Nie ukrywam, na Beskid Niski smaki byli. Zastanawiając się z której strony wjechać, postanowiłem dać se wariant klasyczny.
Jak zawsze zostawiłem sobie pewien zapas na Bieszczady gdybym zmienił plany w ostatniej chwili, bo i tak bywało. Żeby się zbytnio nie przemęczać pojechałem do Rzeszowa, aby stamtąd dokulać PKS-em do Cisnej. To tyle tytułem wstępu.
24.09.2019
Wrocław - Rzeszów - Cisna - Łupków, schronisko na Końcu Świata
O 6.23 wyjeżdżam IC-kiem do Rzeszowa. Około 12.40 melduję się na miejscu. Rzeszowski dworzec kolejowy w proszku. Mając ponad godzinę do dyspozycji wbijam do restauracji koło dworca na obiad, na głodnego źle się znosi trudy.
Mam na uwadze, że z Cisnej może być problem z wydostaniem się w kierunku Komańczy. Posilony, kołuję tym razem na dworzec autobusowy. Droga do Cisnej przebiega bez problemu, po ponad 3 godzinach jestem na miejscu. Obowiązkowa wizyta w sklepie spożywczym celem uzupełnienia wiktuałów. Przede mną istota rzeczy, czyli wyjazd z Cisnej. Do wyboru mam tylko opcję z buta lub stop-a. Z pomocą przychodzi pewne małżeństwo, które jedzie do Roztok Górnych i oferują podwózkę, oczywiście korzystam z "pomocnej dłoni" i pięknie dziękując za pomoc wysiadam w Majdanie. Stojąc na skrzyżowaniu awaryjny nocleg mam w razie czego:
Nie mija kwadrans, do przejazdu kolejki wąskotorowej zbliża się "czerwony mietek" na tarnowskich blachach, kierowca zabiera mnie do strefy zrzutu. Po drodze czas mija na sympatycznych rozmowach. Kierowca wysadza mnie przy odbiciu do Zubeńska.
Jest jeszcze widno, zatem bez marudzenia zarzucam tempo, aby się po nocach nie szlajać. Widzę tabliczkę informacyjną, że może nastąpić spotkanie z niedźwiedziem. Jestem na zadupiu maksymalnym i przyznaję, że kupiłem rzeczone info. Docieram do szlaku niebieskiego. Zanim odbiję w prawo do Łupkowa należy ogarnąć temat istotny przyszłościowo. Otóż zajrzałem do wiaty, której stryszek może się sprawdzić np. zimą:
Na dłuższą sesję nie mam jakby czasu, do schroniska mnie spieszno, a ściemniać się zaczyna. Przede mną "ostatnia prosta" szlakiem niebieskim. Na miejscu jestem po godzinie 19-stej. Okazuje się, że jest trochę ludzi. Na tarasie wita mnie pewien rowerzysta z Warszawy z zapytaniem, czy po drodze nie spotkałem czerwonej sakwy, bo zgubił. Witam się również z gościem ze Skierniewic, z którym będę miał przyjemność cierpieć dolę. Karolina jako gospodyni wprowadza mnie na salę noclegową, widząc większość miejsc zajętych informuję, że kimam w namiocie. Nie znoszę tłumów, ani się po dupie podrapać, że o puszczeniu bąka nie wspomnę, do tego pełna sala zawsze kojarzy mnie się z zaduchem, a taki stan rzeczy wyzwala we mnie negatywne emocje. Idę pod sosnę. Rozbijając namiot, kawałek dalej jest ognisko. Noc jest piękna, gwieździsta. Po cichu się oszukuję, że może jutrzejsze załamanie pogody się rozejdzie "po kościach". "Kwadrat" stoi, loguję się. Ucinam jeszcze rozmowę z bardzo miłą dziewuszką, po czym ostatnie wspomnienie tego dnia:
I jakże miło wskoczyć w puch i odpłynąć. Sen.
25.09.2019
Łupków, schronisko na Końcu Świata - Vydraň
Obudziłem około godziny 6-stej. Wyległem na zewnątrz, zaczyna się chmurzyć, ale jest ciepło. Śniadanko zdążyłem zjeść na świeżym powietrzu.
Zaczynam się pakować i zaczyna kropić, zagęszczam ruchy z pakowankiem. Obserwuję waruneczki, zlewa to tylko kwestia czasu, nie jest dobrze. Piszę esa do Michuna, bo straszył przyjazdem. W odpowiedzi otrzymałem podziękowanie za info i życzenia miłego dnia, ale żadnych konkretów. Idę do schroniska przeczekać opad. A w środku ruch i gwar. Mając chwilę czasu, biorę się za zszycie leginsów na szwie. Opad przybiera na sile, nachy zszyłem, to czas na kolejną herbatę. Jestem w gotowości bojowej, a tu klops. Po godzinie 11-stej opuszczam lokal, korzystając z przerwy w opadzie. Obieram kierunek na Przełęcz Łupkowską, a dalej się zobaczy. Zdążyłem dojść do cmentarza, który doczekał się ogrodzenia. Trochę się pokręciłem, niestety, obfity opad zmusza mnie do ewakuacji.
Wracać mi się nie chce. Jestem na skrzyżowaniu, stary szlak prowadził w prawo, nowa wersja przebiegu nakazuje w lewo do stacji kolejowej. I tego się trzymam. Jestem na miejscu, wtaczam się pod filary. Dzisiaj to się urobię, jest godzina 11.30 i zaledwie 2 km przebiegu. Zrzucam klamota, zanosi się na dłuższą przerwę. Jako, że zaczynam się wychładzać przyodziewam coś cieplejszego, leci PS i waciak. Pasmo Graniczne już poza zasięgiem wzroku:
Leje, i co tu robić? Godzina mija, zlewa ma się w najlepsze. Głód zaczyna zaglądać w oczy, zeruję daktyle. Zostało odrobinę kiełbasy z zapasów zrobionych w Cisnej, na trzy mlaśnięcia było.
Widzę, że ławki są szerokie, łączę dwie sztuki, odbezpieczam marikatę, śpiworek i postanawiam się zdrzemnąć, śpieszyć się nie ma sensu, co nagle to po diable. Uwalony w worku czekam na lepsze czasy, co mi zostało. I przysnąłem. Ok. 14.30 otwieram oko dokonując oceny sytuacji. Opad zdaje się być już niewielki. Pakuję barłóg i rozglądam się po okolicy. Zajrzałem do pozostałości pomnika wystawionego w 1915 roku po zwycięskiej dla Niemców i Austriaków bitwie gorlickiej. Orzeł, który stał na cokole i miał być odlany ze zdobytych armat rosyjskich "odfrunął."
I na Semakowski Wierch 672 m npm spojrzałem :
Kończą się miłe chwile w Łupkowie, odpalam wrotki:
Ruszam niebieskim szlakiem, obieram kierunek na Przełęcz Łupkowską. Szlak niebieski przed połączeniem się z granicznym czerwonym odbija w prawo, ja kieruję się w lewo i za chwilę jestem na miejscu, Przełęcz Łupkowska 640 m npm:
Znajduje się tutaj niewielki samoobsługowy schron turystyczny, wcześniej spotkałem się z tymi lokalami, ale nie miałem jeszcze przyjemności w nich spać. Chwilę się zastanawiam co robić. Pierwotny plan przez Magurę do Medzilaborców raczej odpada. Pora jest już nieciekawa raczej i wybieram wariant do Paloty szlakiem zielonym. Schodzę do tunelu:
Pod torem zamelinowała się salamandra plamista:
Dobrze wiedzieć, że jest tutaj też źródełko z wodą pomocną:
Dochodząc do skrzyżowania, widzę budynek, za którym znajduje się całkiem przyzwoite miejsce na odpoczynek, czy nawet awaryjny nocleg. Sławojka również jest.
Chwilę czasu dałem sobie na rozpoznanie terenu, po czym ruszam dalej szlakiem zielonym. W niedużej odległości znajduje się kolejne źródełko, z którego zdroju zaczerpnąłem:
Przede mną droga do Paloty. Po drodze mijam drwalówkę, w środku której znajduje się lustro, lokal marny, ale życie czasem płata figle, że trza brać co dają. Idę dalej, bo "casu mało kruca bomba".
Jestem w Palocie, a raczej na jej obrzeżach. Zastanawiam się nad dalszą trasą, iść do przełęczy, czy może kontynuować kierunek do Medzilaborców? Wybieram drugi wariant, filując w mapę widzę na półmetku drogi zaznaczoną wiatę i ciekawość bierze górę, bo zawsze tam nie byłem, cytując klasyka.
Po drodze mijam niewielkie osiedle zamieszkane przez cyganów, nawet jeden wyszedł mnie na spotkanie z zapytaniem skąd jestem. Żegnam Palotę :
Około 6 km nudnego asfaltu przede mną. Zaznaczona wiata na mapie okazuje się być marnym lokalem na nocleg, co brałem pod uwagę. Oddech wyrównawszy ruszam dalej. Uwagę skupiam nad jakimś sensownym miejscem na rozbicie namiotu. Dochodzę do wioski Vydraň,jest to część/dzielnica Medzilaborców, nawet mnie się nie śniło w jakim pensjonacie dzisiaj kimam. Wbijam do "city" i co moje biedne oczy widzą:
Wiata przystanku autobusowego oszklona, sensownie zabudowana, dobrze utrzymana. Loguję się w "lewym skrzydle". Mój apartament znajduje się dosłownie w centrum. Łapska zacieram z radochy, szybko się przebieram w suchą wełnę, klecę barłóg i najlepsza chwila, czyli przygotowanie kolacji. Na Przełęczy Łupkowskiej znalazłem cztery kozaki czerwone więc je poszatkowałem, dorzuciłem pokrojoną w kostkę cebulkę, odrobina masła, szczypta soli i pieprzu, do tego kaszanka, gorąca herbata i za chwilę pławię się w luksusie. Kaszanką od dłuższego czasu jestem oczarowany na biwakach, danie proste w przyrządzeniu i zarazem pyszne. Po kolacji rozpoznanie terenu, jestem w szoku. Za wiatą znajduje się budynek, a za budynkiem wychodek. Uznaję, że lepiej trafić nie mogłem:
Posilony i zmęczony dniem zarazem pora kłaść się spać. Około 3 nad ranem podjechał do mnie policyjny radiowóz, policjant uprzejmie zapytał co tu robię? Odparłem, że śpię i nad ranem udam się autobusem do Kalinova. Chwilę się zastanawiał i w końcu odparł:
- dobra, śpij.
Udałem się ponownie w objęcia Morfeusza.
26.09.2019
Vydraň - Jasiel, pole namiotowe
Noc minęła spokojnie, około 5 nad ranem zaczęło lać, w końcu dawno nie padało. Przysnąłem jeszcze i po godzinie 6-stej budzę się nóweczka. Okazuje się, że mój "pokój" oferuje widok na cerkiew greckokatolicką pw św. Michała Archanioła z 1874 r.
Za plecami mam też taką pamiątkę:
Pakuję bałagan. Do Kalinova pójdę z lacza, to tylko 3 km. Pogoda się poprawia:
Mijam drugą nowszą cerkiew:
Żegnam Vydraň:
Cały czas łoję asfaltem. Mijam odbicie szlaku zielonego Daňová, Rázcestie 390 m npm i za chwil parę Kalinov wita:
Uwagę moją przykuwa również ten lokal:
Nie może zabraknąć również stałego elementu krajobrazu Beskidu Niskiego:
To kolejny spotkany na tym terenie krzyż, gdzie postać Jezusa nie jest wykuta w kamieniu lecz przedstawiona w formie malowidła i przytwierdzona do krzyża. A ja się wtaczam do knajpy celem przepłukania gardła napojem bogów, czyli Kofolą.
Delektując się napojem obcinam na m.in. na pomnik wyzwolenia wsi:
Po małej uczcie pora ruszać. Dalsza trasa to bardzo zaskakująca część imprezy. Pierwsza zmyłka :
Uradowany, że do grzbietu mam szansę dotrzeć przed południem kulam szlakiem. Dochodząc do skrzyżowanka pojawiają się trzy szlaki, niebieski, zielony/tym powinienem iść/ i żółty. Szlak niebieski prowadzi do cerkwi, zbaczam z kursu. Po chwili jestem na miejscu, cerkiew greckokatolicka pw. Zaśnięcia NMP 1886r., wcześniejszym patronem cerkwi był św. Mikołaj. Cerkiew posiada 4 rzadkie i cenne dzwony w wieży.
Pokręciłem się trochę, odwiedziłem również cmentarz wojenny z czasów I wojny światowej:
Jest również pomnik Armii Radzieckiej. Żołnierzy radzieckich chowano na tym cmentarzu podczas II wojny światowej. Sprawa uległa zmianie po założeniu centralnego cmentarza wojskowego Armii Czerwonej w Michalovcach, których ciała ekshumowano i przetransportowano tamże. Warto wspomnieć, że cmentarz w Kalinovie popadał w zapomnienie, zmieniło się to w 2013 roku, kiedy to przeszedł zmianę. Powstały nowe groby, krzyże, ławki, chodniki. Odbudowę tego miejsca wsparła finansowo Ambasada Federacji Rosyjskiej w Republice Słowackiej, natomiast rutynową konserwację zapewnia gmina.
Kalinov był pierwszą wyzwoloną osadą w ówczesnej Czechosłowacji:
Wychodzę z cmentarza, nie schodzę do wioski lecz kontynuuję szlak niebieski. Dochodzę do skrzyżowania szlaków.
Moim oczom ukazują się szlaki, których nie mam na mapie. Kierunek Borov jest odwrotnym, który mam w planie. Przestawiam się zatem na żółty i kieruję Pod Demjatou 750 m npm. Nie chciałbym stracić tak pięknego pleneru:
Oznaczenia szlaku na skrzyżowaniu okazały się kolejną zmyłką. Nie wiedząc co mnie czeka ruszam przed siebie niesiony piękną okolicą. Docieram do kolejnego "wskazu":
Przez dłuższy czas nie pojawia się żółty znaczek, idę dalej przed siebie z nadzieją, że gdzieś dojdę. Wchodząc w las pojawia się żółty znak, jest dobrze. Oznaczenia pojawiają się od czasu do czasu, wychodzę na kolejną polankę. W związku z brakiem oznaczenia kulam widoczną ściechą. Wchodzę ponownie do lasu nie wiedząc jeszcze, że wkraczam w chyba najmniej uczęszczany szlak w tym rejonie. Pojawiające się oznaczenia są rzadkie i wyblakłe, co wzmaga moją koncentrację. Dochodzę do miejsca, w którym pojawiają się dwa znaki skręt w prawo. Mijam właściwy skręt w prawo, widzę kawałek dalej odbicie zarośnięte wysoką trawą, to nie tu. Trasa wykręca lekkim łukiem w prawo więc myślę, że to prawidłowa ściecha. Po drodze mijam piękną polanę na której znajduje się ambona myśliwska. Oznaczenia szlaku brak, już świta mnie w głowie, że chyba to nie to. Przede mną podejście na kolejną polankę, będąc już na miejscu stwierdzam, że trzeba się cofnąć. Odpalam jeszcze smartfona, zasięgu brak. Cofam się do miejsca z dwoma znaczkami skrętu w prawo. Okazuje się, że szlak wykręca niemal pod kątem prostym w prawo a ścieżka zarosła i jest nie do poznania, w oddali widzę wyblakłe oznaczenie szlaku. Będzie przygoda, w mordę misia. Powoli w skupieniu pnę się do grzbietu bacznie szukając kolejnego znaczka, trochę się motam. Docieram w końcu na grzbiet. Po ścieżce nie ma nawet śladu:
Jedyna pociecha:
Odcinek grzbietowy życia nie ułatwia, jestem na odcinku zapomnianym. Końcowy odcinek to mokradła, które mam z lewej strony. Docieram w końcu do dobrze widocznej leśnej ścieżki, która wykręca w lewo. Okazuje się, że to nie jest właściwa droga. Docieram w końcu do granicy. Szlak wyprowadza w rejonie słupka granicznego 122/10.
Wcześniej jednak jest oznaczenie trasy do Medzilaborców:
Zrzucam plecak na chwilę odpoczynku. Z 1:20 zrobiło się 2:30 godziny. Nie ma się co gorączkować, jestem w końcu w Beskidzie Niskim i takie rzeczy są wkalkulowane w wędrówkę. Teraz łoję szlak czerwony graniczny. Przy odbiciu do Jasiela jest miejsce odpoczynku, korzystam. Zbieram się na ostatni odcinek, biwak w Jasielu dobrze mi zrobi. Jasiel działa na mnie kojąco, uwielbiam to miejsce. Docieram na pole namiotowe:
Jestem sam, ani żywej duszy. Do zachodu słońca trochę czasu jest. Nocleg przewiduję w wiatuni :
Rozkładam klamoty, namiot rozwijam na stole do przesuszenia, kuchnia itp.. Dokonując przeglądu racji żywnościowych dociera do mnie, że z pieczywem leżę jak plan 5-letni. Mam na stanie bidne dwa kromale. Do sklepu za daleko. Postawiłem na herbatę i w międzyczasie przebrałem się w suche rzeczy. Nagle słyszę głosy, jadą rowerzyści. Zagadując ich o kawaek chleba dostaję życie ratującą kanapkę, sytuacja się poprawia. Jednak największego szoku doznaję gdy na pole namiotowe przychodzi ziom z Łupkowa, Mariusz ze Skierniewic. Pierwsze słowa jakie padły to "jak stoisz z chlebem?" Na stół wjeżdża prawie cały bochenek! Ho! Żyć nie umierać. Kolacja będzie na bogato, kaszanka z cebulką na maśle + pieczywo, tego wieczora w luksus w Jasielu. Instalując się w wiatuni Mariusz zajął się ogniskiem, przy którym chwilę posiedzieliśmy:
Na salony odpadam po godzinie 19-tej, Mariusz rozbiwszy namiot chwilę później. Poległem snem sprawiedliwego.
27.09.2019
Jasiel, pole namiotowe - Chatka SKPB Rzeszów w Zyndranowej
Poranek w Jasielu wielce kameralny. Wylegam z wiatuni i kroka daję do potoku po wodę, postawię na herbatę. Mariusz też już rządzi. Przy śniadaniu rozmawiamy o planach na dzień dzisiejszy. Pada hasło Zyndranowa. Biorę to pod uwagę, muszę zajrzeć do Jaślisk celem uzupełnienia spiżarni. Mariusz idzie Grzbietem Granicznym, ja decyduję się na dolinę. Zapowiada się piękny dzień, szkoda to odpuścić. Umawiamy się wstępnie na Zyndranową, po czym zasiadamy jak normalni biali ludzie do śniadanka następnie pakowanko i rozchodzimy się w zgodzie na wcześniej upatrzone pozycje. Przy pomniku Kurierów Beskidzkich zastanawiam się na trasą "Jaga-Kora". Idę do Woli Niżnej, tam się zastanowię. Dolina Jasiołki to fantastyczny odcinek, tym bardziej, że odcinek do WN jeszcze dla mnie nieznany. Ruszam. Mijam ruiny strażnicy WOP, którą wybudowano po 1946 roku. Po likwidacji placówki budynek służył jako schronisko PTTK, następnie jako najlepsza opcja- nieformalny schron, by wreszcie paść ofiarą owczarni podczas sezonowych wypasów.
Niedaleko ruin strażnicy stoi zdewastowany krzyż przydrożny:
I taka pozostałość:
Idę zyrknąć na cerkwisko i cmentarz łemkowski:
Znajduje się tutaj również cmentarz żołnierzy radzieckich, którzy polegli w 1944 r.
Kieruję się do Rudawki Jaśliskiej, po drodze swojskie klimaty:
Mijam także jeziorka p-poż, które dodają uroku okolicy i kolejny krzyż przydrożny:
Za chwilę osiągnę byłe PGR-y w Woli Wyżnej:
Kapitalne miejsca na nocleg! Niestety, teren monitorowany. Przede mną kolejny przedni temat, betonka:
Za chwilę czar pryśnie, wkraczam w strefę asfaltu. Mijam wypasiony ośrodek łowiecki. Docieram w zdrowiu do wiaty przystanku PKS w Woli Niżnej, czyli do miejsca gdzie w lutym zakończyłem imprezę rakietową. Trafiam ponad 30 minut przed odjazdem PKS-u, pora wymienić obuwie na lżejsze, do ludzi podjadę. Wskakuję w crocs-y.
Co do crocs-ów. W stosownym czasie poświęcę temu obuwiu osobny wątek w dziale ze sprzętem, generalnie jestem pod ogromnym wrażeniem tych laczy i zachodzi obawa, że zrezygnuję z sandałów na rzecz rzeczonych crocs-ów. Nadjeżdża bus, pakuję się do środka i wiozę do Jaślisk. Wytaczam się w ryneczku i od razu wbijam pod parasol, spod którego pasę się widokiem na Banię Szklarską:
Oczywiście następuje integracja z lokalną społecznością, poznaję przy okazji bardzo sympatycznego gościa, do którego mam zamiar się odezwać przy najbliższej wizycie w tych rejonach. W międzyczasie robię zakupy i korzystając z uprzejmości ekspedientki uzupełniam także prąd w bateriach do aparatu oraz telefonu. Żal mnie trochę, że odpuszczam Polany Surowiczne, ale nie chce mnie się wracać i obieram kierunek na Zyndranową szlakiem w biało niebieski kwadrat, który mnie urzekł tegorocznej zimy. Żegnam się z towarzystwem i ruszam. Temacik czapeczkę czesze, pod Kamarką uwalam się na duże 10, stać mnie! Panoramy na Jaśliska nie mam sumienia sobie odmówić:
Grzbiet Piotrusia i Ostra również prezentują się zacnie:
Dzisiejszy dzień dodaje otuchy, mmmmmm...Zostaje mnie ok godzina drogi do celu lasem. Wychodzę z lasu i krówki na mnie podejrzliwie łypią:
Chata SKPB w Zyndranowej zaprasza w swoje progi. Chata czynna jest do 30.09. W razie awarii jest wiata ze stryszkiem. Nie ma absolutnie żadnego problemu ze spaniem:
Wtaczam się, "komitet powitalny" złożony z trzech osób wita mnie serdecznie. Na dzień dobry atmosfera zachęcająca. Bardzo dobre wrażenie wywarł na mnie Damian, ostatni zmianowy w na bazie. Okazuje się, że Mariusz już jest, zapowiedział moje przybycie i poszedł do Tylawy do sklepu. Zalogowałem się w pokoju, z którym dolę będę cierpiał z Danielem, osobą, która opiekuje się chatką. Jako, że na bazę dotarłem przed godziną 17-stą, dalszą część pobytu umilamy sobie rozmowami, śmichami-chichami. Wielkie oczy zrobiłem na pewną informację. Otóż, podczas przejścia niebieskiego Szlaku Karpackiego w 2015 roku w relacji wspominałem drobny incydent z pewnym gościem na polu namiotowym w Jasielu, któremu się wydawało, że to jego własność. Okazuje się, że ta persona jest również znana ekipie w Zyndranowej, tym gościem okazuje się być jakiś wykładowca Uniwersytetu Łódzkiego, który rok w rok przyjeżdża do Jasiela w okresie wakacyjnym i "się rządzi", a ja byłem przekonany, że ten buc to przypadek incydentalny. Śmiechu mieliśmy pod dostatkiem. Do późnych godzin wieczornych okupowaliśmy werandę chaty.
W dobrym humorze żegnam towarzystwo i kołuję na pokoje, sen mnie łamie. Dobranoc.
28.09.2019
Chatka SKPB Rzeszów w Zyndranowej - "Hajstra", Huta Polańska
Podczas śniadania ustalamy z Mariuszem, że spotykamy się w "Hajstrze". Impreza dobiega końca, warto na ostatnim noclegu się wykąpać, czy cuś. Powoli się zbieram, żegnam ekipę i opuszczam bardzo fajne miejsce. Do grzbietu idę szlakiem żółtym i na odchodne ostatnie spojrzenie na schronisko w Zyndranowej:
Docieram do Grzbietu Granicznego, zanim osiągnę Przełęcz Dukielską, która jest najniższą przełęczą w głównym grzbiecie Karpat, wpada mi w oko taka rzecz:
I docieram do wieży widokowej, na którą tym razem dane jest mi wejść.
Pani w okienku mówi, że winda będzie po godzinie 10-tej i trza czekać, powodem jest wycieczka słowackiej kadry wojskowej:
W związku z tym, że winda nie jest niezbędna, zostawiłem klamota przy oknie i dałem dyla na górę po schodach. Wieżę oddano do użytku w 1974 roku w 30-tą rocznicę bitwy o Przełęcz Dukielską, mierzy 49 m wysokości i została wybudowana w miejscu drewnianej z 1959 roku. Platforma widokowa składa się z dwóch części. Wyższa, która jest zabudowana i oszklona serwuje plan natarcia wojsk radzieckich przez teren Karpat niosąc pomoc Słowackiemu Powstaniu Narodowemu. Niestety, odbywała się prelekcja dla wyżej wymienionej wycieczki i schodzę do niższej części, czyli na platformę widokową. Z racji dużej wilgoci w powietrzu widoki średnie:
Chwilę napawam się widokami, pora schodzić. Będąc na dole poświęciłem chwilę na wystawę eksponatów, zdjęć z tamtego okresu. Wejście płatne 1€. Przed wyjściem chwilę rozmawiam ze Słowakami, pytali mnie o nocleg po polskiej stronie, dobrze trafili. Kulam do Przełęczy Dukielskiej 500 m npm, słowacki znak podaje 502 m npm.
Kontynuuję szlak czerwony, oddech wyrównam na zalesionym szczycie Brdo 646 m npm:
W drodze na Porubské sedlo spotykam Mariusza, którego sylwetka mignęła mi podczas gdy wchodziłem na wieżę. Ponieważ idziemy osobno w tym samym kierunku, umawiamy się na Baraniem na pogaduchy przy herbacie. Na przełęczy krótka przerwa. Czasu jest sporo, nie ma się gdzie spieszyć. Droga na Baranie nieco się dłuży, po drodze schron na granicy:
Docieram na Przełęcz Beskid nad Olchowcem/Šarbovske sedlo, przerwa na pasek czekolady. Przede mną sedlo pod Stavkom 652 m npm. Kiedyś był tu szlak zielony do Šarbov-a. Znaczy był szlakowskaz. Stare oznaczenie i ściecha widoczne, trza będzie pewnego razu zweryfikować :
No i w końcu upragniony szczyt Baranie 754 m npm :
Co widzę, wieża widokowa leży...jak plan 5-letni:
Ubolewam nad zaistniałym faktem, bez wieży ten szczyt dużo traci. Na szczycie jesteśmy we dwóch, instalujemy się w wiacie, robimy dłuższy postój odbezpieczając nasze kuchenki.
Ledwo się rozgościliśmy, a tu padać zaczyna. Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Po dłuższej przerwie ruszamy na ostatni odcinek dzisiejszego dnia. Rozpadało się na dobre. W drodze na Przełęcz Mazgalica:
Jeszcze zejście do przełęczy:
Mijając wiatę na Mazgalicy odbijamy do Huty Polańskiej do Hajstry. Kościół p.w. św. Jana z Dukli:
I za chwilę wkraczamy do schroniska. Trochę się motam, ostatnio byłem tutaj w 2015 roku. Schronisko trochę się zmieniło, na lepsze. Dostajemy pokój wieloosobowy, który jest cały do naszej dyspozycji i to mnie się bardzo podoba. Jedyne o czym marzę, to prysznic. Całą imprezę się nie kąpałem, taki był zapierdol. Miło jest zapodać do kuchni pachnącym. Pod wieczór przestało padać. Po wieczerzy czas na jakąś lekturę w pokoju. Po jakimś czasie słyszę jak Mariusz piłuje, mnie się też literki rozbiegają, film mnie się urywa. Odpadam, dobranoc.
29.09.2019
"Hajstra", Huta Polańska - Dukla - Wrocław
Kończę imprezę. Moje klamoty walają się po całym pokoju, jak to ogarnąć? Rozliczamy się za nocleg, okazuje się 1 litr imperialistycznego chłamu mamy za darmoszkę. Żegnam się również z Mariuszem. On wraca do grzbietu, ja za czas jakiś do Polan.
W Polanach znajduje się murowana cerkiew greckokatolicka p.w. Jana Złotoustego z 1914 r. wg projektu architekta Rudnickiego ze Lwowa, wzniesiona za pomocą łemkowskich emigrantów z Ameryki. Obecnie kościół pw Matki Boskiej Częstochowskiej. Od listopada 1992 roku cerkiew użytkowana jest przez miejscową parafię rzymskokatolicką oraz greckokatolicką z Zyndarnowej.
Moja piesza wędrówka dobiega końca. Jestem na skrzyżowaniu w kierunku Krempnej, jeszcze kawałek kulam i widzę nadjeżdżający samochód. Łapię okazję, okazuje się, że to młode małżeństwo, nocowaliśmy w Hajstrze. Zabierają mnie.
Szczęśliwie ląduję w Dukli, mając ok. 1,5 godziny do autobusu obowiązkowy wjazd na placek po cygańsku:
Do Wrocławia wracam przez Kraków. Bilet mam bez gwarancji miejsca siedzącego, a wiadomo co należy czynić w pociągu z wagonem "WARS". Z Beskidu Niskiego wracam z niedosytem, co pozytywnie odbieram. Może zimą uda się zajrzeć do Jasiela, zobaczymy. Niebawem szykuje się kolejny wyjazd, a relację kończę podpisem kolegi z forum NPM, który bardzo mi pasuje do wędrówek w Beskidzie Niskim, "i gdzieś tam się idzie":
Dziękuję za uwagę.
Ty tunelem coś jeździ?
OdpowiedzUsuńFajna wycieczka, tym razem nawet noclegi po bożemu ;) Pogoda pokazała swoją również mniej miłą stronę, ale chyba nie było tak źle.
W zeszłym roku w grudniu wieża na Baranim jeszcze stała, ale już nie można było na nią wchodzić, bo była zdemontowana drabina. Myślę, że już wtedy stan tej wieży był bardzo zły.
"Ty tunelem coś jeździ?"
OdpowiedzUsuńTaaa, ostatnio coś kulało 1.IX. :)
Nie udało się, to uda się innym razem.
OdpowiedzUsuńZ pewnością.
UsuńNiski wyjątkowo nadaje się do takiego nieśpiesznego chodzenia z plecakiem. Wypad (i relacja) naprawdę godne uwagi, koniecznie będę musiał tam zajrzeć jesienną porą.
OdpowiedzUsuńW imprezie niniejszej po części pogoda decydowała o przechadzce, natomiast pośpiech w Beskidzie Niskim to nie ten... teges. :)
UsuńWielkie zazdro i podziękowanko w związku z kolejną relacją z BN (lektura Twoich relacji to zdecydowanie najlepsza rozrywka na wieczór w "betonowym lesie"). Aż mnie się łezka prawie zakręciła w oku, bo powróciły wspomnienia o tegorocznych perypetiach i pięknych przygodach w tejże okolicy (Chatką w Łupkowie niespodziewanie kończyłem wypad)
OdpowiedzUsuńMichi, dzięki za dobre słowo. Beskid Niski mimo widocznych zmian, nadal piękny i ujmujący.
UsuńCo tu dużo pisać, przeczytane 'jednym tchem'. I coś mi się zdaje, że w kolejny wieczór powtórzę :).
OdpowiedzUsuńWprawdzie pogoda pokrzyżowała Ci plany, ale to kółeczko do Jasiela przez Magurę i Kalinov pozwolę sobie odgapić.
A co do persony z Jasiela, to chyba też miałem okazję, choć muszę przyznać, iż w wąskim gronie dwóch osób nie ujawnił swoich 'walorów' :). Nawet byłem mu poniekąd wdzięczny, iż zawitawszy do Jasiela już po zmroku nie musiałem organizować ogniska, czy sprzętu na specjalnie targaną z Łupkowa giętą. Wpadł mi nawet w kadr na filmie z przejścia szlaku, a może to jednak nie ta sama osoba?
Przejście przez Magurę nie wypaliło i pozostaje nadal otwarte. Ten szlak jest podobno słabo oznakowany, a dosyć późna pora na Przełęczy Łupkowskiej zmusiła do zmiany planu. Poza tym, Vydraň również będę chciał odwiedzić, coś się wykroi w związku z tym.
Usuń