Grzbiet Lasocki to tylko wymówka... 17-19.10.2014


Ziarno niepokoju zasiała koleżanka z forum NPM Benita, umieszczając foteczkę zacnego pensjonatu na Rozdrożu pod Bobrzakiem. Taka informacja poparta zdjęciem nie mogła przejść bez echa.
Należało się jedynie zdzwonić z niejakim Michunem, który początkowo chciał się wyłgać. Ostatecznie wyszło tak jak zawsze, czyli w piąteczek po robocie mkniemy wozem bojowym do Kowar, miejsca startu, a zarazem i mety naszej imprezy. Jesteśmy ludźmi otwartymi i wrażliwymi, dlatego, do głębi poruszeni, nie pozostajemy głusi na zaproszenie, wbijamy, a co tam.

17.10.2014

Wrocław - Kowary - Budniki


Celem przewodnim tego łyk-endu jest wiatunia na Rozdrożu pod Bobrzakiem. Jestem umówiony z Michunem we Wro, przechwytuję Poznaniaka sprzed SKY TOWER-a i bez zbędnej zwłoki kręcimy do Kowar. Po drodze robimy chwilę w Karczmie "Maciej", niech mnie będzie wolno zauważyć, że Michun jest większym obżartuchem niż moja skromna, akademicka osoba. Kiedyś była modna fraszka, że "dostał w papę, bo zupa była za słona", teraz byłem świadkiem jak Michun "dobrym słowem okładał" kelnerkę, bo... marchewka była za słodka. Do 11,5 tysięcznego miasteczka, leżącego historycznie na Dolnym Śląsku a na pograniczu Karkonoszy, Rudaw Janowickich i Kotliny Jeleniogórskiej, przyjeżdżamy już po ciemaczu. Wóz bojowy parkuję koło kościoła, w miejscu raczej bezpiecznym i przede wszystkim darmowym. Chwila motanka, łapiemy właściwy kurs i niestety trza iść. Nocleg mamy "zarezerwowany" w Budnikach, pierwotna nazwa Forstbauden - nieistniejącej miejscowości, gdzie przez 113 dni w roku nie zaglądało słońce, położona na ok. 900 m npm, na północnych stokach Kowarskiego Grzbietu. Nazwa Budniki obowiązuje od 13 maja 1949 roku, tak ustaliła komisja nazewnicza.
Instalujemy się w "centrum", ledwo rozłożyliśmy barłóg, zaczęło lać. Taki stan rzeczy mamy niemal przez całą noc. Wiatunia radzi sobie znakomicie, nie puściła nawet kropelki. Notabene, kalosze by się przydały... Po bogatej kolacji trochę gawędy i idziemy w kimę.

18.10.2014

Budniki - Rozdroże pod Bobrzakiem 743 m npm


O świcie miny mamy nietęgie. Gleba odpowiednio nasiąknięta całonocnym opadem, mmmmmm... stójka na bagnie! Pora szykować jakiś posiłek, wcześniej w dobrym tonie jest postawić na herbatę. Wodopojem naszym jest Potok Malina. Po śniadaniu zwijamy bajzel, na dokładkę idziemy Tabaczaną Ścieżką do schroniska na Przełęczy Okraj. Waruneczki zaczynają się klarować, podczas zejścia na przełęcz nawet są szanse na przejaśnienia! W schronisku jest jakaś grupa, zanim się zwolni stolik, chwilę marudzimy. Grupa zwalnia "plac", zasiadamy do jajecznicy, nowi najemcy serwują do posiłku gratis herbatę, mnie się to bardzo podoba, a dobrego gospodarza po cenie bigosu/9 zł/ poznasz. Siedzi i rozmawia się fajnie, ale komu w drogę temu kopa.. w dupę. Idziemy na Łysocinę 1188 m npm., najwyższy szczyt Grzbietu Lasockiego, waruneczki mamy kiepawe raczej :


Toniemy we mgle, niestety. W rejonie styku z żółtym szlakiem odbijamy w prawo do Łysocińskiej Chaty, która jest nieczynna. Zblazowani nieco idziemy niżej kapkę w kierunku Horní Albeřice do "Dana":


Nie godzi się pominąć :


Przychodzimy do restauracji "U Dana", bardzo kameralna knajpunia, serwują w niej m.in. pstrąga z własnej hodowli. My się zadowalamy niezłą czosneczkową. Posileni odrobinę zbieramy się. Wracamy do szlaku zielonego, tam odbijamy na naszą stronę i idziemy na Przełęcz Kowarską, gdzie Rudawy Janowickie witają. Na przełęczy pamiątkowy kamień "Drogi Głodu", a szlakarze to na czole powinni sobie namalować "kuku" a nie na historycznej pamiątce, co oni mają w tych głowach? Wiadro farby?? Ja pier... Ze śpiewem na ustach wkraczamy w Rudawy Janowickie, przed nami około godzina drogi i koniec udręki. Mijamy po drodze jeszcze całkiem sympatyczną wiatę, mijamy również liczną wycieczkę, która zapodaje na Przełęcz Okraj, współczujemy im trochę, bo najlepsze przed nimi. Dochodzimy na miejsce, wiata na Rozdrożu pod Bobrzakiem to majstersztyk, jestem poruszony usytuowaniem, po prostu cudo, wiata jeszcze pachnie farbą. Rzucam klamoty i idę do pierwszego napotkanego domu, trafiam na gospodarza, szykującego się właśnie do wyjazdu z posesji. Pobiegłem po garnki celem ich uzupełnienia wodą, gospodarz wskazał mnie ujęcie wody na swojej posesji i oznajmił, że możemy korzystać z wodopoju, podczas jego nieobecności, pięknie podziękowałem. Zainstalowani w wiacie, wody nam nie braknie, Michun wpadł do lasu po opał, którego nieopodal od groma, trochę problemu mieliśmy z rozpałką ze względu na wilgoć, ale co to dla nas? My, którzy braliśmy lekcje u Gryfa. W końcu ognisko jest nasze :


W ruch idzie gięta, przy ognisku rozważamy o sprawach ważnych i mniej ważnych.


Około godz. 23.00 idziemy na pokoje, opał się kończy, idziemy w kimę. Niebo bezchmurne, gwiazdy migają, odpływam....

19.10.2014

Rozdroże pod Bobrzakiem - Kowary - Wrocław


Wstaję po piątej "w nocy". Księżyc mimo, że w fazie "rogala", rzuca blasku odrobinę i jest cudnie. Poranny chłód, niebo, nadal i wciąż gwiaździste, będzie czad tej niedzieli. Zalegam jeszcze, do wschodu trochę czasu, jestem na czuwaniu. Zaczyna świtać, będzie piękny dzień!! Podziwiam widoczki, obcinam na Masyw Wielkiej Kopy, zwlokłem się.  Michun też raczył powstać :


Nasz apartament:


Tędy "przeleci" niebawem stado dzików, które Michun zdążył uchwycić :


Pakując bajzel, komentujemy co nas może spotkać na Małej Ostrej 935 m npm., najwyższej skale szczytowej w Rudawach Janowickich, a uchodzącej za jeden z najpiękniejszych punktów widokowych w Sudetach.
No i masz, Góry Izerskie z czapeczką chmur :


Spojrzeliśmy również na Jelenią Górę:


Sokoliki, czemu nie:


I grzbiet Karkonoszy na odchodne:


Jeszcze wczoraj przy ognisku było wspomniane o gołoborzu na płn-zch stoku Skalnika. Jest to jedno z ciekawszych miejsc w Rudawach Janowickich, położone na wys. 800-870 m npm. Podjęliśmy wyzwanie, no i masz :


Ekipa w komplecie :


Kończymy imprezę, schodzimy do wiatuni przy Kamiennej Ławce, tam pichcimy ostatni posiłek i zjeżdżamy do Kowar :


Był to dla mnie kapitalny łyk-end, ogromną frajdę sprawiło mi dotarcie na gołoborze, odkrywając coś nowego w miejscu przez które wielokrotnie przechodziłem i przekładałem na następny raz. Nie bez znaczenia było także towarzystwo Michuna, z którym zeszliśmy parę ścieżek, spaliśmy w kilku wiatach, raz nawet chciał mnie otruć... ;-) Cała ta impreza zaczęła się od niewinnej foteczki Benity, której dziękuję za natchnienie, Michunowi dziękuję za wyborne towarzystwo.


Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Niezapomniana impreza, jedna z najlepszych wiatowych...

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafić w taki warun z wizytą na MO i Skalniku to jak wygrać w totka ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Spanko w Budnikach to zawsze smaczny kąsek, klimacik nie do wyjęcia.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz