Uczta dla konesera, czyli na ścieżkach Pogórza Przemyskiego 31.05 - 6.06.2015


Ustawiłem sobie tak wyjazd, aby wizytę na Pogórzu Przemyskim poprzedzić przejażdżką Przeworską Koleją Dojazdową, Przeworsk - Dynów. Uznałem to za nielichą atrakcję i szkoda by było nie skorzystać.
 Termin wyjazdu przekładałem dwukrotnie, względy zawodowe i pogodowe. Pogórze Przemyskie zaserwowali kiedyś koledzy z forum NPM, ale kropkę nad "i" postawił Stanisław Kryciński lekturą " Bieszczady. Tam gdzie Diabły, Hucuły, Ukraińce."
Udało się też wyrwać trzy dni przed Bożym Ciałem, co bardzo mnie podreperowało moralnie. Ruszam 30.05 "Dolnoślązakiem" o 7.41 i ok. godziny 16-stej ląduję w Przeworsku, jestem na Podgórzu Rzeszowskim. Należy zaznaczyć, że na odcinku Kraków - Rzeszów prowadzone są roboty modernizacyjne nitki kolejowej i dojazd tamże jest również w opcji z przesiadkami, ja wybrałem wariant bez przesiadki, jestem zbyt wielkim leniem aby bawić się w takie rzeczy.


Niebawem lunie, póki co, cieszę się waruneczkami zastanymi i z uśmiechem do ósemki żwawo zapodaję w miacho. Wychodząc z dworca od razu wzrusza mnie stacja Przeworsk Wąski, czyli początkowa stacja kolejki wąskotorowej, z której jutro o 9.00 zadam lansu. Kierując się w stronę centrum, kroka zadaję do Bazyliki Mniejszej pod wezwaniem Zesłania Ducha Świętego, uznawany za jeden z najcenniejszych zabytków architektury średniowiecznej w Polsce, a którą do tej godności podniósł papież Jan Paweł II 29.12.1982 roku.



Wnętrze robi wrażenie :


Podobnie jak Kaplica Grobu Bożego, Boży Grób wykonany w 1712 roku :


Parafia przeworska była pod zarządem Zakonu Rycerskiego Kanoników Regularnych Stróżów Grobu Pańskiego w Jerozolimie, zwanych Bożogrobcami od 1394 do 1846 roku. W 1819 roku - kasata zakonu, 1846 rok - śmierć ostatniego kapłana Bożogrobców. W 2007 roku obiekt zajął 5 miejsce w plebiscycie gazety "Nowiny" na siedem cudów Podkarpacia. Jako, że zaczęli się schodzić wierni, schowałem aparat i zasiadłem na kilka minut w ławce. Z klimatu wsłuchiwania się w ciszę tego miejsca wyrwała mnie zlewa, której towarzyszył silny wiatr, efekt piorunujący.. Opad deszczu ustawał, dałem dyla do restauracji w Ratuszu na pierogi ruskie z kefirem, tam też posiedziałem trochę bowiem zaczęło znowu poważnie padać. Do Przeworska wrócę jeszcze, chciałbym zajrzeć m.in. do jedynego w Polsce żywego skasenu "Pastewnik", tymczasem zbieram się i wracam na dworzec. Pora już taka, że należy rozejrzeć się za noclegiem. Jadąc do Przeworska, pomyślałem sobie, zapodam do "Pastewnika" jak normalny biały człowiek, wbiję np. do Domu Sowińskiego za 100 zyla i normalnie się kimnę, niestety, nie dało się... mój mocno skorumpowany wzrok i wypaczony aspołeczny światopogląd dostrzegł na drzwiach dworca kolejowego w Przeworsku informację - dworzec czynny całą dobę, i masz.. wbiłem. Wcześniej zajrzałem na punkt startowy wąskotorówki:


Całkiem przyzwoity plac, ale ja wygodny jestem to polazłem na salony. Okazało się, że SOK-iści to także normalni ludzie, którzy mają zrozumienie dla plecaka, zaległem w ciszy i cieple. To tyle tytułem wstępu i zapraszam na ciąg dalszy.


31.05.2015


Przeworsk - Dynów - nad Piątkową


Noc w poczekalni dworca mija spokojnie, ja uwalony na szerokiej ławie pławię się w luxusie, około godziny piątej srana budzę się, jestem nówka. Do dziewiątej mam kupę czasu, zachodzę do toalety wyszorować szufladę, robię śniadanko, zwijam bałagan i niczym klasyczny lump zapodaję na drugi dworzec, Wąski. Zawsze twierdzę, że imprezy w opcji dziad są najlepsze. Z nudów fotografuję zapierającą panoramkę z widokiem na budynek ZUS, następnie spacerek po okolicy.


Po godzinie ósmej pojawiają się dwie miłe panie, które otwierają kasę. Chwila rozmowy, dokonuję zakupu biletu - 16 zł normalny, ulgowy 12 zł.
Około 8.30 podstawia się "Strzała Południa" :


Za chwilę ruszam w 46 kilometrową przejażdżkę po przepięknych zakamarach, łoję całość.

Kilka słów o kolei Przeworsk - Dynów :

Historyczne początki budowy kolei P - D sięgają lat 80 - tych XIX wieku. Początkowo był pomysł o budowie linii kolejowej Przeworsk - Dynów - Brzozów - Sanok jako kolej normalnotorowa. Ze względów polityczno - militarnych, pomimo rozpoczętej budowy w 1885 roku, idea ta upada. Po uruchomieniu cukrowni w Przeworsku, powrót do budowy kolei następuje w 1894 roku, z inicjatywy księcia Andrzeja Lubomirskiego, hrabiego Romana Scypio del Campo z Łopuszki Wielkiej i hrabiego Zdzisława Skrzyskiego z Bachórza, rząd austriacki udzielił koncesji na budowę linii, ale wąskotorowej i na ograniczonym odcinku, Przeworsk - Dynów, przekazując wwybudowane już obiekty. Dodatkowym wymogiem było wybudowanie tunelu,który w razie wybuchu wojny będzie łatwym elementem zablokowania linii kolejowej poprzez jego wysadzenie. W efekcie powstał tunel o długości 602 m, między Jawornikiem Polskim a Szklarami, który nie został wysadzony i jest nielichą atrakcją, bowiem to jedyny tunel na liniach wąskotorowych w Polsce. Całość 46,192 m ukończono 8 kwietnia 1904 roku. Tymczasem "loguję" się w wagonie otwartym i o godzinie 9.00 ruszam!


Trasa przepięknie poprowadzona, a jakie miejscówki!! O, proszę :


albo taka ruinka :


Po wyjeździe z tunelu :


pociąg zatrzymuje się na kwadrans w przepięknej scenerii. Ta chwila rozbiła mnie w pył. W tunelu zlokalizowany jest najwyższy punkt trasy PKD - 323,5 m, natomiast różnica wysokości między stacją początkową Przeworsk Wąski a Tunelem wynosi 135 m. Na trasie mamy liczne zabytki techniki, np. kamienny most trójłukowy w Szklarach :


Zbliżam się do końca przejażdżki, przedostatnia stacja Bachórz :


i przed południem melduję się w Dynowie :


Wrażenie robi na mnie miejsce na grilla, temat nie w kij dmuchał :


Robię chwilę przerwy na przegląd sprzętu, oczywiście uskuteczniam motanko bo jeden patyk mnie się zapiekł i tu ekipa pociągu przychodzi z pomocą użyczając kombinerek. Po uporaniu się z zapieczonym patykiem Grzegorz zaprasza na giętą z ognia, nie potrafiłem odmówić, kolejna godzinka zleciała .. jak krew w piach. W końcu rzeczę do zioma:
- Grzegorz, ja muszę iść, przecież gdzie ja dojdę zaczynając imprezę od 13-stej? Dziękując uprzejmie za pomoc i gościnę żegnam się i rozpoczynam pieszą wędrówkę po Pogórzu Przemyskim, idę do szlaku niebieskiego.
Niebawem pierwsza miła niespodzianka, przechodzę przez most i widok Sanu podnosi mnie na duchu :


Przemieszczam się szlakiem niebieskim /Szlak Karpacki/ w kierunku pd-wsch => wsch i docieram na pierwszy miażdżący punkt widokowy na Pogórze Dynowskie. Dynów, w zgodzie z naturą :


Znajduje się tutaj miejsce na ognisko, podest widokowy, zadaszenie ze stołem, nie muszę nadmieniać, że to fenomenalny nocleg dla zwolenników alternatywnych noclegów. Urzeczony tym co widzę przemieszczam się wchodząc powoli w ostępy leśne, widoczną ściechą odbijającą od szlaku zaglądam na kolejną polankę, miejsce może nie tak atrakcyjne widokowo, ale również czeszące beret. Wracam na szlak i znajduję się w szczerym lesie brodząc w bagienku. Buty jeszcze całe. Wjeżdżam na Pasieki 451 m n.p.m. :


Wkraczam na odkryte tereny widząc zabudowania Dylągowej, przemieszczam się piękną szutróweczką, dostrzegam starsze małżeństwo spacerujące po okolicy, zamieniamy parę słów i w ukropie wkraczam ponownie w las, gdzie czasem taplam się w bagienku. Wielkimi krokami zbliżam się do Piątkowej, wcześniej mijając gospodarstwo następnie zejście do drogi i przede mną ok. 3 km odcinek asfaltem.
W Piątkowej, która w 1921 roku liczyła 2118 mieszkańców i była jedną z największych wsi Pogórza Przemyskiego :


Po drodze mijam nieczynny sklep/w niedzielę czynny do południa/, ale to i tak dobra wiadomość, bo wracając do szlaku następnego dnia, zajdę na maślankę. Zachodzę do gospodarstwa uzupełnić wodę, otrzymuję jeszcze trzy jabłka, które w mig pochłaniam. Docieram do leśniczówki, spod której jest odbicie do przepięknej cerkwi, mieszcząca się w dawnym centrum wsi, obecnie las, za chwilkę jestem na miejscu :


Drewniana cerkiew pod wezwaniem św. Dymitra z 1732 roku, tablica informacyjna mówi, że co do daty budowy są pewne wątpliwości, bo jej elementy architektoniczne wskazują na wcześniejsze lata budowy, a inskrypcja wycięta cyrlicą na nadprożu portalu może być datą remontu lub przebudowy. Robię rundkę dookoła cerkwi, cmentarz przycerkiewny zarośnięty, budowla robi ogromne wrażenie. Na uwagę zasługuje fakt, że ta cerkiew posiada zrekonstruowane a niespotykane dzisiaj drewniane gargulce, służące do odprowadzania wody opadowej. Chwila relaksu i zastanawiam się nad noclegiem :


Nie, nie, jest za wcześnie, na nocleg pójdę na łąki, na czerwony szlak znakowany dwoma trójkątami tworzącymi kwadrat=> Słonne,to szlak Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Dubieckiej. Póki co, robię odwrót :


Na nocleg idę wariantem TPZD. To był dobry pomysł, waruneczki cudowne. Na miejsce docieram ok. godziny 20-stej, szybko rozbijam namiot, kolacyjka i w kimono.. Jestem zmęczony upałem, marzyłem o tej chwili, aby się uwalić na łące i podziwiać widoczki.. jest pięknie, cO ja "gadam", jest cudownie!


1.06.2015

Nad Piątkową - Olszany



Noc mija spokojnie, wyległem na zewnątrz, wygląda na to, że dzisiaj będzie lampa. Zająłem plac z widokiem na Piątkową. Śniadanko pichcę na zewnątrz, odnoszę wrażenie, że ptaki ćwierkają cały czas, łąka zaczyna buzować, coś nieprawdopodobnego. Nacieszywszy duszę i ciało, pakuję bajzel.


Wyruszam, dzisaj będzie ogień na trasie. Z takimi widokami można spotkać się w.. Miami, parafrazując fraszkę plażowych sprzedawców łakoci w Pobierowie.. ;-)


Schodzę do Piątkowej i kierunek sklep spożywczy, w cieniu którego zasiadam na parę minut.


Docieram do niebieskiego szlaku i kieruję się na Sufczynę, wcześniej spory kawałek lasem, gdzie mokradła dają wycisk. Zauważam, że podeszwa lewego buta zaczyna się rozklejać, póki co ignoruję temat, zapewne wytrzyma. Po jakimś czasie wychodzę z lasu, nagrzane łąki od razu dają popalić, ale ten zapach, te żółto fioletowe kolory kwiatów na tle zieleni, bajka! Przemieszczam się skrajem lasu, co muszę przyznać, szlak jest nieźle oznaczony, rzekłbym, intuicyjnie. Raz jedyny miałem mały dylemat, ale to jak kołowałem na mokradłach, szukając jakiegoś bardzie suchego "wyjścia", poza tym OK. Docieram na do skrzyżowania nad Kotowem :


Do wioski nie schodzę, idę jeszcze kawałek i uwalam się w cieniu na odpoczynek, jest taki skwar, że cień daje niezłe ukojenie dla duszy i ciała. Tutaj też pęka pierwszy 1,5l flakon wody. Bawię w Masywie Piaskowej, z wodą jest mały dylemat, po obserwacji Sanu widzę, że stan tej rzeki jest znacznie podniesiony, nurt wartki, w okolicznych potokach woda jest mętna. Gotując wodę otrzymaną od gospodarza, na dnie i ściankach garnka osadza się biały nalot, tłumaczę sobie, że co mnie nie zniszczy to mnie wzmocni, a woda z "mikroelementami" raczej nie powinna zaszkodzić, bowiem rzeczoną "wodziankę" niezagotowaną również piję, celem zaspokojenia pragnienia i odklejenia języka od podniebienia.
Wkraczam do Sufczyny, popełniam zasadniczy błąd, idąc obok potoku Stupnica nie zażywam kąpieli, przejście przez drewniany mostek:


i zrzucam z pleców szafę obok posiadłości, przy której prowadzi szlak niebieski, jak się za chwilę okaże na przepiękne łąki.


Łąki są przepiękne ale i nagrzane od słońca tak, że idzie zwariować z upału, na szczęście niebawem znowu wkroczę w las mając chwilę ochłody. Powoli zbliżam się do wioseczki Huta Brzuska, niedowierzam temu co widzę, odcinek Sufczyna => Huta Brzuska mnie rozmontował:


Przechodzę obok szkoły, przy której robię postój, widzę, że miła i sympatyczna kobieta robi wokół niej porządki pytam o możliwość uzupełnienia wody. W odpowiedzi słyszę, że "kranówa" nie bardzo nadaje się do picia, ale otrzymałem 1,5 l gazowanej, której połowę wytrąbiłem "na hejnał". Dłuższą chwilę porozmawialiśmy sobie i pięknie dziękując za "1,5l przeżycia z gazem" idę dalej. Przede mną kolejne podejście, tym razem atakuję pagór Piasek 417 m n.p.m. i znowu z "łapię karpia" na łąkach i znowu uwalam się w trawie na skraju lasu wsłuchać się w śpiew ptaków i duszę nacieszyć tym co widzę :


Po Beskidzie Niskim odnosiłem wrażenie, że nic mnie już nie powinno zaskoczyć, jak to człowiek się myli, Pogórze Przemyskie również wgniata w ziemię pod każdym względem, to również bajkowa kraina. Filuję w mapkie, przede mną Krzeczkowa, ale zanim dojdę, to może łypnę na Krzeczkowski Mur  dawny kamieniołom, który jako osobliwość geologiczna serwuje fenomenalne miejsce postojowe z opcją stół, ognisko:


Odsapnąwszy, schodzę do Krzeczkowej, takie krzyże możemy spotkać na Pogórzu Przemyskim:


A ja rozmyślam i jestem zdegustowany swoją postawą, jak mogłem się nie wykąpać w potoku idąc do Sufczyny?? No k.. jak?! Zachodzę do gospodarza i pytam o możliwość uzupełnienia wody, chleję okrutnie, z moim przełykiem niczym krokodyl nilowy i waruneczkami zastanymi woda znika w oka mgnieniu. Uzupełnienie wody u napotkanych gospodarzy to również chwila na rozmowę, która wnosi dużo pozytywnych wibracji, odnoszę nawet wrażenie, że gdybym poprosił o schabowego też by nie odmówili.. Na pytanie o sklep spożywczy, miałem takiego smaka na "rożka", że aż mnie w oczy zapiekło, okazało się, że ok. 3 km asfaltem jest "oaza". Na moje szczęście szlak niebieski wiedzie przez zbocze Popielowej Góry 363 m n.p.m. ale za to w jakim warunie?!


Przede mną Olszany, zejście jest na szagę w trawie po pas, uwierzcie, że łąka potrafi dać równie dobrze w kość, co ja się upociłem to moje. Zejście sprowadza na boisko sportowe i tu już jestem wymusowany na 100%, jest gdzie spać, warun niczym na stadionie w Lubochni.. ;-)
Mając tyły zabezpieczone pytam lokalnej młodzieży o sklepik.. z marzeniami ;-) i lecę tam w te pędy. Kolejny wzruszający mnie "drzewniany" mostek :


Jeszcze ok. 1 kilometra i jestem na miejscu. W sklepie uwalam się pod parasolem robię zakupy i siadam na popas na ponad godzinkę. Kontaktuję się również z kulczykiem, robimy ustawkę na jutro, na trzeźwo.. w Krasiczynie. Tymczasem raczę bananem z maślanką, później "Grandem" od Korala..  i popiwszy to imperialistycznym chłamem czuję, że żyję. Delektując się frykasami, obcinam na lacza, rozklejka podeszwy się pogłębia.
Pora się zbierać na pokoje. Idę w stronę boiska, jednakże przechodząc "obok" kościoła, widzę parking, obok którego stoi wiata, postawiona dzięki programowi "W zgodzie z naturą", dla mnie takie akcje to woda na młyn, już się w niej loguję, też chcę odpoczywać w zgodzie z naturą. Boisko odpuszczam, stać mnie. Póki jeszcze widno, idę zyrknąć do kościoła. Obecny kościół, to dawna cerkiew murowana pw. św. Michała Archanioła, wybudowana w 1924 roku na miejscu cerkiw z 1838 roku, którą zburzyli Austriacy w 1914 roku.

5 marca 1945 roku, polska banda napadła na tutejszą greckokatolicką plebanię w celu zabicia ks. Stefana Kopysteńskiego, nie zastawszy go rozstrzelała nad Sanem 10 osób, jego sąsiadów i rodziny. Ofiary mordu wyłowiono z rzeki i pochowano na przycerkiewnym cmentarzu, na którym leżą m.in. dwie córki lub osoby z rodziny księdza.

Jako, że robi się ciemno schodzę do wiaty na wieczorny posiłek i idę spać..


2.06.2015


Olszany - Kopystańka 541 m n.p.m.


Po czwartej rano jestem na nogach, zanosi się na kolejny upalny dzień. Autor relacji rządzi w "kuchni":


Ogarnąwszy kwadrat, zbędny balast umieściłem w koszu, ruszam do Krasic. Po drodze mijam kolejny krzyż :


Przekraczam most i odbijam w lewo, droga do cerkwi biegnie przez prywatną posesję, albo tak trafiłem. Jestem po szóstej rano, widzę zrelaksowaną babunię przed chatą więc grzecznie pytam czy mogę przejść do cerkwi, oczywiście nie ma żadnego problemu. Cerkiew w Krasicach, drewniana, dwudzielna, pw. św. Michała Archanioła z 1899 roku, przez pół wieku stała opuszczona, wyposażenie rozkradziono, wyremontowana dzięki miejscowemu przedsiębiorcy, nabożeństwo odbywa się tylko 21 listopada w dniu ś. Michała.


Opuszczam Krasice, wracam na most :


Kręcę do Krasiczyna :


Trasa to cud, miód.. i orzeszki. W Nahurczanach zasiadam na parę minut pod lipą:


Ruszam dalej. Opuszczam Nahurczany i teraz mam odcinek specjalny, idąc wzdłuż Sanu nurkuję w gąszczach częściej i głębiej, pokrzywy do pasa, poranna rosa, te rzeczy. Do Krasiczyna wkraczam wybatożony w pokrzywach, to dobre na romka, lacze przemokły w dwa kwadranse, chciałem to mam.


Zachodzę na parking w pobliżu zespołu zamkowo-parkowego, na ławce odpalam telefon i łapię kontakt z kulczykiem, który niebawem się pojawia. A ja grzecznie wyskakuję z przemoczonych laczy, przyodziewam glany mnicha. Po części powitalnej, klamoty wrzucam do furmanki, następnie idziemy do sklepu zakupić coś mokrego i zwiedzić piękny kompleks.


Kasa czynna od 10-tej, zamek również należy zwiedzić :


Trafiamy na gramotnego przewodnika, sympatycznie opowiada. Po zwiedzaniu jedziemy coś przekąsić, zdaję się na kulczyka, ten wiezie nas do karczmy usytuowanej nieopodal Sanu, lokujemy się na werandzie, z której podziwiamy okolice.
Zamawiamy lokalne przysmaki, a z racji, że zamierzamy chwilę posiedzieć, jest na bogato. Wszystko co dobre szybko się kończy, pora się zbierać. Adam podwozi mnie do odbicia szlaku i cóż, żegnamy się, do następnego.. mam nadzieję. Umknęła mojej uwadze ścieżka przyrodnicza Do Ralla, następnym razem się poprawię, póki co zachodzę na cmentarz żydowski :



Po drodze mijam wysadzony schron Linii Mołotowa, fakt, budowla robi wrażenie, ileż tam betonu wylali! A ja grzecznie wychodzę na łąkę z pięknym widokiem na Przemyśl :


Chwilę później zaczyna padać przelotnie, w oddali coś mruczy, przechodzi bokiem, nadal jest "porno i duszno". Na Prałkowskiej Górze odbijam do Fortu VII Prałkowice. Z Prałkowic podejście na Wapielnicę 394 m n.p.m. i dalszą część trasy kontynuuję szlakiem czerwonym, nie ma opcji abym nie był na Kopystańce. Na czerwonym szlaku, za odbiciem niebieskiego, należy uważać na przebieg tego szlaku, w pewnym momencie odbija w las, odbicie jest niepozorne, można łatwo przegapić. Schodzę do Brylińców via Rokszyce, gdzie wita mnie ta oto kapliczka :


Teraz odrobina asfaltu, żeby nie było.. Po drodze kolejna perła Pogórza Przemyskiego :


Brylińce witają strudzonego i poparzonego przez pokrzywy wędrowca:


Wbijam do sklepu, muszę golnąć co nieco a i rożkiem również nie pogardzę. Daję sobie pół godzinki i ruszam na ostatni etap. Dochodzę do potoku. Nie, nie, już nie popełnię błędu jak w Sufczynie, zrzucam klamota, wyskakuję z betów i.. wypada się wykąpać przed spankiem. Zimna kąpiel po upalnym dniu, to jest to! Do szczytu mam piękny odcinek, trochę lasu, dużo łąk, wszystko w scenerii zachodzącego słońca. Mijam Kopyśno, podejście mokradłami, jestem na Połoninkach. Szczyt w zasięgu wzroku, jeszcze chwilka.. Na szczycie jestem wielce zdziwiony, widzę rozbity namiot. KI diabeł?! Nie spodziewałbym się, że spotkam kogoś na takim pustkowiu i do tego pod namiotem. A sprzęcik nielichy, brytyjska Terra Nova i model Laser Competition. Miło będzie z kimś pogadać na szczycie. Okazało się, że to niezły łazior, fan szlaków długodystansowych.
Rozbiwszy się koło niego, zasiedliśmy na gawędę, podziwiając walor krajobrazowy Kopystańki, po czym .. sen.


3.06. 2015


Kopystańka 541 m n.p.m. - Huwniki - Dukla


To pospałem! Wyległem o 5.30, wszystko wskazuje na to, że dzisiaj mam kolejny dzień lampy. Poranne czynności, Adam też wstał to pamiątkowa foteczka. Nasze drogi się rozchodzą, Adam wali do Sanoka, ja do Koniuszy. Przy śniadaniu obcinam na podeszwę, do połowy odklejona, zaczynam się niepokoić. Schodzę ze szczytu:


Zamierzam poszwendać się trochę w rejonie Kopyśna, na pierwszy ogień idzie kapliczka pańszczyźniana :


Kiedyś była to duża wieś, obecnie zamieszkane dwa domy, położona na zboczu Kopystańki, bardzo kameralna wioseczka. Zajrzałem również do cerkwi pw. Opieki NMP z 1821 r. Do 1945 roku filia greckokatolickiej parafii w Rybotyczach.


Kołując po okolicy natknąłem się na stado dzików, kulczyk mnie oświecił, że to podobnież oswojone stadko, mimo wszystko nachy mnie zafalowały. Są też takie smaczki :


Dochodzę do skrzyżowania dróg, na którym znajduje się przydrożny krzyż:


Idąc od Brylińców, szlak czerwony skręca w prawo, ja kontynuując wycieczkę poza szlakiem, skręcam w lewo i niniejszym jestem na pięknych łąkach, oczywiście gorąc jest niemiłosierny, widoczki rekompensują trudy :


Kontynuuję przechadzkę w takiej scenerii :


Dostrzegam w pewnym momencie odbicie, w które jak mniemam powinienem odbić, z czystej ciekawości idę dalej, licząc... nie wiem na co. Tym to sposobem na własne życzenie zafundowałem sobie masakryczne chaszczowanie, tracąc kupę czasu, energii i zdrowia. Dotknąłem absolutu, w kwestii tego, co może zaoferować Pogórze Przemyskie od tej mniej przyjemnej strony. Poległem w Lesie Niemieckim, mówię Wam, miałem w pewnym momencie przeczucie, że będę wzywał pomoc, bo utknąłem w chaszczach!
Na szczęście docieram do potoczku w szczerym lesie, nawadniam się, bo straciłem mnóstwo energii na przedzieraniu się. Wychodząc na łąki, doznaję ulgi. Widać już Kalwarię Pacławską:


Tymczasem zapodaję na szagę do zabudowań Gruszowej. Odsapnąć idę pod ogromną lipę do kapliczki, którą miałem w zasięgu wzroku, dopóki nie wlazłem w gąszcze..


Relaksuję się w cieniu ogromnej lipy, łypiąc okiem na przepiękną Kopystańkę, jednakże dociera do mnie wyraźnie, że z dalszej wędrówki klapa :


Schodzę do mieściny Huwniki, a koło tego domu :


zmuszony jestem wbić się w glany mnicha, w asolaczach podeszwa zaczyna mnie się zawijać i to już nie jest marsz a włóczenie nogami.

Jestem w Huwnikach :


Tutaj notuję koniec imprezy odnośnie Pogórza Przemyskiego, zastanawiam się co dalej robić. Idę do sklepu, przy maślance i bananach lepiej się myśli.. W sklepie spotykam dwóch plecaków, z którymi mijałem się idąc do kapliczki. Dzwonię do Franka z pytaniem co u niego z łyk-endem, w słuchawce słyszę:

- przyjeżdżam, będę w czwarteczek rano w Dukli.

Mówię mu jak sprawa wygląda i dzwonię do Dagmary z prośbą aby podesłała Franciszkowi drugą parę obuwia bo asolacze mnie się skończyli. Kończę biesiadę pod sklepem, żegnam się z koleżeństwem i kierunek przystanek PKS. o 17.30 jadę busikiem do Przemyśla, tam już stoi pośpiech do Rzeszowa, w drodze tamże szukam w internetach namiaru na PTSM w Dukli, jest! Dzwonię do wodza, który ma czekać z kluczami na dworcu w Krośnie. W Rzeszowie mam chwilkę to idę na zapiekankę, jestem bez obiadu! W Krośnie ląduję chwilę przed 22.00. wodza nie ma. Zaraz będę jechał ostatnim do Dukli i już mam wizję spania na ławce w Dukli gdy dzwoni telefon:
- jestem przy stanowisku 11 z dużą szafą na plecach jako jedyny, więc nie będzie problemu z rozpoznaniem - oznajmiam.
Jest dobrze, widzę gościa machającego do mnie ręką, szybki przekaz kluczy, uiszczam 19 złotych za nocleg i wsiadam do busa, zaraz będę w Dukli, po 22.30 ląduję w PTSM-ie. Pierwsze co robię to idę rzucić nura, jestem w szoku, jest ciepła woda, super. Pichcę jeszcze potrawę chińską oryginalną popieram to gorącą herbatą i idę w kimę, jutro mam luz, się wyśpię..

To tyle z Pogórza Przemyskiego, którym jestem poruszony. Mam ogromną ochotę i pomysł na kolejne szlajanko po tej pięknej krainie, myślę w połączeniu z Bieszczadami będzie to znakomity pomysł. Pogórze Przemyskie żegnam zachodem słońca z Kopystańki :


Do kompletu:

Suplement do relacji z Pogórza Przemyskiego.


4.06.2015


Dukla - SBN Wisłoczek



Z Frankiem "ze dwa razy" byliśmy na wspólnym melanżu, skutkuje to tym, że odrobinę człowieka poznałem. Skoro Franciszek twierdzi, że jedzie i dołącza w do imprezy w dniu następnym, niechybnie tak będzie, natomiast jeżeli Franciszek mówi, że będzie następnego dnia rano.... to mówi. Oczywiście, nie mam mu tego za złe, w przypadku "dukielskim" stać mnie na to aby poleniuchować, szacuję, że wdepnie koło południa. Powoli ogarniam bajzel, po godzinie 10-tej zagląda pani, pewnie celem sprawdzenie czy lokal nie spłonął ;-) i przed 11-stą opuszczam schronisko i wbijam na ryneczek. Miasteczko przygotowuje się do procesji, bowiem dzisiaj Boże Ciało.

Ochłodziło się, niebo początkowo bezchmurne, zachmurzyło się, jest czym oddychać. Nagle procesja wkracza do rynku :



Jako "kanapowy obserwator" raczę się tym świętem, około godziny 13-tej dzwoni Franek, że jest w Dukli i kołuje na parking furmankę odstawić. Potrzebuję paru minut aby doczłapać na parking, witam się z Franciszkiem, który mnie informuje, że lacze otrzymał, a ja niebiosa wychwalając, że jednak jest sprawiedliwość na tym padole rozpaczy, wskakuję w "nowe" papcie. W końcu długi łyk-end dla mnie trwa nadal.


Zanim wyruszymy, robimy inspekcję w restauracji i nie marnujemy okazji do posiłku regeneracyjnego, ustalając przy okazji, że dobrym rozwiązaniem będzie tryknąć się do Komańczy. Dwa kwadranse później idziemy żółtym szlakiem na Cergową, której piękno będziemy podziwiać z różnych zakątków.


W ramach rozruchu atakujemy podejście do Złotej Studni. Mimo, że się odrobinę ochłodziło, ten strategiczny wodopój jest nasz.


Przed nami kulminacyjny punkt programu, parafrazując Satana, łoimy zachodnią ścianę Cergowej, ostatnie metry do szczytu:


Na szczycie obowiązkowy wpis do kajetu,  odbywa się również ognisko, do którego zapraszają nas, pięknie dziękujemy, ale jesteśmy po obiedzie i to nie byłby najlepszy pomysł, żegnamy się i idziemy do Lubatowej. W najniższym Beskidzie Beskidów, Cergowa 716 m npm niszczy system, ta góra jest przepiękna :



Za chwil parę krajobraz nam się zmieni, uwalamy się na łące na roboczy kwadrans i zanim zapodamy na dalszy etap wędrówki :


Pozwolimy sobie uprzejmie skorygować co nieco w planie naszej marszruty. Nie możemy przejść obojętnie przez Wzgórza Rymanowskie, nie,nie.. to jest niemożliwe. Dlatego do Iwonicza - Zdroju zapodamy inną razą i robimy skok w bok, czyli przymiarkę na Przymiarki. Odbijając z czerwonego szlaku, zniosło nas do przydrożnego krzyża nad Sroków Działem 580 m n.p.m. :


Teraz bezlitośnie atakujemy Przymiarki 628 m n.p.m., widoki nas nokautują :

ostatni wyłaniający się grzbiecik to Piotruś :


Idziemy jeszcze obciąć na Kopę, zwana też jako Patryja 640 m n.p.m., ona już jest mniej ciekawa, ale również widokowa. No i masz, zleciało nam troszkę.


i jeszcze wiatunia na Przymiarkach, tak mnie utkwi w pamięci ten piękny grzbiet :


I schodzimy do Bałucianki, cerkiew pod wezwaniem Wniebowzięcia Bogurodzicy z II połowy XVII w., należy do najstarszych zachowanych na Łemkowszczyźnie:


Już się ściemnia, przed nami jeszcze spory kawał drogi, kontynuujemy kurs pozaszlakowy. Do Wisłoczka idziemy grzbietem Wisłoczka 582 m n.p.m., przy podejściu pięknie nam towarzyszy widok na Cergową. Zdjęcie słabiutkie, bo z ręki:


Wchodząc w las odpalamy czołówki, schodząc do wioski, należy skręcić w lewo od gospodarstwa rolnego, w wiacie przystankowej zasiadamy na łyka wody i mamy ostatni etap na nocleg, który o mały włos byśmy przeszli. Jest około godziny 23-ciej i docieramy do Studenckiej Bazy Namiotowej należącej do SKPB Rzeszów, logujemy się w wiacie, idziemy "do kuchni", w palenisku się tli, dokładamy drewna i za chwilę pieczemy giętą, po czym idziemy spać..


5.06.2015


SBN Wisłoczek - Wahalowski Wierch 666 m n.p.m.


Ranek wita nas lampą, czeka nas kolejny dzień upału, na niebie ani jednej chmurki. Zwlekamy się na śniadanie. Po posiłku muszę się wykąpać, zmarnować kąpiel przy kaskadzie Wisłoczka można podpiąć pod sabotaż :


Woda tak zimna, że całe ciało mnie szczypie i tu doznaję uczucia ulgi, pierwsze zanurzenie szok, nie ma czym oddychać, ten stan mija i robi się dobrze, robi się bardzo dobrze. Moce wracają, chce się żyć, jest energia na dalszą wędrówkę, przy takim upale naprawdę można oszaleć. Wychodzę wzmocniony, Franciszek też nie daruje takie okazji. Odświeżeni ruszamy, godzina tragiczna, jest 11-sta... idziemy do miasta chciało by się rzec. Przed nami Puławy Dolne, spacer asfaltem dobrze wpływa na cerę..
Ostatnie chwile w bazie namiotowej :


Idąc do Puław, odwiedzamy nieistniejącą wieś Tarnawka, którą gdyby nie tablica informacyjna zapewne byśmy przeszli. Nieistniejącą wioseczkę zarósł las, a to co z niej zostało :


także studnia :


W okresie przedwojennym wieś liczyła ok. 350 mieszkańców, w kwietniu 1946 roku ludność Tarnawki wysiedlono na Ukrainę w rejony Tarnopola. W sierpniu 1953 roku nocowała tutaj grupa turystów, która wędrowała z Komańczy do Krynicy, m.in. Karol Wojtyła, przyszły papież Jan Paweł II. Zbliżamy się do Puław Dolnych, podziwiamy piękny Wisłok :


W Puławach Dolnych jest na mapie zaznaczony sklep, okazuje się, że jest to sklep obwoźny, który zajeżdża w określonych godzinach, my się nie załapaliśmy na zakupy "paliwa", tak to jest jak się "śpi do 11-stej".. Zaczęliśmy polewać z samych siebie, że mogliśmy się do 14-stej pławić w bazie namiotowej, albo objazdówkę wozem bojowym zrobić, idziemy do Puław Górnych, po drodze :


Przy dolnej stacji wyciągu bar "Amadeus" otwarty o dziwo, i serwuje pierogi!! Robimy krótki popas, celem uniknięcia odwodnienia tudzież innego osłabienia organizmu, na głodnego nie prowadzimy szlajanka po Beskidzie Niskim, a Franciszek w trosce o swoje dobro życzy sobie szarlotkę zamówić. Posilelni opuszczamy lokal idziemy na cmentarz zobaczyć :


Przed nami kolejny fantastyczny odcinek :


Spotykamy troje "turystów" idących z Polan Surowicznych, objuczonych instrumentami muzycznymi, stroje przypominające wyznawców Hare Kryszna, przyznam, że całkiem gustowne wdzianka. Zamieniliśmy kilka słów, przed wejściem w las patrzymy co zostawiamy :


Pozytywnym akcentem jest to, że największy skwar przemierzamy Pasmem Bukowicy, z którego czasem trafiamy na okienko :


W okolicy Wilcze Budy, gdzie znajduje się odbicie do mogiły robimy postój, zaraz wchodzimy ponownie na rozpalone słońcem łąki i za chwil parę Tokarnię 778 m n.p.m. ogarniemy :


Na szczycie podziwiamy widoki i mamy nawet chwilę na dyskusje z wiejskim filozofem, który usiłuje nam wmówić a następnie wskazać "skrót" na Kamień. Gorąco dziękujemy za cenne porady i idziemy dalej wg naszej własnej, marnej filozofii, że kto skrótami chodzi, ten późno na nocleg schodzi. Schodzimy do Przybyszowa, nieistniejącej wsi w dolinie Płonki, podziwiając piękny Szeroki Łan 688 m n.p.m.


Ślad istnienia wsi :


W Przybyszowie jest co prawda kilka letnich chatek, czekając na Franka uskuteczniam gawędę z właścicielem jednej z nich, właściciel odradza nabierania wody z Płonki - jest już za nisko i nie wiadomo co potok ze sobą niesie - na odchodne dostajemy 1,5l butelczynę wody i idziemy na łąki na ostatni odpoczynek. Przed nami droga na Kamień 717 m n.p.m., my tymczasem dalej wgnieceni tym co okolica serwuje :


Zbliżamy się do lasu :


Ponownie marsz lasem, w pewnym momencie pojawia się szlak "wojaka Szwejka", na nowej mapie "Compass-u" jest już zaznaczony fragment przebiegu, Zbliżamy się do "pierwszych skałek piaskowcowych tzw. przybyszowskich sprzed których szlak nie osiągając kulminacji grzbietu, odbija w kierunku południowym :


Wychodzimy z lasu, to już ostatni odcinek przez Wahalowskim Wierchem, kolejne podejście na grzbiet łąkami i jesteśmy na szczycie, Wahalowski Wierch 666 m n.p.m. :


Jako, że jeszcze coś widać, schodzimy żółtą ściechą do Jawornika, tego, w którym wiara w gusła, że podobno nie ma pochowanego na tym cmentarzu człowieka, który nie miał wbitego w głowę ćwieka aby nieboszczyk nie mógł się przemienić w upiora. Wracając do żółtej ściechy, jest ona nieuczęszczana skutkiem czego zarosła po całości i delikatnie mówiąc wdepnęliśmy w niezłe... chaszcze. Łażąc po ciemaczu zaczęliśmy brnąć w końcu straciliśmy wenę twórczą, ja jeszcze wpadłem do studni, z której wyjście bez pomocy Franka byłoby arcyciekawe. Także ja w Jaworniku byłem. Kołujemy do grzbietu i po niezłych przygodach, co niektórzy z niezapowiedzianym zwiedzaniem studni łemkowskiej, poparzeni pokrzywami, rozwalamy się na nocleg. Do Jawornika na pewno wrócimy, następną razą, póki co mamy dosyć. Leżąc w namiocie dłuższy czas nie mogę zasnąć, mam wrażenie, że wszystko po mnie chodzi, a to tylko pokłosie spaceru w pokrzywach... w końcu odpadam, sen.


6.06.2015



Wahalowski Wierch 666 m n.p.m. - Komańcza - Dukla - Wrocław


Okazuje się, że Franek miał podobne objawy po pokrzywach. Ranek wita nas kolejnym dniem lampy, nie chcę się wymądrzać, ale trafiłem na tydzień upałów. Dzień uprzejmie witam łypiąc na Pasmo Graniczne :


Chwilę później obserwujemy śmigłowiec LPR lecący w stronę przełęczy nad Radoszycami. Po śniadanku rozpoczynamy ewakuację, niestety, wszystko co dobre szybko się kończy, dzisiaj wracamy do domu.


Schodzimy do Komańczy, do schroniska, uraczyć się jajecznicą albo bigosem.. itd.


W schronisku jest trochę ludzi, przeważnie twardziele po "Rzeźniku". Praktycznie tu się kończy nasza piesza przygoda i z Komańczy do Dukli docieramy stopem.


Ostatnie metry:


W sklepie rządzimy chwilkę, łapiemy się do Posady Jaśliskiej, a z PJ do Dukli zabiera nas sympatyczne małżeństwo z Gdańska, uczestnicy Biegu Rzeźnika, z którymi po drodze w miłej atmosferze sobie pogadaliśmy. W Dukli wizyta w restauracji , której zaczynaliśmy imprezę teraz w niej kończymy dobrym posiłkiem.


EPILOG


W drodze do Rymanowa witamy w Króliku Wołoskim, wcześniej zatrzymaliśmy się przy tej kapliczce :


i wjeżdżamy do Królika Wołoskiego :

Pokręciliśmy się po przycerkiewnym cmentarzu :


Niestety, kończymy imprezę. W Rymanowie wbijamy jeszcze na lody i przez Krosno wracamy do Wrocławia. Ten wydłużony łyk-end był dla mnie bardzo owocny, zszedłem kupę fajnych miejsc, cieszą nowe znajomości po drodze, z pewnością ludzka bezinteresowna pomoc to rzecz bezcenna, a jakże budująca morale podczas wędrówki, takie rzeczy na długo zostają w pamięci i przy tym kontakt z naturą gdzie człowiek jeszcze nie zniszczył krajobrazu. I fajnie, że Franek dołączył na kolejne szlajanko, za co dziękuję i do następnej razy, może na Ukrainie?

Kończąc całość relacji z wydłużonego łyk-endu :


Dziękuję za uwagę.

Komentarze