W samo południe, czyli Mały Szlak Beskidzki 2019 by menel


Mały Szlak Beskidzki to ostatni szlak długodystansowy oznaczony jednym kolorem w polskich Beskidach, który został mnie do przejścia. Szlak dla mnie szczególnie ważny z powodu dwukrotnej zmiany terminu jego przejścia z przyczyn obiektywnych a ode mnie niezależnych.
MSB mierzy ok. 137 km, oznaczony jest kolorem czerwonym i przebiega ze Straconki, dzielnicy Bielska Białej na Luboń Wielki/1022 m npm/. Ja postanowiłem nieco wydłużyć trasę. Nie wyobrażałem sobie przejścia tego szlaku z pominięciem najwyższego szczytu Beskidu Małego, chodzi o Czupel 930 m npm. Nie mogłem tego faktu pominąć, po prostu nie mogłem. Moja przygoda z tym szlakiem to dystans ok. 152 km, z sumą podejść 6787 m i zejść 6677 m. Jest jeszcze jeden temat, który czeka na realizację. Jest nim Główny Szlak Beskidu Wyspowego, który będzie dopełnieniem zacnej przygody. To oczywiście pieśń przyszłości i zapraszam do relacji z przejścia Małego Szlaku Beskidzkiego.

BESKID MAŁY

DZIEŃ I

21.08.2019

Wrocław - Łodygowice - schronisko na Hali Hrobaczej


O trzeciej nad ranem zwlekam się z wyra. Szafa spakowana, szybkie śniadanie i kulam na Dworzec Główny. Zaczynam nieciekawie, pada deszcz. O 4.10 mam "Strzałę Południa" do Łodygowic via Katowice. W przedziale cierpię dolę z kolesiem, który rusza na GSB. Mamy o czym rozmawiać. Katowice, nasze drogi się rozchodzą. Lecę do kasy celem zakupu biletu i o 7.33 ruszam do strefy zrzutu. W Łodygowicach melduję się z planową ponad 15 - minutową obsuwą. Łodygowice, "orzeł" wylądował:


Wychodzę na ulicę i masz... od kropek się mieni:


Zaczynam jednak od stacji benzynowej. Wciągam hot-doga, zapijając ten luksus imperialistycznym chłamem, częstuję się również gratisowymi krówkami, których kilka wziąłem na drogę. Obok jest biedronka, w niej bankomat, podjąłem co nieco ze ściany płaczu. Nie ma co przedłużać, zbieram się, startuję z Kotliny Żywieckiej.


Wędrówkę zaczynam klasycznie, na rozruch pewien odcinek asfaltem, odbijam w prawo i po pewnym czasie zostawiam zabudowania Łodygowic. Zaczyna się robić kameralnie :


Osiągając wzniesienie Lipka 425 m n.p.m. robi się miło. Docieram do kapliczki :


Jest mglisto i siąpi "kapuśniaczek". Waruneczki liche, szkoda. Umyka mi ciekawa widokowo część trasy, docieram do skrzyżowania szlaków żółtego i czerwonego. Do Przełęczy pod Czuplem mam już z górki. Docieram do polanki na której jest ławka, odpoczynek się należy:


Mgła gęstnieje wprost proporcjonalnie do osiąganej wysokości. Wtaczam się na Przełęcz pod Czuplem, jest mrocznie. Zmieniam kolor szlaku na niebieski:


Chwila na wyrównanie oddechu i dalsza część trasy przebiega we mgle i opadzie, poza tym jest duszno:


Melduję się na najwyższym w Beskidzie Małym, Czupel 930 m n.p.m.:


Usiadłbym, ale mokro :


Opad przybiera na sile, mgła na 102! Ogólnie jestem zadowolony, że widzę cokolwiek:


Przerwę na obiad zamierzam zrobić w schronisku PTTK "Na Magurce", trafiam w okienko widokowe:


Zamawiam kwaśnicę i schabowego w zestawie. Kwaśnica przeciętna, co do schabowego jestem rozczarowany. Zasadniczo poważam schabowego gdyż uważam, że tego dania nie da się spierdolić. W tym lokalu się pomyliłem. Ale co, przecież nie wyrzucę. Kończę obiad i widzę, że do schroniska schodzi się dosyć poważna wycieczka. Moja aspołeczna natura nakazuje mnie się ewakuować, zatem czas na wyjazd, nic tu po mnie. Od schroniska ponowna zmiana szlaku na zielony, kulam do dzielnicy Bielska Białej, Straconki. Teraz mam trochę wytchnienia. Tracąc wysokość, albo mnie się zdaje, albo się przejaśnia:


Na pierwszej przecince spotykam takie cudo, niestety nie wiem co to jest:


Za chwilę jestem na miejscu:


Proszę, autobus "11" dociera na Straconkę!


Pierwszy etap imprezy mam za sobą, melduję się przy kropie początkowej:


Miejsce startu jest ok. W pobliżu pizzeria i sklep spożywczy, przed którym się instaluję. Muszę zakupić coś do picia, cały czas czuję obiad. Ale komu w drogę temu wrotki. Początek asfaltem po odbiciu w lewo jest ostro pod górę. Zostawiając zabudowania Straconki wkraczam w las. Mijam Czupel Mały 654 m n.p.m. Kieruję się na Gaiki. Po drodze spojrzenie na B-B :


Za chwilę dotrę na Gaiki 808 m n.p.m. :


Przede mną jeszcze Groniczki 833 m n.p.m. /mapa podaje nazwę Groniczek/ i odpoczynek zrobię na Przełęczy U Panienki 739 m n.p.m.:


Z przełęczy kieruję się na ostatni odcinek dzisiejszego dnia, zmęczenie daje znać o sobie. Poza tym, warunek na namiot jest nieciekawy, wtaczam się do schroniska. W środku 3 osoby: gospodarz Marek, jego znajoma i ksiądz po cywilnemu. Wypada się przywitać i wyjeżdżam z fraszką "pokój temu domowi" i za księdza mnie wzięli! Przy pomidorowej tłumaczę, że nie jestem księdzem a chciałem tylko zażartować, no i masz...wyszło jak zawsze. Okazuje się, że to prywatne schronisko i jest również nazywane domem rekolekcyjnym. Marek mnie uprzedza, że nocleg dostanę, ale z powodu suszy nie wykąpię się, bo nie ma wody. Trudno, po pierwszym dniu włóczęgi kąpać się nie muszę. Z gospodarzem posiedzieliśmy chwilę wieczorem, z którym miło się gawędziło. Około godziny 22.30 odpadam. Kończę pierwszy dzień.


DZIEŃ II

22.08.2019

Schronisko na Hrobaczej Łące - schronisko PTTK "Leskowiec"


Notuję poprawę pogody, jest słonecznie i wietrznie. Zamawiam jajecznicę i pakuję się. Przy jajecznicy toczymy dyskusje o słowackich tematach, po czym się żegnamy. Wychodząc ze schroniska dostrzegam ciekawie usytuowaną wiatę, wczoraj z racji mgły jej nie dostrzegłem. Kieruję się do czerwonego szlaku i pierwszego dzisiaj szczytu, Hrobacza Łąka 828 m n.p.m. Melduję się na szczycie przy ogromnych rozmiarów krzyżu. Okazuje się, że nie jestem sam. Można rozprostować kości, chwilę rozmawiam z biegaczką, korzystając z okazji proszę o pstryknięcie :


Dalsza trasa to las. Po drodze pojawia się pierwszy widok na Jezioro Międzybrodzkie:


Zaraz dotrę do Zapory Porąbka:


Jezior Międzybrodzkie z Rogaczem i Czuplem - wczoraj tam bawiłem:


Za chwilę czeka mnie męczące podejście na Żar 758 m n.p.m. Podejście z bagażnikiem wymusza wolniejsze tempo, z przerwy korzystam na ławkach, temat przedni:


Obcinam na wczorajszą trasę, czyli Gaiki, Groniczki, Przełęcz U Panienki, a także dzisiejsza część, Hrobacza Łąka, Bujakowski Groń:


Ruszam na ostatnią prostą. Zasapany melduję się na szczycie.


Kołuję do baru. Na ławce zostawiam klamoty i trza się nawodnić. Mimo jarmarcznego klimatu na szczycie, widoki z Żaru są imponujące. Obcinka na wczorajszy fragment, czyli Rogacz, Czupel, Magurka Wilkowicka i Sokołówka. Na ostatnim planie zamglony Beskid Śląski ze Skrzycznem oraz grzbiet z m.in. Baranią Górą :


Zbiornik pusty:


Na przerwę obiadową idę na Kiczerę 827 m n.p.m. Pod Kiczerą kameralne miejsce odpoczynku z kapliczką :


Natomiast ze szczytu rzeczonego spojrzałem na Żar :


I kołuję do wiaty na obiad.


Jest wietrznie, wiata nie chroni w pełni przed wiatrem. Z przyjemnością wyskakuję z mokrej koszulki. Na obiad serwuję sobie liofa. W wiacie dzieje się cud. Jakiś turysta-dobrodziej zostawił cały flakon wody niegazowanej, z której chętnie skorzystałem. Prochu nie odkryję, ale naszła mnie refleksja. Wędrówka z plecakiem sprawia, że przewartościowuje dany fragment życia, m.in. pokazuje mi, jak bardzo ważną rzeczą jest woda. Uwielbiam przerwy, czasem można znaleźć dużo małych rzeczy, które tworzą większą całość.


Wkrótce przychodzą do wiaty inni turyści. Powoli zaczynam ogarniać barłóg i ruszam. Osiągam Przełęcz Isepnicką. Pomiędzy Cisową Grapą a Wielką Cisową Grapą znajduje się ruina kamiennego szałasu:


Mijam Przełęcz Przysłóp Cisowy a Kocierz 879 m n.p.m. w zasięgu wzroku, tam odpocznę:


Po drodze spotykam małżeństwo z dzieckiem dotknięte porażeniem mózgowym. Też idą Małym Szlakiem Beskidzkim, ale z kierunku odwrotnego, czyli z Lubonia Wlk. i w opcji namiot. Turyści z szafami na plecach, jakże to piękny widok. Bardzo mi się spodobało ich podejście do choroby dziecka, mówili o tym bez żadnych kompleksów, dzienne przebiegi również brane pod możliwości syna, pozazdrościć takich rodziców, wielki szacunek. Rozstajemy się w zgodzie i z uśmiechami na twarzy. Przede mną Kocierz SPA:


Podchodzi do mnie turysta z zapytaniem o nocleg tutaj. Odpowiadam mu:

- źle pan trafił, jestem dziadem.

I spadam szybko na Przełęcz Kocierską, z której atakuję Roczenkę i dalej Kiczorę 746 m n.p.m. Podczas odpoczynku przyjmuję do wiadomości fakt, że na Leskowcu będę "po ćmoku". Zbieram się na Potrójną.


Na szczycie jestem bardzo miło zaskoczony, bowiem znajdują się szałasy. Jeden z nich uważam za wyjątkowo urokliwy:


Klasa tego lokalu powala. W środku zmieści się jedna osoba z bagażem, spanie na sianie w gratisie! Oczy nacieszywszy daję nogę na Łamaną Skałę 929 m n.p.m.:


Muszę złapać oddech na deskach budynku Ośrodka Narciarskiego "Czarny Groń". Zaraz zacznie się ściemniać. Po drodze łapię się na zachód słońca nad Potrójną :


Na szczyt Leskowca 922 m n.p.m. docieram po ciemku, instaluję się w wiacie. Zeruję wodę do końca, przyodziewam czołówkę i schodzę do schroniska. Z oddali widzę jakieś światełko w oknie. Jestem przy drzwiach. Jest ciemno i głucho. No ładnie. Jestem w dupie, to pierwsza myśl. Drzwi zamknięte, dzwonię raz, drugi... cisza. Jestem w czarnej dupie! Zrzucam klamota na ławce i robię obchód gdzie ewentualnie rozbić namiot i jakaś woda by się przydała. Jest samochód w garażu, jest nadzieja. Krążę tu i tam, chyba szefowa mnie usłyszała. Słyszę, że wrota się otwierają. Z ulgą wtaczam się do sieni. Szefowej lekko ciśnienie podniosłem, a na przyszłość użyję telefonu, że zamierzam wbić na nocleg o późnej porze. Dałem dupy, rzecz po imieniu nazywając. Instaluję się w pokoju, szefowa raczy mnie bigosem, wziąłem do tego 2 x po 0,5l imperialistycznego chłamu. Generalnie Coca-Cola/Pepsi-Cola uznaję za syf, ale podczas imprez z plecakiem uwielbiam się tym napitkiem upodlić na zakończenie dnia. Podczas gdy szefowa pichci dla mnie bigos, informuje mnie, że na Giewoncie był wypadek obfitujący w ofiary, piorun raził śmiertelnie 4 osoby. Liche podsumowanie dnia, za to bigos był pyszny. Uwaliłem się na łóżku, telefon do domu, rzuciłem nura i z przyjemnością ląduję w puchu, jestem padnięty. Dobranoc.


BESKID MAKOWSKI

DZIEŃ III

23.08.2019

Schronisko PTTK "Leskowiec" - Harbutowice, Końcówka


Ranek przyjemny. Zwlekam się z wyra. Patrzę na pobojowisko, usiłując doszukać się garnka i kartusza, co chwilę mnie chwilę zajmuje. W końcu znalazłem, jestem z klamotami rozłożony na cały pokój. Postawiłem na herbatę. W oczekiwaniu na otwarcie kuchni w schronisku powoli usiłuję okiełznać bałagan. Po herbacie czas na sprzątanie, szafa prawie spakowana. Wyjeżdżam z pokoju do jadalni na śniadanko. Zamawiam jajecznicę, rozliczam się z szefową i dziękując za gościnę opuszczam schronisko. Kieruję się do Przełęczy Wł. Midowicza skąd ostatnie spojrzenie:


Przede mną spokojny odcinek do Krzeszowa. Trasa obfituje w piękne łąki, co przekłada się na znakomite miejsca na biwak. Dodatkowo przy szlaku jest woda:


Zanim dotrę do miasteczka, uwalam się przy uroczo usytuowanej kapliczce:


Fundatorem jest Tomasz Harańczyk/1861/, czyżby dawny właściciel okolicznych terenów? Wcześniej schodziłem z Harańczykowej Góry, a okolica wg mapy to Harańczykówka. Zbieram się, idę do miasta. Po drodze stara chata, za jakiś czas może jej już nie być:


Krzeszów. Kulam asfaltem, widząc sklep odbijam do niego, mam smaki na rożka. Postanawiam zajrzeć do Księżej Studni, kawałek od szlaku. Fundatorem są ks. Wawrzyniec Barcik i lokalni parafianie, wystawiona w 1850 r. Nazwana od źródełka wypływającego spod kapliczki nawet podczas suszy:


Po przeciwnej stronie znajduje się kapliczka kolumnowa. Usytuowana w miejscu, w którym w przeszłości znajdował się rozebrany w 1907 r. drewniany kościół i stary cmentarz przykościelny:


Wracam do szlaku. Czeka mnie atak na Żurawnicę. Klasycznie w ramach zaprawy asfalt w opcji pod górę, dalej już tylko gorzej. Zasapany docieram na grzbiet Żurawnicy 724 m n.p.m.:


Szczyt jest oddalony o "parę metrów". Przede mną urokliwy odcinek, czyli Kozie Skały. Tenże grzbiet oferuje największe skupisko wychodni skalnych w Beskidzie Małym. Przez chwilę czułem się jak na Piotrusiu w Beskidzie Niskim:


Za chwilę zmiana klimatu, przede mną Przełęcz Carchel:


Przy kapliczce obowiązkowe "duże 10" :


Powyżej przełęczy wchodząc w las szlak zielony odbija zboczem Gołuszkowej Góry w kierunku płd-wsch przez Lipską Górę do Suchej Beskidzkiej. A ja za chwilę docieram od malowniczo położonego Osiedla Żmije:


Znajduje się tutaj pewna figura:


Z tą samą miałem przyjemność będąc z Dave'm na melanżu / lipiec br./ w Górach Bardzkich, przechodząc przez wieś Czerwieńczyce:


Do Zembrzyc coraz bliżej. Mijam Żmijową 535 m n.p.m., przelot przez Osiedle Kożle i przy kolejnej kapliczce na Gryglach chwila przerwy:


Szlak sprowadza do drogi nr 28, kręcę do centrum. Nie widzę żadnej restauracji. Czyżby z obiadu guzik?


Po drodze widzę jedynie odbicie do sklepu spożywczego, które ignoruję. Wcześniej przekraczam Skawę, wkraczam w pasmo Beskidu Makowskiego, żarty się kończą :)). Jestem na końcu Zembrzyc, z uzupełnioną w petach wodą wkraczam w Beskid Makowski:


Tuż za mostem widzę ogromny kompleks, to Ośrodek Rekolekcyjno - Wypoczynkowy "Totus Tuus". Pytam wychodzącą młodzież czy jest szansa na kupno obiadu. Słyszę, że raczej tak, zatem nie mogę tego odpuścić. Kręcę do recepcji, tam pani ponownie się upewnia czy kuchnia jeszcze wyda posiłek. Mam farta, wtaczam się na salony. Ośrodek przygniata ogromem. Obiad z dwóch dań, do tego karafka pysznego kompotu. Rachunek opiewa na 25 zyla. Żyć nie umierać. Pięknie dziękując opuszczam ośrodek. Teraz mogę atakować Beskid Średni! Aby tradycji stało się zadość początek asfaltem dosyć ostro pod górę. Pauzę robię na polanie pod Starowidzem 534 m n.p.m., jest tak cudnie, że mam czas aby się uwalić w trawie na chwil parę. Dalsza trasa to kaplica w Marcówce:


W drodze na Chełm, jest dobrze:


Osiągam Chełm 603 m n.p.m. Czas odsapnąć, obok figury św. Onufrego jest ławka :


Dalsza trasa zachwyca, Beskid Makowski nie zawodzi. Idąc grzbietem Chełma mijam kolejną kapliczkę, ufundowana chyba przez jakiś koło łowieckie. Mijam Chełm Wschodni 581 m n.p.m. Poniżej kapkę docieram do węzła szlaków, nad Przełęczą Wrotka:


Miło jest być na Małym Szlaku Beskidzkim:


Przede mną Palcza. Wcześniej po drodze jakże znajomy widok na Lanckoronę :


Schodzę do Palczy. Rozglądam się za jakąś łąką na nocleg. Odczuwam już zmęczenie, na podejściu mijając ostatnie zabudowania Palczy uzupełniam wodę u gospodarza i do góry. Mijam ewentualne miejsca na rozbicie namiotu i zaczynam grymasić. A to nierówno, a to za duży spadek, a to znowu coś. Docieram w końcu na Osiedle Końcówka, to chyba należy do Harbutowic. Jest idealne miejsce na namiot, kulam do gospodarza z pytaniem, czy mogę się rozbić z namiotem na jeden nocleg. Ludzie tutaj gościnni, nie ma problemu. Zrzucam klamoty na trawę i zalegam na chwilę. Widzę, że gospodarz idzie do mnie z ofertą nie do odrzucenia, proponuje mi nocleg w stodole. Szybko kalkuluję, że jutro rano namiot będzie bankowo mokry/wilgoci jest od groma/, przyjmuję zaproszenie i idę na salony. Chwilę rozmawiamy, przed snem zostaję uraczony kubanem gorącej herbaty. Jest dobrze. Późnym wieczorem zjeżdża się reszta rodziny, jutro grzybobranie. Sen mnie łamie.


DZIEŃ IV

BESKID WYSPOWY

24.08.2019

Harbutowice, Końcówka - Schronisko PTTK "na Kudłaczach"


W nocy było na tyle ciepło, że spałem przy otwartych wrotach. Ogarniam bajzel i widzę, że gospodarz idzie do mnie z kubanem gorącej herbaty. Zasiedliśmy na ławce jak normalni biali ludzie na pogaduchy, tematy zeszły nawet na czasy II wojny światowej. Pora się zbierać, dziękując za gościnę opuszczam lokal. Przede mną podejście na grzbiet Babicy. Przez chwilę idę szlakiem czerwonym i niebieskim - fragment dalekobieżnego szlaku Brzeźnica - Kacwin, którym miałem przyjemność w ubiegłym roku wędrować. Zaczynam robić się głodny, w pamięci coś mnie świta, że na grzbiecie jest wiata.


Gdzie mnie będzie lepiej? Rozkładam się i przygotowuję śniadanko. Szału nie ma, ale gorzej bywało:


Do tego sprawy się mają z widokiem na Pasmo Koskowej Góry:


Po posiłku dobytek spakowawszy ruszam dalej. Zasadniczo od tego miejsca zaczyna się mało ciekawy żeby nie rzec, że nużący odcinek. Babica 728 m n.p.m., idę dalej:


Odsapnę na polance przy kapliczce św. Huberta:


Po czym dalej lasem. Docieram w końcu do Polany Mikołaj. Znajduje się tutaj kapliczka p.w. św. Mikołaja:


Miejsce przednie na nocleg. Jest miejsce na ognisko, plac oferuje dużo przestrzeni, jest nawet sławojka.


Schodzę do Myślenic, sceneria robi wrażenie. Uklejna już mnie łypie:


Docieram do punktu widokowego na którym znajduje się krzyż. Jest trochę ludzi, zatem schodzę niżej kapkę :


Dochodzi 13-sta, wbijam do miasta!


Szlak wiedzie do centrum. Na rynku uroczystość jubileusz 50 - lecia koronacji cudownego obrazu Pani Myślenickiej. Od razu kołuję do pizzerii racząc się zapiekankami i pizzą chłopską. Mimo wszystko popełniłem zły błąd. Na obrzeżach ryneczku były stoiska z lokalną kuchnią typu żurek, kwaśnica, gulasz, ciasto domowej roboty widziałem, a ja do pizzerii polazłem! Chcąc się zrehabilitować, "zyrknąłem" :


Po lokalnych wyrobach zostało wspomnienie, jasny szlag trafił. Kończę popas w pizzerii i ruszam dalej, za chwilę przekroczę Rabę i chyba czas na Beskid Wyspowy.


Jeszcze muszę wstąpić do "Baru Parkowego", kołduny w bulionie przed atakiem na Uklejną będzie dobrym pomysłem. Zdecydowanie mi lepiej, mogę ruszać. Podejście od razu daje się we znaki. Powoli nabieram wysokości. Leje się ze mnie, pierwsza część podejścia jest bardzo godna. Pora odpocząć, koszulkę wykręcić:


Druga część podejścia jest trochę lżejsza, ale swoje wypocić trzeba. Docieram do strefy podszczytowej. Jest tutaj miejsce odpoczynku, obok stoi drewniany krzyż. Kiedyś to miejsce oferowało widok, obecnie jest ograniczony, zarasta lasem :


Za to oferuje ciekawostkę przyrodniczą, podwójny grzbiet:


Szlak nie prowadzi na szczyt Uklejnej. Stromiznę mam za sobą, mogę chwilę odsapnąć, przede mną Śliwnik 619 m n.p.m. i łączę się ze szlakiem zielonym => Chełm. Chwila oddechu:


Jeszcze Działek 600 m n.p.m. i zaraz odpocznę, jest czadowo:


W godnym miejscu zrzucam plecak. Muszę duszę nacieszyć, w tym przypadku "nacieszam się" widokiem na Kamiennik:


Pora ruszać. Od leżenia jednak dnia nie przybędzie. Pojawia mnie się "zamglony koniec wędrówki", czyli Szczebel i Luboń Wielki 1022 m n.p.m. :


Rozważam swoje szanse i jasno mnie wychodzi, że jutro tj. w niedzielę imprezy nie skończę. Nie poddaję się mimo wszystko:


Czeka mnie jeszcze podejście do schroniska "na Kudłaczach" i w nim zalegnę. W schronisku dostaję pokój wieloosobowy, w którym będę sam, czyli trafiam idealnie. Uwalony w pokoju stawiam na odrobinę luksusu, gotuję kakao. Schronisko robi na mnie pozytywne wrażenie. Wieczorem wyległem na werandę. Chwilę pogadaliśmy z najemcą schroniska i poznanym Andrzejem z Nowego Sącza. Ok. godziny 23.00 ląduję w puchu, dobranoc.


DZIEŃ V

25.08.2019

Schronisko PTTK "Na Kudłaczach" - Mszana Dolna, hotel "WySpa Mszanka"


Dzisiejszy dzień będzie pod znakiem upału. Zwlekam się z wyra. Zanim otworzą kuchnię/bez jajecznicy nie wyjdę/, krzątam się po pokoju. Około godziny 7.30 wyjeżdżam na zewnątrz. Atrakcyjnego położenia nie można "Kudłaczom" odmówić. Siedzę sobie na werandzie i grzecznie czekam. W końcu doczekałem się jajecznicy i posilony opuszczam schronisko. Idę na Łysinę 891 m n.p.m.


Szlak szczytu nie osiąga, ale zajrzałem z ciekawości. Pod szczytem :


W drodze na Lubomir mijam ciekawy punkt widokowy, miejsce to Trzy Kopce, na mapie zaznaczony tylko punkt widokowy pod Lubomirem.


Za chwilę osiągam kolejny szczyt, jest nim Lubomir 904 m n.p.m. Lokal mnie zmylił, myślałem, że to wiata:


Bliżej sprawie się przyjrzałem i niestety, to nie wiata. Lokal zamknięty na cztery spusty. Zaczynają się schodzić turyści na zwiedzanie obserwatorium astronomicznego :


Na mnie pora. Idąc na Przełęcz Jaworzyce 576 m n.p.m., która według niektórych autorów przewodników turystycznych jest granicą między Beskidem Makowskim a Wyspowym. Mijam po drodze Gościniec pod Lubomirem.


Łypię na Lubogoszcz, szczyt ma się dobrze, ja również:


Docieram na przełęcz, uwalam się w wiatce:


Zaczynam za bardzo myśleć o Lubogoszczy nie patrząc na pozostałą część szlaku. Przede mną Wierzbanowska Góra 778 m n.p.m., bardzo honorna góra. Posiada znakomite walory. Jest godne podejście, są atrakcje widokowe i jest... za chwilę dalszy ciąg programu. :))
Zaczynam mozolne podejście, cały czas las, nie obiecuję sobie nic po tym szczycie:


Za chwilę wychodzę na teren bardziej widokowy. Dochodzę do polanki i moje biedne oczy widzą tę oto chatynkę :


Odżywam, muszę zobaczyć co w "pokrzywach piszczy". Przed chatką miejsce na ognisko, wnętrze zadbane, ten lokal ma gospodarza. W szafce 2 butle 6l wody oryginalnie zamknięte. Płakać mnie się chce, że nie jestem tu przed godziną 19-stą.


Jest jeszcze jedna rzecz która rozbiła mnie pył, znajdująca się w chatce koza-nóweczka:


Oczy nacieszyć można widokiem na Śnieżnicę i Ćwilin:


Zastanawiającą rzeczą jest to, że w niektórych relacjach z przejścia MSB pomijana jest Wierzbanowska Góra, dlaczego? Jak dla mnie ten szczyt dużo oferuje i warty jest wzmianki. Schodzę do Przełęczy Wielkie Drogi przez przysiółek Ciastonie. Przełęcz przecina droga nr 964 i zwracam uwagę na dosyć duży ruch samochodowy. Od przełęczy do Dzielca dwukrotnie witam się z tabliczką Wola Skrzydlańska, pierwszy raz na Przełęczy Wielkie Drogi, drugi przy zejściu ze Szklarni do innej drogi asfaltowej, z której atakuję Dzielec. Schodząc z niego :


Zaczyna się raczej marny odcinek do Kasiny Wielkiej, jestem ogromnie rozczarowany tą wsią. Kulając asfaltem do odbicia szlaku na Lubogoszcz, niebo szarzeje i zaczyna w oddali grzmieć. Jeszcze burzy mnie tu brakuje do kompletu! Czas na obiad. Instaluję się na małej polance w lesie z nadzieją, że burza przejdzie bokiem, i przeszła! Przepękałem ok. 1,5 godziny. Posilony ruszam na szczyt i zaczyna się zabawa. Poza stromym podejściem dokazuje również duchota, płynę. Po drodze jeżyn pojadłem w partii podszczytowej, witaminy też są ważne. :)) Z wielką radością witam szczyt Lubogoszczy 968 m n.p.m. Z przyjemnością się uwalam:


Szykuję się na przechadzkę grzbietem Lubogoszczy, zmęczenie już daje znać o sobie. Idąc grzbietem wspominam imprezę z Michunem, wejście na Zapadliska w opcji "na szagę" i takie tam. Beskid Wyspowy ma moc. Las się kończy, zaczyna się bajeczna końcówka. Obcinam na Szczebel/Strzebel, środek wypełnia Mała Góra i Luboń Wielki na ostatnim planie:


Dochodzi godzina 19-sta, schodzę do miasta! Mszana Dolna wita mnie pięknie:


Około godziny 19.30 melduję się w "żabce" serwując sobie tzw. sok pomarańczowy, wziąłem litra na miejscu. Stojąc przed sklepem pytam o jakiś nocleg, z pomocą przychodzi "lokalna dziołcha" wskazując mnie hotel "WySpa Mszanka". okazuje się, że mam do niego może 100 metrów. W recepcji gość informuje mnie o cenie noclegu udając, że nie słyszę. Biorę, jestem tak zmęczony, że łazić po Mszanie i szukać po ciemku noclegu po prostu mnie się nie chce. W cenie mam do dyspozycji basen, odpuszczam. Idę pod prysznic i uwalam się na łożu. Ostatnia noc na bogato, kto biednemu zabroni? W nocy okna w pokoju otworzyłem na maksa. Dobranoc.

DZIEŃ VI

Hotel "WySpa Mszanka" - Luboń Wlk/1022 m npm - Rabka Zaryte - Wrocław


W cenę noclegu mam wliczone śniadanie, z którego nie skorzystam. Budzę się przed 6.00 i przygotowuję śniadanie, następnie pakuję szafę i opuszczam hotel. Słońce już operuje. Robię przemarsz przez Mszanę Dolną gubiąc odbicie szlaku. Robię korektę i kulam do ronda, na którym odbijam w lewo. Żegnam w końcu asfalt i zaczyna się zdecydowanie przyjemniejsza część końca wędrówki. Wtaczam się na znane miejsce, Złote Wierchy:


Sielanka trwa w najlepsze, docieram do miejsca gdzie odbiję od szlaku:


Luboń Wielki jest mmmmm...


Schodzę do drogi mijając prywatną posesję. Muszę trochę nadrobić wysokości i do Przełęczy Glisne idę w ukropie. Trasa mi się dłuży. Docieram w końcu do pierwszego szlakowskazu:


Przede mną bardzo wymagająca godzina. Jestem na Przełęczy Glisne 634 m n.p.m. Czeka mnie ostatnie podejście na ostatni szczyt. Luboń Wielki uchodzi za najwybitniejszy szczyt Beskidu Wyspowego :


Podczas podejścia czerwonym szlakiem jestem w stanie w to uwierzyć :)). W lesie robię ostatni odpoczynek i wolnym krokiem nabieram wysokość. Podejście przebiega lasem, które nuży, smaczku dodaje stromizna i upał. Na szczyt docieram w samo południe, niniejszym Mały Szlak Beskidzki padł:


Oczywiście puszeczka imperialistycznego chłamu była targana na tę, tą, taką okoliczność w bocznej kieszonce plecaka. Tradycji musi stać się zadość:


Wbijam do schroniska tylko po napoje i pieczątkę. Dochodzi do zgrzytu. Gospodarz wydając mnie resztę, chciał mnie stuknąć na dychę. Rzuciłem mu resztę pod nos i mówię:

- brakuje 10 zł

Pytaniem, "nie schował pan?" wkurwił mnie do łez. Po wymianie zdań oddał "gnoja", a ja wyległem na ławki odpocząć. W plecaku zostały mnie jeszcze czarne oliwki, "szturchnąłem" ostatnie dary z szafy. Wszystko jest cacy, ale pora schodzić. Wybieram żółty szlak, Percią Borkowskiego. Uważam, że to majstersztyk Beskidu Wyspowego. Poznałem inną stronę Lubonia Wielkiego.


Poniżej schroniska szlak żółty częstuje stromizną w dół, ponownie się ze mnie leje, tym razem podczas zejścia. Docieram do skalnej części szczytu, po prostu cudo:


Zejście gołoborzem to również "cymesik" nie w kij dmuchał:


W końcu stromizna się kończy, patrzę jeszcze na gołoborze i z podziwu wyjść nie mogę. Schodząc do Rabki Zaryte spotykam sympatyczną panią, mieszkankę Zarytego wracającą z grzybobrania. Dalszą część trasy dzielimy wspólnie rozmawiając na przeróżne tematy.


Szlak żółty odbija, "szefowa" rzecze do mnie:

- niech pan idzie ze mną, wyjdzie pan przy przystanku.

Nie śmiem odmówić. Faktycznie, żegnając się do przystanku mam parę kroków.


Na bus-a do Rabki nie czekam długo. Wioząc swoje szanowne cztery litery pogoda się psuje, niebo na Babią Górą czarne. W Rabce mam chwilę, wbijam do "turasa" na posiłek i wiozę się do Krakowa. Z Krakowa wyjeżdżam o 18.05 aby być w domu przed godziną 22. W Lublińcu czar pryska, w okolicach Ozimka przeszła burza i parę drzew spadło na trakcję, powodując przymusowy postój. Na kwadrat wjeżdżam o czwartej nad ranem z planowaną obsuwą ponad 300 minut... dobrze, że do roboty mam na drugą zmianę.

Mały Szlak Beskidzki to temat, który zaspokoi wszelakich maruderów. Popełniłem słuszny krok zaczynając wędrówkę z Łodygowic, aby dać sobie najwyższy szczyt Beskidu Małego, czyli Czupel. Tego szlaku nie należy lekceważyć, daje popalić każdego dnia. Ja poszedłem tradycyjnie na ciężko z namiotem. Wychodzę z założenia, że wolę nosić niż się prosić. Z przyjemnością mogę się pochwalić, że mam na koncie wszystkie szlaki długodystansowe w polskich Beskidach znakowane jednym kolorem. W swoim czasie na blogu pojawią się pozostałe relacje. Do kompletu brakuje mnie jeszcze Główny Szlak Beskidu Wyspowego, to jest już pewnego rodzaju kombinacja, ale uważam za godne wyzwanie i podejmę rękawicę.

Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Gratuluję przejścia, bo ładny kawałek zrobiłeś :) Wspomnienia wróciły podczas lektury.

    "Zastanawiającą rzeczą jest to, że w niektórych relacjach z przejścia MSB pomijana jest Wierzbanowska Góra, dlaczego?" - U mnie wzmianki nie ma, nawet nie mogę sobie go teraz przypomnieć, prócz nazwy. Tej chatki nawet nie pamiętam, a na zdjęciu nie uwieczniłem. Nie zauważyłem? Oto jest zagadka. Będę musiał kiedyś zrealizować wyprawę weryfikacyjną ;)

    Pogoda nawet nie była taka zła u Ciebie. Myślałem, że trochę Cię zlało na wyjeździe. Tylko namiot mógł w domu zostać, byłoby lżej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękować, Red. Gdybyś się wybierał na "wyprawę weryfikacyjną" np. zimą, daj mnie znać. :))


      Usuń
    2. O, blogujesz. Nie pochwalam ale wygodnie trafić w jedno miejsce z interesującym mnie tematem. Ale ja nie o tym. Ta chatka z kozą, kiedyś wrzuciłem Ci fotę . Ze dwa lata wstecz stara buda, tylko stryszek do wykorzystania, a teraz wypas. Aż się wzruszyłem, że ko muś się chce, mam nadzieję, że nie narobią takiego syfu jak dawniej.

      Usuń
    3. Czołem!
      Po pierwsze miło i dzięki, że zajrzałeś. :)
      Faktycznie, była kiedyś akcja, że na TG zarzuciłeś ten kameralny "kwadrat", aż "z tych nerwów" zajrzałem ponownie do wątku. Wówczas faktycznie chatka była w stanie opłakanym. Jako, że obecny stan jest raczej aktualny i trza to stwierdzić, że ktoś się naprawdę urobił, aby doprowadzić ją do stanu obecnego. Jeżeli zajrzysz niebawem tam na pewno się zdziwisz, oby tylko pozytywnie. Zdrów!

      Usuń
    4. To ja dziękuję - że Ci się chce tyle pstrykać i opisywać ;). I że jest ktoś, kto podobnie łazi po pagórach :).
      Chyba nie ten wątek, ale masz w planach GSBW. To jest na siłę prowadzony szlak, okrężny a raczej "8", bo dwukrotnie jesteś w Mszanie Dolnej. Właściwsza nazwa to Korona Beskidu Wyspowego. Żeby to ogarnąć, na starej mapie BW maziałem trasę z opisu. Kurwica mie chytała, a w owej Mszanie, w Informacji Turystycznej (koło posterunku polucjantów) są mapki z trasą szlaku. Mnie to ułatwiło szednięcie.
      Pozdrawiam

      Usuń
    5. Co do GSBW lub KBW jak zauważasz, nazwa nie kręci mnie tak jak przejście "Wysp" za jednym razem, to ponoć dystans ok. 360 km, przewyższenia w gratisie :). Szlak faktycznie "kręci w chińskie 8". Piszesz: "...w owej Mszanie, w Informacji Turystycznej (koło posterunku polucjantów) są mapki z trasą szlaku. Mnie to ułatwiło szednięcie." Na pewno skorzystam z tej informacji. Dzięki!

      Usuń
  2. Uważam ten szlak za bardzo honorny. Pomimo niewielkich wysokości, podejścia potrafią zmęczyć. Widokowo też jest na czym oczy zawiesić. Dzięki za wspomnienia.

    Wierzbanowska Góra fajna jest. Pamiętam, że zrobiłem sobie tam przerwę na paszę, ale do środka tej chatynki jakoś nie zaglądałem. A waruneczek, jaki miałeś na Czuplu, do chodzenia po lesie wręcz doskonały. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dave, piszesz:
    "A waruneczek, jaki miałeś na Czuplu, do chodzenia po lesie wręcz doskonały. ;)"

    Zapomniałem dodać, że wysyp grzybów był ogromny. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mało znam ten szlak, głównie zachodni fragment do Leskowca i wschodni od Myślenic. Środek to terra incognita. Zainteresował mnie głównie odcinek Chełm-Babica-Myślenice. Dałoby radę tam porakietować kiedyś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że tak. Ze środka, to przejście przez Pasmo Babicy trąca nudą na określonym odcinku, czyli od wiaty na grzbiecie do kapliczki św. Huberta, spacer lasem. Natomiast okolice Chełma , czy zejście do Myślenic to sprawy godne poświęcenia uwagi.

      Usuń
    2. No to trzeba będzie powrócić do tematu ;-)

      Usuń
  5. Michun, spoczko.

    Poza tym, chciałem nawiązać do opóźnienia pociągu. Wysłałem reklamację /na wiele nie licząc/ do IC i okazało się, że dostałem zwrot 50% kosztu zakupu biletu. W uzasadnieniu jest zapis, że opóźnienie powyżej 120 minut klasyfikuje mnie do tego. Nie ukrywam, że firma zachowała się profesjonalnie. Normalnie kolej na kolej!

    OdpowiedzUsuń
  6. Super relacja :)
    Znów przypomniałem sobie wędrówkę MSB, robiliśmy szlak prawie w tym samym czasie i spotykaliśmy tych samych ludzi, choć inaczej mieliśmy podzielone trasy. MSB jest bardzo urokliwy i chciałbym wrócić kiedyś jeszcze na jego trasę
    Tak z ciekawości ile ważył Twój plecak z całym wyposażeniem? My bylismy nastawieni na noclegi w schroniskach/pensjonatach wcześniej zarezerwowanych. Moj plecak bez namiotu, śpiworu, gazu itd. ważył 10-11 kg
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w moich skromnych progach. :)

      Piszesz:
      "Tak z ciekawości ile ważył Twój plecak z całym wyposażeniem?"

      Wiesz co, nie ważyłem, po co się wk*****ć. Po nogach czując sądzę, że od 20 kg. Poza tym, również uważam ten szlak za bardzo honorny.

      Usuń
  7. menel zeznał: "W cenę noclegu mam wliczone śniadanie, z którego nie skorzystam."

    Zaś nie wjechać na opłacone w pakiecie 'szwedzkie stoły'? Nie mam słów, przecie to zakrawa na jakiś... sabotaż ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tia, to działanie spowodowane presją czasu . I tak musiałem "dobrać" dzień z cyklu "na żądanie", bo musiałbym przerwać przejście "przed linią mety", a to już by trąciło...patologią :)

      Usuń

Prześlij komentarz