Ukraiński sztos 27.09 - 3.10.2013


Imprezy na połoninach Ukrainy mnie zdecydowanie zachwycają. Już sam dojazd na Ukrainę to nielicha przygoda. Pomimo, że trend się jednak zmienia,  nadal oddają to czego próżno szukać u nas.
Połonina Krasna /Połonina Czerwona/ - należąca do Beskidów Połoninnych, leżąca na Zakarpaciu grupa górska w Karpatach Wschodnich. Pasmo ma długość ok. 35 km i zajmuje powierzchnię 570 km2. Północną granicę oddzielającą Połoninę Krasną od Gorganów wyznacza Przełęcz Przysłop, południowy skraj wytycza Kotlina Marmaroska, zachodnia granica z Połoniną Borżawa przebiega przebiegiem rzeki Terebli i wschodnia ze Świdowcem, przełomem rzeki Tereswa.

27.09.2013r.

Wrocław - Przemyśl


Lansu zadaliśmy z Gryfem i od samego początku trącało patologią, bowiem Gryf postawił na autostop natomiast ja na luksusy, czyli wbiłem w PęKaeS relacji Wrocław - Przemyśl za jedyne 72 zyle. Zbióreczkę na trzeźwo ustaliliśmy na dworcu kolejowym w Przemyślu, którego poczekalnia to Wersal. Do Przemyśla docieram klasycznie, z ok. 1,5 godzinnym opóźnieniem. Do Krakowa pełny spokój nic się nie dzieje szczególnego, natomiast od Krakowa bekę mam po pachy. Za Krakowem Gryf dzwoni do mnie i informuje, że już dotarł. Po chwili rozmowy proszę żeby na herbatę nastawił, bo ja się spóźnię a poza tym, zabawiamy się jeszcze z dwoma pasażerami uprawiając partaninę, czyli narzekamy na wszystko i wszystkich niczym mohery po sumie. Co się upłakaliśmy to nasze. W Jarosławiu żegnam się z pierwszym z kompanów od narzekania, z drugim jadę do samego Przemyśla i ok. 1 w nocy żegnamy się życząc sobie wszystkiego najlepszego. Wtaczam się na poczekalnię dworca kolejowego i oczom nie wierzę. Dworzec odnowiony, czyściutki. Pod ścianą dostrzegam bajzel Gryfa i "myślę na głos":
- widzę, że tu śpimy?
Z racji późnej pory rozkładamy się, szybka kolacja zaprawiona gorącą herbatą i w kimono.

28.09.2013r.

Przemyśl - Medyka-Szeginie - Lwów - Stryj - Miżgiria.



Wstajemy koło piątej rano. Sprawnie się pakujemy i udajemy  na herbatę do baru a następnie do kantoru. Za hrywnę płaciłem 0,38 zł. Chwilka szlajanka i łapiemy się się na pierwszego busa do granicy Medyka-Szeginie. Cena za przejazd nie ulega zmianie, dalej 2 zł. Granicę przekraczamy zasadniczo bez problemu i chwilkę później siedzimy w marszrutce do Lwowa. Bilet 23 hrywny, w 2010 roku płaciłem 15 hrywien. We Lwowie kroki kierujemy na targowisko przydworcowe. Leci słonina, odrobina chałwy, banany i idziemy na "pączki" z mięsem i serem. Wracamy na dworzec kolejowy, czeka na nas Gryfa kolega Serhij, który okaże nam swoją gościnę w drodze powrotnej. Po dłuższej rozmowie żegnamy się i umawiamy, że po imprezie damy znać celem spotkania się. Serhij, jako człowiek zacny pomaga nam uzyskać info w temacie połączenia autobusowego do Miżgirii. Okazuje się, że mamy niefarta. Tego dnia marszrutka ze Lwowa nie pojedzie, nie wiedzieć czemu. Po ostatniej imprezie w 2010 roku, klaruję Gryfowi, że to nic nadzwyczajnego, normalnie przyroda. W informacji radzą nam, żeby spróbować ze Stryja, ależ nie ma problemu! Wbijamy do Stryja. Pierwsza sprawa, walimy do informacji, kiedy marszrutka do Miżgirii. Pani rzecze 15.40, dobra nasza. Pociąg odpulamy w takim razie i idziemy w miacho. Szlajanko głównym deptakiem, skromna pasza u "Marcela" i wracamy na dworzec. Główny deptak w Stryju, ulica na wprost nosi nazwę Stepana Bandery:


Dochodzi godzina 16-sta. Marszrutki nie ma, kolejny niefart. W międzyczasie odjeżdża nam pociąg do Wołowca i jesteśmy klasycznie wydudkani na strychu. Gryf próbuje jeszcze zagadać rodaka o podwózkę ale widzę, że kolo ma mega opory więc mówię do Gryfa, zostaw go bo zaraz w pory narobi. Decydujemy, że jedziemy marszrutką do Doliny, zawsze to bliżej. W mieścinie kroki od razu kierujemy na dworzec autobusowy, może coś czeka na nas.


Klapa, wracamy na skrzyżowanie i do 19.30 "szczekamy" na jakikolwiek transport do Miżgirii. Gryf oświadcza, że nie będzie marnować czasu i łapie a-stop. Nie daję mu żadnych szans!


Dłuższą chwilę stoimy, Gryf się wygłupia i nic. Mamy póki co klasycznego ignora. Nagle wtacza się ciężarówka, Gryf z uporem maniaka wywija kartonem z napisem Miżgiria/kierunek Chust okazał się lichy/ i co?? Furman się lituje i zabiera nas! Czekający na przystanku Ukrainiec chciał być cwańszy i podbiega do kierowcy a ten mu rzecze, że nie po niego się zatrzymał. Mamy okazję do Miżgirii czyli ok. 100 km."Kierowca Bombowca" okazuje się dosyć dobrze mówić po polsku więc droga upływa nam błyskawicznie. Jura, to były żołnierz jednostki spadochronowej, opowiadał nam jak w stanie wojennym byli spakowani i czekali na sygnał wjazdu do Polski. Na początku lat 90-tych troszkę parał się handlem w Polsce więc realia zna, było wesoło w trakcie opowieści. Dojeżdżamy na miejsce, jest noc. Mieścina nieoświetlona, ciemno jak w dupie. Jest sobota, grupki młodych Ukraińców przemykają w stronę centrum, pewnie na balety. Dziękując Jurze za ogromną przysługę, żegnamy się i drepczemy przed siebie. Zastanawiamy się nad noclegiem bardzo mocno, po jakimś czasie przechodząc koło tutejszej jednostki "Ochotniczej Straży Pożarnej" stoi niedokończony pensjonat z zacnymi waruneczkami noclegowymi.


Z Gryfem wymieniłem jedynie spojrzenie i wbijam do budynku OSP celem uzyskania akceptacji w sprawie noclegu w resorcie. Dowódca, bo z nim miałem przyjemność, zapytał czy mamy "pałatkie"?
- powiedziałem, że mamy.
Tenże nie widząc problemu wyraził zgodę na nocleg i do tego dorzucił materac i koc. Okazuje się, że w niefarcie mamy ogromnego farta, bowiem cały czas jest życzliwe wsparcie. To w kimę! Jutro kończą się żarty.

29.09.2013 r. Połonina Krasna.

Miżgiria - szałas między Gropą /1495 m npm/ a Klimową.


Ranek rześki. Do Kołoczawy jakie 18 km asfaltem. Jemy śniadanko i zwijamy bajzel. No cóż, trudno, trza się zbierać. Ostatni rzut okiem na nasz pensjonat i w drogę.


Drepczemy asfaltem ambitnie, nie ma co. Każdy przejeżdżający samochód próbujemy zatrzymać. Jedzie jakaś "ładzina" więc "łapiemy" na stopa. I masz, zatrzymuje się i wysiada "nasz" strażak!
Do Synewiru na skrzyżowanie mamy gratis. Na Przełęczy Synewirskiej:


W mieścince odwiedzamy sklep spożywczy, upodliłem się lemoniadą Obołonia. Ponownie wychodzimy na ulicę i łapiemy się na "parkową ładę". O ile nasz poprzedni dobrodziej okazał się białym człowiekiem, ten zaś pracownik Parku Narodowego to zwykła kutwa i rabuś. Za ostatni odcinek do Kołoczawy zażyczył sobie 30 hrywien, ograbił nas. Jesteśmy w końcu w Kołoczawie:


Zaglądamy do cerkwi, w której trwa nabożeństwo. Chwilę stoimy. Jako,że niewiele kumam z tego, mam ochotę wyjść. Ukrainka coś szepcze nam żeby nie wychodzić, mnie ciśnienie rośnie, bo w mojej głowie pojawia się wizja, że z godzinę tu będę! Zaraz oszaleję!! Na szczęście nabożeństwo się kończy i pewnie to miała owa Ukrainka na myśli. Opuszczamy cerkiew, za chwilę przejdziemy do clue programu. Imprezę rozpoczynamy od miejsca na odpoczynek.


Miejsce urokliwe, ale podczas wietrznej pogody mamy do widzewa. Dlatego przekraczamy Tereblę "bez mostek" :


I już po drugiej stronie Terebli:


Dorzucę jeszcze powszechnie znany kadr:


Zasiadamy na garnucha zdroju i mozolnie wdrapujemy się na grzbiet Połoniny Krasna, szlakiem niebieskim. Pod Krasnym Wierchem /964 m npm/ robimy krótki postój przy wodopoju. jesteśmy na grzbiecie, ależ romantycznie:)


Topas 1548 m npm również w zasięgu wzroku:


Morale zwyżkuje maksymalnie, docieramy na Krasny wierch 970 m npm:


Strimba 1719 m npm ma się w pyte:


Połonina Piszkonia tylko czeka:


Wcześniej jednak korzystamy z dobrodziejstwa wspaniałych waruneczków i uwalamy się na dwa kwadranse, stać nas.


Napici i najedzeni zawijamy się. Teraz nogi będą same niosły. Morale wysokie, szafy na plecach wgniatają, widoki zresztą także. Czeka nas podejście i trawers, celem uzupełnienia wody.


Po drodze mijamy takie przybytki:


Pozwolę sobie na słowo komentarza. Szałasy pasterskie dla oka wyglądają cudnie natomiast w środku syf po całości, nie tyczy się to oczywiście całości spotkanych przez nas szałasów. Możecie mnie wierzyć, są wypasy, że szczena opada. Póki co, Gryf na podejściu:


Jesteśmy świadkami, że Połonina płonie:


No i cóż, zamykamy pewien odcinek naszej wędrówki.


Podczas przejścia Połoniną Krasną pogoda, która ma znaczenie, dodaje wyjątkowego waloru powodując, że zgarniamy wszystko co najlepsze:


Ogromny maszt na Topasie 1548 m npm, my jednak ominiemy ten szczyt:


Jeszcze tylko 1/2 litra potu i... trudno, musimy jakoś z tym żyć:


Gryf rzecze, że robimy obiad poniżej. Nie mam słów aby zaprotestować, idziemy na obiad. Tu się stołujemy, trzeba sobie jakoś radzić /zeszliśmy poniżej grzbietu celem osłonięcia się przed wiatrem/:


Po posiłku w drogę trza nam się zbierać, przed nami jeszcze "trzy kopy". Po drodze stały i znany obraz Połoniny Krasnej, zielony szlak prowadzi na Przełęcz Przysłop:


Przed nami "dwie kopy", kota 1563 m npm i najwyższy szczyt Połoniny Krasnej - Syhłański 1564 m npm:


Robi się już późno, na grzbiecie cudownie. Zostaje nam jeszcze Gropa 1495 m npm i schodzimy w las na przełączkę do szałasu. Rozczarowuje mapa/zielona/ Gorgany, Połonina Krasna, Świdowiec w skali 1:50 000. Jest parę baboli.M.in. brak zaznaczenia rzeczonego szałasu oraz wody. Na grzbiecie w drodze na Gropę:


Na nocleg schodzimy w ciemnościach, idziemy jeszcze bez czołówek. Źle się idzie, rozjechana przez Ziły ściecha z niespodziankami. Zakładamy czołówki i po ok. 20 minutach docieramy na nocleg. Jak wcześniej wspominałem, z zewnątrz szałas wygląda imponująco ale w środku, syf na maxa. Ale z niejednego pieca chleb się jadło to i ten temat przeżyjemy. Przydaje się plandeka budowlana z Auchan za 6 pln-ów, którą rozścielam na legowisku i dopiero wówczas lecą nasze karimaty i śpiwory. Zalegamy bez posiłku, robi się zzzzimno...

30.09.2013 r.

Szałas pod Gropą - Krasna


Przymroziło nocą. Leżąc w śpiworze myślałem, że mam omamy.  Ale nie, słyszę wyraźnie klekot Ziła! Pytam Gryfa:
- ki ch.. wodę mąci?!
Mimo wszystko leżę dalej ... i dojrzewam. Parę minut później jedzie drugi. Nieee, ja to muszę sfocić:


Zdziwienie maluje się zarówno na naszych japach jak i na pasażerach Ziła usadowionych na pace. Mimo wszystko pozdrawiamy się serdecznie. Okazuje się, że to ekipa na jagody przyjechała, których na grzbietach od groma. Jest już jakby po sezonie więc i zbiory marne. Nam nie pozostaje nic innego jak zarzucić ciepłe śniadanie, spakować dobytek i ruszyć na Klimową 1492 m npm:


Po drodze Gryf nawija z ukraińską ekipą, na szczycie dajemy sobie "małe 5" :


Mijamy kolejną Gropę 1432 m npm i schodzimy na rozwidlenie szlaku czerwonego i żółtego/Pod Klimową/ i dalej na rozwidlenie na Małą Klimową 1361 m npm. Nie idziemy do Ust-Czornej. Wolimy przez Małą Klimową => Uhorską do Krasnej.


Jest moc. Zasadniczo cała Połonina Krasna to jedna wielka miejscóweczka, kwestią tylko co kto lubi.


Schodząc z Małej Klimowej spotkaliśmy "świeżynkę". Należało zrobić oględziny lokalu:


Plusem dodatnim jest koza:


Od niniejszej imprezy minęło ponad 6 lat, przeklepując tę, tą, taką relację na bloga odnoszę wrażenie graniczące niemal z pewnością, że powrót na Ukrainę jest  pewny. Po chwili odpoczynku ruszamy dalej, ten lokal mamy w pamięci. Docieramy na Uhorską 1294 m npm:


Po kolejnym odpoczynku rozpoczynamy spektakularne dla naszych kolan zejście. Po drodze kolejny lokal:


W jesiennej scenerii:


I dajemy kolanom odrobinę odpoczynku. Gdyby nie wczesna pora na klawo bym się rozbił tu z namiotem:


Przed nami ostatni pagór, my go bokiem. W oddali mieni się Świdowiec:


To temat na jutrzejszy dzień. My narazie schodzimy do potoku rzucić nura. Po takiej kąpieli morale momentalnie zwyżkuje. Czujemy się z dobre 15 lat młodziej. Ale my tu gadu gadu, a okazja znowu nadciąga czyli Ził wypełniony drzewem. Gryf podbiega i kiwa mnie ręką, że jedziemy.


W Krasnej rządzimy. Na dzień dobry lecą banany, boska lemoniada Obołonia. Następnie przemieszczamy się do "centrum" na posiłek właściwy. Po drodze wrzeszczę Gryfowi, że mam smaki na rybę z puchy, a do tego pół chleba i obowiązkowy arbuz. No i proszę, mamy wszystko co nam potrzebne do szczęścia:


Tia, teraz tylko dobre lokum. Przekraczamy Tereswę i za chwil parę staną namioty:


To był piękny i bogaty w atrakcje dzień. Ukraina to cudny kraj, nadal daje tak wiele za tak niewiele. Korzystajmy z tego póki się da. Połoninę Krasną żegnamy z uśmiechem do ósemki, jesteśmy w paśmie Świdowiec.


1.10.2013 r.

Świdowiec

Krasna - biwak pod Geriszaską.


W Paśmie Świdowca czyli na najwyższej i najrozleglejszej połoninie Ukrainy jestem pierwszy raz. Obóz rozbiliśmy niedaleko potoku, w nocy trochę szumiało. Przy ognisku długo nie bawiłem, głód i zmęczenie wygrało. Szybko upichciłem oryginalną potrawę chińską i odpłynąłem. Po posiłku zostało mnie kawałek słoniny zakupionej jeszcze we Lwowie i kromka swojskiego chleba & pół cebuli. Ostatniego kromala zbunkrowałem z myślą, że może na połoninach podczas jakiegoś odpoczynku się uraczę. Niestety, przy naszym obozowisku kręcił się kundel i jebaniutki skubnął mnie tego cennego kromala!! To był moment nieuwagi. Niech mu na zdrowie wyjdzie. My tymczasem zwijamy bajzel i nastawiamy się moralnie na kolejne pasmo. startujemy z ok. 430 m npm. Spokojnie nabieramy wysokości pławiąc się w luxusie, po drodze ostatnie widoki na Krasną i Dubowe:


Szanując zdrowie, które mamy tylko jedne pozwalamy sobie na chwilę relaksu w wolnych chwilach:


Kolejny podjazd przed nami:


Jest miło. A Lisacki grzbiet fenomenalnym miejscem na namiot. Jako, że pierwszy raz jesteśmy tutaj, zapas wody zabrałem z dołu. Nie ma takiej potrzeby, po drodze będą ze 2 ujęcia.


Z lekka zasapani docieramy na Kinec 1303 m npm.


Zasiadamy na dwa kwadranse. Ucinamy pogawędkę z pracownikiem obiektu, który poczęstował nas wodą i zbieramy się. Podziwiamy też piękną połoninę Apecką. Na Świdowcu, w drodze na Tempą 1634 m npm:


Do szczytu mamy rzut beretem, zasiadamy na borówkową ucztę. Zimno zaczyna dawać o sobie:


A my docieramy na szczyt. Tempa 1634 m npm :


Wizytą na tym szczycie kończymy z dobrą pogodą. Temat trąci mrozem.


Pod Tempą robimy ostatni postój na gorący posiłek po czym wkraczamy w strefę mroku:


Chwilę później rozbijamy się. Jest obrzydliwie zimno,uczucie chłodu potęguje silny wiatr. Wieczorem mamy kulminację czyli opad marznącego deszczu.


2.10.2013 r.

Pod Geriszaską - Lwów


Z racji silnego wiatru dosyć długo nie mogłem zasnąć. Innymi słowy nocne czuwanie.. bez butelki. Dopiero około 2.00 w nocy zasypiam "na dłużej". Rankiem układam sobie w głowie plany wyjścia z worka, wiatr nie ustaje .Na rozgrzewkę gotuję mleko, zaprawiam to "trocinami" + miód, to mnie stawia na nogi. Wyjście z namiotów synchronizujemy z Gryfem, abyśmy nie musieli bezczynnie doświadczać "świdowskiego zefirka". Zwinięcie sprzętu przebiegło sprawnie, robimy wymarsz.


Pytanie, gdzie iść?


Na grzbiecie mleko, musimy zaufać szlakowskazom. Na Geriszaskiej ok. 100m od szczytu:


Tutaj mamy mały problem, chwila motanka nad mapą i już się kierujemy prawidłowo. Do Drahobratu idziemy w mleku więc jakby nie ma się czym chwalić, ale inną razą kroku zadam przez Wielki Kotel. Ostatni szczyt Stih/Stoh 1704 m npm bierzemy bokiem i zbliżamy się do kompleksu rekreacyjnego Drahobrat:



Kierujemy się do "Oazy" na herbatę. Gryf usłyszałwszy cenę za garnucha- 22 hr niemalże wybiegł z lokalu. No cóż, nas nie stać na takie luxusy. Mimo wszystko humor dopisuje:


Nie poddajemy się i żegnamy piękny Świdowiec do następnej razy:


Mijamy budujące się pensjonaty i już wiem na pewno, w Drahobracie nie ma czego szukać, mam swoją "Grań Krupową" w Zakopanem.


I tak mamy farta, udaje nam się złapać okazję do Jasinii. A w mieścince tejże raczymy się:


Poleciały "pączki" z mięsem i kartoflami + czaj. Potem na stół wjechała ryba z pieczywem + czaj. Jako, że jedzonko było bardzo smaczne zachodzę do szefowej i pytam:
-szefowa, co tam masz jeszcze w kuchni, bo nie wiem czy mam plecak przyodziewać?
W knajpuni wesoło, szefowa zadowolona, my najedzeni znakomitymi acz prostymi potrawami. Bar zdecydowanie możemy polecić, zarówno posiłki jak i obsługa na medal. Pora wracać. Do Lwowa jedziemy przez Stanisławów czyli Iwano-Frankowsk. We Lwowie ponownie telefon do Serhija i ten lituje się nad nami, przygarnia do siebie "na kwadrat". Podejmuje nas wytwornie, tutaj dla Serhija i jego małżonki ukłony od nas za hojną gościnę.

3.10.2013 r.

Lwów - Medyka-Szeginie - Przemyśl - Wrocław

Ok. 7.00 pobudka. Prysznic, fantastyczne śniadanie, zbióreczka, żegnamy się. Serhij jedzie z nami, po drodze wysiądzie. Po raz kolejny jestem we Lwowie przelotnie, muszę sobie zafundować jakieś 2-dniowe szlajanko, taki plan na przyszłość. Zanim udamy się do marszrutki w kierunku granicy tradycyjnie odwiedzamy przydworcowe targowisko, zakupy i powrót. Granicę przekraczamy bez incydentów, bus i ok. 14.30 meldujemy się w Przemyślu. Gryf klasycznie na stopa ja do pociągu, szybkie pożegnanie i o 14.50 zapodaję do Rzeszowa. Przed Łańcutem dzwoni Gryf, że ma transport.. do Wrocławia. W Rzeszowie daję dyla miejsce spotkania i do Brzegu mamy spokój. Z Brzegu przejmuje nas Dagmara i jak Gryf obliczył, trasę Lwów - Wrocław pokonaliśmy w 11 godzin. No cóż, autostop ma przyszłość.
Tyle z naszej wspólnej imprezy. Ukraina pomimo, że się zmienia nadal oferuje swojski klimat. Mieliśmy po trosze komu co zawdzięczać w naszej wędrówce: Jurze za podwózkę do Miżgirii, chłopakom ze Straży Pożarnej w mieścinie rzeczonej za nocleg i transport, pracownikowi Parku Narodowego ,który za "drobną opłatą" podrzucił nas do Kołoczawy, kierowca Ziła, który zabrał nas na pakę wypełnioną drzewem do Krasnej, właściciel pensjonatu w Drahobracie, który zabrał nas zziębniętych do Jasinii, Artur, który poczekał na mnie w Rzeszowie i zapewnił transport do Brzegu, standardowo Dagmarze, która ma się ze mną i w końcu nieoceniona pomoc Serhija, dzięki któremu mam odznakę-flagę Ukrainy.

Podziękowania również dla Gryfa za wspólne trudy i radości. Nic to, że o mały włos się nie pobiliśmy o materacyk i tak było zacnie. :))


Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Impreza z cyklu "zima zaskoczyła drogowców". ;) Fajnie że przerzuciłeś na bloga, tej relacji byłem wyjątkowo ciekaw. Przestrzenie robią nie lada wrażenie, a i widzę, że dojazd jest już przygodą samą w sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej zima zaskoczyła łaziorów . :) Ukraina mnie korci, dawno tam nie byłem.

      Usuń
  2. Fajny wypad. Taki z przygodami. I tak ma być!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz