Góry Choczańskie na gorąco 18-21.07.2013


Minął tydzień od imprezy w Gorcach. Jadę do Zwardonia via Katowice w nadziei, że limit zlewy za miesiąc lipiec już na klatę przyjąłem. Założyłem, że dawno nieodwiedzane Góry Choczańskie to będzie dobry temat, a przechadzka w rejony Huty, czyli  okolice gdzie zaczynają się Tatry Zachodnie to chyba to czego mnie było trzeba.


18.07.2013

Wrocław - Likavka => nad Kopanicą 596 m npm

Przed godz. 11.00 ląduję w Katowicach, mając czasu kapkę na "Strzałę Południa" do Zwardonia, zapodałem do "Turasa" na posiłek regeneracyjny. Za 15 zyla serwują "wołowego trola maxi" w pakiecie z puszką imperialistycznego shitu. Jako, że byłem na głodzie to odżałowałem. Mają też w ofercie "zapiekankę z kosmosu"- nie ruszajcie tego, to trutka na szczury.


Nadchodzi moja godzina, zawijam na peron i bez niespodzianek turlam się do Zwardonia. I stała trasa z lacza - dworzec kolejowy => Przełęcz Zwardońska => Skalite Serafinov.


Jak wiadomo, słuszne zadaszenie obiektu daje możliwość "odpoczynku" w oczekiwaniu na pociąg do strefy zrzutu. Czasami się zdarza, że trza całą noc "odpoczywać" bo poczekalnia dworca kolejowego w Zwardoniu zaryglowana- nie będą przechowywać darmozjadów, Dworzec Beskidzki również nieczynny, zostaje ostatnia decha ratunku. Około godziny czekałem na pociąg do Rużomberka z przesiadką w Żylinie.
W drodze wnioskuję, że pogoda okaże się łaskawa. W Kralovanach już świeci Zadný Šíp 1143 m npm:


Wcześniej na odcinku Vrutky => Krplany z nosem przyklejonym do szyby podziwiałem Małą Fatrę Krywańską. Korciła mnie zmiana planu, ale nie, okazałem się twardzielem, nie zmieniłem zdania. Docieram na miejsce. Ružomberok i jakże charakterystyczny dworzec kolejowy:


Kroka stawiam do "markietu", na pierwszym biwaku dobrze będzie przepłukać gardło "Kofolą". Obkupiony wracam w rejon dworca kolejowego.


Startuję szlakiem niebieskim, idę przez Likavkę, szlakiem niebieskim. Wychodzę z miasteczka i wtaczam się w malownicze łąki, jest przepięknie. Dostrzegam plac na biwak...


Kolacja, chwila relaksu i delektując się gorącą herbatą, raczę się widokiem na Ružomberok w nocnej scenerii, ależ uwielbiam ten klimat:


Zmęczony jestem trochę trasą, wrażeniami dnia pierwszego, odpływam szybko.....

19.07.2013

Nad Kopanicą - Liptovski Hrad

Ranek mnie wita słonecznie. Zanim zacznę się pakować, mały rekonesans po okolicy. Upał z minuty na minutę coraz większy. Z przyjemnością obcinam na Mnicha 695 m npm:


Čebrať 1054 m npm także robi nieliche wrażenie, piękny szczyt należący do Szypskiej Fatry, czyli najbardziej wysuniętej na północ grupy górskiej Wielkiej Fatry :


Podładowany pakuję dobytek i robię wymarsz. Ten dzionek będzie dosyć męczący, ponad 1000 m przewyższenia na szczyt. Przed 7.00 wyruszam. Słońce już nieźle operuje, wtaczam się w las, po drodze mijam dwa miejsca gdzie jest woda. Odpoczynek robię na Przełęczy Spustiak. Pomiędzy Zadnim Choczem a Kiczerą jest polana, tam też w latach 1924-44 było schronisko turystyczne "Hviezdoslavova útulňa", w grudniu 1944 wojska niemieckie spalili przybytek.


Z polany tejże odbijam do wodopoju uzupełnić zasoby, do szczytu jeszcze kawałek jest a smażalnia się robi, że hej! Wychodzę z lasu, przed mną Pośrednia Polana z przezacnym Hotelem Chocz:


Uwalam się na kwadrans. Słowaccy bacowie wypasają owieczki, hotel jest przez nich zajęty. Na szczyt idę szlakiem zielonym.


Na Wielkim Choczu 1611 mnpm :


Dusza się raduje, Mała Fatra:


Mały Chocz 1465 mnpm:


Schodzę na przełączkę Vráca 1422 m npm, stromizna jak diabli. Jest jedno miejsce z biżuterią. I jeszcze obcinka na szczyt z przełęczy:


Przerwę na obiad robię w wiatuni na Zimerovej 1100 m npm. Po drodze mijam wydajne źródło, uzupełniając peta naturalnie. Obiad w takich okolicznościach - bezcenny.


Jestem również miło zaskoczony, bowiem wymianie uległo miejsce odpoczynku. Można kimać, stryszek niski ale jest możliwość, ewentualnie może posłużyć za przechowalnię bagażu, jest miejsce na ognisko, klasa!


Dla porównania stan z 1.06.2008 roku podczas mojej pierwszej wizyty w Górach Choczańskich:


Przez Jastrzębią Dolinę schodzę do uzdrowiska:


Czym prędzej mijam Aqua - Park i cały ten kompleks, wbijam do "Potravin" i z ichniejszym kefirem i paroma rożkami idę odpocząć na lúčanský vodopád:


Pławię się w luksusie, że też nie zabrałem kąpielówek, rzucić nura.. to by było! Racząc się frykasami filuję w mapę. Jeszcze tylko zacna mieścinka Kalameny.


Jak dam radę uwalić dupę w ruinach Liptowskiego Zamku, będę z siebie dumny. Zbieram się. W Kalamenach a raczej kawałek za tą mieścinką /Zablatne/ znajduje się kąpielisko termalne, normalnie czad! Na kiego mnie jakiś Aqua-Park skoro "parę metrów" "stoi" darmocha jak ta lala!


W drodze tamże spotykam dwóch rodaków, początkowo myślałem, że chłopaki "żulą" w słowackiej krainie, później się okazało, że to taki styl bycia.


Mimo wszystko, miło pogadać nawet o "ziołach". Tymczasem toczę się na ostatni odcinek dnia - ruiny średniowiecznego zamku obronnego na południowym skraju Gór Choczańskich. Był to najwyżej położony zamek na terenie dzisiejszej Słowacji, jak i jeden z najwyżej położonych zamków w Europie Środkowej. Ruiny zamku:


wznoszą się na szczycie - Sielnickie Wierchy/993 m n.p.m./,które leżą w najniższej części Gór Choczańskich.


Zbiornik retencyjny Liptovská Mara:


Wielki Chocz 1611 m n.p.m. by night z ruin zamku:


Na szczycie w "komnacie" obok rozprawia grupa Słowaków i Słowaczek. Zawsze to raźniej. Jednakże rozbijam się kawałek od nich. Do imprezy nie dołączam, jest najnormalniej w świecie zmęczony i idę na "pokoje".


20.07.2013

Liptovsky Hrad - wiata przystankowa przed mieściną Huty.

Oho! Chmurzy się. Szczyt Wielkiego Chocza przykryty czapą. Bez zwłoki pakuję bajzel. Schodzę na przełączkę pod Kralową. Z niej mam przedni widoczek i jak zahipnotyzowany udaję się:


To nic, że idę nie w tym kierunku. Trudno, jakoś to będzie. Za szczytem polany stoi domek myśliwski, tamże imprezują grube szychy z Bratysławy. Drą japy, kiwają gałęziami w geście zaproszenia. Nie będę przecież bucem i nie odmówię. Widzę i czuję, że chłopaki wczorajsze, jest wesoło. Jeden pyta:
- ty, ruski?
Odpowiadam:
- nie,polski.
Lecą misiaczki, uściski. Gejowicze, se myślę. Atmosfera bardzo przyjazna. Prawie jak w polskiej gościnie, pierwsze pytanie czy przyjmę garnucha?
- W życiu! Ale wody mineralnej nie odmówię - odpowiadam. Na stół wjeżdża duży flakon mineralnej z gazem. Gościnni Słowacy proponują poczęstunek gulaszem własnej roboty, ho,ho. Lepiej trafić nie mogłem. Nie umiałem odmówić. Głęboki talerz swojskiego gulaszu z pieczywem, mmmmmm.. Tak to ja mogę chodzić. Dobrą godzinę mnie zajął pobyt w domku. No ale na mnie czas, schodzę do Bukoviny => Liptovska Anna.


Przed Bukoviną, obóz harcerski:


Chmurzy się, zaraz lunie? Nie, nie... nic z tego, chwila strachu i dalej patelnia. W drodze do Liptovskiej Anny, Čerenová 1221 m n.p.m.:


Zanim wstąpię do sklepu, patrzę co mnie czeka - Pravnáč 1206 m npm - jeden ze szczytów Grupy Prosiecznego.


Liptovska Anna bardzo kameralna wioseczka:


Są "Potraviny",  na sok pomarańczowy zapracowałem, smaki miałem jak diabli:


Oddech wyrównawszy, kroka zadaję na Pravnáč 1206 m n.p.m. Wcześniej mijam :


Prawie jak w Beskidzie Niskim :


Dalej już tylko pion. Na Prawnaczu chwila relaksu:



Kolejne poty mam na podejściu na Lomy 1278 m npm.


Przerwę na posiłek robię na Malatińskiej równi 1008 m npm. Jest woda to korzystam bo zaś 400 m do góry mnie czeka. Zanim zacznie się podejście na Prosieczne 1372 m npm sycę się tym klimatem:


Rodzi się w mojej biednej głowie kolejny patent na imprezę w Słowacji. Tymczasem podejście na szczyt wyciska ze mnie kolejny litr potu. Docieram na szczyt Prosiecznego, wcześniej kameralna łąka:


Do najwyższego punktu jeszcze grzebietówki kapkę i jestem:


Szczyt jest w fazie zarastania, jeszcze coś da się dostrzec w kierunku Liptowskiej Mary. Ja w te pędy zapodaję do Doliny Borowianki, w drodze:


Nieco zajechany docieram na Obłazy, idę zyrknąć na zabytki architektury drewnianej m.in. młyn wodny. Z Obłazów kieruję się czerwonym szlakiem w kierunku Huty. Przy krzyżówce na Wielką Borową:


Turysto! Szanuj wiaty przystankowe, nie wiesz gdzie będziesz spał! W tejże loguję się na nocleg, polazłem do gospodarza po wodę i o zmroku rozkładam bajzel. Z rozkładu jazdy wynika, że dnia następnego becaluję z lacza ponownie na Obłazy i Doliną Kwaczańską do Kwaczan. Posiłek, gorąca herbata i idę w kimę.

21.07.2013 

Wiata przystankowa przed mieściną Huty - Liptovský Mikuláš => Zwardoń =>Wrocław

Ranek rześki. Ostatni dzień imprezy zapowiada się kolejnym dniem smażalni. Pichcę śniadanko, pakuję tobołek i się turlam ponownie na Obłazy.


Rządzę w Dolinie Kwaczańskiej, mijam krzyż z 1860 roku :


W rzeczonej dolinie:


Do Kwaczan się zbliżam. Przed wjazdem do miasteczka jest parking z bufetem, na "wskazie" 7.30 srana. Zasiadam na "małe 5", bo jest Kofola lana. W mieścince:


Z Kwaczan wydostać się w niedzielę to cud. Niestety, czeka mnie oesik 15 km asfaltem do Liptowskiego Mikułasza. Życie jest brutalne i pełne zasadzek. Przynajmniej waruneczki mam w pytę. W wiacie przystankowej zasiadam na parę minut relaxu:


W drodze do LM mam czas na refleksje, żegnam się z przygodą w Górach Choczańskich :


Tatry Zachodnie kuszą jak diabli:


A przede mną tabliczka końcowa, Liptowski Mikułasz:


Na dworcu kolejowym melduję się w samo południe. Dalej to już pryszcz. "Vlak" do Zwardonia via Żilina. Ze Zwardonia ostatnie spojrzenie:


I daję dyla, via Katowice => Wrocław. Słowacja ma to do siebie, że im częściej tam jestem tym bardziej mnie się podoba.



Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. " Czasami się zdarza, że trza całą noc "odpoczywać" bo poczekalnia dworca kolejowego w Zwardoniu zaryglowana" - Ja tak kiedyś oczekiwałem na pociąg ;) https://lh5.googleusercontent.com/-ZOYF2NZrJD8/UYl1PUECZfI/AAAAAAAAnSI/oBvOkd0yJds/s800/P1150536.jpg

    Ciekawe te źródło termalne. Ludzi sporo widzę, też skorzystałeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do źródła termalnego, nie korzystałem, kąpielówek nie wziąłem. ;-)) Odnośnie oczekiwania na pociąg, to... no cóż, klasyka gatunku.

      Usuń

Prześlij komentarz