :
Siódme poty wyciska ze mnie podejście na Przehybę 1175 m npm, odcinek Krościenko => Przehyba to niemal kilometr podejścia, jest naprawdę grubo. Skałkę 1161 m npm mijam:
i za chwil parę będę w schronisku PTTK im. Kazimierza Sosnowskiego "Na Przehybie":
Docieram do celu. Zamierzam zostać tutaj na nocleg. Zamawiam niezniszczalną zupę firmową czyt. pomidorową a później domawiam porcję lodów. Stać mnie!
Wstępnie rozmyślam o rozbiciu namiotu co też czynię, z czasem jednak widzę, że warun klęka i robi się średnio. Jestem też w kontakcie z Michunem, który bawi się torbą w schronisku 'Durbaszka' i pisze mnie, że pogoda ma się załamać. W związku z powyższym zwijam bajzel i "biorę" pokój. Strzał w 10 - szkie.
Dzień IX
1.07.2017
Schronisko PTTK Przehyba - Prywatne schronisko "Cyrla"
Rankiem podziwiałem piękne widoki z okna pokoju schroniska "Przehyba". Zastanawiam się czy dzisiejszego dnia nie wrzucić w pakiet "kibel day". Na ziemię sprowadza mnie obsługa schroniska, informując że doba trwa do 10.00. Chcąc nie chcąc schodzę do bufetu i siedzieć w nim bez sensu też mnie się nie chciało. Idę, wolę moknąć niż tu gnić. Przyodziany w paclite-a wychodzę. Na zewnątrz leje, plusem dodatnim jest to, że odbywa się jakiś bieg. Kręcę na Radziejową :
Będąc na Radziejowej 1266 m npm, przestaje padać. Dalsza trasa to parada najwyższych lotów, z widokiem na Tatry jest mi bardzo do twarzy:
Docieram do kropy końcowej szlaku niebieskiego, który notabene niedawno robiłem, czyli szlak Tarnów - Wielki Rogacz 1182 m npm :
Na Niemcowej odbijam do Rytra. Mijam pozostałości po szkole, która w latach działała w latach 1938-61 :
Nadal i wciąż tkwię w luksusie:
Kręcę w kierunku Kordowca. Docieram z nadzieją, że to lokal na nocleg i ładuję się w ubłoconych laczach w prywatne progi. Uprzejmie przepraszając wybywam:
Nadziwić pięknem Beskidu Sądeckiego się nie mogę, czad czadów:
Za moment wtoczę się do Rytra. Jako że zgłodniałem atakuję restaurację przy stacji benzynowej. Przy kasie widzę Prince Polo /paluszki/ z krótką datą spożycia. Pytam szefową, ile tego ma bo mnie cukier spadł. Okazało się, że było z 7 sztuk a na cały display liczyłem, zanabyłem wszystko. Teraz ze spokojnym sumieniem mogę op*******ć schabowego z dodatkami. Można kartą płacić, pasza smaczna więc nie mam żadnych zahamowań. Opuszczam lokal najedzony i napity jak bąk. Przekraczam Poprad :
Docieram w miejsce które nie to, że dodaje otuchy, ale zad urywa! :
Nie boję się spędzić tutaj ponad kwadrans, tym bardziej się nie boję, bo za chwilę będę w schronisku "Cyrla", co mnie jeszcze będzie kosztować dodatkową porcję potu. Docieram i instaluję się w jadalni. Wolnych pokoi brak, jest gleba z której rezygnuję. Mają dojść kolejne osoby i będzie tłok, będzie cyrk, co z moją aspołeczną postawą nie licuje. Po drugie po co targam ze sobą namiot, co niektórzy fachowcy UL doradzali nawet aby pocztą do domu wysłać. Rozbiłem się i było byczo.
Dzień X, Beskid Niski
2.07.2017
Prywatne schronisko "Cyrla" - łąki nad Mochnaczką
Ranek wita mnie opcją Dżilet. Na śniadanko idę do schroniska, czysto, sucho i nie szczypie w oczy. Prowadzący Cyrlę byli kiedyś najemcami Hali Łabowskiej. Schronisko zrobiło na mnie pozytywne wrażenie i biorę mocno pod rozwagę jeden z noclegów tutaj przy kolejnej wizycie w Beskidzie Sądeckim. Pora zwijać bajzel i ruszać dalej. Na dzień dobry jest motywacja do dalszej drogi, SBN Wisłoczek za 45 godzin, w końcu jakiś normalny szlakowskaz:
Zasadniczo Jaworzynę Kokuszczańską i Halę Pisaną przechodzę na lajcie, nie robię odpoczynku, idę wolniutko delektując się klimatem.
Dłuższy popas mam zamiar zrobić na Hali Łabowskiej. Jest dla mnie obowiązkiem wbić na jajecznicę i pogadać trochę z bardzo pozytywnie zakręconym najemcą tegoż schroniska. Poza tym, podobno już mam z górki.
Bez spinki ruszam dalej, zachodzę do wiatuni, znajdująca się jakie 2,5 km od szczytu Runek.
Jakaś dobra dusza zostawiła w woreczku ze dwie garście krówek, dobrej energii nigdy za wiele, ciamkałem do wyczerpania zapasów. Aha, podłoga w drewnie, jest to jakiś pomysł na awaryjny nocleg. Zaczyna kropić a im bliżej Jaworzyny Krynickiej tym opad przybiera na sile. Przed szczytem opad ustaje. Nie zamierzam też tutaj robić jakiegoś postoju, foteczka pamiątkowa i spadam:
Nawet schronisko odpuszczam, nie mam czasu. Diabelski Kamień, o tak, tutaj mogę pomarudzić, jednak mam czas :
Ewidentnie widać, że widać. Beskid Niski to nie żarty, klimatem już na odległość jedzie.
Już Krynicę widzę:
Nogi mnie trochę bolą, odsapnę chwilkę w Żabce" wlewając w siebie zawartość puszeczki imperialistycznego chłamu. Przy okazji zawsze miło chwilę pogadać z miłą obsługą sklepu. W Krynicy rozkminiam temat niedrogiego baru z pysznym, domowym jedzeniem. Wbijam!
Rozmyślając nad schabowym, że za kilka momentów będę w Beskidzie Niskim. Przeleciało mnie przez myśl również żeby w Krynicy na Nocleg zostać. Pytanie tylko, po co? Nie, nie... myślałem na brudno. Walę na Huzary.
Szast, prast i jestem... Huzary 864 m npm:
Oddech wyrównawszy ruszam. Schodzę do Mochnaczki. Wiatunia będzie znakomitym pomysłem na nocleg. Beskid Niski wita mnie na BOGATO!!
Przekroczywszy potok Mochnaczka jestem już w Beskidzie Niskim. I to mnie się podoba. Z dala słyszę muzę, dzieje się! Dochodzę do wiaty i oczom nie wierzę, Mochnaczka wita mnie bardzo bogato, nawet bigosem! Co się dzieje! Otóż jest impreza na świeżym powietrzu, jak poinformował mnie przedstawiciel lokalnej społeczności odbywa się spóźniony Dzień Dziecka, ale.. gorąco mnie zaprasza do bufetu :
- proszę się częstować, do wyboru, do koloru.
Ha! Zaraz, zaraz, niech no tylko worek zdejmę.
Podbiegłem do "zielonego ustrojstwa z kominkiem", pierwszy gar to bigos - nie odmawiam, plastikowy talerzyk pełny, świeże pieczywo + herbata. Ogarniam temat, potem leci strogonoff, o łakociach nie można zapomnieć. Uwielbiam wiejskie festyny!! Zaczyna się ściemniać. Z noclegu w wiacie klapa wobec tego odpalam plan B i trza będzie podejść na łąki, trudno, nie mam wyjścia. Nie chcę, ale muszę! Dziękując pięknie za gościnę oddalam się. Pora wyklepać jakiś nocleg.
Dzień XI
2.07.2017
Łąki nad Mochnaczką - Zdynia
Nad ranem zaczyna padać. Burzy jeszcze brakuje, psia mać! Leżę w namiocie i czekam. Aby nie dostać odleżyn zaczynam pakować powoli klamoty, a to śniadanko i takie tam. Kubek gorącej herbaty w takich sytuacjach bardzo podnosi moje morale. W końcu opad maleje, szybki wyskok, pakowanko i w drogę. Muszę się przebrać, słońce wychodzi a w kurtce nie da rady.
Jestem w drodze do Banicy => Izb :
Nie może braknąć klasycznego motywu Beskidu Niskiego, Białą trza ogarnąć :
Miałem obawy, że będzie zdecydowanie wyższy stan wody, nawet butów nie ściągałem. Mnie do Hańczowej trzeba, tam se zipnę. Przed Ropkami chwila grozy :
W Ropkach na ławeczce przysiadłem na 5 minut, spotkałem kursantów na przewodników, z szefową umówiłem się na chwilę gawędy w bazie namiotowej w Regetowie. Melduję się w Hańczowej:
Zanim wejdę na werandę sklepu, spotykam wcześniej kolesia z Lubina, po brodzie widzę, że chyba robi GSB, chwila rozmowy, która daje dużo pozytywnej energii i żegnamy się życząc sobie powodzenia. Przed podejściem na Kozie Żebro warto chwilę odsapnąć. Ruszam, tu już trochę jak "w domu". Przekraczam znany mostek :
I na spokojnie podchodzę... do tematu. Na szczycie czas na wyrównanie oddechu, Kozie Żebro 847 m npm:
Schodzę do Regetowa. Docieram na bazę, bazowa nieobecna. Jest "szefowa" od kursu na przewodników i jest jeszcze jeden kolega, który czekał na bazową. Nie mam żadnej wątpliwości, że mam jednak z górki:
Za wcześnie na nocleg w bazie namiotowej, informuję towarzystwo, że na nocleg wbijam do Zdyni. Żegnam się i daję z lacza na Rotundę. Jestem wielce uradowany, że na cmentarzu jest już komplet krzyży, czyli pięć:
Dumny i blady patrzę na dzieło, bo na przestrzeni kilku lat mam porównanie jak było wcześniej. No coż, ostatnia prosta. Zdynia!
Mam niefarta! Wszystkie miejsca u pani Zosi do końca wakacji zajęte, z noclegu w moim ulubionym przybytku klapa. Dostaję namiar na nocleg w innym miejscu. Zamawiam obiad w skład którego wchodzi:
- waza krupniku
- ze 30 pierogów ruskich osmażonych
- dzbanek kompotu.
Za całość "padłem" 20 złotych! Po posiłku mówię dziewczynom przy okienku, że je kocham. Dawno tak dobrze nie ucztowałem. One mnie na to:
- chce pan dokładkę?
Poległem, odmówiłem. Nie dałbym rady. W bardzo dobrych humorach się żegnamy i idę do żółtego domku na nocleg.
Dzień XII
3.07.2017
Zdynia - Przełęcz Hałbowska, wiata
Wspaniałe uczucie uwalić się w pościeli.. mmmmmmmmm. Dzisiaj ładna pogoda. Czeka mnie również piękny i dziki odcinek. Zapodaję w kierunku Popowych Wierchów.
Przypomina mi się impreza z Frankiem jak uciekaliśmy stąd przed wichurą, idrzewa wyginające się.. w chińskie osiem. Tymczasem przecinam wieś Krzywa. /d. Krywa/ Teraz odrobinę klasyki Beskidu Niskiego, czyli brody przez Zawoję :
Do Wołowca idę tą trasą pierwszy raz i jestem wzruszony.
Dalej jest tylko lepiej:
Docieram do "Chaty Kasi". Warto tu taj trącić pierogi z kaszą jaglaną i innymi dodatkami. Toczę się do Bartnego. Osiągam bacówkę, ale nikogo nie ma w domu. Chwilę siedzę. W związku z tym, że jest głucho opuszczam lokal. Idę na Magurę Wątkowską. Na Przeł. Majdan :
Można odetchnąć, dokonać stosownego wpisu, borygo golnąć, focie pstryknąć. Wszystko można :
Przede mną odcinek zalesiony. Między szczytami wiaty brogowe. Docieram na Kolanin 705 m npm, szczyt bardzo honorny. Podejście od strony Desznicy baaaardzo przyzwoite.
Na nocleg udaję się do wiaty na Przełęczy Hałbowskiej. Ostatni odcinek trochę nużący, zwalam to na zmęczenie. Dojście do tabliczki daje poczucie ulgi, a do wiaty to już.. sam nie wiem.
Ostatnio jak tu kimałem to całą noc lało, teraz było miło. Dobranoc.
Dzień XIII
4.07.2017
Przełęcz Hałbowska - Lubatowa agro "za Lasem"
Nienerwowo się pakuję, jeszcze nie daj Boże ktoś przyjdzie i receptę wypisze. Idę do Kątów.
W Kątach jest sklep spożywczy. Myślę, że ważną informacją jest to, że jest nad sklepem nocleg. Inny plus dodatni jest taki, że można transakcje regulować kartą płatniczą i oczywiście uzupełnić zapasy w razie potrzeby. Byłem, pytałem ale nie nocowałem. Korzystam z wizyty w sklepie, chlipnąłem co nieco następnie ruszam dalej. Zawijam się na punkt widokowy. A Grzywacka zaprasza, niestety, teraz nie mogę :
Na Łysej Górze 641 m npm przybijam piątkę.. tfu, stempla bo jeszcze jest :
Cergowa jest najlepsza :
Zaraz będę w Chyrowej! Obcinka na górę.. Chyrowa 694 m npm :
Jestem w Chyrowej, docieram do cerkwi p/w Opieki Matki Bożej z 1770 roku. Jest to jedyna , która przetrwała cerkiew drewniana z murowanym prezbiterium. Przewodnik "mówi", że podobne istniały w Polanie, Mszanie, a także Olchowcu i Zawadce Rymanowskiej.
Jako, że szykował się pogrzeb kogoś ważnego, przyjechali dostojnicy z Ukrainy i w związku z tym odbywało się sprzątanie, to skorzystałem. Kolejna rzecz gdzie chcę zajrzeć to oczywiście schronisko prywatne pana Andrzeja Zatorskiego.
Nie zaszkodzi sprawy poprzeć sensownym obiadem. Zastawszy właściciela chwilę porozmawialiśmy. W oczekiwaniu na posiłek filuję na fragment starego przebiegu GSB :
Odpocząwszy mogę iść dalej. Spotykam przy wyjściu "bohatera", który założył się z kolegami, że w 13 dni zrobi GSB. Pochwalił się również, że brał udział w telewizyjnej selekcji. Nie chciało mnie się z nim dalej gadać. Nowy wariant GSB nie jest najgorszy, zaraz odbiję w lewo:
Docieram do kapliczki w stylu neogotyckim wybudowana w latach 1906-08. Pustelnię św. Jana odpuszczam, już tu byłem. Nie przekonuje mnie to miejsce, nie ma nad czym rozprawiać. O przepraszam, wodę uzupełniłem.
Siły szykuję na Cergową, schodzę do Nowej Wsi.
Spotykam kobietę idącą GSB solo, chwilę rozmowy uskuteczniliśmy. Życząc sobie ukończenia szlaku rozchodzimy się w swoje strony. Ja atakuję Cergową. Melduję się na szczycie, Cergowa 716 m npm, zaraz będziemy mieli wieżę widokową na szczycie, a może i jaki kiosk z pamiątkami? :
Pogoda zaczyna klękać. Od paru godzin coś wisi w powietrzu. Podczas zejścia zaczyna grzmieć. Jest bardzo niefajnie. Już dotarłem do asfaltu i mam obawy, bo jestem na odkrytym terenie i się rozpadało. Obym nie wykrakał, że do Lubatowej trza się będzie przebiec. Zaczyna lać a ja się nie poddaję, truchtam do skrzyżowania i kapkę zlany wtaczam się do sklepu przeczekać opad. Koło mnie zrobiła się kałuża, a na zewnątrz, ho, ho! Pytam właściciela sklepu o jakiś nocleg tutaj, z marnym skutkiem. Wobec tego czekam na poprawę waruneczków. Po ok. 30 minutach opad słabnie więc ruszam dalej. Mam do Agro za Lasem ok 3 km. Tym razem asfalcik jest plusem.
Ląduję w pokoju, szybko wyskakuję z mokrych łachów... mmmmm, wracam do żywych!
Dzień XIV
5.07.2017
Agro "Za Lasem" - Agro "Salamander", Puławy Górne
Wieczorem pytałem właścicielkę, czy da radę kupić trzy jajka. Rano krzątając się po kuchni, szefowa przynosi trzy sztuki, które zaraz lądują na patelni. Po śniadaniu mówię szefowej, że to była najlepsza jajecznica w tej dekadzie. Dodałem, że małe rzeczy są naprawdę ważne w życiu. Podziękowawszy za jajka żegnam się i ruszam do Iwonicza - Zdroju, tam się zaraz upodlę w pijalni wód. Zapodałem sobie coś z żelazem. Już nie pamiętam kwoty, ale jest płatna woda, 2 zyle? Czy coś w tym rodzaju. W każdym razie do Rymanowa starczyło. Mijając jakąś restauracyjkę dostrzegam napis magiczny : "szarlotka", wbijam i... pudło! Dzisiaj nie ma. Idź se jagód nazbieraj, pomyślałem. Na lody za wcześnie, pozamykane. Zadupia są jednak lepsze. Idę do Rymanowa-Zdroju. Tam zasiądę na byle jaką paszę, zapiję to barszczem czerwonym abym smaka nie czuł i domówię pop-corn. Do Wisłoczka będę czuł posiłek, idź pan do dupy, zadupia są lepsze! Opuszczam czym prędzej Rymanów-Zdrój, obym się nie rozchorował. W Wołtuszowej robię odpoczynek :
Kolejnym przystankiem będzie SBN Wisłoczek, tu nie ma mowy aby było inaczej. Na pewnych odcinkach ilość i jakość błota jest imponująca, a tu jeszcze w pokrzywach trza działać! Jestem na miejscu:
Bazowy wychodzi z wiaty i aby tradycji stało się zadość postawił na herbatę, Kuban wybrałem największy. Posłodziwszy zbrylonym z powodu wilgoci cukrem, to było to.. smak obiadu zabiłem. Chwilę pogadaliśmy i bazowy mnie opuszcza, ma sprawy do załatwienia, zostaję sam. Rzuciłem okiem na okolicę i wychodzi na to, że :
- jest sauna
- kąpiel przy kaskadzie raczej nie jest wskazana, woda mętna.
Na nocleg tutaj pora jest zbyt wczesna, idę do Puław. Po drodze odwiedzam to co zostało po Tarnawce, cmentarz :
Docieram do Puław. Na nocleg wbijam do agro "Salamander" bardzo przyzwoita placówka. Dają bardzo dobrze zjeść. W cenę pokoju mam wliczone śniadanie, naprawdę jest godnie.
Dzień XV
6.07.2017
Agro "Salamander", Puławy Górne - "Leśna Villa", Komańcza
Najdłuższy odcinek GSB, czyli Beskid Niski powoli dobiega końca. Dzisiaj dotrę do Komańczy. Przede mną teraz Pasmo Bukowicy. Wcześniej zaglądam na cmentarz :
W drodze na Pasmo Bukowicy :
Zbliżam się do Tokarni 778 m npm, przysiądę na chwilę. Obetnę na Szeroki Łan 688 m npm :
Spotkałem leśniczego, chwila rozmowy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Schodzę do Przybyszowa. Przy chatce mam w końcu okazję poznać właściciela i jego "towarzyszkę":
Właściciel jest bardzo kontaktowy, nie omieszkałem poprosić o namiar w razie czego. Nie ukrywam, że bardzo interesuje mnie zima w tym rejonie. Kończy się Beskid Niski, przysiadłem na chwilę :
Kamień mijam i rozmyślając... zonk! Gdzieś w bok wlazłem i szlak się skończył. Na Wahalowski Wierch niby prosto, a tu masz.. muszę się cofnąć. Teraz jest dobrze, Wahalowski Wierch 666 m npm :
Zaraz dojdę do Leśnej Villi, schroniska, które schroniskiem nie jest. :) Ekipa dalej ta sama. "Biorę" pokój, zanoszę klamoty, przebieram się i schodzę na jakiś posiłek. Mówię do szefa, że schabowy mnie interesuje, bo tego się nie da sp*******ć, ten mi na to:
- nie, nie.. weź placek bieszczadzki
skoro tak, wchodzę w temat. Beskid Niski kończę zacnym plackiem bieszczadzkim, trochę pogadaliśmy, ponarzekaliśmy co by nie wyjść z wprawy i idę do pokoju, sen mnie łamie.
Dzień XVI , Bieszczady
7.07.2017
Komańcza "Leśna Villa" - Bacówka pod Honem, Cisna
Do końca imprezy niecałe 100 km, niby niewiele. Jednak nie ulegam euforii, wszystko się może wydarzyć. Jestem jeszcze w Beskidzie Niskim i parę dni przede mną. Pakuję bajzel i zaraz opuszczam metę. Po drodze wchodzę do sklepu po małe co nieco. Przy okazji filuję, że powstał nowy pensjonat pt. "Gwiazda Komańczy" a prowadzić go mają byli najemcy schroniska PTTK w Komańczy. Kiedyś zajrzę tu z ciekawości. Cały czas asfalcik, odbijam w lewo. Jeszcze chwilę i zostawiam asfalt , wkraczam w błoto, jakże mi tego brakowało. Zaraz wyskoczę na Prełuki, póki co wkraczam w Bieszczady:
Mijam Prełuki i zaraz wita mnie Duszatyn :
Bufet o dziwo czynny. Pole namiotowe okupuje jakaś ekipa ze szkoły przetrwania, to idę dalej. Nad jeziorkami odsapnę.
Teraz aby do Chryszczatej 997 m npm, po drodze mijam cmentarze wojenne :
I docieram na Chryszczatą 997 m npm :
Na dłuższy odpoczynek uwalę się na Przełęczy Żebrak, miejsce jest godne. Nawet coś sobie upichce. Melduję się:
Korzystając z ostatnich promieni słońca dosuszę ciuchy, koszulka już sztywna z brudu, potu itp. Szlak Karpacki też w niej szedłem, 14 dni na sobie. Niedługo będzie jak zbroja, albo nie, jak skarpety! Żeby ubrać trza pierw prasnąć o ścianę co by skruszała. Nic się nie martwię, zaraz się upierze, nadchodzi kolejna zlewa. Kończąc posiłek nadchodzi kolejna kobieta samotnie idąca GSB. Minę ma trochę niewyraźną, w końcu nawiązujemy jakiś dialog. Nie wie co ma zrobić, zastanawia się nad namiotem, który trochę jej ciąży. Rozkładam ręce w geście bezradności. Stwierdzam, że namiot nie jest konieczny na GSB, ale dwa, trzy razy się przydał. Pogadaliśmy jeszcze trochę i żegnamy się. Przede mną Jaworne. Przed szczytem dochodzą mnie pomruki burzy, lepiej trafić nie mogłem. Docieram na szczyt, Jaworne 992 m npm :
Schodząc ze szczytu docieram do odbicia na punkt widokowy i słabo to wygląda. Burza coraz bliżej a ja na grzbiecie. Tu już się nie oglądam na nic, tylk trza becalować na Wołosań 1071 m npm, najwyższy szczyt Wysokiego Działu.
Żartów nie ma, teraz aby jak najniżej. Grzbiet się teraz ciągnie góra - dół. Na dodatek zaczyna się ulewa, stracha mam po zbóju. W końcu jak zobaczyłem wyciąg:
Ciśnienie odrobinę zmalało. Za chwilę dotrę do bacówki. Zasadniczo trasa Komańcza => Cisna jest odcinkiem dosyć męczącym. Zbyt dużo miejsc widokowych nie ma, większość trasy to las. Uważam tę trasę, za bieszczadzkiego klasyka, jest tu moc. Trasa zajęła mi ok. 10 godzin. Wchodzę do bacówki, chcę: pokoju, bigosu i kąpieli!
Ogarnąłem się. W pokoju mam klawego współlokatora, szybko łapię z Bogdanem wspólny język. Idziemy do jadalni posiedzieć, obolały człapię na dół. Jest jeszcze kilka osób. Na zewnątrz zlewa. Lało całą noc.
Dzień XVII
8.07.2017
Bacówka pod Honem, Cisna - Chatka Puchatka, Połonina Wetlińska
Nad ranem przestało padać. Zwlekam zwłoki z wyra, nie... jeszcze na chwilę wbijam w puch. Bogdan się budzi i idziemy na śniadanie na dół. W jadalni kameralniej. Gęba mi się cieszy, myśli same się cisną, jak dobrze pójdzie, za dwa dni ukończę najdłuższy, górski szlak pieszy w Polsce. Mówię do współlokatora:
- Bogdan, ostatnie pasmo!
Po śniadaniu idę pakować wór, trza się zbierać. Do miasteczka idziemy razem, ja w góry, Bogdan na zakupy:
Dziękując za super towarzystwo, żegnamy się. Przechodzę koło "Siekierezady" i muszę się przyznać, zawsze tu nie byłem! Przekraczam tory kolejki wąskotorowej, wchodzę w las. Po wczorajszej ulewie ślisko jest jak diabli. Zajrzałem do miejsca wypadku śmigłowca z 1991 roku :
Następnie podejście w ramach rozgrzewki to Rożki 855 m npm. Do Jasła będzie przechlapane. Mimo wszystko uważam, że z dwojga "złego" wolę jednak podejścia. Jest przede wszystkim bezpieczniej i prochu tu nie odkrywam. W rejonie Worwosoki pierwsze polanki i co najważniejsze niebo się przeciera. Obcinam na Pasmo Graniczne:
Kawalek dalej zasiadam na małe pięć. Kolejnym programem jest Małe Jasło 1097 m npm, stąd już tylko ponad 2 km ze 130 metrowym podejściem na Jasło 1153 m npm. Zachodzę tu na kwadrans, należy mi się jak chłopu rola :
Od razu wyświetla mnie się nocleg z czisem podczas wspólnej imprezy we wrześniu 2006 roku. Miejsce prze w pyte! Rok później kimałem tu w zimie, jest jeszcze bardziej w pyte! mówię Wam, Jasło to samo dobro! Rozpogodziło się na dobre, trudno, jakoś to będzie. Turlam wora na Okrąglik 1101 m npm. Tutaj z kolei z miło wspominam wspólne działania z Michunem, który dołączył do mnie na odcinek bieszczadzki podczas przejścia niebieskiego Szlaku Karpackiego w 2015 roku. Schodząc z Okrąglika o mały włos nie poszliby My na Fereczatą, bo centralnie przy słupku jakieś małżeństwo raczyło się uwalić w ramach "duże 30", nie mogę nie wspomnieć akcji z Roncem w 2012 roku, na szczycie którego chwaliliśmy się nagimi torsami! :) Autor relacji na Okrągliku:
A ja z kolei w ramach "duże 30" atakuję Fereczatą 1102 m npm. Ja już laseczkę wykładam na wszystko, jestem w Bieszczadach, jestem w ostatnim paśmie. Podle stwierdzam, że od Jasła zacząłem połoniny! Dlatego pozwalam sobie na opalanko:
Niebawem wyłoni się z lasu sympatyczna pani, mieszkanka Rzeszowa, która ma domek poniżej w Smereku. Będę miał przyjemność schodzić w jej towarzystwie, gdzie przy akompaniamencie pięknych widoków :
Mogliśmy podyskutować o tym i o owym. Podzielę się kolejną refleksją, kapitalną rzeczą dla mnie są spontaniczne rozmowy, krótkie chwile podczas np. zejścia do wioski, jak to miało tutaj miejsce. Podczas tych kilkunastu minut zdążyliśmy się pośmiać, pogadać o poważnych rzeczach i w końcu sympatycznie pożegnać. Podczas mojej wędrówki miałem kilka takich "zdarzeń" i wpływały bardzo budująco na moje morale i były/są to bardzo cenne chwile. Jestem w Smereku. Obowiązkowo zaczynam "zwiedzanie" od wejścia do znajomego sklepu. Zimą 2013 roku tutaj z Frankiem parkowaliśmy furmankie. Od tamtego czasu się trochę zmieniło. W sklepie se pytam:
- miłe panie, na obiad gdzie mam iść, do "Niedźwiadka" w lewo, czy OW "Smerek" w prawo? Polazłem "na lewiznę", z "dyrekcją" sklepu się nie dyskutuje. :)
W "Niedźwiadku" można płacić kartą, "szamka" na przyzwoitym poziomie. Teraz mogę ruszać na Połoniny.
Pierwszą będzie Smerek 1222 m npm., po drodze oddech wyrównuję w wiacie, wyżej kapkę "działa" źródełko. Woda pomocna, golnę bieszczadzkiego zdroju.
Opity jak bąk ruszam na dalszą część podejścia. Już, już.. za moment wyjdę z "kapusty" :
Mocy przybywa...
Na Smereku ze dwa razy byłem, rozwodzić się nie będę. Teraz bezlitośnie łoję rajd połoninami z wiatrem we włosach :). Na nocleg muszę do Chatki Puchatka, inna opcja raczej nie wchodzi w rachubę. Schodzę na Przełęcz Orłowicza 1099 m npm, cioram dalej Szarym Berdem, aby do Osadzkiego:
Docieram do miejsca, które dodaje otuchy - parafrazując "jakby" Kinga. Zimowa odsłona tego widoku dodaje mocy, latem też jest przyzwoicie:
Ostatni etap przede mną:
Docieram do Chatki Puchatka. Do spania jest komplet widzów, podłogę zamawiam! Pierdzę jak za pokój, nie straszne mnie jest, tym bardziej, że to prawdopodobnie ostatni taki nocleg tutaj. Podobnież BdPN ma ciachnąć noclegi w takiej formie. Barłóg klecę, obok przy stole jest ukraińska para, spotkamy się jeszcze w Ustrzykach Grn. Pamiętam, że zamówiłem sok pomarańczowy, cukier jest smaczny. Do zachodu słońca dotrwałem :
Posiedzieliśmy jeszcze w parę osób, po czym oddałem się w objęcia Morfeusza.
Dzień XVIII
9.07.2017
Chatka Puchatka, Połonina Wetlińska - Wołosate - Ustrzyki Grn., hotelik "Biały"
Sam w to nie wierzę, dzisiaj kończę Główny Szlak Beskidzki. Gęba mnie się raduje. Na spox-ie robię śniadanko, na zewnątrz pięknie, słoneczko. Wylazłem na zewnątrz po przebudzeniu i zdziwiony byłem dosyć poważnie. Otóż trzy pary nowożeńców w asyście fotografów zrobiło sobie sesję. Wróciłem do sali coś przekąsić, po czym pożegnawszy się opuszczam Chatkę Puchatka. Jest parno, poźniej się okaże, że waruneczek się diametralnie zmieni. Schodząc do Berehów Górnych widzę zająca, który nic a nic się nie boi. Se myślę, pewnie tresowany! Tam lis, tu zając... świat na psy schodzi, kur zapiał! Idę dalej.
Jestem w Berehach Górnych, muszę odsapnąć. Dobrze, że przy punkcie kasowym, który jeszcze zamknięty, jest komplet wypoczynkowy. Nie omieszkałem skorzystać :
Chwilę spędziłem na cmentarzu. Z ponad 100 nagrobków została garstka, reszta poszła na tłuczeń przy budowie obwodnicy. Nagrobek Hrycia Buchwaka, lokalnego kamieniarza, który sam dla siebie zrobił nagrobek, zm. w 1939 r.:
Pogoda zaczyna się filcować, ruszam na Połoninę Caryńską 1297 m npm, z krótkim odpoczynkiem w wiacie :
Zastanawiam się, będzie burza czy nie? Na grzbiecie nie jest mi do śmiechu. Szybka foteczka szczytowa :
Ostatnie spojrzenie na Połoninę Wetlińską :
Obcinam na niebo i nie mam wątpliwości, nie wyjdę z tego suchą nogą.. nie,nie. Żegnaj waruneczku. :) Sprawdzam się "na 1000m" w zbiegu do Ustrzyk Grn.
Przed atakiem na Szeroki Wierch odwiedzam Zajazd pod Caryńską, przy talerzu obfitości spotykam ukraińską parę z dzieckiem, chwila rozmowy. O ile pamiętam domówiłem coś na słodko. I ruszam na kolejne podejście. Wychodząc z lasu rozmawiam chwilę z warszawiakiem, który daje mi flakon wody, wiedział czego potrzebuję. Jestem na grzbiecie Szerokiego Wierchu.
Czuję zimno, bardzo czuję zimno. Zanim dotrę do Przełęczy pod Tarnicą, zwaną Przełęczą Krygowskiego waruneczki klękną po całości. W związku z tym, że Tarnica jest w chmurach nie wchodzę na szczyt, nie widzę sensu. Odbijam do wiaty usytuowanej nad Przełęczą Goprowską. Jak wiadomo, jest to typ wiaty bieszczadzkiego, która chroni... przed niczym. Zachodzę aby się cieplej przyodziać.
Za chwilę w chmurach utonie Krzemień 1335 m npm, drugi po Tarnicy. Rozpoczynam trawers tegowoż i dalej na Halicz 1333 m npm. Ostatnie zdjęcie przed zlewą, której dostąpiłem w ostatnich trzech godzinach wędrówki.
Już trawersując Krzemień jestem zlany do majtek, trafiłem na ścianę deszczu i ogromny wiatr. Pierwszy raz w życiu doświadczyłem zlewy, gdzie czułem moc ulewy od pleców w dół. Podchodząc na Halicz musiałem zapierać się kijami, wiało bogato! Na Rozsypańcu bałem się aby gdzieś nie zabłądzić. Ulgi doznałem lądując w wiacie aby skarpety wykręcić, w butach jezioro. Foteczka z wiaty :
Zbyt długo siedzieć nie dałem rady, zimno zaczęło mną telepać. Zatem zmuszam się do marszu celem rozgrzania organizmu. Przede mną ok. 8 km odcinek, którego po prostu nie trawię. Opad ustaje i zaczyna się wypogadzać, ale to wszystko pikuś, zaczyna się robić cieplej, z czego bardzo się cieszę. W drodze do Wołosatego/sprzęt niestety zaparował/ :
Docieram do krzyżówki Wyżni Koniec, którą odbija się do granicy na przeł. Beskid. Stoją pogranicznicy, podchodzę do nich na chwilę rozmowy. Nie mogłem się powstrzymać i mówię:
- Panowie, właśnie kończę przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego. Jeszcze pieprzone pół godziny! Radochę mam tak ogromną, że nie mogę się powstrzymać. Na foteczce udało mnie się przemycić ich kaski.
No nic, idę do mety, było to chyba najlepsze pół godziny tej imprezy. Widzę to co chiałem ujrzeć, ten piękny zielony kawałek blachy z białymi napisami, jeszcze kawałek :
Docieram na miejsce. 10.07.2017 roku o godzinie 18.55 melduję się po 18 dniach szlajania na mecie, przy czerwonej kropie w Wołosatem.
Mogę ten sukces uczcić garnuchem imperialistycznego chłamu. Poza wielką radością odczuwam również głód, wbijam do sprawdzonej knajpuni naprzeciwko na schabowego i nie mam pomysłu co dalej. Po posiłku wychodzę do drogi w kierunku Ustrzyki Grn. i widzę pustkę, żadnego ruchu. Przyjdzie mnie szukać tutaj noclegu. Po chwili dostrzegam Volvo na brytyjskich blachach, wystawiam styraną i brudną grabę.. i masz, mam transoprt do UG!! Za chwilę ląduję w Ustrzykach Górnych, poszedłem zadać pytanie o nocleg do Zajazdu Pod Caryńską i usłyszawszy, że owszem, została im jedynka za 380 zyla, to mnie się spać odcechciało i zmęczenie minęło. Polazem do sprawdzonego "Białego" i tam się uwaliłem za 4 dychy, jak normalny biały człowiek..
10.07.2017
Ustrzyki Grn., hotelik "Biały" - Wrocław
W nocy lało ze trz razy. Średnio byłem wzruszony tym faktem, pławiłem się w białej pościeli wykąpany, nakarmiony itd. Rankiem klasycznie, śniadanko, pakowanko i spier.....ko. Do domu mi tęskno! Ostatnie spojrzenie na Ustrzyki Górne, to opcja bardzo ascetyczna, ale przywołująca szereg wspomnień.
Na zakończenie jedna uwaga:
- groty w kijkach skończyli mnie się już w Beskidzie Żywieckim. Wystraszyłem się czy dam bez nich radę. :)
Wyszła z tego przydługa relacja okraszona foteczkami pewnie w zbyt dużej ilości. Też tego nie lubię, ale wybaczcie, nie umiałem inaczej.
Dziękuję za uwagę.
Po lekturze przyszła mi do głowy taka drobna "złośliwostka" :
OdpowiedzUsuńW moich "czasach wspinaczkowych" było powiedzenie; "Jak nie dajesz ze szmaty (czyt. podciągasz się na jednej ręce) to Cię nie ma. W przypadku Twojej relacji z GSB można by powiedzieć: jak nie jesteś Fast & Light to Cię nie ma. Tak przynajmniej odebrałem opinie cytowanych przez Ciebie " proroków szlaku".
Pim, jest coś na rzeczy w tym co piszesz. Nawet do głowy mnie nie przychodzi, aby zwracać komuś uwagę na obuwie w jakim robi przejście, czy też oceniając wagę plecaka. To, że jeden przechodzi szlak w adidasach nie znaczy wcale, że w szytym glanie nie da się tego przejść, podobnie rzecz ma się wagi ekwipunku. Dla mnie ważniejsze niż waga plecaka czy obuwie jest motywacja. Na szczęście na trasie spotykałem zdecydowanie ciekawsze osobowości.
UsuńSzlak przeszedłem dwa lata temu z Wołosatego do Ustronia. Bez namiotu, rezerwacje noclegów robiłem na bieżąco. To była moja pierwsza wielodniówka. Szedłem we wrześniu, pogoda pół na pół - 10 dni słońca, 8 dni deszczu, albo inaczej zlewa na początku w środku i na koniec. Jak czytam Twoją relację to tęskno mi do takiej szlajacki. Szedłem w rozwalających się butach i modliłem się żeby wytrzymały do końca. Wtedy wszystko było proste: wstać, maszerować i spać.
OdpowiedzUsuńW tym co pisze PIM jest dużo racji - przeglądałem dzisiaj z ciekawości blogi górskie i widzę, że wszyscy młodzi fast & light są wyubierani markowo, reklamują co się da, nie jedzą przysłowiowego schabowego i kanapek tylko jakieś energetyczny szajs. Nie używają map papierowych tylko gps i map w telefonach.
Mam też tak mały smutek odnośnie GSB. Nie dotarłem na spotkanie osób, które przeszły ten szlak. Rzeczone spotkanie odbywa się na Hali Łabowskiej.
Usuńps. Witaj "u mnie." :)
Świetna opowieść.
OdpowiedzUsuńDzięki. Ciebie również witam w swoich skromnych progach.
UsuńDlatego wzorem autora tego bloga, który przeszedł "drugi szlak Słowacji", należy wybierać szlaki, drugie, trzecie, czwarte. Nie ma o nich na Fejsie, trudno się nimi pochwalić. Szansa na spokój, ciszę, umiarkowaną pustkę wysoce prawdopodobna. Skoro Gospodarz Palivec w "Dziejach Dobrego Wojaka Szwejka" miał wszystko w ....życi to czemu samemu nie mieć i nie obierać takich celów?
OdpowiedzUsuńPim, ale próbuję coś znaleźć o ''pierwszym szlaku Słowacji'' i poza jedną relacją widzę pustkę...
UsuńPozwoliłem sobie podelektować się tą wyborną relacją po raz drugi :). Rzuciło mi się w oczy, jak po zieleni na foteczkach widać upływ czasu: na początku wędrówki jest soczysta i jaskrawa, pod koniec - bardziej stonowana i w różnych odcieniach...
OdpowiedzUsuńDziękuję, że mi to pokazałeś - relacja genialna, super klimat.
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobre słowo.
Usuń