Rudná magistrála 2017 by menel


Początkowy plan przewidywał wspólne szlajanko w opcji dziad z Satanem i jego kumplem Marcinem po słowackim temacie zwanym Niżne Tatry, w całości. Niestety, sprawy osobiste Satana zmusiły do zmiany planu, w końcu Niżne Tatry nie uciekną.
Tymczasem ja  mając chwilę czasu, postanowiłem zająć się Rudną Magistralą. W internecie można coś znaleźć, chociaż za wiele tego nie ma. Pochylając się nad tym tematem doszedłem do wniosku, że ten szlak zasługuje na mój szacunek na tyle, że postanowiłem zapodać go po całości. Rudná magistrála jest drugim co do długości szlakiem Słowacji i przebieg jego liczy 258 km za Wikipedią, tudzież 241 km za hiking.sk z sumą podejść ok. 10 km. Uśredniając temat mogę przyjąć, że mam przed sobą ok. 250 km przyzwoitego szlajanka. Przeglądając co nieco w tym temacie, nie mam żadnych wątpliwości, że należy ten szlak przejść w całości. Do mieścinki Zlate Moravce /184 m npm/ toczę się pociągami via Katowice => Zwardoń => Skalite Serafinov => Żilina. W Katowicach podczas przesiadki do Zwardonia poznaję kolesia, który również ma smaki na Rudną Magistralę z tym, że on zapodaje z kierunku przeciwnego do mojego. Mimo to, do Żiliny dolę dzielimy wspólnie. Nie wiem nawet jak ma na imię ani skąd jest. To jest najmniej ważne, ważne jest to, że poklikał kapkę w swoim fonie i rozkminił lepszy dojazd do ZM, co przyjąłem z wielką radością jednocześnie zarywając nockę. Po północy lądujemy w Zwardoniu i klasycznie, do Skalite Serafinova zapodajemy stałym traktem i tam czekamy na pierwszy pociąg do Żiliny o 3.48. Na domiar złego siąpi deszczyk i jest wietrznie, co z kolei wpływa na to, że nie ma mowy o spaniu. W oczekiwaniu na wehikuł czasu, opowiadamy sobie różne sytuacje, głupotami też się karmimy, no bo dlaczego nie? Kapkę zmarznięci wtaczamy się do szynobusu i mocno podbudowani dochodzimy do siebie. W drodze do Żiliny ze dwa razy głowa mnie poleciała. Jesteśmy na miejscu. Wytaczamy się z pociągu i  żegnamy, ja zapodaję na dworzec autobusowy, skąd ruszam do Zlatych Moravców a poznany kompan przesiada się na inny pociąg, którym ma zamiar się dostać do mieścinki Zbojska, bardzo klimatyczna mieścinka, w której to... dobra, później. Becaluję do Nitry, na kolejną przesiadkę. W Nitrze około 9.30 ruszam Turancarem w strefę zrzutu, czyli początek mojej trasy Zlate Moravce 184 m n.p.m.


DZIEŃ I

25.05.2017

Pohronský Inovec

Zlate Moravce 184 m npm - Nova Bana, hotel "Hron"

Wysiadam na przystanku/dworcu autobusowym przy Billi. W plecaku wszystko mam, uzupełnienia zapasów nie robię. Dreptam do początku szlaku przy stacji kolejowej :


Jest ok. 10.30. Mam  3-godzinny zapas, wg mojego projektu ruszyłbym stąd ok 13.30. Trzy godziny zawsze się przydadzą, zwłaszcza, że nockę mam zarwaną. Jako, że pasmo Hrońskiego Inovca jest pochodzenia wulkanicznego, wiadomym jest, że poty będą. Ruszam na wschód, ku przygodzie! Rudna magistrala, szlak wyznakowany kolorem czerwonym. Mieścinka żegna mnie przydrożną kapliczką :


Postawiona w 1922 roku w dowód wdzięczności za szczęśliwy powrót z wojny światowej dwóch synów. A ja sobie dalej pomykam asfalcikiem w kierunku płn-wsch, przede mną Žitavany, wioska nazwa której wywodzi się od w pobliżu przepływającej rzeki Žitava. Pohronský Inovec już straszy:


Jeszcze chwila i wkraczam w las, ostatnie widoki :


Pierwszy odpoczynek robię na werandzie domku myśliwskiego Hladina, później się okaże, że od tego miejsca ręce zaczynają opadać.


Przygotowałem sobie co nieco, posiłek żałośnie skromny :


Odbezpieczyłem "marikatę" i uwaliłem się na trawie, celem się zdrzemnięcia naturalnie. Po odpoczynku zwijam barłóg , czas na łąki. W takim warunie zmęczenie mija, pławię się w luksusie na łąkach pod Benatem :


Im głębiej się zapuszczam tym ręce co raz niżej, mowę odbiera klasycznie. Gdzieś jakaś chatynka kolorytu dodaje, łąka wrze, ptaki nadają jak zwariowane. Docieram na Obyckie łąki, ja w to nie wierzę. Tu jakiś kwadracik z jakże malowniczym pagórem Hradok 688 m n.p.m. :


Upojony otaczającym mnie terenem wkraczam w las, dojdę do wodopoju. Życie uczy, że takie miejsca należy wykorzystać, zdroju trza golnąć i oczywiście odpocząć.


Myślami już jestem na Wielkim Inowcu, a raczej w chacie pod nim. Kroczę krokiem równym, nie forsując się. Zarwana noc daje się we znaki. Sprawnie osiągam Inovecke sedlo 830 m n.p.m., jeszcze chwila i docieram do chaty :


Trafiłem licho, chata zamknięta. Mogłem się jedynie nasycić widokami sprzed niej :


Atakuję najwyższy szczyt pasma, Wielki Inowiec 901 m n.p.m. Szczyt oferuje stosowne krzesełko. Aż dziw , że fotela nie ma! W skrzynce kajecik, po wpisach widać, że co parę dni jakiś zabłąkany turysta się zdarza.. ;-)


Za chwilę kończę ten fragment pasma, jakim dane mnie było iść. Strefa podszczytowa WI okazuje się być wybitną miejscówką na biwak :


Muszę dodać, że po paru dniach się uodporniłem, bo każda kolejna łąka okazuje się być jeszcze lepszym miejscem biwakowym, co z kolei wpływało na to, że mimo ciężkiego wora na plecach, ręce opadały do samej ziemi. I tak dla porównania niżej kapkę występuje Loksova Luka 770 m n.p.m. :


Schodząc do Bukoviny, końcowy etap dnia dzisiejszego, nerw mnie puścił:


W Bukovinie uwagę moją zwróciły kapliczki przydrożne w ilości sztuk dwóch. Pierwsza z nich z lat 20-tych XX wieku i druga z 1941 roku. Fundatorem tychże jest Kopernicky. Ciekawe, czy to ta sama osoba?? A ja mam jeszcze niecałą godzinę do Novej Bany. Szprycuję się gorzką czekoladą z "Wawelu" i zapiwszy to wodą czuję się jak w niebie! Wkraczam do miasteczka i pierwsze co to wbijam na kebaba i pepsi!! Nieco posilony pora na jakiś nocleg. Kręcę się chwilę po miasteczku, kołuję do hotelu Hron, biorę nocleg. Po nieprzespanej nocy będzie jak znalazł... Jestem na wschodnim skraju Hrońskiego Inowca, jutro Góry Szczawnickie...

DZIEŃ II

Štiavnické vrchy

26.05 2017

Nova Bana, hotel Hron - Štiavnické Bane, pensjonat Eliška


Ranek mnie budzi lampą, coś mnie tu "śmierdzi". Śniadanko serwuję sobie z własnych zapasów. Jestem nówka, wobec tego pakuję bajzel i ruszam w drogę. Obcinka na miasteczko i Vinicny Vrch 665 m n.p.m. :


Jeszcze wizyta w "Lydlu" i w drogę. Idę kawałek asfaltem i szlak odbija w lewą stronę w las, zboczem Czerwonej Skały. Po chwili jestem w przemysłowej części miasteczka :


Zaraz przekroczę Hron i wkraczam w Góry Szczawnickie. Szlak wyprowadza w pobliże dworca kolejowego, tutaj przy sprzyjającym waruneczku można se coś wyklepać w opcji dziad na nocleg. Ja wbijam w kolejne pasmo :


Jestem w wiosce Brehy 209 m n.p.m. Do Rudna nad Hronem mam asfalcik, mimo wszystko jest pięknie, otaczająca mnie zieleń, śpiew ptaków daje dużą motywację. W Rudnie robię postój pod sklepem.


Wlewam w siebie litr kefiru, pepsi i coś tam jeszcze, w plecaku znalazłem paczkę ciastek, mam luzik i piękny widok na Humenicę 606 m n.p.m. :


Ponownie wchodzę w las, szlak serwuje przez jakiś czas dłużyznę, aby do sedla Lachtriska 698 m n.p.m.


Zanim dotrę na przełęcz to trza "przebrnąć" przez pasące się krówki, które ogrodzone są elektrycznym ogrodzeniem. Jest wskazane obejście, ja skorzystałem z wariantu na bezczela, czyli na szagę przez pasące się stado, wejście i wyjście zabezpieczone potrójnym pastuchem, więc trza się było ogarnąć jakoś :


Dalej kapkę jest droga krzyżowa, która na mapie nie jest oznaczona, bardzo kameralne miejsce, postanowiłem skorzystać z tego miejsca:


Chwila relaksu należy się :


To miejsce odpoczynku lata swojej świetności ma za sobą, wodopój nieczynny:


A przede mną wieś Vysoka. Stąd jeszcze godzina na Richnavské jazerá, sztuczne zbiorniki /Małe i Wielkie/, które wybudowane zostały w latach 1738 - 1740 służyły na potrzeby górnictwa. Pławię się nadal w pełnym luksusie Gór Szczawnickich :


Jako, że wspomniane wcześniej jeziora obecnie służą do celów rekreacyjnych, nawet tam nie zachodzę, zapach grilla mi mówi, nie ma tam czego szukać. Po drodze jeszcze tabliczka pamiętająca czasy dobrobytu z 1981 roku :


Docieram szczęśliwie do odbicia szlaku w prawo. Na sedlo Kriżna idę wariantem około szlakowym :


Wychodzę prawie dobrze.. ;-), kawałek muszę klepnąć do przełęczy. Dalej to już pyzy z mięsem. Ogarniam sedlo Kriżna 698 m n.p.m., następnie kolejne sedlo pod Pinkovym Vrchom 712 m n.p.m., przechadzka pięknym acz trochę strasznym lasem i ponownie wychodzę na pastwisko, na którym znajduje się poważne ujęcie wody pitnej i nad nim fantastyczne miejsce na biwak:


W tym rejonie chciałem się uwalić, ale po rozmowie z właścicielem gruntu dałem spokój, nie dostałem zgody na rozbicie namiotu z powodu psów, które jak mi tłumaczył właściciel, nie dadzą nam spać. Zawinąłem się do Stiavnicke Bane, pensjonat Eliszka przyjmuje mnie w swoje jakże gościnne progi. Idąc do miasteczka, taki drobny szczegół:


Właściciel Eliszki gościnny facet, chwilę pogadaliśmy, zanim przyjąłem klucze, musiałem obalić kufel kofoli bo język do podniebienia mnie się przykleił. Na salony wprowadziła mnie miła barmanka.

http://www.penzioneliska.sk/galeria

Po kąpieli miło się uwalić w czystą pościel, jednakże zacząłem się zastanawiać nad sobą, gdzieś popełniam błąd taktyczny - drugi nocleg, drugi hotel, co jest do ch... dżordża?!

DZIEŃ III

27.05.2017

Štiavnické Bane, pensjonat Eliška - Okolice Sasa


Dzisiaj będzie kolejny dzień smażalni. Ogarniam się w miarę szybko i opuszczam bardzo przyjemny pensjonat. Dzisiaj zgodnie z planem wbijam w kolejne pasmo pochodzenia wulkanicznego - Javorie. Ale zanim, to przede mną pierwsza moc atrakcji, czyli jezioro Klinger. Jest to jeden z mniejszych sztucznych zbiorników piętrzących wodę do napędzania urządzeń górniczych i hutniczych w historycznym bańskoszczawnickim rewirze górniczym. Obecnie służy wyłącznie jako obiekt rekreacyjny.


Przycupnąłem na ławeczce łapiąc kilka głębszych oddechów, po czym ruszam dalej. Czeka mnie przemarsz przez Bańską Szczawnicę, należące do najstarszych i najbardziej znaczących miast górniczych w Europie. Od 11.12.1993 na liście UNESCO.


Piękne miasteczko, kiedyś chciałbym więcej czasu poświęcić tutaj. Piarska brama :


Przechadzka przez Bańską Szczawnicę :


Po drodze mam przyjemność z lokalnym oszołomem, który coś tam sapie w moim kierunku, obyło się bez skandalu. Do Lydla idę golnąć! Od sklepu szlak niewidoczny z tytułu robót drogowych i niedawno ukończonej przebudowy drogi, parę metrów nadrzuciłem, przegapiłem odbicie szlaku. Przede mną Bansky Studenec. Tam golnę znowu, smali bogato. Uwielbiam ten ludzki spokój, robię co chcę, gdzie chcę i kiedy chcę. Niczym nie jestem ograniczony, życie jest piękne!


Wkraczam w koniec lat 70-tych.. ;-)


Za chwilę trafię na wodopój, znakiem tego jest okazja na gorący posiłek, leci makaron z sosem pieczarkowym :


Posilony ruszam dalej. Krajobraz się zmienia, uznaję ten teren za jeden z ciekawszych na szlaku, tutaj czas stanął dawno temu...


Zaraz będę na sedlo Veterna 665 m n.p.m., klimacik czapkę czesze :


Idę jak przeciąg, zaraz trafię na posesję, gdzie życie mogą umilić trzy psy większe od niedźwiedzia!


Klimat czerpię garściami, okazuje się, że do Babiny mam wypas nad wypasy!


W miasteczku uwalam się na skwerku. Wyskakuję z papci i ląduję na trawce. Dzieciarnia parę metrów dalej zajęta swoimi zabawami, jeden bardziej wyrośnięty okłada w formie zabawy trzech szczyli..czekam na otwarcie baru, smali mnie. Doczekałem się, miło jest przed wyjściem do Sasy wlać w siebie pół litra kofoli. Ruszam do Sasy.


Babina :


Osiągając wysokość ok. 500 m n.p.m. dalsza część szlaku wiedzie przez chaszcze, i to bogato. Za chwilę czeka mnie ok. 1,2 km przejście w takim warunie:


Półmetek mijam, cel już widoczny, a szlak wiedzie wzdłuż linii wysokiego napięcia, Szlakarz też się nie bał.. ;-)


Teren przepiękny, kościół p.w. św. Katarzyny Aleksandryjskiej :


I schodzę do miasteczka. Rozkładam się na przystanku autobusowym, ława dosyć szeroka to można się wyciągnąć. I tu mnie fart nie opuszcza. Skończyło mnie się pieczywo, a obok w spożywczym właściciele coś układają mimo zamknięcia, udało się zakupić pieczywo, kilka rożków. Po wodę udałem się do strażaków i tu też los się do mnie uśmiecha. Nie dość, że dostałem wodę to chłopaki dorzucili mnie 2 puszki pasztetu. Skoro tak się sytuacja przedstawia to nie kombinuję z noclegiem tylko idę na łąki, wybieram ostatnią na szlaku.


Do Zajezovej będzie zawsze krócej. Jestem w paśmie Javorie.

DZIEŃ IV

Javorie

28.05.2017

Okolice Sasa - Detva, hotel "Detva"


Dzisiaj się będzie lało, kolejny dzień pogody. Po śniadaniu składam klamoty i robię wymarsz. Zajezovą osiągam bardzo sprawnie. Na skrzyżowaniu jest wiata przystankowa. I tu fantastyczna wiadomość, w wiacie wersalka w pełni sprawna, pełna awangarda :


Kawałek dalej wyrobisko :


Za kwadrans jestem we "właściwej" Zajezovej, sklep niestety nieczynny. To nie ma co, idę dalej. Za moment odbijam w lewo, drugi skręt:


Żar się z nieba leje, żartów nie ma. I znowu pławię się w luksusie, obcinając łapczywie na najwyższy szczyt pasma, Javorie 1044 m n.p.m. :


Dalej się toczę, wkraczam do osady Blyskavica, wita mnie lokalny cmentarz:


Do ostatniego domu zachodzę z prośbą o wodę, paliwo się kończy i napełniwszy pety idę dalej. Na podejściu łydki drżą, osada Blyskavica:


W lesie dużo cienia, proch odkryłem, nie? ;-) Ale ten chłód jest zbawienny. Docieram na szczyt Makytova 922 m n.p.m., pauza się należy jak psu zupa :


I od tego miejsca zaczynają się czary-mary na szlaku. Szlak jest zamotany, wychodząc z lasu na łąki robi się cyrk. Okazuje się, że jakiś kolo sponsoruje oznaczenie szlaku, wg mojego uznania to partacz. Ze dwa razy na Słowacji byłem i wiem jak wygląda normalne oznaczenie, jest przede wszystkim w miarę intuicyjne. Na tym odcinku odniosłem wrażenie, jakby znakarz sam się miotał w tym co robi. Tutaj też odnoszę duże straty czasowe na szukaniu szlaku/ściechy. Pierwszy raz spotykam się z sytuacją gdzie oznaczenie szlaku wcale nie ułatwia życia. Docieram na Durovie Vrch 933 m n.p.m. :


Będzie chwila normalności, po czym znowu motanina. Idąc w kierunku lasu, widzę gościa z szafą i mowę mnie odbiera.. To koleś, z którym wspólnie się tułaliśmy do Żiliny!


Pogadaliśmy parę minut. W czwartym dniu imprezy był pierwszą osobą, którą widziałem na szlaku, jakże to jest miłe uczucie. Wymieniliśmy się uwagami dotyczącymi oznakowania szlaku i wygląda na to, że motanina dopiero się zaczyna. Było to ważne spotkanie, morale nasze poszło w górę. Zbieramy się, idziemy każdy w swoją stronę, ja chcę do sedla Stara Huta, Polana 700 m n.p.m., pora na gorący posiłek :


Posilony zbieram się, zdaję sobie sprawę z problemu oznaczenia szlaku. Na Sliacską Polanę 820 m n.p.m. mam ok. 30 minut, docieram w miarę sprawnie. Tu też znajduje się osada Sliacska Podpolana, piękne miejsce:

Jest trochę ruin, ta z foteczki to były budynek mieszkalny, mieszkało tu siedem rodzin. Bardzo fajnie zdobiony krzyż, to specjalność Detvy??


Chwilę pogadałem ze starszyzną, po czym golnęliśmy zdroju ze studni :


Atakuję partię szczytową :


Chwilę potrzebuję na ustalenie dalszej trasy, wkraczam w kulminację problemów. Zejście okazuje się dramatem, jest tak namotane w oznaczeniu, że można to śmiało podpiąć pod zagadkę! Jest w pewnym momencie strome zejście przez ciemny świerkowy bór i tam się znaleźć o zmierzchu grozi utknięciem w lesie. Wybrnąłem z tego jakoś tracąc dużo czasu i nerwów. W nagrodę uwalam na łące :


Zaraz dokonam ataku na ostatni szczyt tego dnia, Siron 688 m n.p.m. :


Na szczycie :


Ufff, schodzę do Detvy.. Oczywiście w miejscu widokowym zasiadam na kawałek czekolady, stać mnie.


Minęła 20-sta... słabo się rymuje. Hotel "Detva" wskaże mnie właściciel budki z lodami, rzeczony hotel znakomicie usytuowany komunikacyjnie i handlowo. Dokonałem formalności meldunkowe i zapodałem na pokoje. Jako, że do 22.00 miałem czasu od groma, podklepałem do Tesco, gdzie jest tanio kurewsco celem uzupełnienia spiżarni, po czym kolacja, kąpiel i spanie. Jutro dzień luźniejszy, parcia nie ma.


DZIEŃ V

Pol'ana

29.05.2017


Detva hotel Detva - Zálomská Luka


Dwa słowa odnośnie hotelu. Jak dla mnie kapitalna sprawa, lokal oddaje doskonale lata 80-te XX wieku. Wszystko jednak trzyma się kupy. Zajmując pokój nr 406 muszę uprzedzić, że prawe gniazdko kopie.. do bolca jest podłączony kabelek z prądem i chcąc włączyć lampkę, "dostałem kopa"! :)) Łazienka zrobiła na mnie największe wrażenie, nawet stalowy kubeł na śmieci jest stylowy! Jednakże trzeba przyznać, że jest czysto. I będąc tu ponownie, ten hotel będę brał mocno pod rozwagę. Dodatkowym plusem jest jego doskonałe położenie komunikacyjne i handlowe. Do Tesco, które jest czynne do 22.00 rzut beretem, przystanek autobusowy w drodze do markietu. A dzień wita mnie upałem. Gaz mnie się kończy i są obawy, że nie starczy. Gorące posiłki np. makaron, muszę sobie już teraz wybić z głowy. Nie chcąc sobie zaśmiecać głowy bzdurami zszedłem do recepcji z prośbą o możliwość zostawienia bagażu i dałem dyla do Zwolenia. Tamże zakupiwszy duży nabój w sieciówce sportisimo.sk zarządziłem powrót do hotelu, z którego wygramoliłem się w samo południe. Zasadniczo robię przemarsz przez całą Detvę łapiąc w kadrze ten urokliwie zdobiony drewniany słup:


Idąc w kierunku Stavaniska, na krzyżówce mijam pięknie zdobiony krzyż, wkraczam w las i gdzieś na łące robię "małe 5". Po drodze mijam niewielką osadę :


Kalamarka Horareń,o ile dobrze pamiętam, na ścianie leśniczówki taki myk, to chyba jeszcze z czasów Czechosłowacji :


Dalsza trasa do hotelu górskiego Polana daje trochę w nogi, tamże docieram na pierogi i do popicia wziąłem sok pomarańczowy, który był wstrętny. Przed hotelem się uwaliłem :


Miałem chwilę rozmowy z parą Słowaków, którzy zapodali tu w opcji rower. Pytałem ich o ciekawe warianty noclegowe. Podsunęli mnie pomysł na pewną chatę, niestety, była zbyt oddalona od szlaku i ostatecznie odpuściłem ze łzami w oczach. Postanowiłem se coś wyklepać bardziej przy szlaku i wyczaiłem jakiś lokal na załomskiej łące, idę tam w ciemno, ciekawy jestem... na  sedlo Priehybina 1270 m n.p.m. jest miło. W drodze :


Od przełęczy odbijam w niebieską ściechę, gubiąc żółtą, trudno zrobię koło. Schodząc niebieskim szlakiem mijam wodopoje, których w tym paśmie nie brakuje. Docieram do Chaty Dudasz. W czasie wojny mieścił się tutaj sztab partyzancki, a miejsce raczej słabe na nocleg, wprawdzie jest altana ale bez tego.. czegoś. Odpuściłem, spanie w ciemnym lesie. Kontynuuję szlak niebieski do załomskiego rozdroża. Jedno mnie martwi, straciłem dosyć dużo wysokości, jutro będę musiał nadrobić w ramach rozgrzewki jakie 300 m podejścia do przełęczy. Jestem prawie na miejscu, pasę się w takim klimacie, Zálomská Luka :


Docieram do miejsca w którym jest chata, niestety jest to chata myśliwska i do tego zamknięta.


Miejsce fantastyczne, w pobliżu woda, opału od groma. Kilka pniaczków pożyczyłem z szopy. Wieczorem przyjechała Straż Parkowa, oczywiście bez najmniejszych problemów, życząc mnie dobrej nocy, pojechali dalej. Posiedziałem jeszcze chwilę w tym jakże czarującym miejscu a następnie wbiłem do namiotu przytulić się do poduchy :


DZIEŃ VI

30.05.2017

Zálomská Luka - sedlo po Hrbom, chata 1087 m n.p.m.

Kolejny dzień upału. Z klamotami wyjeżdżam na zewnątrz i instaluję się w altanie. Ognisko się jeszcze tli więc dorzuciłem trochę drobnego drwa dla podtrzymania ognia i biorę się za śniadanie mistrza. Dzisiaj planeta żaru kopsa na maksa. Najedzony i napity jak bąk pakuję bajzel i w drogę. Żegnam się z pięknymi łąkami i podejście do rozdroża, z którego ustawiam się na żółty szlak dojściowy do Przełęczy. Około 300 metrów podejścia daje w nogi, a widząc już Priehybinę to spocznę na chwilę, trącę jakiego słodycza.


Za chwilę czeka mnie podejście na Polanę 1458 m n.p.m. Na szczycie widzę ogrodzony teren, czyżby pod wieżę?


A za tą szczytową skałką jest od groma wiatrołomów, co na odcinku Strunga 1324 m n.p.m. => sedlo Jasenova 1104 m n.p.m. będzie w pewnym sensie utrapieniem. Melduję się na Kartuszce 1380 m n.p.m. Tutaj są dwa odbicia na urwiska, punkty widokowe - Kartuszka i Zbójnicky Tanec. Z jednego z nich obcinam na Lubietovsky Vepor 1277 m n.p.m.:


Potem mijam Strungę i docieram na Kopce 1334 m n.p.m. Spotykam na szczycie słowackich pracowników, którzy wymieniają szlakowskaz, będzie teraz żółty słup z czerwonym daszkiem, czyli klasyka. Chwila gawędy i dalej w drogę. Na przełęczy Jasenova daję sobie 10 minut. Na Vepor mam 1,5 godziny wg szlaku, mam znowu pod góreczkę. Mijam miejsce spoczynku m.in. rumuńskich żołnierzy, którzy brali udział w wyzwoleniu mieścinki Strelinky z rąk niemieckich i węgierskich okupantów.


Docieram do polany na której znajduje się chatka, niestety prywatna. Mam w każdym razie okazję na dwa łyki wody z źródlanej z peta po czym idę dalej. Za chwilę atak na Vepor, muszę powiedzieć, że ten szczyt jest baaardzo honorny.


Walczę na bogato, ostatni, skalny odcinek.. i można chlipnąć:


Jeden z piękniejszych i w tyłek dających szczytów na trasie. Teraz będzie trochę lżej, ruszam na Hrb 1255 m n.p.m. Trochę potu i docieram do geograficznego środka Słowacji. Oczywiście musiałem co nieco :


Przede mną upragnione zejście, jestem zmęczony a na psa urok idzie burza, Nad Niżnymi Tatrami już mruczy. Schodząc z Hrb-a 1255 m n.p.m. do chaty miałem przez chwilę takie wrażenie jakbym był w okolicach Radkowskich Baszt w Górach Stołowych. Jest obrzydliwie duszno, na szczęście zbliżam się do schroniska.


Oczywiście jest to prywatna posesja, właściciel mimo, że zamknięte otwiera wrota i gości mnie flakonami mineralnej i kofoli, ależ jest bosko! Po chwili rozmowy wychodzi na to, że właściciel ma po trosze polskie korzenie. A nad nami niebo szarzeje i zaciąga wiatrem, niebawem lunie.


Rozpadało się na dobre, pytam właściciela czy udzieli jakiegoś noclegu i w odpowiedzi na moje pytanie dostaję przyzwoity darmowy nocleg w osobnym budyneczku, wcześniej wodę w pety nabrawszy, co by nie brakło. Tak mnie pasuje, mój apartament :


Jestem tak zmęczony, że w kimę zapadam jeszcze za jasnego, miałem ciężki dzień!

DZIEŃ VII

Veporské vrchy

31.05.2017

sedlo pod Hrbom, chata 1087 m n.p.m. - Szopisko 1084 m n.p.m.

W nocy budziły mnie przechodzące kilkakrotnie zlewy. Rankiem wychodząc z kwadratu celem oględzin terenu widzę, że czeka mnie kolejny dzień lampy. To już jest naprawdę nudne. Poszedłem do właściciela uregulować należność za pobyt, niestety, łojenie we framugę zdało się na nic, wobec tego wróciłem na kwadrat, zjadłem śniadanie i zacząłem się pakować. Nie zastawszy właściciela, czym zbytnio zmartwiony nie byłem, opuszczam lokal i żegnam się spojrzeniem na Hrb :


Co mnie cieszy, dzisiaj mam nieco spokojniejszy odcinek. Na Czerwonej Jamie małe 5 :


Na dłuższą chwilę zasiadam w osadzie Tri Vody 705 m n.p.m.


W wiacie znajduje się baaardzo stara mapa :


No i szlakowskaz, zawiera tabliczkę informacyjną z 1980 roku, co ciekawe, w całkiem przyzwoitym stanie. Wielki piec do wytopu żelaza, pamiątka po dawnej świetności osady :


Po drodze spotykam również taki motyw :


Schodzę do Kamienistego Potoku, po drodze mijam jakiś pustostan, przy wodopoju, pozwalam sobie na dwa garnuchy:


Po drodze mija mnie furmanka na belgijskich blachach, docieram do osady Hronczek 650 m n.p.m., przy szlakowskazie jest chatka, awaryjnie można w niej kimnąć. W chatce, ktoś roztropny zostawił kartusz z niewielką ilością gazu, gdybym wiedział, że tak trafię, to bym nie jechał do Zwolenia.


Gorzka czekolada wchodzi, mmmmmm.. Na Zakluky 1012 m n.p.m. mam ok. godziny wg szlaku. Jak się okaże, to będzie przepiękne miejsce. Ruszam, trza być czujnym bo czerwony szlak niespodziewanie odbija w stromiznę na pierwszy rzut oka się wydającą. Moc wraca! wychodzę z lasu i żegnam Lubietovsky Vepor :


natomiast witam się bardzo serdecznie z Klenovsky'm Veporem 1338 m n.p.m. :


Teraz mam wszystko w pompie, uwalam się w trawie i pławię w luksusie:


Przyjdzie mnie się szwendać jednym z bardziej zacnych odcinków trasy. Jestem niesiony wiatrem i zapachem łąk na Obrubovanec 1020 m n.p.m. :


a następnie w kierunku szczytu Tlsty Javor 1068 m n.p.m., szlak nie wiedzie na szczyt lecz do przełęczy, na której jest wiata i cmentarz wojenny.


Za chwilę wkraczam w kolejną zacność, kręcę skrajem lasu i  wkraczam ponownie w piękne łąki, ależ jest jazda!


Widzę posesję nieopodal, idę po wodę. Dalsza trasa przebiega bajecznie :


W zupełnie przyzwoitym czasie docieram do osady Kysuca, Uhliarka 925 m n.p.m. Mimo zmęczenia decyduję się na dalszy marsz, chociaż na Tri Chotare 1141 m n.p.m. To jak się okaże będzie bardzo słuszną decyzją. Zdołałem jeszcze wtoczyć się na Szopisko 1084 m n.p.m., wcześniej jednak przy krzyżu :


Zamotałem co nieco i wbiłem na czyjąś posesję, szybki wycof do szczytu i jakże fantastyczne uczucie móc zrzucić z siebie bagaż. Miejsce na nocleg, jak mnie się zdaje, wybrałem optymalne, z widokiem na Zelezną Branę 1164 m n.p.m. Nie, nie... nie protestuję, może być :


Z wielką przyjemnością uwaliłem się w namiocie, gorąca herbata + kanapki i lulu.

DZIEŃ VIII

1.06.2017

Veporské vrchy, Muránska planina

Szopisko 1084 m n.p.m. - Niżna Klakova, utulnia 1200 m n.p.m.


To zabrzmi jak mantra, znowu smażalnia mnie czeka. Na śniadanie stać mnie na wszystko, wobec tego gotuję paróweczki. W Zwoleniu zanabyłem w Kauflandzie, mówię Wam, parch! Wątrobę po nich czułem, ale przecież nie wyrzucę, najbliższy sklep za dwa dni drogi. Zarzucam 4 sztuki. Obym się tylko otruł! Jakiś kawałek papryki został, dawaj, witaminy są potrzebne! Wlewam w siebie dwa garnuchy gorącej herbaty zielonej. Wracam do żywych. A to jeszcze paczuszkę Krakusków, czymś muszę się dosłodzić. Cel wędrówki się zbliża, ale jeszcze trochę. Pierwszy cel to Klenovsky Vepor. Ruszam. Im bliżej szczytu tym bardzie byłem z siebie zadowolony, że zdecydowałem się podejść wyżej na nocleg. W pewnym momencie podejście jest tak strome, że dosłownie nosem można zarysować glebę! Wejdę, choćby na czworaka, nie ma ch... we wsi! Partia szczytowa. Wita mnie szlakowskaz do studzienki, ok. 20 minut. Z wodą stoję przyzwoicie, odpuszczam. Docieram na miejsce:


Wpisuję się do księgi pamiątkowej, nieco dalej jest punkt widokowy :


Zerkam jeszcze do skrzyni Janosika i zbieram się do Chaty Varta. Okazuje się, że to utulnia.


Chwilę zamarudziłem i wracam ponownie do przełęczy. Teraz aby do kolejnej przełęczy, Machniarka 1041 m n.p.m. Poniżej tego domu jest woda i focia szlakowskazu z Wikipedii ;-)


Po dosyć nużącym odcinku, w końcówce zdecydowanie ciekawszym, wielkim krokiem zbliżam się do Przełęczy Zbojska 725 m n.p.m. :


Wcześniej jednak dostrzegam taki patent. Z wypiekami na japie niemal pobiegłem do tego punktu widokowego :


Dochodząc do tego przybytku, okazuje się on kiczem w opcji max. Kwadrat jest na noc zamykany, w środku wszelakie informacje + wypchane zwierzęta żyjące w lasach, czyli wypchany borsuk, dzik.. itp. Po drugie, widoki z wieży nic szczególnego nie wnoszą w życie, z ogromnym niesmakiem polazłem opier....ć coś na ciepło do karczmy na przełęczy.


Oprócz regularnego posiłku wlałem w siebie 3 garnuchy Kofoli, wody potokowej miałem po dziurę w... nosie. Szykuję się na kolejny etap. Zaraz pot się będzie lał po tyłku. Opuszczam karczmę i nabieram wysokości. widząc przepływający potok to trza rzucić nura. Po kąpieli w potoku moje morale rośnie, jestem nówka. Docieram w miejsce zwane Kucalach :


Kontynuując dalsze podejście docieram do skrzyżowania szlaków. Idę wariantem przez źródło Rimavy, co pozwoli mi zaoszczędzić trochę czasu. Jest to widokowa opcja w końcówce. Zdroju ze źródła golnąłem, obok znajduje się wiatunia :


W drodze do skrzyżowania ze szlakiem mamy taką wersję, no jest po prostu, mmmmmmmm...


I za chwil parę docieram do Przełęczy Burda 1008 m n.p.m. :


Weranda tej chatki myśliwskiej oferuje przyzwoity warunek na nocleg, proszę bardzo:


Z przełęczy tejże mam do celu ze dwie godziny. Skoro Przełęcz Burda oddziela Góry Weporskie od Płaskowyżu Murańskiego, niniejszym bawię w tym jakże kameralnym pasemku:


Według mnie najbardziej nużący i denerwujący odcinek na trasie to dojście na Sivákovą. Na mapie jest zaznaczony czas 1.15 godz., jak dla mnie czas nierealny, czas na szlakowskazie 1.55 godz. Po drodze mijam lokal, który może służyć awaryjnie za nocleg, odnośnie standardu, szału nie ma. Ostatnia foteczka to spojrzenie na Tatry:


Docieram na Siváková, skrzyżowanie ze szlakiem zielonym. Do celu mam ok. 30 minut wg szlaku. Rządzę w Murańskiej Planinie, którą obejmuje ostatni arkusz mapy Gór Stolickich. Do utulni docieram mocno zmachany, Zrzucam klamoty i bez zwłoki idę po wodę, która ma się znajdować gdzieś na żółtym szlaku. Niestety, jest już na tyle ciemno, że nie udaje mi się zlokalizować wodopoju. Wracam jak niepyszny do utulni, wprawdzie z wodą stoję w miarę dobrze, dlatego dramatu nie ma. Rozkładam się na drzewnianym podeście, na kolację zapodaję tylko garnucha gorącej herbaty, jestem skonany. Ląduję w puchu, jutro czeka mnie ostatni odcinek!

DZIEŃ IX

2.06.2017

Muránska planina, Stolické vrchy

Niżna Klakova, utulnia 1200 m n.p.m. - Stolica 1476 m n.p.m. - Murańska Huta - Poprad


Pobudka 4.20, wstaję zapuchnięty kapkę, wychodzę na zewnątrz i nie powiem nic nowego, niebo blue, warunek określam jako Dżilet. Mimo wszystko jest zimno, wieje dosyć bogato. Pierwszy raz wskakuję w długi rękaw. Wracam do śpiwora, dojrzewam jeszcze przez chwilę i stawiam na herbatę. Pierwszy gar wody rozlewam, jasny szlag by trafił. Jeżeli w Studni na Murańskiej Planinie nie będzie wody to mam przesraniutkie. Według szlaku mam tam być za godzinę. Stawiam drugi garnek wody na herbatę i jestem bez wody. Na śniadanie zarzucam ostatnią kromkę chleba, jest już z białym nalotem i nie wiem, czy to pierwsze stadium pleśni czy może konserwanty? Czyszczę spiżarnię, wyboru już specjalnego nie ma. Ostatni kawałek kabanosa wręcz pożeram. Pakuję bajzel, spojrzenie na piękną polanę :


i z duszą na ramieniu ruszam w kierunku wodopoju. Po drodze pierwsze odbicie na punkt widokowy z urwiska, Murańska Planina :


Wracam do szlaku, trasa jest przepiękna. Mam trochę lasu, wychodzę na łąki później schodzę, pomada! Docieram do Studni :


Jest woda, nie kłamali!


Tu się też przebieram, wiatr ustał, robi się gorąco. Przy dłuższych wędrówkach zmienia się zupełnie system wartości, dla mnie najważniejsza jest woda, ileż ona teraz znaczy i jak ogromne bezpieczeństwo zapewnia. Ruszam dalej, w rejonie Maretkiny jakże piękny widok :


Docieram na Velką Lukę - Piesky. Skrzyżowanie szlaków niebieski, czerwony. Dalszy odcinek to około 2 km po stole.


Po lewej pod lasem osada, z lasu dobiega krzyk czy raczej darcie mordy. Zapewne jakiś pracownik leśny drze japę na konia, głos się niesie po okolicy, a ja mam niezły ubaw. Do Murańskiej Huty mam już niewiele. Niebawem ukazuje mnie się miasteczko, które jest najmniejszą gminą Płaskowyżu Murańskiego, liczącą ok. 200 mieszkańców. Murańska Huta 703 m n.p.m. i w głębi chyba widzę koniec wędrówki :


Pierwsza rzecz, która mnie interesuje to sklep spożywczy, no i masz, jest podany jak na tacy :


Pod sklepem następuje integracja z miejscowymi, do soku pomarańczowego dostaję piękny kufel i raczę się na bogato. Tu się dowiedziałem, że wczoraj rano na przystanek autobusowy zawitał niedźwiedź w poszukiwaniu paszy, bekę mieliśmy niezłą. A na mnie czas niestety, żegnam się z towarzystwem i teraz mam wędrówkę od przełęczy do przełęczy. Rządzę w Górach Stolickich. Pierwsza pada sedlo Javorinka 948 m n.p.m., szlakowskaz mówi 944 m n.p.m. Kolejna to sedlo Szumiacka Priehyba 1082 m n.p.m., w drodze na nią przepiękne widoki na Niżne Tatry :


To jeszcze trzy przełęcze i atak na Stolicę! Nosem wciągam kolejną Severna Luka, po drodze do chaty Janka nie schodzę, nie mam drobnych, następne leci Slanske sedlo 1234 m n.p.m. :


Docieram na sedlo Harova 1370 m n.p.m. Analizuję, że te ponad 700 metrów podejścia jest praktycznie nieodczuwalne, wobec czego ruszam na ostatnie 100 metrów. o 14.37 melduję się na szczycie, najwyższym w Górach Stolickich, Stolica 1476 m n.p.m.., szczytem którym zamykam przejście Rudnej Magistrali. Z ogromną przyjemnością otwieram puszeczkę pepsi / w sklepiku nie było kofoli, to przecież sabotaż! :


Uwalam się na odpoczynek i zerkam w mapę jakim wariantem schodzić. Tu nie mam wątpliwości, idę po bandzie czyli do Murańskiej Huty, jest najbliżej, trasę już znam. Wracam na pełnym spoxie, ostatnie kilometry przede mną. Po drodze sprzed Slanskiego sedla obcinam na pasmo dumbierskie, sedlo Šumiacka priehyba 1080 m n.p.m. :


I ostatni odcinek asfaltem, obcinka ponowna na MH z kościółkiem św. Anioła stróża z 1831 roku :


I ponownie jestem w Murańskiej Hucie, sklep już zamknięty. Ale co moje biedne oczy widzą? Otóż na przystanku autobusowym stoi TIR na polskich blachach, pytam kierowcy czy nie zabrałby mnie do granicy i za kilka minut mknę do Popradu w czadowej Scani, niczym pasażer na krzywy ryj, a gawęda z młodym a bardzo sympatycznym kierowcą to kolejna truskaweczka na torcie z tej imprezy... Ląduję w Popradzie, dziękując za pomoc kierowcy udaję się na dworzec autobusowy, skąd o 21.40 turlam się do Żiliny. O Zakopie nie myślę, do rana musiałbym kwitnąć, co nie bardzo mnie się uśmiechało.

3.06.2017

Żilina - Zwardoń via Katowice - Wrocław

I cóż, pora wracać. Parę godzin kiblowania na dworcu kolejowym w Żilinie. Z premedytacją kupiłem bilet do Zwardonia a nie do Skalitego Serafinova. I wychodzi na to, że odcinek Skalite Serafinov to koszt 2 euro, tyle samo co Żilina - Skalite Serafinov. Tu jest jakiś wał...

Na zakończenie kilka uwag autorskich odnośnie Rudnej Magistrali:

- szlak jest przepiękny i dziki, różnorodny, raczej mało uczęszczany
- największym moim błędem była strata ok 300 m wysokości w poszukiwaniu noclegu na Zálomskiej Luce
- ogromnym plusem natomiast było podejście na nocleg na Szopisko, podejście na Klenovsky Vepor daje po majtach
- miałem dwa dni, że ptaki ćwierkały całą noc! Miazga!
- Hotel Detva jest w pyte
- na Słowacji i w Czechach coca cola słodzona jest syropem fruktozowo-glukozowym, jedynym sensownym zamiennikiem kofoli, która notabene jest tym samym szitem słodzona to bez wątpienia pepsi cola na cukrze
- miasteczko Sasa, tamtejsi strażacy to w porzo ludzie, pomocni a bezinteresowni
- na trasie spotkałem rodaka poznanego w Katowicach, jedynego z szafą na plecach, dwoje Słowaków na rowerach, dwoje Słowaków podczas zejścia na przełęcz Burda.



Niewątpliwie w tamte rejony wrócę, będzie można zwiedzać bardziej szczegółowo poszczególne pasma z opcją poznawczą alternatywnych noclegów. Miło było liznąć słowackiej dziczy. Na tym kończę relację i wybaczcie dłużyznę.



Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Graty za przejście po całości. Lepszy klimat wycieczki od razu :) I jeszcze geograficzny środek Słowacji nadepnąłeś.



    "I wychodzi na to, że odcinek Skalite Serafinov to koszt 2 euro, tyle samo co Żilina - Skalite Serafinov. Tu jest jakiś wał..." - To się taryfa międzynarodowa nazywa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękować, Red. A z tą, taką taryfą międzynarodową.. to chyba jakiś .. wałeczek? ;)))

      Usuń
    2. Dlatego najlepiej kupować bilety do granicy, a potem od granicy już. Oczywiście to działa bez problemów w pociągach osobowych. W pośpiesznych taryfy międzynarodowe to dopiero abstrakcyjnie czasem wyglądają ;)

      Usuń
  2. Kapitalna tura.
    W mojej ocenie same plusy: pusto, Słowacja którą bardzo lubię, skromna infrastruktura. "Człowieku radź sobie sam"... i podziwiaj widoku pustych gór.
    Fakt bycia na II miejscu pod względem długości ma same zalety. Tłok jest na tym pierwszym - wszyscy wiedzą co to GSB, czy Cesta hrdinov SNP. Nikt nie wie co jest drugie....
    Wpisuję do górskiego kapownika jako potencjalny cel. Gratulacje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pim, dziękować. Jest coś w "dwójkach", które zauważasz. A Słowacja? Tak, to piękne pasma górskie dla miłośników "opcji dziad". :))

      Usuń
  3. Piękne polany, znowu fajna opowieść. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Menel, jak za najlepszych npmowych lat!

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie z zapartym tchem przeczytałem relację już po raz piąty, czy szósty, no i jutro wyruszam na Rudną :))
    PS
    Z tego wszystkiego (na Słowacji akurat długi weekend) zabukowałem już miejsce w Hotelu Detva.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz